czwartek, 23 marca 2017

Od Ferishii

(c.d. Sethi'ego)

Fajnie było czuć się niepokonaną. Wiecie, mieć boga w swoim ciele i w ogóle.
Niefajnie było jednak nie mieć pojęcia, co ze sobą zrobić. 
Miałam przed sobą Ozyrysa, który chciał zniszczyć cały świat, a więc i moją watahę, na co, naturalnie, nie mogłam pozwolić. Nie wiedziałam jednak, jak go pokonać. Moją jedyną nadzieją był Sethi, który zniknął na dwadzieścia cztery godziny. 
Nie mogłam jednak oszacować, jak długo byłam martwa, więc nie wiedziałam, ile jeszcze muszę czekać na jego powrót, jak długo muszę zająć czymś Ozyrysa.
Siedzący w mojej głowie Anubis wcale nie pomagał. Nucił jakąś irytującą piosenkę, której brzmienie nawiedzać będzie mnie chyba do końca życia.
To zbyt idiotyczne, by mogło być rzeczywiste, nieprawdaż?
Niestety jednak to wszystko działo się naprawdę.  

W momencie, gdy moje spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem Ozyrysa, uleciała ze mnie odwaga. Mimo tego nie poddawałam się.
- Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo - oznajmiłam z dziarskim uśmieszkiem na pysku, co w połączeniu ze splamionym krwią, pozlepianym od błota futrem, musiało wyglądać co najmniej dramatycznie.
Ozyrys uniósł tylko brew i parsknął śmiechem.
- Ha! Już raz cię zabiłem! Myślisz, że nie mógłbym uczynić tego znowu? Błahostka! - Krzyknął, posyłając w moją stronę magiczny atak, który wypełnił powietrze złocistym światłem.
Nie miałam szans uniknąć ataku, więc jedynie schyliłam głowę i zamknęłam oczy, czekając, aż mnie dosięgnie i zada mi śmierć. Nie bałam się już śmierci. Wiedziałam, że jest COŚ po drugiej stronie, w końcu już raz tam byłam.
Promień mnie jednak nie dosięgnął. Moje ciało otoczyła zielonkawa tarcza, po której przemykały egipskie hieroglify.
Hej, przecież mówiłem, że Ci pomogę! - Oznajmił Anubis w mojej głowie.
Na twarzy Ozyrysa po raz pierwszy ujrzałam wyraz przerażenia. Zasłonił się rękami, a ja poczułam, jak powoli tracę kontrolę nad ciałem.
Zrelaksuj się, pośnij sobie o kolorowych łąkach czy czymś tam, a ja się nim zajmę, okej? Postaram się nie zniszczyć za bardzo Twojego ciałka - odezwał się Anubis. 
Pozwoliłam sobie zostawić jego wypowiedź bez komentarza. Wkrótce znalazłam się w innym miejscu.
*
Znalazłam się na skąpanej w słońcu polanie. Moje łapy były o wiele krótsze, przewyższała mnie nawet bujna trawa. Wygięłam ciało w łuk, naprężyłam mięśnie i wystrzeliłam w powietrze, próbując pochwycić kolorowego motylka. Nie udało mi się to jednak i doświadczyłam twardego lądowania.
Zaskomlałam, a z zarośli w pośpiechu wybiegła moja matka. Jej ciepły, wilgotny język przyniósł mi ukojenie w bólu. Przytuliła mnie, a ja zasnęłam w jej objęciach.
*
Odnoszę wrażenie, że gdy już odzyskałam świadomość, stałam się jeszcze mniej świadoma sytuacji niż w chwili, gdy byłam nieprzytomna. Świat spowiła gęsta, ciężka mgła i nie miałam zielonego pojęcia, co się dzieje. Nie czułam już obecności Anubisa, jednak Ozyrys również wydawał się gdzieś zniknąć.
Do moich nozdrzy dotarła jednak znajoma woń.
Sethi.

// Sethi? Uhh, nie jestem dumna z tego opowiadania, no bo pomysłu w ogóle nie miałam, no i musiałeś tak długo czekać, ale chyba tylko na tyle mnie stać :/

Od Ferishii

(c.d. Qwerty'ego)

