poniedziałek, 31 lipca 2017

Od Anguy


- Przyszłam tu po to, by cię zabić! - Wyszczerzyłam się w upiornym uśmiechu, zbliżając kły do szyi wadery. Z oczu Ferishii popłynęły łzy, jednak nic nie powiedziała, wpatrując się z przerażeniem w zaciskające się na jej szyi kły. Skóra na karku lekko pękła, świeża krew splamiła białe futro. Spojrzałam w jej rozszerzone źrenice.
-To wszystko dlatego, że zniszczyłaś mój świat, ZNISZCZYŁAŚ WATAHĘ! - Przesłałam jej własne myśli, coraz mocniej zaciskając szczęki. Wadera wyglądała na zaszokowaną,  łzy leniwie spływały po jej policzkach, z gardła wydarł się cichy szloch.
- Robiłam wszystko, by ją uratować! - Udało się jej w końcu powiedzieć.
- Uratować...?! Zostawiłaś zgliszcza naszego świata na pastwę losu! Wszystko wymarło, ale ja przeżyłam i poprzysiągłem się zemścić!
- Nie miałam innego wyjścia! Musiałam przemieścić się w czasie, w przeciwnym razie zginęłabym ja i dziesiątki niewinnych smoków! - Zachlipała Ferishia.
 - Czyli lepiej, żeby zginęły wilki! Zwierzęta! - Wycedziłam przez zaciśnięte na jej gardle zęby. - Czyli bardziej zależy ci na smokach?! ZDRAJCA!!! 
 - N-nie wiedziałam, że ktoś zginie! Nie wiem nawet, co wydarzyło się pod moją nieobecność... 
 Przygwoździłam ją mocniej do ziemi i cofnęłam paszczę, po kłach spływała krew wadery. 
- Myślałaś o smokach, zapominając o własnej watasze. I ty się uważasz za dobrą alfę... - Wysyczałam z obrzydzeniem.
- Nie zapomniałam o własnej watasze, zrozum! Nie przyszło mi do głowy, że to się może tak dla niej skończyć!
 - Nie zmienia to faktu, że Nerthvena spłynęła krwią! A więc muszę to zrobić... - Wyszczerzyłam kły, dalej wpatrując się w waderę. Już gotowałam się do zadania ostatecznego ciosu.
Gdy nagle poczułam że, nie mogę tego zrobić. W końcu Ferishia była moją przyjaciółką. " Była... Pamiętaj, to przeszłość, masz zadanie do wypełnienia. Ty, albo ona!" Przeszło mi przez myśl. "
Pamiętaj co się stało. Przypomnij sobie zgliszcza. To wszystko jej wina!"
 - Ja... Nie mam nic na swoją obronę - Szepnęła cicho wadera. Westchnęłam. 
 - Masz rację. - Wysyczałam przez kły. - Ale ja nie mogę tego zrobić... A więc to ja muszę się pożegnać... - Ferishia aż otworzyła oczy ze zdziwienia. Przez chwilę mrugała jakby chciała odgonić resztkę łez i spojrzała mi w oczy z niemym pytaniem. Puściłam ją i odsunęłam się na chwiejnych nogach, by mogła otrzepać się z piasku.
-Bogowie kazali mi cię ukarać za zniszczenie watahy, inaczej sama zginę. 
-Bogowie? Dlaczego musieli posłać ciebie, by mnie zabić? -Wadera wstała a jej źrenice momentalnie się rozszerzyły. -Nie mogą załatwić brudnej roboty osobiście?! - Wykrzyknęłam w przestrzeń, jakby chciała by wzmiankowani ją usłyszeli.
-Twoje zaklęcie zamknęło ich w równoległej rzeczywistości, tylko ja mogłam się wyrwać jako półbogini. - Wyjaśniłam spokojnie.
- Hm, dobrze im tak - mruknęła pod nosem. - Skoro są zamknięci w równoległej rzeczywistości, to jak mają cię zabić?

- Jestem awatarem, czyli jestem z nimi połączona. Cały czas.- Wilczyca chyba zrozumiała beznadziejność sytuacji.

- I co teraz zrobimy?- Spytała, jakby obawiając się tego sformułowania.
- Nie mam zielonego pojęcia, nie mogę wyrzec się tego, kim jestem, jedyne, co mogłabym zrobić, by przeżyć, wiesz z resztą... - Feri głośno przełknęła ślinę, z czego wywnioskowałam, że rozumie.
- Czy znasz kogoś, kto może coś zaradzić? - Spróbowałam podejść do problemu z drugiej strony.
- Nie - pokręciła głową. -ale myślę, że możemy spróbować jakoś oszukać śmierć. Musimy sprawić, że bogowie pomyślą, że mnie zabiłaś, chociaż tego nie zrobisz. Pytanie tylko, jak tego dokonać?
Niestety nie wiem, trzeba by sprawdzić księgi, może tam coś znajdziemy... ?- Zamyśliłam się.
- Możemy poszukać czegoś w mojej bibliotece - zaproponowała Ferishia.


Od Shadow


Tak jak się spodziewałam, niedługo potem z wody... wyskoczyła Laguna, zaraz za nią wyskoczył rekin i zacisnął szczęki w miejscu, gdzie przed chwilą był jej ogon. Nim zdążyłam się odsunąć, śnieżnobiała wilczyca wylądowała na mnie, przewracając nas obie. Przetoczyłyśmy się w bok i po krótkiej chwili wstałyśmy zszokowane, otrzepałyśmy się, a ja spojrzałam na nią ze zdziwieniem.
- Co... co to było?! - zapytałam ją, czując jak serce próbuje wyskoczyć mi z piersi. 
- Rekin... - wysapała tamta, a ja wzdrygnęłam się. Między innymi z tego powodu nie cierpię wody. Byle dalej od tego czegoś, w dodatku rekiny to zło wcielone...
- W jeziorze?! - wykrzyknęłam, nieźle przerażona, ponieważ miałam plany kiedyś się tam zanurzyć i przepłynąć trochę, przecież kiedyś musi być ten pierwszy raz.

- Najwidoczniej... - Laguna dalej sapała, ale powoli jej oddech wracał do normy.
- Ale... Ale czemu ty byłaś rybą? Co się stało?! - wypytywałam, może to nie był odpowiedni moment na takie pytania, bo musiała być zestresowana tym wszystkim.
- Moment. Daj mi odsapnąć, wszystko wytłumaczę... - Powiedziała spokojnie i zamilkła.
- No spoko... - Uspokoiłam się trochę i dałam odejść waderze pod drzewo, pod którym położyła się. Minęło kilka minut, Laguna zaczęła opowiadać.

***

- Mam nadzieję, że Cię nie zanudziłam. - zaśmiała się cicho, kończąc swoje opowiadanie. Potrząsnęłam głową z uśmiechem, bardzo zainteresowało mnie to wszystko, co ona mówiła.
- Proponowałabym odpocząć. -powiedziałam i spotkałam się ze zgodą mojej towarzyszki, zgodnie uznałyśmy, że leżenie i krótka drzemka nam wystarczą. Położyłam się trochę dalej od Laguny, by tamta czuła się komfortowo, dalej traktowałyśmy się z dystansem. Umościłam się wygodnie pod drzewem i zwinęłam w kulkę i zamknęłam oczy. Czekałam, aż Morfeusz zabierze mnie do krainy snów, co nastąpiło już chwilę później.

***

Tym razem sceneria była inna, znajdowałam się w lesie. Wokół mnie było ciemno. Usłyszałam chrupnięcie gałązek, nadstawiłam uszu by usłyszeć skąd dobiega dźwięk. Nie zauważyłam nic, co mogłoby być zagrożeniem. Poczułam nagle chęć rzucenia się biegiem, spowodowanym nagłym strachem. Spięłam mięśnie i pobiegłam sprintem przed siebie, nie oglądając się. Tym razem czułam, że coś mnie goni i nie spocznie póki mnie nie znajdzie. Potykałam się o wystające korzenie i gałęzie, zaczynałam opadać z sił i zatracać tempo. Wykrzesałam z siebie jakieś resztki i ruszyłam ostatnim sprintem, by zaraz na zakręcie stracić równowagę przez głupi konar. Runęłam na ziemię z głuchym uderzeniem, straciłam oddech na chwilę. Spróbowałam się podnieść, nie czułam nawet bólu który powinien teraz mieć swoje źródło w mojej nodze. Usłyszałam szelest i wiedziałam że już po mnie, zaczęłam tracić zmysły, ale byłam w pełni świadoma otoczenia. Co się ze mną dzieje? Zadałam sobie to pytanie w momencie, gdy stworzenie zbliżyło się do mojej szyi i wbiło coś ostrego we wcześniej wspomniane miejsce. Poczułam jak wysysa ze mnie krew, przed oczami mi pociemniało, czułam, jak ucieka ze mnie życie we śnie. To tylko sen! Spróbowałam się obudzić, ale nie umiałam. Czy to jest ten koszmar, którego się tak boję? Nastała ciemność, a ja się obudziłam.


***

- Morgum? Morgum! -wybudziła mnie moja towarzyszka, pierwszy raz usłyszałam w jej głosie troskę. Otworzyłam wilgotne oczy. Czyżbym płakała? Zadałam sobie znów pytanie, na które sama nie otrzymam odpowiedzi. Na pysku Laguny zauważyłam uśmiech ulgi, gdy się obudziłam.
- Co się stało? -zapytałam, z łamiącym się ze strachu głosem. Dalej według mojej świadomości znajdowałam się w tamtym koszmarze. Laguna odchrząknęła, a ja otarłam szybko pysk.
- Więc... -zaczęła, szybko zaczęłam ją słuchać z dużym zainteresowaniem.


niedziela, 30 lipca 2017

Od Dewi'ego



Po głośnym ziewnięciu, jeszcze się przeciągnąłem i zauważyłem ,że dopiero zaczyna wychodzić słońce… Dawno tak wcześnie nie wstałem – pomyślałem i spojrzałem na Angela, który był w pełni gotowości do dalszej drogi. 

