niedziela, 26 listopada 2017

Od Ferishii


Spojrzałam na pysk lisiczki, na którym malowały się pewność siebie i samozadowolenie. Przeniosłam wzrok na nadpalony konar drzewa i... cóż, muszę przyznać, że nie potrafiłam podzielić jej entuzjazmu. Drzewo wyglądało po prostu źle.
Nagle uszkodzona gałąź zaczęła skrzyć się delikatnym, zielonkawym światłem, które z sekundy na sekundę przybierało na intensywności. Na naszych oczach spalona część drzewa zaczęła odrastać; najpierw pojawiło się pokryte młodą tkanką rusztowanie, które po chwili zaczęło pokrywać się korą. Wyrastające z niego pąki niemal natychmiastowo otworzyły się w młode, soczyste i zielone listki, które zdały się dojrzeć do swojej ostatecznej, ciemnozielonej formy w ciągu zaledwie paru minut. W końcu zielonkawe światło znikło, a drzewo wyglądało jak dawniej.
Patrzyłam na to zjawisko zafascynowana i zdziwiona, natomiast Kyuubi wyglądała, jakby wiedziała, że proces regeneracji drzewa będzie wyglądał właśnie w ten sposób.
- Dziękuję - odezwałam się, gdy udało mi się otrząsnąć z pierwotnego zaskoczenia.
- Nie masz za co. To w końcu moja wina, że gałąź spłonęła - odparła lisiczka, pokornie kładąc po sobie uszy.
- To nie twoja wina - dodawałam jej otuchy. - Przecież nie zostałaś wyrzucona przez portal właśnie w tym miejscu z własnej winy.
- Może masz rację - uśmiechnęła się bez przekonania, jednak po chwili jej wąsy uniosły się czujnie, wskazując na poprawę humoru.
- No, to teraz, skoro już oficjalnie jesteś członkiem watahy... Może zdradzisz mi, czym chciałabyś się trudnić?


piątek, 24 listopada 2017

Od Shadow



Siedziałam pod drzewem, obserwując zmieniającą się przyrodę. Westchnęłam cicho, zastanawiając się, czy warto jeszcze tu zostawać. Przydałoby się odsapnąć od ciągłego bycia w ruchu i zmieniania miejsca. Zanuciłam fragment starej piosenki, starając się skupić myśli na czymś innym niż głodzie, który doskwierał mi od poranku. Nie chciałam pozwolić sobie na utratę formy, a polowania były jedynym urozmaiceniem codziennej nudy, która doskwierała mi od dłuższego czasu. Odkąd przestałam współpracować z Feri i wróciłam do samotniczego stylu, brakowało mi jakiegokolwiek towarzystwa. Spuściłam głowę, wbijając nieobecny wzrok w łapy. 
- Cholera, trzeba zapolować. - burknęłam do siebie i wstałam, strząsając krople wody osiadłe na moim futrze. Siedzenie pod drzewem po deszczu na pewno będzie skutkowało chorobą. Wyszłam z chwilowej kryjówki, koło której walało się już zjedzone truchło ostatniej sarny. Pociągnęłam dwa razy nosem, oprócz świeżego zapachu po deszczu, czuć było też sarniną. Uśmiechnęłam się do siebie i zaczęłam skradać w stronę polany, którą odgradzały krzaki. Zignorowałam to, że wciąż obijały się o mój pysk. Wizja posiłku radowała mnie i napawała nadzieją. Nie mogłam doczekać się świadomości że znowu mogę polować, a śmierć łani wywoływała uśmiech. Wstrzymałam oddech, gdy kopytna podniosła głowę i spięła się. Zatrzymałam się i czekałam. Minęło kilka sekund, zwierzę uspokoiło się. 