Prychnęłam zirytowana, po czym natychmiastowo przygryzłam się w język. Co we mnie wstąpiło? Zachowałam się w stosunku do Qwerty’ego co najmniej głupio, definitywnie nie tak, jak na alfę przystało. Zwolniłam trochę, by po chwili całkowicie się zatrzymać. Nie miałam właściwie ochoty wracać do mojej jaskini.
Jeszcze raz spojrzałam na niebo, które powoli zaczynało pokrywać się delikatną siateczką gwiazd. 
- Qwerty, stań na chwilę, proszę – odezwałam się, przerywając tę dziwną ciszę między nami. – Jestem Ci winna wyjaśnienia – oznajmiłam. – Przepraszam, że byłam wobec Ciebie niemiła.
- Och, nic nie szkodzi – odpowiedział basior. – Każdy miewa czasem gorszy dzień – kącik jego ust uniósł się nieznacznie, zachęcając mnie do uśmiechu. Mimo tego moje oblicze spochmurniało jedynie.
- Widzisz te gwiazdy? – Zapytałam go, wskazując łapą na wieczorne niebo. Skinął głową. – Nocne niebo zmienia się ciągle, a gwiazdozbiory każdej nocy przesuwają się na nieboskłonie, zataczając okręgi. Ich wędrówka trwa dokładnie rok.
Basior spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem pyska. Tłumaczyłam mu zagadnienia, które każdy przedszkolak powinien mieć już w małym paluszku.
- Widzisz, co roku gwiazdy ustawiają się w ten sam sposób. A dzisiejszej nocy ułożone są tak samo, jak w dniu śmierci mojej matki – oznajmiłam. – Nie mogę uwierzyć, że od tego wydarzenia minął już rok.
Spuściłam głowę, pozwalając kosmkom śnieżnobiałej sierści zasłonić moje oczy. Nie widziałam już nic, jedynie białe nitki, na których tańczyło światło księżyca.
- Och – mruknął Qwerty, wyraźnie nie wiedząc, co odpowiedzieć. Właściwie ucieszyło mnie, że nie próbował pocieszyć mnie jakimś sztucznym, utartym tekstem w stylu „wiem, co czujesz”.
Przysunął się do mnie tylko i nieśmiałym ruchem łapy odgarnął futro z mojej twarzy. Podziękowałam mu za to krzywym uśmiechem, na nic więcej nie mogąc się zdobyć.
Kolejnych kilka godzin spędziliśmy w milczeniu, które jednak nie było dla nas niezręczne, a jedynie uspakajające. Cieszyłam się, że nie byłam w tamtym momencie sama. Obserwowaliśmy nocne niebo, zastanawiając się, czy ci, których kiedyś kochaliśmy, przyglądają się nam teraz z gwiazd.
Wstałam dopiero, kiedy chłodny wiatr zaczął mierzwić moje futro.
- Chyba już na mnie czas – oznajmiłam. – Dziękuję, że przy mnie byłeś – uśmiech po raz pierwszy od paru ładnych godzin zagościł na mojej twarzy.
- Żegnaj – usłyszałam w odpowiedzi. Basior powolnym krokiem ruszył w swoją stronę.
Obejrzałam się za nim jeszcze raz, po czym zniknęłam w ciemnej, oświetlonej jedynie bladym światłem księżyca nocy.


// Sugeruję tu zakończyć, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś odpisał c: Przepraszam, że odpisanie zajęło mi taaaak wiele czasu. Obiecuję, że to się już nie powtórzy!

wtorek, 21 marca 2017

Wracam z wagarów.

Cześć, Kochani.
Dzisiaj mamy dzień szczególny - 21 marca. Równonoc wiosenna. A także dzień wagarowicza. Setki, o ile nie tysiące uczniów nie pojawią się dzisiaj na terenie szkoły, bo zwyczajnie utną sobie wagary.
Ja natomiast postanowiłam dzisiaj z wagarów powrócić. Wagary, bo inaczej mojej nieobecności wytłumaczyć się nie da. Po prostu zrobiłam sobie niezapowiedziane wolne i okropnie się z tym czuję. Przepraszam Was za to z całego serca.


Od dziś wataha rusza ponownie. Pouzupełniane zostały wszystkie zakładki i blog jest w zasadzie kompletny (co nie oznacza, że nie mam na niego kolejnych pomysłów, ale o tym kiedy indziej). Zaległe opowiadania i członkowie zostali opublikowani. Każdemu ze starych wilków zostały przydzielone Ringi, PD i inne bonusy, które uzyskałby w czasie mojej nieobecności. Informuję też, że uznaję, iż fabularny czas "zatrzymał się w miejscu" na czas mojej nieobecności.
Do właścicieli wilków rozesłane zostaną wiadomości informujące o ponownym otwarciu watahy. Czas na potwierdzenie, że nadal chcą należeć do watahy, mają oni do 15 kwietnia.


Pozdrawiam,
Ferishia

Nowy Członek - Czarnobyl!

(pinterest)


Od Shadow - Qwerty czasem mnie zadziwia...

(c.d. Qwerty'ego)

Musiałam to przemyśleć. Wilk, którego znałam od dłuższego czasu... powiedział mi, że mnie kocha?!?!
- O Matko... Ty tak serio?! - Qwerty kiwnął głową, a ja uśmiechnęłam się, pomimo wcześniejszej nienawiści kiwnęłam głową.
- Uznajmy, że się zgadzam, Qwer - o cholera.. użyłam zdrobnienia?! - Ale musisz mi w czymś pomóc.
Spojrzał na mnie pytająco, a ja chłodno warknęłam.
- Teneb. Muszę mu się odwdzięczyć.