- Ruszajmy, im szybciej tam pójdziemy, tym szybciej wrócimy – rzucił Angel 
–Tak, masz rację – zgodziłem się z leporem.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Po chwili byliśmy już przed miejscem, gdzie nikt nie powinien przychodzić… Mroczne, chłodne ale zarazem klimatyczne. Skały robiły wrażenie, aczkolwiek nigdzie nie widziałem humanoida, o którym to tyle słyszałem.

- Może go nie ma – odparłem do moich towarzyszy.
- Na pewno jest… Obawiam się, że może czaić się nawet za rogiem – nie pocieszyła mnie Feri.
- Hmm, ostatnim razem jak tu byłem, wyglądało to trochę inaczej – wtrącił Angel.
- Co masz na myśli? – zapytała Feri zwracając głowę ku górze do lecącego nad nami lepora.
- No cóż, było trochę bardziej strasznie… - odpowiedział.
- Może dlatego, że byłeś sam? – zasugerowałem.
- Być może… - przytaknął 

Wchodziliśmy coraz bardziej w głąb formacji skalnej… Nagle za nami pojawił się nasz przeciwnik, który był już gotowy do ataku. Feri najwyraźniej miała plan, bo pobiegła na pierwszy ogień i rzuciła mu się do szyi, co było dobrym pomysłem. Był to jego słaby punkt, gdyż szyja była najcieńsza ze wszystkich jego części ciała. Jednak jej atak skończył się tym, że stwór mocno zrobił skręt w lewo przez co wilczyca poleciała na skały, dość mocno uderzając się o nie… Szybko do niej podbiegłem, unikając humanoida, który zajął się w tym czasie leporem. 

- Nic Ci nie jest? – spytałem zmartwiony.
- Nie, chociaż trochę boli mnie bok – odparła. – Nie sądziłam, że ma tyle siły – dodała.
- Ja też nie… - odpowiedziałem, przyglądając się jej bokowi, którym zaryła o skały, wydawało się, że to tylko drobne rany, ale jeszcze rana z cierni dawała jej po sobie znaki przez co trochę kulała. Nie mogąc pozwolić, by stała się jej jeszcze większa krzywda… 
- Schowaj się w bezpiecznym miejscu, zajmę się tym – Nie mogę pozwolić, by stała Ci się krzywda, jesteś potrzebna wilkom z naszej watahy i nie tylko im… - dodałem.
- No nie wiem, czy poradzisz sobie sam – zmartwiła się.
- Spokojnie… Poradzę sobie, mam plan – chciałem ją pocieszyć, choć tak naprawdę nie miałem żadnego planu. 
- No dobrze, powodzenia… - rzekła.
- Nie martw się, będzie dobrze – puściłem oczko .
- Może tak mi pomożesz?! – krzyknął lepor, który był już zmęczony uciekaniem przed stworem.
- Dobra, muszę iść – stwierdziłem – znajdź jakieś bezpieczne miejsce – dodałem i pobiegłem w stronę przeciwnika.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

- Angel! Odpocznij gdzieś, przydasz mi się jeszcze! – krzyknąłem do niego zwracając przez to uwagę humanoida, który zbliżał się w moją stronę.
- A więc zostałeś tylko ty i ja – powiedziałem przez kły do bestii.

Wiedziałem, gdzie jest jego słaby punkt… Wiedziałem, ile ma siły… Na co go stać… A mimo to nie miałem pojęcia jak mogę go pokonać. Rozejrzałem się trochę dookoła i zauważyłem kamienie, łańcuchy, zbroje jak i kości wilków… Trochę mnie to zmartwiło nie powiem, ale gorsze widoki widziałem. Zacząłem rzucać w niego kamieniami, żeby zaczął mnie gonić, chciałem go trochę zmęczyć. I to nawet się udało. Gdy zauważyłem, że opadł z sił, zbliżyłem się do niego, zachodząc go od tyłu i zrobiłem podobny atak do Feri. Chociaż przypuszczam, że mam trochę więcej siły w szczęce, próbowałem zmiażdżyć drewno tylko w miejscu szyi, no ale niestety… Okazało się ono twardsze niż przypuszczałem, a humanoid, cofając się ze mną do tyłu, przycisnął mnie do jednej ze skał. Zacząłem się wyrywać na daremno, wiedziałem, co chciał zrobić bo zaczął napierać z coraz większą siłą, najprawdopodobniej próbował zmiażdżyć mi żebra… Mój oddech stawał się coraz płytszy, jedyne co przyszło mi wtedy do głowy to zawołanie lepora.

- Angel! – krzyknąłem ostatkiem sił.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Przez chwilę prawdopodobnie byłem nieprzytomny… Stwór odchodził ode mnie w stronę Angela i Feri… - Feri?! – A ty skąd się wzięłaś? – pomyślałem. Aczkolwiek ucieszyłem się na jej widok. Wstałem chwilę później znowu gotowy do ataku. Widziałem, że Feri trochę kuleje, ale mimo to dawała radę bronić się przed atakami. – Dobra Dew, myśl – powiedziałem sam do siebie i znowu zacząłem się rozglądać. I wtedy wpadłem na pomysł…

Wziąłem jeden z łańcuchów, które leżały na ziemi i ruszyłem w kierunku walki. Niezauważony przez przeciwnika zarzuciłem łańcuch na niego, po czym zacząłem go obchodzić dookoła żeby zacisnąć go mocniej . Zaczął się szarpać , lecz było już za późno. Moje szczęki zacisnęły się na łańcuchu tak samo mocno jak łańcuch na nim, który uniemożliwił mu jakikolwiek ruch. Zacząłem biec w kierunku skały, ciągnąc go za sobą. Po czym zatrzymałem się tuż przed nią i zamachnąłem się z całej siły w jej kierunku, ciągnąc w ten sposób humanoida na nią… Tak mocne uderzenie sprawiło, że rozleciał się po prostu na części… Zdyszany spojrzałem na Feri i Angela, którzy byli chyba trochę zdezorientowani… 

Od Laguny


Słabo pamiętam, co robił ze mną ten basior. Pamiętam tylko, że podał mi lek usypiający, żebym nie czuła bólu podczas szycia. Dręczyło mnie to, dlaczego on mnie tu trzyma... Lepiej byłoby, jakbym uciekła z tego miejsca, ale z tego co pamiętam, zamknął jaskinię. I nie zdążyłam mu powiedzieć, że zanim się obudzę po tej tabletce, umrę z głodu. Miałam tylko nadzieję że się sam domyśli... Chociaż... To był skończony kretyn, jak mógł na to wpaść.. ? No, powiem szczerze, że liczyłam na jakiś cud, bo na co innego...

***

Powoli otworzyłam oczy. Słyszałam bardzo nieprzyjemny świst w uszach, nic po za tym. Czułam się fatalnie... Ból brzucha dalej nie ustąpił, a do tego czułam ogromne pragnienie. Po moich oczach przechodziły promienie słońca. Wydawało mi się, że jest poranek.
- Wstała księżniczka? - Usłyszałam głos basiora. Podszedł do mnie i chłodno uśmiechnął. - Może głodna jesteś, co ? - Dodał po chwili.
- Jeszcze się pytaj... - Szepnęłam, nie do końca jeszcze przebudzona.
- Żebyś mi tu nie zdechła, przywlekłem Ci połowę mojej dzisiejszej zdobyczy. - Popatrzył na mnie z oczekiwaniem na coś... - No ej? Nawet nie podziękujesz? - Dodał oburzony.
- Najpierw pokaż. Znając ciebie, przyniosłeś mi pół myszy... - Spojrzałam na niego groźnie. On znowu uśmiechnął się do siebie i poszedł do drugiego pomieszczenia jaskini. Wrócił po kilku minutach, szarpiąc ze sobą jakiegoś... Dzika ? Oczywiście martwego.
- Zadowolona ? - Zapytał jakby dumny z siebie. Ja nie wiem, co on chciał osiągnąć.
- Tak. Dodaj jeszcze wody to będzie szczyt moich marzeń... Chociaż nie. Nie szczyt. Szczytem byłoby, gdybyś odniósł mnie do kogoś innego. Jakiegoś medyka na przykład... - Powiedziałam znowu z wyrzutem.
- No i widzisz ?! Już mnie wkurzasz... - Warknął.
- Zwyczajnie odwdzięczam się. - Mruknęłam pod nosem. On widocznie jeszcze bardziej się zdenerwował...