***

Teraz moja kolej. Wyskoczyłam z krzaków, po kilku susach znalazłam się przy łani. Skoczyłam na nią i powaliłam na ziemię, szybko znalazłam odpowiednie miejsce, tchawica. Wgryzłam się i napawałam się gorącą krwią spływającą w głąb mojego gardła. Po dwudziestu sekundach, gdy wzrok łani wbity był w niebo, a ciało usztywniło się, by zaraz potem rozluźnić się. 'Martwa' Pomyślałam z satysfakcją, oblizując wargi, które uwalone były krwią zwierzyny.
- Dobra skuteczność. - usłyszałam za sobą, podniosłam głowę. Odwróciłam się, zastanawiając się, do kogo należał ten głos. Odchyliłam uszy do tyłu i skrzywiłam lekko. Nie miałam ochoty na rozmowy, zwłaszcza o technikach polowań. Spoglądałam na niego chłodnymi oczami, spięłam mięśnie. 
- Tak. - Odparłam, głosem wypełnionym zniecierpliwieniem i ignorancją. Jak chce porozmawiać, to nawet trawa jest bardziej rozmowna niż ja dzisiaj.
Basior pochylił głowę i zastrzygł uszami, jakby skruszony. Uśmiechnęłam się z wyższością.
- Wybacz. Może nie lubisz polować, czy coś... - wybąkał szybko, cofnęłam się.
- Lubię. Po prostu nie lubię wilków. - fuknęłam w jego stronę, zachowując bezpieczną odległość. Spojrzałam na truchło sarny, mogę sobie darować obiad.
- Ach... - mruknął wilk - Wybacz. Jak chcesz, to sobie pójdę. - w jego głosie rozbrzmiewała nutka nadziei. 'Zostań! Tak dawno z nikim nie rozmawiałam!' Krzyczałam w swoim umyśle. Ten dzień był tak do dupy, a ja jeszcze bardziej go sobie niszczyłam.
- Świetnie, przynajmniej jeden głupiec da mi święty spokój. - Syknęłam, wiedząc że kolejny dzień będę mogła żreć gryzonie, którymi nie idzie się najeść. - Żegnam. - warknęłam, machając ogonem. Basior stał w miejscu, jakby odebrało mu rozum. Wydawał się miły, a ja wszystko musiałam zaprzepaścić. Może podczas kolejnego spotkania, które pewnie nigdy nie nastąpi, uda mi się z nim nie "pokłócić". Spojrzałam ostatni raz na sarnę, która wpatrywała się martwym wzrokiem w nicość. 
- Życzę smacznego. - fuknęłam wściekle i stanowczym krokiem minęłam wilka, który spoglądał na mnie zdziwiony. Dopiero po paru sekundach dało się zauważyć, że zapaliła mu się lampka. Skierowałam się ku najbliższemu jezioru, w celu odszukania jakiegoś miejsca, gdzie mogłabym odpocząć. Warto byłoby częściej z kimś rozmawiać. Schodząc w dół, łapy ślizgały mi się na błocie, podbrzusze miałam urżnięte brązową mazią i sklejoną krwią łani. W głowie wciąż próbowałam rozszyfrować zachowanie wilka, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
Po zejściu na dół, ujrzałam znaną mi białą sylwetkę.
- Luna! - zakrzyknęłam, podbiegając do wadery. Odwróciła się z uśmiechem, najwidoczniej mnie kojarząc. Odwzajemniłam uśmiech, który zaraz potem zniknął i ustąpił miejsca zirytowaniu. Cofnęłam się i pochyliłam uszy do tyłu, z mojego gardła wydobył się cichy warkot. 
- Nie spodziewałam się tak szybkiego ponownego spotkania. - minęło kilka godzin, ale i tak nie miałam zamiaru spotykać jeszcze raz tamtego brązowego wilka.
- Shad, coś nie tak? - zmartwiony głos Laguny zmusił mnie do ogarnięcia się. Dalej działała na mnie uspokajająco, chociaż irytowała mnie nieraz swoim zachowaniem.


czwartek, 23 listopada 2017

Od Snuffles'a - Ta, która nie jest z Firth Athaill


- Raz... Dwa... Trzy... Cztery! - krzyknął i wykonał potężny sus do przodu.

Odwrócił się, by zobaczyć, jaką to też odległość udało mu się „przelecieć”. Pięć kamieni – to wciąż zbyt mało.

Wrócił na miejsce startu i ponownie rozpoczął odliczanie:

- Raz... Dwa... Trzy... CZTERY! - Skok okazał się jeszcze gorszym od poprzedniego; trzy kamienie.

Może była to wina zmęczenia (trenował już od około dwóch godzin), a może zbyt słabej kondycji. Nie... Nie mógł pozwolić sobie na spadek formy.

Odkąd Ferishia osobiście przekazała mu, iż osiągnął awans w swej łowieckiej karierze, praktycznie nie przerywał treningu... Jego forma, przecież decydować mogła o przyszłych losach stada, jeśli targałby nim niedostatek. To łowcy mają, wtem za zadanie dostarczyć watasze pokarm. A pokarmu nie dostarczy jeśli nadal będzie śmierdzącym leniem i nie poprawi swoich wyników.

