czwartek, 22 lutego 2018

Od Ferishii


- Myślę, że tak - odpowiedziałam bez przekonania, zerkając w stronę bawiących się szczeniąt.

Nie mogłam wyzbyć się uczucia smutku i bezsilności, jakie mnie ogarniało, gdy patrzyłam na te małe, niewinne, puchate kulki. Uśmiechnęłam się mimowolnie kącikiem ust, kiedy jeden ze szczeniaków wydał z siebie bliżej nieokreślony, głośny dźwięk, który miał być chyba skomleniem; jego lepiej zbudowany rówieśnik najwidoczniej zbyt mocno pociągnął biedaka za ucho.

Szybko jednak znów wróciły do mnie przygnębiające myśli. Wojna. Okropna rzecz. Dlaczego zawsze muszą cierpieć w niej niewinni? Wiedziałam, że te szczenięta mają raczej nikłe szanse na szczęśliwe dzieciństwo. Że prawdopodobnie niedługo poznają ból straty bliskich, będą świadkami niewybaczalnego okrucieństwa.

Odwróciłam od nich głowę - w samą porę, by dostrzec zbliżającego się do nas basiora. Był chudy, a jego marmurkowa sierść wyglądała na zniszczoną. Miał jednak dużo energii, stwierdziłam więc, że mało prawdopodobne, by taki wygląd był skutkiem niedostatku wywołanego wojną. Pewnie po prostu ten typ tak ma.

Spięłam mięśnie, wydawało mi się, że Dewi uczynił to samo. Nieznajomy odchrząknął i odezwał się do nas głosem, który idealnie komponował się z jego aparycją - nie za niskim, nie za wysokim, ale zachrypłym (nie w ten seksowny, męski sposób. Brzmiał raczej tak, jakby pokaleczył sobie gardło zbyt szybko pochłaniając ostrą kość):

- Mam was zaprowadzić do nory gościnnej - wyjaśnił, a jego mizernie wyglądający ogon przeciął powietrze w przyjaznym geście.

Ruszyliśmy za nim. Jednym uchem słuchałam żartów, jakimi wymieniał się z Dewi'm, z którym najwyraźniej złapał dobry kontakt. Może znali się już wcześniej? Z jakiegoś powodu zabolało mnie, że zanim Dewi dołączył do mojej watahy, miał inną rodzinę. Przełknęłam głośno ślinę, chcąc tym gestem zdusić zazdrość w zarodku. Nie podobało mi się, że takie myśli zrodziły się w mojej głowie.

Skupiłam się bardziej na obserwowaniu otoczenia. Byłam pełna podziwu dla architektów tego podziemnego schronienia. Naturalne konstrukcje skalne doskonale współgrały z tymi sztucznymi. Ogromny system jaskiń był dobrze połączony, często wydrążonymi mozolną pracą tunelami, co umożliwiało mieszkańcom szybką ucieczkę w razie najazdu, pożaru, czy innego nieszczęścia.
Otwory wentylacyjne były na tyle duże, by powietrze wewnątrz nie odstawało zbytnio jakością od tego poza jaskinią, jednocześnie ich położenie sprawiało, że podczas deszczu nie dostawała się tu woda.
Liczne konstrukcje - zapewne pomieszczenia sypialne - świadczyły o sporej ilości członków. W jaskini znalazło się też miejsce na duży plac główny, będący najprawdopodobniej miejsce zebrań.

Doskonała kryjówka dla podziemnej społeczności, która z pewnością pozwoli im przetrwać wojnę. Czy jednak sama czułabym się dobrze, mieszkając tutaj? Czy nie tęskniłabym za szumem wiatru, ciepłymi promieniami słońca, przestrzenią...? Wzdrygnęłam się na myśl o życiu w takim... więzieniu.

Gdy w końcu dotarliśmy na miejsce, nasz wyleniały przewodnik oddalił się od nas, zostawiając mnie samą z Dewim.
Niepewnie weszłam do pomieszczenia. Rzeczywiście było na tyle oddalone od pozostałych, że nie dało się tu wyczuć zapachu watahy. Za to zapach stęchlizny i kurzu już tak. Nie mogłam za to winić naszych gospodarzy. Jakiekolwiek próby zrobienia tu porządków skończyłyby się "skażeniem" miejsca wonią społeczności.

Chwilę za mną wszedł Dewi, który również zmarszczył nos. Zmęczenie (raczej to psychiczne, aniżeli fizyczne) jednak wzięło nad nim górę i już po chwili ułożył się w kącie, nie komentując nawet tego zjawiska. Ja też znalazłam sobie miejsce na przeciwległym krańcu pomieszczenia, które swoją drogą nie było zbyt wielkie.

- Dewi? - Zapytałam, a ten zaciekawiony podniósł powiekę, ujawniając jedno ze swoich dwukolorowych oczu; to złote.
- Tak?
- Jeśli nas złapią, będziemy musieli udawać, że chcieliśmy dołączyć do ich watahy, prawda? A co, jeśli wyczują na nas zapach stada Reny?
- Wtedy powiemy im, że natknęliśmy się na nich, ale źle nas potraktowali, albo coś takiego. Nie martw się już. Śpij. Dobranoc.
- Dobranoc - odpowiedziałam cicho.

Nie minęło dużo czasu, a oddech Dewi'ego zamienił się w ciche, miarowe pochrapywania. Ja też dość szybko zasnęłam.

~*~

Przemykaliśmy cicho wśród krzaków i cieni, Dewi szedł paręnaście kroków przede mną. Już od jakiegoś czasu przebywaliśmy na terytorium wrogiej watahy. Natknęliśmy się na kilka pojedynczych wilków, zbyt zajętych codziennymi sprawami, jak polowania czy czyszczenie futra, by śledzić ich poczynania.
Natrafiliśmy też na grupkę szczeniąt wesoło bawiących się pod okiem czujnego opiekuna. Chciałam odwrócić wzrok i pójść dalej, jednak jakiś wewnętrzny głos nie pozwalał mi na taką ignorancję. Zatrzymałam się.

Nie umknęło to uwadze Dewi'ego, który zawrócił parę kroków, by wyjaśnić ze mną całą tę sytuację.
- O co chodzi? - Szepnął mi do ucha.
- Ech, chodź za mną - poleciłam mu, udając się za duży głaz, gdzie nie groziło nam już wykrycie. - Bo widzisz... Oni nie są jacyś gorsi. Też mają swoje rodziny, swoje codzienne sprawy... Dew, ta wojna skończy się ofiarami po obu stronach. Zwykli członkowie tej watahy nie powinni cierpieć za decyzję władz. Nie możemy dopuścić do tej wojny - oznajmiłam stanowczo.


Dew? Co teraz?
(btw, nie wiem, co stało się z moją umiejętnością pisania tam po gwiazdce, ale chyba na więcej mnie nie stać xD)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcamy do komentowania!