poniedziałek, 19 lutego 2018

Od Kivuli Moto - Kolejna fala bólu

 

- Jak tu jest pięknie... - wymruczałam, pozostawiając swoje bursztynowe oczy szeroko otwarte. Szczękę miałam wciąż niedomkniętą nie wierząc w to, co właśnie zobaczyłam - to wszystko wydawało się zbyt nieprawdopodobne, by mogło być w jakimkolwiek stopniu prawdziwe: połacie dzikich traw okalały równomiernie skały, których wiek pozostawał w tajemnicy. Naprzód ode mnie rozciągał się niesamowity pustynny krajobraz, jednak nie dało się tego odczuć choćby w samym klimacie czy powietrzu - nie było ono suche, a raczej pozostawiało po sobie przyjemną wilgoć. Wielkie kaniony widoczne z daleka mieniły się od przepływających między nimi niewielkich strumyczków, jakby całe były pokryte niewyobrażalną ilością niewidocznych gołym okiem diamentów. Każdy kwiat, prawdopodobnie znajdujący się tutaj nie wytrzymałby w takich warunkach z uwagi na glebę (a właściwie jej całkowity brak), dlatego też zamiast nich można było dojrzeć niewielkie kaktusy, pojawiające się gdzieniegdzie na horyzoncie, znikającym tuż za wielkimi murami głazów. Same kamienie tworzyły łuki, jakby próbujące wskazać odpowiednią drogę chcąc wyprowadzić wilki z terenu nieskażonego wcześniej ich obecnością. Z ciekawością przeniosłam po chwili wzrok na purpurowy nieboskłon, nadający temu miejscu spokojniejszy charakter. Poza fioletem można było też dostrzec jaskrawą żółć znajdującą się w oddali, lecz to już tak nie przyciągało mojej uwagi, jak wcześniej widziane tu zjawiska. Nie mogłam oderwać od tego wszystkiego wzroku - chciałam się nacieszyć tym widokiem, którego mogłam nie spotkać przez długie tygodnie od dzisiejszego dnia.
Odsunęłam się powoli od krawędzi osuwiska, po raz pierwszy spoglądając na basiora od dłuższego czasu - jego szmaragdowe ślepka doglądały całego miejsca, jakby to on sprawował nad nim swą pieczę. Pierś wilka była wypięta dumnie do przodu, a pysk delikatnie oświetlony nielicznymi strużkami światła, które na niego opadały, wciąż pełne gracji (jeśli można to w ten sposób ująć). Skrzydła w odcieniach pomarańczy schowały się dość niedawno pod warstwą aksamitnego futra, przez co na chwilę zapomniałam, że samiec takowe w ogóle posiada. Ani przez sekundę nie spojrzał na mnie - odkąd tutaj przylecieliśmy usiadł tylko na jednym z krańców skały, po czym zaczął doglądać otaczającego nas terenu. Zbliżyłam się o kilka kroków do niego, po czym przysiadłam u jego boku starając się dostrzec punktu, którego on sam tak ochoczo wypatruje - nie zauważyłam jednak nic, na czym mogłam spocząć swój wzrok na dłużej. Nie dostrzegłam niczego, poza białymi, puszystymi obłokami na barwnym niebie.
- Ładnie tu prawda? - Basior spojrzał na mnie z - typowym dla niego - szerokim uśmiechem, nie odstępującym ani na krok od jego twarzy. Wpatrując mi się uważnie przechylił głowę na bok starając się udawać szczeniaka i trochę szybciej wyciągnąć ode mnie odpowiedź. Na ten gest tylko cicho potaknęłam, zaczynając chichotać. Widok był ten naprawdę przezabawny - dorosły, dobrze zbudowany wilk starający się utożsamić z uroczym młodym - to musiało się nie udać, a samiec chyba doskonale o tym wiedział. Po raz kolejny uśmiechnął się do mnie widząc mnie roześmianą i niemal od razu każdy z nas zapomniał o wcześniejszych sporach - było mi to na rękę. Nie miałam zamiaru po raz kolejny wdawać się z nim w potyczkę, a już na pewno nie teraz. - To dobrze... - westchnął z niemałą ulgą w głosie i tuż po tym znów zaczął spoglądać na zachodzące powoli słońce. W końcu udało nam się w spokoju wymienić kilka zdań.
- Hej... - zaczęłam mówić, by ten zwrócił na mnie trochę uwagi. Obrócił łepek w moją stronę i skierował uszy do przodu dając mi znak, że mnie słucha. Może damy radę normalnie porozmawiać, pomyślałam niebawem zapominając o tej myśli, która wcale nie była w tym momencie istotna. Po raz ostatni (no, może nie tak od razu) zerknęłam na krajobraz rozchodzący się za moimi plecami i spojrzałam prosto na Yin'a, siedzącego teraz wprost przede mną. Miło było wiedzieć, że jest zainteresowany tym, co chce mu za chwilę przekazać. - Dlaczego tak właściwie mnie tutaj zabrałeś? - zapytałam cicho bojąc się, iż po raz kolejny zadałam nieodpowiednie pytanie, co zresztą zdarzało mi się teraz niebywale często. Momentalnie spuściłam czerep w dół oczekując jego reakcji, nie chcąc czuć na sobie jego wzroku, który w tym momencie mógł być przepełniony nienawiścią lib wręcz przeciwnie - łagodny i troskliwy, jakim zdawał się patrzeć na krainę. Był on o wiele dobrotliwszy od tego, jakim zazwyczaj spoglądał w moją stronę. Heh.
Miałam zamiar dopytywać się towarzysza o odpowiedź, gdy nagle w okolicach żeber poczułam przeszywający ból, który sparaliżował mnie od środka. Momentalnie, bez żadnego namysłu wydarłam się na cały głos nie mogąc na dłużej złapać powietrza, próbując je dokuczliwie wychwytywać. Prawą łapą przesunęłam po miejscu, które sprawiało mi najwięcej cierpienia i nawet nie spoglądając już wiedziałam, że sączy mi się stamtąd bardzo dobrze mi znajoma szkarłatna ciecz. Wylewała się teraz natarczywiej niż zwykle, a ja starałam się o własnych siłach tamować krwawienie. Nie myślałam już o basiorze tylko o tym, żeby w jakiś sposób ratować swoje życie, które w tym momencie było na granicy przepaści między nim a natychmiastową śmiercią. Nie chciałam umierać - wbrew moim wszystkim słowom, które kiedyś udało mi się wypowiedzieć. To było za wcześnie, o czym sobie teraz uświadomiłam - kiedy zdychałam.
- Mówiłam, że po ciebie wrócę... Yin. - przeciągliwy kobiecy głos zdawał się dobiegać zza moich pleców. Spojrzałam za siebie zamierając w bezruchu, za późno przypominając sobie, do kogo on może należeć.
Yin, uciekaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcamy do komentowania!