Od Darsh'tiana


Zza krzaków wyłonił się obraz jednej z moich ulubionych lokacji w Krainie. Tak jak wcześniej obiecałem, doprowadziłem smoczycę do gaju Vyrthyr. 
Neythiri prześlizgnęła się między roślinami, by mieć lepszy widok na okolicę, a ja podążyłem za nią. 
Vyrthyr wyglądał niesamowicie o tej porze dnia. Dziwne, powykręcane kształty drzew malowały się ciemnymi barwami na tle zachodzącego słońca, a ich wydłużone cienie rzucały niesymetryczną mozaikę plam na pobliskie skalne mosty. Setki ptaków, głównie biało upierzonych, o pokroju wróbelka, pokryło pomarańczowo-fioletowo-błękitne, lekko zachmurzone niebo. Zwierzęta wracały tu na noc, którą miały spędzić w gniazdach uwitych pośród gałęzi drzew. Wypełniły powietrze śpiewem, sprawiając, że można się tu było poczuć jak na hali koncertowej.
- Wow, ale tu ładnie - odezwała się smoczyca, która teraz kręciła się wokół mnie, zaglądając dosłownie pod każdy kamień, za każdy załom skalny... Najwidoczniej chciała jak najdokładniej zwiedzić okolicę.
- No widzisz, a nie chciałaś tu przychodzić - zaśmiałem się, a Neythiri posłała mi w odpowiedzi spojrzenie, które miało udawać oburzenie. Po chwili jednak oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
Smoczyca coraz bardziej się ode mnie oddalała, a ja uznałem, że nie potrzebuje przewodnika - i tak niemożliwym byłoby się tu zgubić, w Vyrthyrze nie występowały też żadne drapieżniki, z resztą co mogłoby zagrozić dorosłemu smoku?
Wskoczyłem na jedną z półek skalnych, z której pod moim ciężarem posypało się kilka drobnych kamyczków. Nie zaniepokoiło mnie to jednak - wiedziałem, że formacja wytrzyma mój ciężar. Położyłem się w plamie słońca, chcąc skorzystać z jego ostatnich tego dnia promieni i, nie mając nic lepszego do roboty, zacząłem wodzić wzrokiem za Neythiri, która teraz kluczyła wśród skał. W końcu udało mi się dostrzec coś jeszcze...
Westchnąłem cicho - jak na smoka - i w kilku susach przemierzyłem dystans, jaki oddzielał mnie od smoczycy.
- Spójrz tam - powiedziałem, pokazując zakończonym ostrym szponem palcem w odpowiednią stronę.
- Nic nie widzę - oznajmiła Neythiri.
- Dobrze się przypatrz - poleciłem. Jednocześnie delikatnie chwyciłem ją za podbródek, przybliżając jej łeb do mojego, żeby móc obserwować nasz obiekt zainteresowania z możliwie podobnego punktu.
- O, teraz widzę! - Wyszeptała cicho, jakby nie chciała spłoszyć stworzenia, które jej pokazywałem.
Netch pasł się na jałowej glebie, co rusz wpychając chwytne, napakowane trawą macki do otworu gębowego znajdującego się na spodzie jego szarego kapelusza. Osobnik był dość sporych rozmiarów, choć oczywiście nie umywał się w tej kategorii do smoka. Przesunąłem się odrobinę, by smoczyca miała lepszy widok na stworzenie.
- Co to jest? Czy one są groźne? - Zapytała.
- To netch - oznajmiłem krótko. - Przypominają trochę meduzy, chociaż woda nie jest im tak niezbędna do życia. Z zasady nie są groźne, chociaż... - nie dokończyłem, bo Neythiri już pognała w stronę stworzenia.
- Ał! - Usłyszałem niemalże natychmiastowo. Popędziłem na pomoc, a kiedy tylko dotarłem na miejsce, zastałem Neythiri trzymającą się obiema przednimi łapami za nos, który był teraz opuchnięty w wyniku poparzenia.

Od Vinci'ego - Uparta jak osioł


Wilczyca wyskoczyła jak z procy, byłem na to przygotowany, więc na wszelki wypadek zamknąłem wyjście. I tylko ja wiedziałem jak można je otworzyć. 
- Zapomniałaś dodać, złotko, że brudnej rany ci nie zszyję, bo wda się zakażenie i prędzej czy później zdechniesz w jakimś rynsztoku -pokręciłem głową na widok coraz bardziej wycieńczonej wadery- No i patrz, co mi zrobiłaś! - zrobiłem głupkowatą minę, a ona popatrzyła na mnie z wściekłością w oczach - Uwalałaś mi moją podłogę! Wszędzie krew! Zaraz zemdleję! A ty marnie zdechniesz! Co za strata, zaraz się rozpłaczę!... - zacząłem chichotać, a ona pobladła - Bądź grzeczną dziewczynką! I wracaj na legowisko! Bo inaczej sam cię tam zatargam -ostatnie słowa wycedziłem przez zęby, bo wiedziałem, że teraz liczy się każda sekunda.
- Skąd ty...się wziąłeś?! - wrzasnęła.
- Przyznam szczerze... - udałem, że próbuję sobie przypomnieć - ... Sam nie wiem...
Podszedłem do niej, podciąłem jej nogi i chwyciłem za kark. Ona szarpała się, ale w końcu opadła z sił, a ja ją niedelikatnie położyłem na legowisku. 
Wyciągnąłem z szafki mój specyfik przeciwbólowy, mam go na czarną godzinę. 
- Łykaj, jak ci życie miłe -podałem jej tabletkę, a ona uparcie odwróciła głowę- No to może wolisz szycie na żywca? Osobiście gdybym był na twoim miejscu, wziąłbym to...
- Pieprz się - syknęła, ale posłusznie wzięła tabletkę .
- Sama widzisz? Można być grzecznym! A... zapomniałem ci powiedzieć... po tym specyfiku urwie ci się film za niecałą minutę i obudzisz się dokładnie za osiemnaście godzin jak wszystko dobrze pójdzie... inaczej obudzisz się po drugiej stronie-mrugnąłem do niej .
- Ty... ty... wstrętny PADALCU, a niech cię diabli wezmą!!...
- Nie wątpię, że to zrobią... a teraz do zobaczenia! - po moich słowach zasnęła, a ja wziąłem się do roboty. Po jakiejś godzinie była pozszywana i czekałem, aż się obudzi...

sobota, 29 lipca 2017

Od Laguny - Chyba nie warto tam zostawać...


Basior podniósł mnie, a ja zobaczyłam tylko ogromną plamę krwi pod miejscem, gdzie leżałam. Kolejny raz straciłam przytomność, a wilk nawet tego nie zauważył.

***

Ocknęłam się w całkiem obcej jaskini, leżałam na jakimś posłaniu... rozejrzałam się delikatnie po pomieszczeniu. Nikogo tu nie było. Z rany na brzuchu dalej lała mi się krew, ale znacznie mniej niż na początku. Jednak nie uspokoiło mnie to. Czułam się bardzo słabo. Mój głód dodatkowo mnie wykańczał. Próbowałam wstać i uciekać, ale nie miałam siły podnieść nawet pyska...
- Pomocy! - Krzyknęłam z całych moich sił, a były one niewielkie. Po krzyku kolejny raz zemdlałam. Moje życie było zagrożone, tak mi się wydaje.

***

Kolejny raz się obudziłam. Leżałam dalej w tym samym miejscu. Wydaje mi się ze nie minęło dużo czasu... Ale kto wie. Zobaczyłam tego basiora wchodzącego z upolowaną zwierzyną do jaskini. Miałam nadzieję, że zaraz da mi tego jelenia, żebym miała "więcej sił", albo zrobi cokolwiek żeby mi pomóc. Taa. Nadzieja matką głupich...
- Jak tam? - Zapytał, patrząc na mnie dosyć chłodno. Byłam tak zaskoczona jego postawą, że zatkało mnie. Gadał do mnie w ogóle bez sensu. Jeszcze się uśmiechał, patrząc, jak cierpię. Sprawiało mu to radość czy co? Potem wziął jakąś szmatę i zaczął przemywać mi tą krew z brzucha... O Boże...
- Jeżeli chcesz coś przeciwbólowego, to sobie sama idź i znajdź, ja ci nie będę w tym pomagał. Już dosyć, że ci pomogłem, mogłem cię tam zostawić... Zanim by ktoś cię odnalazł, już byś była martwa, więc wystarczy, jak się zamkniesz... Rozumiesz? - Warknął na mnie, wielki pan świata... Jasne. Ja się tak nie bawię.
- Myślisz, że robisz mi łaskę, jak mnie tu przetrzymujesz? Zaraz się wykrwawię albo umrę z głodu, a Ty...
- Bądź cicho, mówiłem ! - Warknął ponownie przerywając mi.
- Nie kurwa! - Krzyknęłam wstając z łóżka. Adrenalina dodała mi sił, najwidoczniej. - Teraz ja mówię głupi szczeniaku ! - Podskoczyłam mu do gardła. - Myślisz, że przemywanie jakąś starą szmatą krwi, która wciąż się leje z rany pomoże? Nie, nie pomoże ! Lepiej byłoby, gdybyś mnie tam zostawił. Sama dowlekłabym się do kogoś i byłoby lepiej, niż jest teraz! Miałabym większe szanse na przeżycie niż tu, z Tobą ! - Warknęłam ostatni raz, po czym wybiegłam z jaskini.

Walka na Arenie - Vinci

Vinci postanowił spróbować swoich sił w walce z gargulcem!


W tym poście znajdują się informacje, które mogą przydać Ci się w walce - przeczytaj je uważnie!


Znalezione obrazy dla zapytania gargoyle fantasy




GARGULEC - przerażające stworzenie, które budową ciała przypomina nietoperza-kulturystę. Łatwo pomylić go ze zwykłą rzeźbą, gdyż większość czasu spędza uśpiony, przemieniony w kamień, czekając na ofiarę. Dopiero kiedy wystarczająco się do niego zbliżyć, zrzuca kamienny pancerz i pokazuje swą ciemną skórę. Po zabiciu zmienia się w proch.
Występowanie: Pasaż Południowy, Góry Thelm, Bezkresna Pustynia
Statystyki: Siła: 120 | Wytrzymałość: 90 | Zwinność: 30 | Moc: 100
Początkowe HP: 500


Twoje statystyki: Siła: 15 | Wytrzymałość: 40 | Zwinność: 120 | Moc: 75
Początkowe HP: 100




WYBRANA ARENA:
Góry Thelm - wąskie pasmo stromych gór. Po jednej swojej stronie mają pustą polanę - zastanów się, jak możesz wykorzystać wolną przestrzeń w walce. Po drugiej stronie gór Thelm znajdują się przeróżne formacje skalne.




Wygraj walkę, a otrzymasz 14 PD i 50 Ringów!




Prosimy o wykonanie pierwszego ruchu w komentarzu pod tym postem.