Skoki nie sprawiały mu większych trudności, ale i nie były jego najmocniejszą stroną. Tej aktywności fizycznej daleko było do biegów na krótkie dystanse, które to opanował do perfekcji... Musi, jednak poćwiczyć, zdecydowanie sytuacje „podbramkowe”, kiedy to, na przykład chce upolować sarnę, a ta jest niebezpiecznie blisko wąwozu... Mógłby, znów tylko w przykładzie, sturlać się z niego i stracić przytomność... Na przykład, tak tylko... Żadnego przekładania tej luźnej myśl na zdarzenia realne... 

- Raz... Dwa... Trzy... Cztery!

~*~*~

Rozłożył ciężar głównie na tylnych łapach. Mięśnie, choć już trochę nadwyrężone, z pokorą przyjęły swoją nową rolę. Wzniósł przednie łapy, a tymi bardziej obciążonymi wierzgnął, niemal rozpaczliwie... W tle migała mu przebyta odległość... Pierwszy, drugi trzeci, czwarty, piąty... SZÓSTY!

Wylądował niezgrabnie i zaczął wpatrywać się w odłamek skalny, który to udało mu się minąć w locie.

- Sześć... - wyszeptał. - SZE-EŚĆ! Tak, tak, tak!

Zaczął podskakiwać i wyć ze szczęścia. To był jego rekord.

Nagle usłyszał szelest. Odgłos kroków. Bynajmniej nie były to kroki spokojne... Ktoś się skradał...

Zamilkł i pochylił się, chcąc ujrzeć coś przez przerzedzoną warstwę krzewów. Nie dostrzegł nic.

Powoli zaczął pełznąć w stronę domniemanego źródła dźwięku. Minął krzaki, które za punkt honoru nadały sobie schłostanie jego pyska. Krzywiąc się nieco, pełznął dalej.

W końcu dostrzegł dosłownie metr od siebie pewną łanię, której sierść wtopiła się w usłaną liśćmi ściółkę leśną. To, że nie dostrzegł jej wcześniej, było winą tylko i wyłącznie grubych warstw krzewów... Na pewno nie przez słaby wzrok... To by wykluczało jego funkcje łowcy. 

Zniechęcony zmarszczył nos i już miał zawracać, gdy nagle... Ciemny kształt powalił łanię na ziemię, szybko dobrał się do jej tchawicy i odczekał książkowe dwadzieścia sekund.

Dwadzieścia sekund... Taka skuteczność... To musi być łowca, na terenach naszego stada!

Z przyjaznym nastawieniem powstał i wyłonił się zza krzaków.

- Dobra skuteczność – pochwalił nieznajomego wilka.

Kształt odwrócił się i pozwolił ujrzeć swój smukły pysk i duże oczy w odcieniu czystego nieba. Wadera.

Nagle jej oczy zwęziły się, uszy odchyliły lekko do tyłu, sylwetka zesztywniała, a pysk wykrzywił.

- Tak. - Odrzekła krótko, głosem pełnym zniecierpliwienia i ignorancji.

Pochylił łeb i zastrzygł uszami, przekonany, że ją obraził.

- Wybacz. Może nie lubisz polować, czy coś...

Wadera zaczęła się cofać.

- Lubię. Po prostu nie lubię wilków.

- Ach... - mruknął. - Wybacz. Jak chcesz, to sobie pójdę.

Powiedział to dlatego, iż liczył, że wadera z grzeczności go nie zbyje. W rzeczywistości wydała mu się interesująca.

- Świetnie, przynajmniej jeden głupiec da mi święty spokój. - Syknęła, nagle zmieniając swe nastawienie z dziwnej odmiany obojętnego, na całkowicie wrogi. - Żegnam.

Zastygł. Ferishia nie przyjęła by kogoś takiego. Tak wrogo nastawionego do reszty wilków. W dodatku ona wcale nie wyglądała mu na kogoś znajomego. Szara sierść z bezowym podbrzuszem i pyskiem. Nie ma szans, żeby kiedykolwiek ją ujrzał, a co dopiero zamienił z nią słowo.

I właśnie wtedy do niego dotarło. Ona nie była z Firth Athaill.




sobota, 18 listopada 2017

Od Ferishii


- Masz jakiś plan? - Zapytał basior.
- Szczerze, to... nie - odparłam zrezygnowana. - Możemy spróbować uciec, jeśli szaman będzie wchodził do naszej celi, ale szczerze mówiąc nie wierzę, że to się uda.
- Może powinniśmy spróbować spojrzeć na to z innej strony? Myśleć tak, jak oni? - Zasugerował basior.
- Oni zakładają, że jesteśmy tu zamknięci na cztery spusty i nie mamy szans na ucieczkę. My też mamy tak myśleć? - Odburknęłam, może trochę zbyt ostro, jednak coraz trudniej było mi zapanować nad narastającymi emocjami.