>Qwer? Głupszej ksywki nie mogłam wymyślić ;-;< 

Nowy członek - Kaw Ilha!

/Uwaga! Prosimy o pełniejsze opisanie postaci!\

Od Rayleigha - Normalnie Piątek Trzynastego

Ten dzień był dla mnie j akby to ładnie określić, nieudany. 
Obudziłem się jakimś niefartem przeziębiony, kichałem co chwilę i lekko bolały mnie skronie. Byłem zdziwiony, przecież ja strasznie rzadko choruję... Postanowiłem sporządzić leczniczy napar ziołowy. Zebrałem z zapasów, suszonych liści i kwiatów w słoikach, potrzebne składniki. Nagle się zestresowałem, bo zapomniałem o ważnej roślinie do wywaru zdrowotnego, na dodatek nie mogłem przypomnieć sobie jej nazwy, pamiętałem tylko wygląd kwiatu. Odwiedziłem, więc naszą alfę, na szczęście była u siebie.
- Witaj, Ferishio - przywitałem się jak tylko wadera mnie zauważyła. - Mam pewien problem. Nie mogę znaleźć jednej księgi, czy mogę skorzystać z twojej biblioteczki? Dość prawdopodobne, że masz jej kopię, więc... tak wpadłem do ciebie - uśmiechnąłem się
-Oh, Rayleih. Jasne, nie ma sprawy. Chodź za mną -odpowiedziała białofutra i zaprowadziła mnie wgłąb swej kryjówki. - To, czego szukasz powinno być na tych półkach - wskazała mi dział zielarski.
- Szukasz czegoś na przeziębienie?
Przytaknąłem.
- Rozumiem. Daj znać, gdy skończysz i powodzenia - odparła, po czym gdzieś wyszła.
Przeglądnąłem chyba z 40 tomów książek z biblioteczki Ferishii, przez trzy godziny gapiąc się w obrazki roślin i nagle zdałem sobie sprawę, że książkę "O rzadkich gatunkach roślin do wywarów" zostawiłem przecież wczoraj na swoim posłaniu...
Zawstydzony przeprosiłem waderę. Ona tylko zaśmiała się cicho i stwierdziła :
- W porządku. Zdarza się.
Podarowała mi wełniany, różowy szalik. Od razu rozgrzał moją szyję. Podziękowałem serdecznie i wróciłem truchcikiem do swojej jaskini.
Oczywiście nie mogło być tak pięknie, potknąłem się o korzeń w połowie drogi i wpadłem w pokrzywy.
Poparzony wyskoczyłem z tych podejżanie dużych krzaków akurat w tym miejscu i tym razem bardzo ostrożnie pobiegłem nad rzekę, która była niedaleko, by ukoić podrażnienia.
Już miałem wejść do wody gdy niespodziewanie zostałem obsypany śniegiem. Tak, śniegiem. Jakaś niebieskowłosa wadera jeźdźiła sobie po tafli lodu na rzece i gdy przyhamowała drobinki odprysnęły akurat na mnie.
Nieeee, to wcale nie było dziwne, że pod koniec lata jakiś wilk jeździ figurowo na lodzie... wcale, a wcale...
Stanąłem dęba, bo ten lód był jakby dwa razy zimniejszy niż normalny!
Oczywiście wpadłem do wody w najgłębsze miejsce, ochlapując przy tym troche waderę. Łał, ja to mam szczęście...
-Aaaargh! Co za dzień!- warknąłem wychodząc szybko z wody i stanąłem tyłem do nieznajomej. Ciecz ściekała stróżkami po moim futrze, popsuła mi nawet fryzurę i wyglądałem jak... no nie wiem... jak zmokły pies.
-Apsik! - kichnąłem.
Uh, naprawdę durny dzień. Chyba coś mnie opętało, pomyślałem i usłyszałem chrząknięcie.
Z wkurzoną na cały świat miną odwróciłem łeb i popatrzyłem w świecące, błękitne oczy niebieskowłosej samicy. Przez ułamek sekundy wyraziłem zainteresowanie jej osobą, po czym zrobiłem jak gdyby nigdy nic krok do przodu... a przynajmniej próbowałem, bo moje łapy były złączone z ziemią przez warstwę lodu. Super.
- No nie! Jaki pech mnie jeszcze dzisiaj spotk...aaaaapsik! - Krzyknąłem zakichany.

<Winter, co powiesz? A może mi pomożesz bezpiecznie wrócić?>

Powitajmy Something!