Od Vinci'ego


Otworzyłem powoli jedno oko. Chwilę się zastanawiałem, gdzie jestem, ale potem doszło do mnie, że wczoraj dołączyłem do jakiejś watahy. Nazwę zapomniałem, nigdy nie przykładam wagi do błahostek. Przeciągnąłem się i powoli podszedłem do swojego osobistego jeziorka, które było w mojej jaskini. Przejrzałem się w odbiciu i z zadowoleniem stwierdziłem, że wyglądam powalająco. Uśmiechnąłem się i wtedy ukazały się moje białe kły. 
- Idealnie ...-powiedziałem z satysfakcją w głosie- A teraz idziemy coś zjeść.
I ze śmiechem wyszedłem na zewnątrz. 
Pewny siebie szedłem swoim pokazowym krokiem tancerza, machając pewnie ogonem. 
Wszedłem w gęstwinę lasu, po chwili złowiłem dosyć świeży trop jelenia. Zacząłem biec, nie gubiąc ani na chwilę tropu. W końcu byłem w tym zawodowcem. Po chwili wybiegłem na mniejszą polankę i ujrzałem szarżującego na jakąś waderę jelenia. Idealny moment na wkroczenie obcego pociągającego basiora. Przed oczyma stanęła mi już scenka jak z filmu, w której rzucam się na ratunek tej wilczycy, a potem ona rzuca mi się na szyję. Wybiegłem z ukrycia akurat gdy jeleń przebijał jej bok. Skoczyłem sprawnie i powaliłem zwierzę. Rozdarłem gardło jelenia i chwilę przytrzymałem, żeby się nie szarpał. Gdy wyczułem, że już zdechł podszedłem do leżącej wadery. Chwilę się jej przyglądałem, ale w końcu powiedziałem: 
- Słyszysz mnie?! - zapytałem, bo widziałem że ona zaczyna mrugać oczami.
- Ej! Słyszysz mnie?! - Krzyknąłem jej prosto w twarz.
Za to ona pokiwała głową na znak, że tak. 
Bez pytania podniosłem ją z ziemi i zarzuciłem na grzbiet. Ona delikatnie zaczęła protestować ale ja nic sobie z tego nie robiłem i potruchtałem w drogę powrotną do domu. Wszedłem do siebie i położyłem ją delikatnie na moim łóżku. Zawróciłem szybko i pobiegłem po truchło jelenia. Gdy zaciągnąłem je do siebie, ona nadal leżała na moim legowisku. 
- Jak tam?-powiedziałem nadzwyczaj spokojnie- Myślę, że jeszcze pożyjesz -powiedziałem kpiąco westchnąłem i poszedłem po miskę, żeby nalać trochę wody do przemycia rany. 
Zazwyczaj nigdy się nie przejmowałem kimś innym, ale stwierdziłem, że to wyjątkowa sprawa i po prostu gdy wyzdrowieje pokażę jej prawdziwego siebie. Wróciłem do niej i zacząłem przemywać ranę. 
- Nie jest tak źle, mogło być dużo gorzej -powiedziałem to z lekkim uśmiechem na twarzy 
- Czemu się uśmiechasz ?-zapytała 
- A nie mogę? Przecież nic się nie dzieje, żebym nie mógł się uśmiechać... chyba, że inaczej uważasz? - popatrzyłem na nią z wyższością.
Zaczęła jęczeć, jak dotykałem jej rany 
- Nie możesz ...dać mi... - wyszeptała.
- Nie stosuję środków przeciwbólowych - od razu powiedziałem- Ból jest najlepszym nauczycielem. Tylko on cię wzmocni...
Popatrzyła na mnie zdziwiona 
- Masz mi coś przyn...AU !!-wrzasnęła 
Specjalnie mocniej przycisnąłem łapę do rany .
- Już mówiłem, że nie mam i nic ci na to nie poradzę -warknąłem. 
- Ale...-przerwałem jej 
- Jeżeli chcesz coś przeciwbólowego to sobie sama idź i znajdź, ja ci nie będę w tym pomagał-odwarknąłem - Już dosyć, że ci pomogłem, mogłem cię tam zostawić... zanim by ktoś cię odnalazł, już byś była martwa, więc wystarczy, jak się zamkniesz... rozumiesz?...


Walka na Arenie - Kivuli Moto

Kivuli Moto postanowiła spróbować swoich sił w walce z Hydrą!

W tym poście znajdują się informacje, które mogą przydać Ci się w walce - przeczytaj je uważnie!

Znalezione obrazy dla zapytania hydra


HYDRA - ogromny potwór o wężowym cielsku zakończonym początkowo trzema głowami z paszczami wypełnionymi ostrymi zębami i wydzielającymi toksyczne opary. Fakt, że na miejsce każdej odciętej głowy wyrastają dwie kolejne, nie ułatwia walki z tym monstrum.
Statystyki: Siła: 300 | Wytrzymałość: 450 | Zwinność 170 | Moc: 200
Początkowe HP: 840


Twoje statystyki: Siła: 15 | Wytrzymałość: 40 | Zwinność: 120 | Moc: 75
Początkowe HP: 100


WYBRANA ARENA:
Góry Thelm - wąskie pasmo stromych gór. Po jednej swojej stronie mają pustą polanę - zastanów się, jak możesz wykorzystać wolną przestrzeń w walce. Po drugiej stronie gór Thelm znajdują się przeróżne formacje skalne.


Wygraj walkę, a otrzymasz 30 PD i 160 Ringów!


Prosimy o wykonanie pierwszego ruchu w komentarzu pod tym postem.

Vinci




Od Laguny - Bolesny Wypadek

Piękny dzień. Całkiem inny niż reszta. Taki... Wyjątkowy. Świetna pogoda i tak dalej...
Ale ja nie miałam jakoś dobrego humoru, ani energii, ani w ogóle chęci do życia... Pół dnia przesiedziałam w mojej jaskini, drzemiąc. W końcu obudził mnie głód i przypomniał, że jeszcze nic dzisiaj nie jadłam przecież. Z niechęcią wstałam i spojrzałam w lustro.
- Ech... Jak ja wyglądam. - Westchnęłam i wzięłam moją ulubioną szczotkę, po czym wsunęłam łapę pod gumkę przymocowaną specjalnie do szczotki. W ten sposób mogłam się czesać, no bo jak inaczej... Jestem przecież wilkiem.
Gdy wyglądałam już w miarę dobrze wyszłam bez zapału przed jaskinię. Promienie słońca raziły moje oczy, a ja, nie mogąc wytrzymać, schyliłam łeb. Skierowałam się w stronę lasu i niepewnym marszem zaczęłam iść. Kiedy weszłam w cień drzew, powoli podniosłam głowę, by się rozejrzeć. Co prawda, nie byłam pierwszy las w tym lesie, ale wydawał się trochę inny.
- Może to przez to słońce... - Mruknęłam do siebie.
Schyliłam się i zaczęłam tropić. Wywąchałam jedynie trochę "stary" trop jelenia. Nic innego w pobliżu nie czułam, więc postanowiłam pójść za znalezionymi śladami. Zanim poczułam mocniej trop minęło sporo czasu, na moje oko około piętnastu minut. Zazwyczaj trwało to w moich przypadkach nie więcej niż cztery minuty...
- I tak moim rekordem jest minuta trzydzieści sześć. - Uśmiechnęłam się do siebie dumnie.
Straciłam uwagę na chwilę, przez co zgubiłam trop. Myślałam tylko o tym, żeby coś zjeść, bo mój żołądek nie dawał mi spokoju. Powoli zaczynał mnie mocno boleć brzuch, przez co nie mogłam się skoncentrować. Wróciłam spokojnie do tropu i znowu zaczęłam poszukiwania, jednak kolejny raz się zgubiłam... Tym razem nie wiedziałam, gdzie iść. Stanęłam w miejscu i zaczęłam intensywnie wąchać. Coś czułam, i to całkiem blisko. Za blisko. Przestraszona zastygłam w bezruchu. Usłyszałam dziwny szelest w zaroślach... Powoli odwróciłam głowę... Ujrzałam tylko szarżującego w moją stronę, z ogromną prędkością jelenia. Uderzył we mnie porożem, przewracając mnie i rozdzierając moją skórę na brzuchu.
Traciłam już powoli przytomność. Nic nie widziałam. Słyszałam tylko odgłosy walki, warknięcia ? Następnie film się urwał.
***
- Słyszysz mnie?! - Usłyszałam jakiś głos. Był strasznie zniekształcony. Pewnie przez to, że dopiero co zemdlałam. Otworzyłam powoli oczy, ale nie widziałam wyraźnie osoby, która stała obok. Obraz był zamazany. Same plamy...
- Ej! Słyszysz mnie?! - Krzyknął ponownie głos, trochę przybliżając się do mnie. Nie miałam siły, by cokolwiek odpowiedzieć, więc przytaknęłam jedynie głową.


