Lekki podmuch orzeźwiającego, jesiennego powietrza zmusił go do podjęcia następnego kroku...
Niepewnie odgryzł kawałek owocu, pozwalając, by słodko-kwaśny smak wytrysnął (niczym ten gejzer) mu na język.
Żuł powoli, chcąc spróbować (jak to często radził ojciec), nim osądzi... Nawet nie zdawał sobie sprawy, z tego, że z każdą sekundą krzywił się coraz bardziej...
Konsystencja była... nijaka. Po chwili szatkowania owocu zębami nie dało się go ani porządnie pogryźć (do czego się przyzwyczaił, będąc zagorzałym fanem mięsa), ani wypić.
Chrupki, sztywny miąższ właził między kły i choć chciałoby się, by miał chociaż odrobinę przyzwoitości i dał się stamtąd wygrzebać językiem, to NIE! Najwyraźniej nie miał tego w planach, a i również zdążył się zaaklimatyzować w szparach między trzonowcami.
Biała wadera spojrzała na niego wyczekująco. Chcąc za wszelką cenę uniknąć otwierania paszczy (sami chyba przyznacie, że rozmowa z kawałkami jedzenia między zębami jest absolutnym faux pas) odwrócił wzrok.
Gdzieś w oddali krzaki zaszeleściły tajemniczo. Czujna samica odwróciła się, by namierzyć źródło dźwięku, a on, korzystając z okazji, zaczął namiętnie i z niezwykłą werwą wydłubywać kawałki owocu spomiędzy kłów.
Wadera prychnęła i wymamrotała:
- Przesłyszało mi się...
W ułamku sekundy zaprzestał oczyszczać swą jamę gębową i zaczął gorliwie (dbając, by nie otworzyć pyska) potakiwać.
- I jak? Dobre? -zagaiła zniecierpliwiona.
Pokiwał łbem, udając, że jeszcze nie pogryzł owocu do końca. W rzeczywistości dałby wszystko, byleby móc skończyć żuć tę obrzydliwą papkę, będącą pozostałością po miąszu.
Laguna zachichotała i odwróciła się.
- Jesli będziesz jeść w takim tępie, to nigdy nie wrócimy do nory.
Ruszyła do przodu, uprzednio zachęcając go do podążania za nią, poprzez machnięcie swym drobnym łbem.
- Chodź. Ściemnia się. - odrzekła krótko, znikając gdzieś między przerzedzonymi krzewami.
Przechylił łeb sam do siebie, niedowierzając...
Ściemnia?
Zerknął w górę, obserwując, jak przez pomarańczowo-czerwony baldachim liści, sączy się poświata zachodzącego słońca.
Westchnął cicho, nagle zauważając, ile przyszło mu przegapić...
Wysuszone liście ospale spadały z drzew, wywijając piruety, koziołki, czy po prostu okręcając się wokół własnej osi. Liczne zwierzęta przemykały się przez wysuszone krzaki, spomiędzy których wystawały gałązki na podobieństwo sterczących kikutów. Z każdym krokiem ściółka leśna szeleściła pod ich łapami, pozwalając wsłuchać się w wykreowany przez Naturę aksamitny, kojący dźwięk.
Choć nie widział swojej osoby, to był pewny, że jego brudnawa, popielata sierść idealnie komponowała się wśród flory lasu. Mógł, wręcz orzec, iż razem z krajobrazem tworzyli miły dla oka kontrast.
Wzdychając po raz kolejny ruszył za znajomą. Cały czas, oczywiście, obserwował zadziwiająco piękną przyrodę...
~*~*~
Będąc zawsze kilka kroków za waderą dotarł do nory. Laguna odwróciła się, z delikatnie przechylonym łbem, i wymamrotała:
- Muszę lecieć. Brown pewnie już coś zmajstrował, a jeśli się zapędzi, to zastanę całą norę wyścieloną sianem...
Skąpana w blasku zachodzącego słońca odwróciła się. Wiatr delikatnie mierzwił jej sierść, przez co przywodziła ona na myśl świeżą, zieloną trawę kołyszącą się pod wpływem orzeźwiających zefirków.
- Ta. Ja też muszę zabrać się za sprzątanie... Na razie... - mruknął.
Westchnęła cicho i odbiegła, znikając w gąszczu drzew.
Zamyślony wszedł do nory i usunął naniesioną przez Nieproszonego Gościa wysuszoną trawę. Zmiótł nią, przy okazji, większość błotnistych plamek.
Wiatr pomógł w zniwelowaniu przykrego zapachu, przez co teraz pozostała po nim jedynie delikatna, niemalże niewyczuwalna woń.
Usiadł w miejscu łuku, będącym wejściem do jego miejsca zamierzkania...
Pomocne zefirki niosły za sobą wiele miłych, zachęcających woni. Mógłby teraz ganiać za jeleniami, albo pozaganiać wiewiórki na drzewa, czy też potarzać się w stertach opadłych liści, ale... Nie chciało mu się...
Czyżby z tego wyrósł? Dwa lata, w końcu do czegoś zobowiązują...
Zobowiązanie...
Kojarzyło się najczęściej ze związkiem. Albo ze zmową dłużnika, wraz z wierzycielem? Potomstwem? Zwierzątkiem do zabawy?
W dziwacznym letargu padł na ziemię, ignorując fakt, że liczne kamienie wżynały mu się w ciało.
Czy był gotowy na zobowiązanie się komuś... do czegoś...? Na przykład do wiecznej miłości i dbania o zdrowie i życie drugiej osoby...? Takiej... ważnej...?
Nie... Jeszcze za wcześnie...
Wyhamował w głowie, swe podejrzanie dojrzałe przemyślenia.
Dwa lata... Mam jeszcze szmat czasu na te wszystkie zagmatwane relacje...
Wzdychając, po raz kolejny, wstał i sierował się do sypialni, z której (wyjątkowo) postanowił skorzystać...
Spanie w sypialni... To też jakaś oznaka dorosłości?
Znajdujesz robaczywy owoc!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcamy do komentowania!