Od Neythiri



Podwinęłam pod siebie tylne łapy i oparłam się na przednich, osiągając tym samym całkiem wygodną pozycję. Skrzydła złożyłam wzdłuż boków, aby mi nie przeszkadzały. Spojrzałam z ukosa na Darsh'tiana. Postanowiłam opowiedzieć mu nieco o sobie, najboleśniejsze momenty zachowując dla siebie. 
- Przyszłam na świat dość daleko stąd - zaczęłam, lekko gestykulując i mrużąc oczy - Nie potrafię powiedzieć, gdzie dokładnie, jednak okolica była tam sucha, stepowa - kompletne przeciwieństwo miejsca, w którym znajdujemy się teraz. Dorastałam najpierw pod opieką matki, a potem ojca. Wiesz, szczęśliwe dzieciństwo, i tak dalej - smok pokiwał głową na znak, że doskonale mnie rozumie.
- Ale jak trafiłaś na nasze tereny? - spytał.
- No więc... Pewnego dnia wyruszyłam nad strumyk, aby chwilkę pobyć w samotności. Problem w tym, że... nie byłam sama - westchnęłam cicho - Ni stąd, ni zowąd zaatakowały mnie dwa potwory - urwałam, bo nie byłam pewna, czy warto wspomnieć tu o ich gatunku. Nie miałam bladego pojęcia, czy danie się porwać dwóm mantykorom można zaliczyć do czynów przynoszących ujmę.
- Jakież to? - mój towarzysz nieświadomie, aczkolwiek bezlitośnie dopytał się nawet o taki szczegół. Przez moment zwlekałam z odpowiedzią, ale w końcu wymamrotałam:
- Mantykory.
Darsh'tian spojrzał na mnie, zdziwiony.
- Aż dwie? Rzadko zdarza się, żeby te stwory wytrzymywały ze sobą razem. Niemniej jednak, miałaś sporego fuksa, że wydostałaś się z tarapatów. Jak to się stało?
- Z początku próbowałam się bronić, jednak dość szybko obezwładniły mnie i pozbawiły przytomności. Ocknęłam się w szponach jednej z nich. Zanim zareagowałam, zrzuciła mnie na skały, zagracone kośćmi i szczątkami zwłok. Tym razem walkę podjęłam z uprzednim przemyśleniem sytuacji, co dało mi przewagę, a w końcu zwycięstwo. 
- Musisz być zapalczywą wojowniczką, skoro pokonałaś naraz aż dwie - 'Tian uniósł łeb i przypatrywał mi się uważnie. 
Zaśmiałam się pod nosem.
- O nie, to zupełnie nie tak. Najpierw walczyłam z jedną, w powietrzu, przez co mogłam ją do woli przysmażać w moim ogniu. Po prostu latałam dookoła, śląc w jej stronę płomienie. Potwór odpłacał się tym samym, jednak gruba, smocza łuska jest odporna na ogień - w przeciwieństwie do lwiego futra. Osłabiłam monstrum, które atakowało coraz słabiej, aż w końcu uciekło. Odniosłam niemałe obrażenia, jednak do powrotu drugiej z nich opanowałam najniebezpieczniejsze krwotoki i urazy. Kiedy drugi potwór wrócił, szybko ukryłam się w cieniu. Posiadam pewną zdolność, dzięki której w mroku jestem niewidzialna...
- Ciekawe... - mruknął smok. Uśmiechnęłam się do jego i kontynuowałam.
- W ten sposób zaskoczyłam bestię, jednak potem czekała mnie walka w bliskim kontakcie z mantykorą. W czasie starcia spadliśmy z owych skał, na które mnie zrzucono. Ja wylądowałam twardo, ale łagodnie, natomiast mojego przeciwnika przygniotły skały. Tak więc moje zwycięstwo było dziełem czystego przypadku - zakończyłam.
- A potem, jak zagaduję, trafiłaś tutaj? - upewnił się Darsh'tian.
Skinęłam głową. Nie miałam zamiaru przypominać sobie pomniejszych zdarzeń w drodze do V'lon Kiir.
- A jaka jest twoja historia? - oparłam łeb na łapach i zamarłam w oczekiwaniu. Przeliczyłam się jednak.
- Nie wiem, czy chcesz ją usłyszeć. Powiem tylko, że zostałem uwolniony ze smoczego więzienia, w którym zapadłem w długowieczny sen. Dokonała tego białofutra wadera, którą, być może, już znasz.
- Ferishia? - bardziej stwierdziłam, niż spytałam.
- Właśnie ona - potwierdził smok - Ustalono, że zostanę tu, by zjednoczyć przybyłe smoki. Ot, tyle. 
- A co się działo zanim zapadłeś w sen? - dociekałam.
- Nie warto o tym mówić. Sam nie pamiętam tego zbyt dobrze. - powiedział wymijająco, po czym dźwignął się na cztery, silne łapy. 
- No, idziemy? - ponaglił mnie pytaniem.
Natychmiast wstałam i lekko się przeciągnęłam.
- Jasne! 
Smok wskazał głową w stronę, którą mieliśmy podążać. Kiedy się z nim zrównałam, zaczął iść niespiesznym tempem, do którego łatwo się dostosowałam. 
- Daleko jeszcze? - zapytałam po jakimś kwadransie.
Darsh'tian wzniósł oczy do nieba w żartobliwym geście.
- Nie. To już tutaj. - oznajmił i poprowadził mnie ku gęstym krzakom, po czym odsłonił je przed moim nosem.


Od Shadow

----------------------------

Basior odwrócił wzrok a ja nie odważyłam się podążyć za jego spojrzeniem.
- Shadow? - Zapytał i spojrzał mi w oczy. - Czy ty jesteś Shadow? -poprawił się, a mnie lekko wryło w ziemię. Skąd on mnie znał? Przekrzywiłam głowę, jedno ucho opadło mi na głowę.
- Tak. -odparłam z dozą niepewności. Basior rozłożył skrzydła i zmusił mnie do cofnięcia się pod drzewo, tak że dotykałam plecami kory.- Po co to? Skąd mnie znasz? -zapytałam trochę ostrzej, nie podobało mi się to. Uciszył mnie łapą, a ja miałam ochotę go teraz ugryźć.
- Pozwól.. że to ja zadam Ci kilka pytań. -bąknął- Więc tak, czy to nie Ty czasami z Qwertim... 
- Skąd go znasz? -przerwałam mu szybko, kolejne pytanie do listy "skąd on zna...?". Odchrząknął, niecierpliwiłam się na odpowiedź. Zamachałam z wolna ogonem, nie wiedząc jakiej reakcji się spodziewać.
- Kolega z dawnych lat. Niedawno się z nim spotkałem, opowiedział mi wszystko, więc wiem... -w pewnym momencie przerwał, a ja zauważyłam motyla. Kiedy byłam mała, uwielbiałam za nimi gonić. Podskakiwałam w próbie złapania go, ale za każdym razem mi uciekał, każde kłapnięcie zębami liczyło się z paniczną ucieczką motyla. Zaśmiałam się, gdy wielobarwne stworzonko uciekło panicznie uderzając w powietrze skrzydełkami. Podbiegłam do basiora dysząc. Mój towarzysz powstrzymywał śmiech.
- Czemu ze mną nie biegłeś? -zapytałam go, łapiąc oddech po zabawie z motylkiem, któremu zafundowałam traumę do końca życia, albo przez najbliższe parę dni.
- Uważam to za dziecinne, ale tylko trochę. - rzekł tonem filozofa, jakby był nie wiadomo kim. Odwrócił się i poszedł w swoją stronę.
- Hej! Gdzie idziesz? Poczekaj! -krzyknęłam za nim, spróbowałam go dogonić ale gdzieś zniknął. Zrezygnowałam z poszukiwań w dniu dzisiejszym. Uznałam że odpocznę na mchu, który wyglądał w miarę miękko. Umościłam sobie posłanko i położyłam, podwijając pod siebie łapy. Nim zdążyłam się zorientować, odpłynęłam w krainę snu. 

***

Obudziło mnie poranne słońce, które nieśmiało wychylało się zza chmur. Otworzyłam oczy i przeciągnęłam się, szybko otrzepałam igiełki, które przyczepiły się do mojego grzbietu. 
"Dalej nie wiem, jak on się nazywa..." pomyślałam i rozejrzałam, świat skąpany był w ciepłych barwach poranka, słońce odbijało swoje promienie w rosie, która osiadła na trawie. Uśmiechnęłam się, dla takich chwil warto żyć. Wokoło panowała cisza, przerywana tylko śpiewem ptaków i cichym trzaskaniem gałązek, które pękały pod ciężarem mojego ciała. Rozejrzałam się, napawając ciszą i rześkim powietrzem. Nie wiem, ile czasu minęło, ale słońce znajdowało się już wyżej. 
Zdecydowałam, że odnajdę basiora. Zainteresował mnie swoim zachowaniem, ale najbardziej gnębiła mnie świadomość że wie, co z Qwerty'm, zniknął gdzieś i nie wracał...
Przypomniałam sobie, w którą stronę poszedł basior, zniknął gdzieś za krzakami. Podążyłam tamtym śladem i już po chwili widziałam jaskinię. Zapukałam kilka razy i czekałam, aż basior wyjdzie. Wreszcie ujrzałam jego sylwetkę, po kilku sekundach stanął przede mną z uśmiechem.
- Cześć, Shadow. -powiedział ciepło, a ja lekko się uśmiechnęłam, polubiłam basiora, chociaż nie wiem nawet jak mu na imię.
- Cześć... -zawahałam się i dałam do zrozumienia że chciałabym poznać jego imię.
- Yin. - dokończył za mnie a ja uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Pasowało do niego to imię.
- Więc Yin... Proponowałabym obejrzeć do reszty wschód słońca i pogadać. - basior przystał chętnie na moją propozycję, więc w krótką chwilę już siedzieliśmy i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Przeleciał koło nas motylek i tym razem to on za nim gonił, zaśmiałam się gdy kłapnął zębami zaraz przy przerażonym stworzonku.

***

Wschód był cudowny, ale po krótkiej chwili minął. Yin wstał i powoli zaczął zmierzać w stronę jaskini, pobiegłam za nim z uśmiechem, nie często byłam tak radosna... Ale teraz odczuwałam spokój i... radość? Nie wiem, zignorowałam te uczucia ale uśmiechnęłam się radośnie. 
-Yin! Zaczekaj! - krzyknęłam za basiorem, który przystanął, przyspieszyłam kroku i po chwili straciłam panowanie nad biegiem, co skończyło się stoczeniem z reszty pagórka. Zatrzymałam się na moim towarzyszu, który wybuchł śmiechem.
- No co? - zapytałam z miną niewinnego szczeniaka, robiąc maślane oczy. 


--------------------------

piątek, 28 lipca 2017

Od Laguny

-----------------------

Zadała jeszcze jedno pytanie. trochę żałuję w sumie, że na nie nie odpowiedziałam... Ale kurde, ja nad tym nie panuję. Nawet jakbym chciała być dla niej jakaś... Miła ? To mi nie wyjdzie. Może spotkam Ją jeszcze raz, to... Może... Przejdzie mi przez gardło "przepraszam", ale ja jestem do wszystkiego zdolna. A może lepiej będzie, jak nigdy więcej Jej nie spotkam ? I będę samotna do końca życia... Nie, chyba nie.
- Ech..! Sama nie wiem, czego chcę. - Jęknęłam do siebie ze złością. - Mogłam wskoczyć do tego głupiego jeziora, zamiast z nią rozmawiać...
Chwilę jeszcze do siebie gadałam i rozmyślałam. W sumie, żałowałam moich "wyborów" w dialogu z tą waderą. Postanowiłam, że kiedy spotkam ją kolejny raz, przeproszę za to wszystko, ale też nie wiedziałam, jak ona na to zareaguje. Wiedziałam, że jak coś, miałam obok jezioro. Uspokoiłam się więc i z przyjemnością wskoczyłam do wody. Nie chciałam narobić hałasu, więc wskoczyłam bardzo delikatnie. Z zamkniętymi oczami zanurzyłam powoli głowę. Gdy uznałam, że już jestem dość głęboko, otworzyłam oczy i delikatnie rozglądnęłam się na boki. Jezioro jakoś bardzo mnie nie zachwyciło, widziałam o wiele ładniejsze widoki, ale i tak brałam z tego pływania dużo radości. Przez piętnaście minut zastanawiałam się, w co się zmienić. Nie chciałam spłoszyć ryb, ale tez nie chciałam żeby mnie ktoś zjadł... Widząc, że nie ma tu żadnych drapieżników, zamieniłam się w dużą rybę. No taką najzwyklejszą, co ja tu mam opisywać. Zaczęłam przyjemnie pływać sobie z ławicą podobną do mnie. To było coś całkiem innego niż chodzenie samotnie po lądzie. Uwielbiam to uczucie. Niestety, nie trwało ono zbyt długo. W pewnym momencie odczułam dziwne uczucie. Tak jakbym dostawała ostrzeżenie od innych ryb. Po chwili już żadnej obok mnie nie było, a mną kierowały dziwne fale, znacznie mocniejsze niż wcześniej. Spanikowana, zaczęłam pływać we wszystkie strony. Nie wiedziałam, co się właściwie dzieje. Próbowałam zamienić się znowu w wilka, ale pod wpływem stresu, nie potrafię panować nad tą mocą. Znalazłam taką małą dziurę w dnie w której się zakopałam. Czekałam. W pewnym momencie w oddali zauważyłam ogromną istotę. Zdecydowanie był to rekin, i to nie mały.
Postanowiłam się nie ruszać. Co innego mogłam zrobić? Rekin powoli przepłynął nade mną. Widocznie mnie nie zauważył. Odpłynął kawałek, a ja wykorzystałam okazję na ucieczkę. Przecież lepszej mogło nie być. Najszybciej jak potrafiłam płynęłam w stronę brzegu, z którego przypłynęłam. Drapieżnik niestety zauważył mnie i ruszył za mną. Udało mi się jeszcze przyspieszyć, sama nie wiem jak. Skoczyłam w stronę brzegu, gdy byłam już na powierzchni. Drapieżnik był dosłownie za mną, więc nie miałam wyboru. W locie automatycznie zamieniłam się już w wilczycę. Rekin skoczył za mną, zaciskając szczęki. Akurat w tym miejscu w które uderzyłam, stała Morgum. Niefajny przypadek, bo skoczyłam na nią z ogromną siłą, przewracając ją. Kilka metrów się jeszcze przeturlałyśmy, po czym obydwie zszokowane wstałyśmy, otrzepując się.
- Co... Co to było!? - Powiedziała Morgum dalej zszokowana.
- Rekin... - Powiedziałam sapiąc. Płynęłam tak szybko, że miałam prawo się zmęczyć.
- W jeziorze?! - Krzyknęła przestraszona.
- Najwidoczniej... - Dalej sapałam
- Ale... Ale czemu ty byłaś rybą ? Co się stało ?! - Wypytywała wadera.
- Moment. Daj mi odsapnąć, wszystko wytłumaczę... - Powiedziałam spokojnie.
- No spoko... - Uspokoiła się trochę Morgum.
Po kilku minutach leżenia pod drzewem zaczęłam długie opowiadanie. Opisałam dokładnie rekina, chociaż sama go przecież widziała, kiedy za mną wyskoczył. Opowiadałam to z takimi emocjami, że wadera również się przejęła. Czasami brakowało mi nawet oddechu przez zbyt długie zdanie... 
- Mam nadzieję, że Cię nie zanudziłam. - Zaśmiałam się cicho, kończąc wypowiedź.

-------------

Od Kivuli Moto - Jak zostać aspołeczną hybrydą?

Słuch podpowiadał mi, że znajduję się niedaleko lasu. Stłumione ćwierkanie ptaków dochodziło do moich uszu jak niegdyś melodia, którą matka śpiewała mi do snu, żebym się uspokoiła. To zawsze na mnie działało. W tej chwili żaden inny dźwięk nie mógł mnie wyrwać ze stanu skupienia, w którym obecnie przebywałam. Moje myśli krążyły teraz tylko wokół melodii, jakiej wydobywały z siebie te majestatyczne stworzenia. Nawet żadne inne istoty nie miały prawa zbliżyć się do mnie oraz mi przerwać. Obecnie myślałam tylko o tym, by się nie ruszyć. Chciałam pozostać tak już na zawsze, siedząc i nie zaprzątać swojej głowy niedokończonymi sprawami, które niegdyś miały miejsce.
W tym momencie było cudownie, absolutnie idealnie. Ale takie chwile raczej nie mogą trwać zbyt długo, czyż nie? Zwyczajnie odrywają wszystkich od swoich codziennych zajęć, co skutkuje tylko zaniedbaniem własnego toku dobowego. Dlatego właśnie w końcu postanowiłam ruszyć się z tego "magicznego" lasu i wrócić do swojej norki (czyt. drzewa), w której czułam się i tak najlepiej.
Po prostu cisza i spokój, a tego w tej chwili było mi potrzeba.

Drepcząc powoli do celu nie sposób było nie zauważyć, że niewiele wilków zapuszczało się na te tereny watahy. Prawdę mówiąc, nie miała pojęcia, dlaczego nikt nie odwiedza tego obszaru, gdyż tu są jedne z najpiękniejszych widoków, jakie kiedykolwiek widziałam. Może po prostu boją się nieznanego? Ale czy ja wiem, tutaj nie ma jakichś niebezpieczeństw lub powodów do obaw. Ich strach jest zwyczajnie... wyolbrzymiony - jeśli można w taki sposób to nazwać.
Już miałam skręcać w lewą ścieżkę, gdy nagle nade mną pojawił się ogromny cień, przemieszczając się z miejsca na miejsce. Pierwszą myślą, jaka przyszła mi do głowy było drzewo. Przecież znajdowałam się w lesie, a w nim było od groma tych wielkich roślin. Jednak ma ciekawość dobiła granic możliwości i to w tej chwili postanowiłam spojrzeć w górę, by w końcu się dowiedzieć, co znajduje się nade mną. To właśnie ten widok, doprowadził mnie do skrajnego załamania.
Smok - stworzenie, którego już nigdy w życiu nie chciałam spotkać, które całkowicie zrujnowało mi życie. W najgorszych koszmarach nie miałam takiego momentu, by spotkać się z "tym". Ten moment, był jednym z najgorszych w moim życiu, a nie miałam ich wiele.
Całkiem zaparło mi dech w piersi, nawet na krok nie potrafiłam się ruszyć. W jaki sposób mam uciec? - te słowa zapamiętałam, jako ostatnie tego dnia. Przez brak możliwości oddechu w końcu zemdlałam, pozostając sam, na sam z tą skrzydlatą bestią.

---------------

czwartek, 27 lipca 2017

Od Ferishii

------------------------

- I co tam widzisz? - Zapytałam, zadzierając głowę w górę. Musiałam zmrużyć oczy, gdyż raziło mnie słońce.
- Hm... Widzę... - Angel zwiesił się. Ciężko mu było znaleźć jakiś charakterystyczny punkt. - Jesteśmy pomiędzy dwoma rzekami. Jedna z nich jest bliżej niż druga.
Gdzie my jesteśmy? Na podstawie podanych przez lepora informacji nie potrafiłam określić naszego położenia. Było mi potrzebne więcej informacji.
- A coś jeszcze? Jakieś charakterystyczne drzewa, jeziora?
Skrzydlaty królik pokręcił głową przecząco. Wzleciał wyżej, by zwiększyć pole widzenia, a po chwili oddalił się. Już niedługo zniknął mi z oczu.
- Zgubiliśmy się? - Zapytał Dewi.
Posłałam mu piorunujące spojrzenie. Nie. To oczywiste, że wiem, gdzie jesteśmy. To w końcu moja wataha. Dewi nie może wiedzieć, że też jestem totalnie zagubiona.
- Minimalnie. Wydaje mi się, że wiem, gdzie jesteśmy, ale wolę się jeszcze upewnić - nagięłam prawdę. Tylko odrobinkę, taak.
Wkrótce naszym oczom ukazał się zdyszany Angel. 
- W tamtą stronę jest sawanna - wysapał, wskazując palcem w odpowiednim kierunku. - A tam las akacjowy.
No, teraz już miałam jakieś pojęcie o naszym położeniu. Wiedziałam, którędy iść
- Tak jak myślałam - skłamałam. - Za mną! - Krzyknęłam rozentuzjazmowana, a Dewi i Angel wypełnili moje polecenie.

***

Kolejnych kilka dni upłynęło nam na podróży, która odbyła się gładko. Nie napotkaliśmy żadnych przeszkód ani przygód; zmieniały się jedynie krajobrazy.
W końcu dotarliśmy na miejsce. Byliśmy już u podnóża góry. Żar lał się z nieba, a ilość wody w naszych bukłakach niebezpiecznie zmniejszała się z każdą godziną. Skały parzyły w łapy. Mimo tego dziarsko brnęliśmy przed siebie, pchani świadomością, że cel podróży jest już bardzo blisko.
- Jeszcze... jakieś siedemset metrów - wysapał zmęczony Angel, który odpuścił już sobie latanie i poruszał się teraz skacząc. Nawiasem mówiąc, trochę nas w ten sposób spowalniał.
- Może zrobimy sobie mały postój? - Zasugerował Dewi. - Odpoczniemy przed spotkaniem z drewniakiem - argumentował.
- Dobry pomysł - odparłam niemal równocześnie z leporem.
Doczłapaliśmy do pierwszego lepszego cienia i rozsiedliśmy się w nim. W końcu tak jakoś wyszło, że wszyscy zasnęliśmy. Obudziłam się, gdy było jeszcze ciemno, choć różowa łuna światła zaczynała pokazywać się przy linii horyzontu.
- Hej, chłopaki, wstawać! - Szturchałam ich, próbując wyrwać ich ze snu. - Nie chcecie chyba walczyć z tym potworkiem w upale?
Po chwili lepor otworzył oczy, a Dewi powitał dzień głośnym ziewnięciem.

----------------

Od Dewi'ego

-----------------------

Nagle przestałem słyszeć bieg Feri za mną... Odwróciłem się i zobaczyłem, że wadera kuleje… A stwór był coraz bliżej. Nie było już czasu na myślenie… Dobra, chłopie, weź się w garść – powiedziałem sam do siebie. Zwróciłem uwagę na zwisające liany z drzew, wydawały się dość mocne, więc szybkim i mocnym ruchem zerwałem część z nich i pobiegłem w stronę Feri… Potwór miał już zaatakować i otworzył pysk, z ostrymi jak brzytwa zębami. Więc zawiązałem pętle z lian i zarzuciłem na pysk chimery, po czym zacisnąłem z całej siły. Trzymając w ten sposób stwora, udało mi się go powalić, jednak nie wiedziałem na jak długo…

- Angel, zabierz Feri w bezpieczne miejsce, dogonię was – rzekłem przez zęby, gdyż musiałem jeszcze trzymać naszego nowego „przyjaciela”.
- Robi się! – odpowiedział Angel, podlatując do Feri.

Po chwili potwór dawał się we znaki agresji, zaczął się szarpać i rzucać. Wiedziałem, że długo go nie utrzymam, ale na szczęście z oczu zeszli moi towarzysze, więc przypuszczałem, że są bezpieczni. Tak jak obstawiałem, stwór wydostał się z mojego uścisku. Byłem trochę wyczerpany szarpaniną z nim, a on.. Wydawał się jeszcze bardziej przepełniony energią… - W takim razie pozostaje mi tylko ucieczka – pomyślałem i zacząłem się powoli wycofywać. Niedługo po tym zaczęła się ucieczka, na szczęście miałem dosyć spory odstęp od potwora, ale mimo to nie wiedziałem gdzie są Feri i Angel… Wbiegłem w jakiś wąwóz, obracałem się i nie widziałem za sobą chimery, chociaż i tak wiedziałem, że jest blisko… I wtedy zostałem wciągnięty w szczelinę z prawej ściany wąwozu… 

- Feri! – ucieszyłem się na widok wadery.
- Ciszej, może nas nie zauważy – powiedziała, szeptem i wychyliła lekko pysk.

W tym samym momencie potwór przebiegł wzdłuż rozpadliny... Już myśleliśmy, że po wszystkim, lecz wtedy zawrócił i zaczął węszyć. Moje serce dawno tak mocno nie waliło, a nasze oddechy były tak wyrównane i ciche ,że było by słychać muchę przelatująca obok. Na szczęście wtedy skały się posypały a chimera pobiegła za hałasem wywołanym przez to zjawisko. 

- Uff, było blisko – odparłem z ulgą.
- Tak, już dawno się tak nie wystraszyłam – odpowiedziała lekko zestresowana wadera.
- Jeszcze jak zawrócił! Myślałem, że nas znajdzie! – wtrącił podekscytowany Angel.
- A więc gdzie jesteśmy? – zapytałem, wychodząc ze szczeliny.
- W sumie… Ciężko powiedzieć – odparła wadera wychodząc tuż za mną, rozglądając się.
- Może ja polecę wyżej i się rozejrzę – zaproponował Angel.
- Tak, to wydaje się dobry pomysł – zgodziła się z nim Feri.
- No, zawsze to jakiś początek planu – powiedziałem, próbując jakoś rozluźnić sytuację.

-------------------

Od Yin'a

---------------------------

W sumie miło mi było, że chciała mi pomóc. 
- No w sumie... - po tych słowach ruszyłem z miejsca chcąc usiąść. Warknąłem z bólu. Arashi przystąpiła do masażu. Fakt, było przyjemnie, a nawet bardzo.

< W myślach. >

- Nie powinieneś jej ufać... - powiedział cień, bawiąc się myślami w mojej głowie. -Ona jest troszkę dziwna jak dla mnie. Musisz na siebie uważać. - ponownie mnie ostrzegł.
- Wiesz co? - spytałem. - Może to moje życie, a Ty nie powinieneś się w nie wtrącać. - warknąłem.
- Ale... - jęknął cień.
- Zamknij się. - ponownie warknąłem.
- Pozwól mi dokończyć! - krzyknął cień, eliminując mi jedną myśl. - Chodzi o to, że ona może mną zawładnąć. -poważnie się zamyślił. Pokręciłem oczami. 
- Dobrze, będę uważał. Jakby coś, to możesz mnie ratować. - zaśmiałem się i jednocześnie poddałem.

< Realny świat, po skończonym masażu. >

- Dzięki. - powiedziałem wstając. Czułem się jak nowo narodzony. - Toxic! Przynieś herbatę, woda się zagotowała. - rozkazałem cieniowi, który jeszcze przed kilkoma minutami ostrzegał mnie przed nowo poznaną waderą. Ostrożnie położył tacę, na której były specjalne kubki do picia herbaty.

----------
Hope?

Od Yin'a

----------------------------

Pokręciłem oczyma. Zapewne nie była tu dość długo, by tą watahę poznać dobrze. W sumie tak samo jak ja... Chwila, moment. Czy to nie Shadow? Qwerty... Nie, nie możliwie. 
- Shadow? - spytałem. Wadera spojrzała mi głębiej w oczy. - Czy ty jesteś Shadow? - bardziej sprecyzowałem żeby nie było.
- Tak. - odpowiedziała. Rozłożyłem skrzydła i zagoniłem ją pod drzewo. Zasłoniłem nas, aby nikt nas nie podglądał i nie usłyszał. - Po co to? Skąd mnie znasz? - czułem się jak na jakimś przesłuchaniu. Uciszyłem ją łapą.
- Pozwól, że to ja zadam Ci kilka pytań. - bąknąłem. - Więc tak - czy to nie Ty czasami z Qwertim... - nie pozwoliła mi dokończyć.
- Skąd go znasz?
Cóż... Tego pytania mogłem się spodziewać. Odchrząknąłem, aby uzyskać czas na zbudowaniu sensownej odpowiedzi.
- Kolega z dawnych lat. Niedawno się z nim spotkałem, opowiedział mi wszystko, więc wiem... - powiedziałem, gdy wadera zaczęła go nic za wielobarwnym motylkiem. Jak to śmiesznie wyglądało. Chociaż to była moja pasja i razem z Qwertim urządzaliśmy "Wielki Dzień Polowania Na Motyle", to tym razem się powstrzymałem. Udało mi się to chyba jedynie cudem. Zmęczona Shadow podbiegła do mnie dysząc.
- Czemu ze mną nie biegłeś? - zdziwiła się opanowując oddech.
- Uważam to za dziecinne, ale tylko trochę. - powiedziałem tonem filozofa. Zawróciłem w stronę jaskini, która nie była za daleko.
- Hej! Gdzie idziesz? Poczekaj! - krzyknęła za mną. Zaczęła biec do mnie, ale ja zniknąłem za krzakami. 


< Dzień później. >

Obudzono mnie łomotem dobiegającym z zewnątrz. Zerwałem się z posłania i podbiegłem ku wyjściu. Shadow tam stała.

--------------

środa, 26 lipca 2017

Kivuli Moto



(autor nieznany)


Od Dewi'ego

----------------------

Gdy zauważyłem zapadającą się pod Ashi... Bez zastanowienia ruszyłem za waderą i pomogłem jej się podnieść.

- Nic Ci nie jest? – spytałem zmartwiony.
- Nie, wszystko w porządku – odpowiedziała, wytrzepując pył z futra. 
- W ogóle czemu to się stało.. – zacząłem rozmyślać, patrząc w górę.
- Popatrz na to... – pokazała łapą wadera w tył.

Odwróciłem się i ujrzałem niesamowity widok... Staliśmy w korytarzu, który prowadził do lasu... Czy to jakiś inny świat? – zastanawiałem się.
Autor nieznany
- Popatrz to, ogniki! – powiedziała podekscytowana wadera.
- Faktycznie, czy one dokądś prowadzą? – zapytałem, zauważając, że ułożyły się w charakterystyczny sposób.
- Tak to wygląda, w sumie nie zaszkodzi jeśli to sprawdzimy... – podekscytowała się wadera.
- Hmm, w takim razie zobaczmy! – powiedziałem ruszając w przód.

Hope biegła tuż za mną... Gdy podchodziliśmy do nich, one znikały i pojawiały się dalej... Już wydawało nam się, że będzie się to ciągnęło w nieskończoność, gdyż z każdą minutą wchodziliśmy coraz bardziej w głąb lasu, o ile tak można to nazwać. Nagle ogniki znikły, a my byliśmy... Właściwie nie wiadomo gdzie byliśmy... 

- Chyba się zgubiliśmy – powiedziała nie pewnie wadera.
- Nie, nie możemy na razie panikować – oznajmiłem, rozglądając się.
- W sumie robi się już ciemno.. – zauważyła.
- Tak, chyba powinniśmy odpocząć... – podsumowałem.
- Poszukajmy jakiegoś miejsca, w którym zrobimy nocleg – powiedziałem i rozglądałem się.
- Może pod tym powalonym drzewem? – zaproponowała pokazując na przechylone drzewo.
- Tak to miejsce wydaje się dobre – zgodziłem się z nią.

Dość szybko zasnęliśmy... Noc minęła nam spokojnie. Więc nie było problemu ze wstaniem rano. Wstałem nawet przed Hope, więc postanowiłem znaleźć coś na śniadanie. I wtedy do mnie dotarło... W tym lesie nie ma żadnych stworzeń, nic nie czułem ani nie mogłem znaleźć żadnych śladów zwierząt... Zaczęło mnie to trochę martwić. Więc poszukałem czegoś innego i znalazłem jagody... No cóż, dzisiaj będzie dietetyczne śniadanie – pomyślałem i ruszyłem z nazbieranymi owocami do wadery. Jeszcze się nie obudziła, więc delikatnie ją poruszyłem łapą i wyszeptałem...

- Ashi, otwórz oczy, mamy dzień .
- Dobrze, już wstaję – odparła ziewając.
- Przyniosłem śniadanie! – powiedziałem radośnie dając jej pod nos owoce.
- Hmm, nie sądziłam, że jesteś wegetarianinem – podsumowała i przeciągnęła się wadera.
- Nie jestem, ale w tym miejscu jest coś dziwnego... Czujesz coś? W sensie jakieś zwierzęta... – odparłem trochę zdezorientowany tą sytuacją.
- Faktycznie, nic nie czuję nie licząc Ciebie – zgodziła się ze mną, przykładając nos do ziemi.
- No właśnie, nie powinno nas chyba tutaj być, w ogóle co to za miejsce – odpowiedziałem – to wszystko zaczyna się robić coraz dziwniejsze – dodałem.
- Może nie jesteśmy tutaj przypadkiem – zamyśliła się wadera.
- Nie sądzę żeby to było zrobione z premedytacją... – chociaż te ogniki – dopowiedziałem.
- No właśnie, nie uważam, żeby to był zbieg okoliczności – odparła.

Zaczęliśmy już jeść... kiedy nagle...

- Masz rację, młoda wilczyco, to nie przypadek – odezwał się męski głos za nami.
- Kim jesteś? – zapytaliśmy równocześnie, zaskoczeni czyjąś obecnością... Tym bardziej, że Hope ani ja nie czuliśmy niczyjej obecności.
- Czy to istotne? Możliwe, że znam drogę, żeby was wyprowadzić.. Chociaż z innej strony po co... Nie zaczęliście nawet zabawy – powiedział to z ironią.
- Zabawy co masz na myśli? – zapytała wadera, lecz głos się nie odezwał więcej.
- Myliłem się, jednak nie jesteśmy tutaj sami, ani bezpieczni – odparłem.

---------------------
<Ashi? :>>

Od Ferishii

-------------------------

- To może być trudne, bo jedyna możliwa droga ucieczki, to wprost na niego... - odezwał się basior.
Rozejrzałam się po okolicy, chcąc się lepiej rozeznać w terenie, nim podejmiemy próbę ucieczki. 
Rzeczywiście, rzucenie się w stronę potwora wydawało się być jedynym wyjściem - drzewo, pod którym spaliśmy, otoczone było ze wszystkich stron stromymi skałami zbyt wysokimi, by się na nie wspiąć. Chyba że...
- Angel, odwrócisz jej... jego uwagę - poleciłam. 
- Tak jest! - Zgodził się, salutując mi i od razu poleciał wykonać zadanie. Muszę przyznać, dzielny był, chociaż trochę w gorącej wodzie kąpany. Zdecydowanie lepiej by było, gdyby poczekał na mój sygnał.
Lepor zaczął krążyć w bezpiecznej odległości nad głową mantykory, która jak kotek zaczęła podskakiwać w miejscu, próbując go uchwycić.
Dewi zdziwiony obserwował całe zajście, nie był wtajemniczony w plan. Delikatnie złapałam basiora zębami za kark, przeciągając go pod skały. Ustawiłam się bokiem do nich i ruchem głowy wskazałam mu swoje plecy. Na szczęście szybko załapał, o co mi chodziło. Wskoczył na mój grzbiet, z którego zwinnym ruchem przedostał się na szczyt. Podał mi łapę. Chwyciłam się jej i już po chwili obaj byliśmy na górze.
- Angel! - Zawołałam skrzydlatego królika. 
Usłyszał mnie i zaczął lecieć w naszą stronę, a za nim co sił w łapach gnała rozwścieczona mantykora. Wiedząc, że nie ma co zwlekać, ja i Dewi wzięliśmy nogi za pas. Już po chwili potwór wdrapał się po skalnej półce i nie potrzebował wiele czasu, by znacząco zmniejszyć dzielący nas dystans.
Czułam, że powoli opadam z sił. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam, że Angel z ledwością macha skrzydłami - jeszcze chwila i będzie musiał wylądować. Nie mogliśmy się rozdzielić, gdyż to mogłoby oznaczać, że już nigdy się nie znajdziemy.
Dysząc ciężko biegłam przed siebie, ponieważ i tak nie miałam innego wyjścia. Ciche przekleństwo wyrwało się z moich ust w momencie, gdy nastąpiłam na cierń.

--------------------

Od Shadow

Przekręciłam się z boku na bok, nie mogąc zasnąć, znowu... Wybudziłam się z ostatniego koszmaru i teraz nie mogłam oddać się w objęcia Morfeusza. Ciemne niebo przeszyła błyskawica, po chwili usłyszałam też grzmot. 

-Świetnie... - burknęłam i podkurczyłam pod siebie łapy, krople wody rozpędzały się i zwiększały swoją ilość z każdą sekundą. Wreszcie widoczność ograniczona była do kilku metrów. Widać było już wschód słońca, więc niedługo będę musiała wstać i ruszać w dalszą podróż. Postanowiłam spotkać się z moją wcześniejszą towarzyszką, Ferishią. Nie planowałam dołączać, ale brakowało mi jej towarzystwa. Samotność jest przyjemna, ale czyjaś obecność była jakkolwiek kojąca. Poddałam się, jeżeli chodzi o próbę zaśnięcia więc gdy byłam już doszczętnie przemoczona, wstałam i ruszyłam powoli w stronę Drzewa Życia, w nadziei na spotkanie białej wilczycy.

- Ciekawe, czy jej wataha się rozrosła -zapytałam sama siebie, chociaż pewnie było to pytanie retoryczne. 

***

'Trafi mnie coś...' pomyślałam, gdy kolejny raz zgubiłam drogę do Drzewa. Chwilę potem rozległ się grzmot i po niebie przemknęła kolejna błyskawica. Skuliłam uszy, nie przepadałam za podróżowaniem w burzy. Zwolniłam trochę kroku, aż w końcu się zatrzymałam, rozejrzałam się wokoło. Nigdzie nie było widać zarysów Drzewa, 
ale za to w oczy rzuciła mi się ścieżka którą kojarzyłam. Odwróciłam się i podążyłam nią, ciszę przerywały grzmoty, słychać było też plaskanie moich łap o błoto. Powoli zaczynało się rozjaśniać, więc pozwoliłam sobie na trucht i w niektórych momentach nawet bieg. Wreszcie zauważyłam zarysy Drzewa. Uśmiechnęłam się pod nosem, minął jakiś tydzień od mojego opuszczenia tego miejsca. Otrzepałam się z błota i wody jeszcze przed wejściem, ale moje łapy były jeszcze trochę zabłocone. 

***

Weszłam z uśmiechem, spodziewając się że o tej porze wilki będą spożywać śniadanie lub obiad. Moje przypuszczenia się sprawdziły, bo usłyszałam śmiechy i głosy dobiegające z jadalni. Poczułam jednak lekki ścisk w gardle, znała mnie tylko Ferishia i jej mali pomocnicy. Reszta mogła zareagować całkiem inaczej, zaczekałam, aż skończą posiłek. 
W oczy rzucił mi się basior, o mocno pomarańczowych skrzydłach, był biały, z czarnymi pończochami. Złote końcówki uszu wyglądały nawet ciekawie w tym połączeniu kolorów. Na większość zaczepek odpowiadał ripostami lub gburowato, ale i tak wyglądał na ciekawego wilka. Przyglądałam mu się przez dłuższą chwilę, wreszcie zdecydował się wstać od stołu i wyjść z pomieszczenia. Wstrzymałam oddech, poczułam nieprzyjemny ścisk w żołądku.
- Co tu robisz? - zapytał mnie. Wbiłam wzrok w jego jaskrawe, zielone oczy. Jak żyję, nigdy takich nie widziałam. 
- Na pewno nie szpieguję. A wiem że mógłbyś uznać że to robię. -odparłam, wciąż wpatrując się w jego oczy. To co właśnie powiedziałam, zabrzmiało bardzo chaotycznie, ale liczyłam że się domyśli...

---------------------------------