Dew otworzył lekko pysk, najwyraźniej chcąc udzielić mi odpowiedzi, jednak odstąpił od tego zamiaru, gdy w oddali dało się usłyszeć lekkie kroki. Każdemu ruchowi zbliżającego się osobnika towarzyszył dźwięk przypominający odgłos dziesiątek malutkich kostek uderzanych jedna o drugą. Pojawienie się szamana uprzedził specyficzny zapach ziół, w których mieszance znajdowały się zarówno wonne kwiaty, jak i inne, mniej przyjemne dla nosa rośliny.
Wkrótce przed kratami naszej celi stanął wilk, o którego wieku świadczyć mogły siwe włosy zgromadzone wokół pyska. Jego sierść była matowa, w szczególnym odcieniu brązu, który w odpowiednim świetle wpadał nawet w zieleń. Cóż, nawet jeżeli znał się na ziołach, to na pewno nie na tych mających zbawienny wpływ na urodę.
Jednak nie to przykuło moją uwagę. Za sylwetką wilka krył się jeszcze inny, mniejszy kształt.

- Dzień dobry... A może dobry wieczór? - Odezwał się szaman suchym, nieprzyjemnym głosem. Jakby miał gardło zniszczone przez zażywanie odurzających substancji. 
- Wy!... - zaczął Dewi, jednak szybko uciszyłam go łapą.
- Dajmy mu chwilę - wyszeptałam pod nosem na tyle cicho, że nasz... oprawca? najprawdopodobniej nie mógł tego usłyszeć.
- Ha! Nie wiecie nawet, jak długo tu siedzicie! - Zaśmiał się kpiącym głosem, wyzywająco patrząc nam prosto w oczy, raz mnie, raz Dewi'emu. - Parę godzin, dni, tygodni...? Czy jesteście tu jedyni? A może moi ludzie już łapią kolejnych członków tej waszej wataszki? - Zacisnęłam zęby, próbując powstrzymać gniew. Wilk kontynuował: - Wiecie jednak, dlaczego tu siedzicie? To wasz przyjaciel was tu przyprowadził! Tak, daliście się oszukać! An, no dalej, pokaż się!

Kształt schowany za łapami wilka drgnął lekko, ale nie zmienił swojego położenia. Szaman warknął i przepchnął go łapą w naszym kierunku. 
Naszym oczom ukazał się nie kto inny jak Angel, rozedrgany, bojący się spojrzeć nam w oczy. Cóż, nasze najgorsze obawy potwierdziły się...

Od Shadow


Znowu zostałam sama. Westchnęłam, mając wrażenie, że zaraz szlag jasny mnie trafi. Całe to cholerne leczenie potrwa jeszcze przez kilka tygodni, a już dawno powinno mnie tu nie być. Polubiłam Lagunę, ale wkrótce powinnam zmienić miejsce mojego pobytu. Białofutra wróciła do mnie i gestem kazała wstać. Z trudem podniosłam się, wciąż ospała po ostatnim lekarstwie. Dokuśtykałam do niej. Szłyśmy korytarzem, który najprawdopodobniej prowadził do mojego tymczasowego pokoju. Z pokorą szłam z Laguną, która rozmawiała o czymś ściszonym głosem z Rosso. Warczałam pod nosem na to, jaką debilką byłam, ale czasu niestety nie cofnę. Słońce zaszło już dawno, a niebo pokryło się czernią, którą gdzieniegdzie rozjaśniały gwiazdy. W sypialni był nienaruszony porządek, ale wszędzie było dużo kurzu, na który najwidoczniej byłam uczulona.
- Czemu tu jest tyle... Kurzu...- Wymamrotałam, paląc to spojrzenie wzrokiem i powstrzymując się od kichania...- A...psik! - Jednak nie udało mi się nie kichnąć.
- Przepraszam Was, ale nie używałam nigdy tej sypialni... Spróbuję to szybko ogarnąć. Wyjdźcie na moment. - Zakomenderowała stanowczo, chciałam tylko zapytać, ale Rosso pociągnął koc, na którym niedawno zdążyłam się położyć. Wyjechaliśmy z sypialni, pozwoliliśmy Lagunie ogarnąć co trzeba. Spodziewałam się, że zajmie jej to co najmniej kilka godzin, a ta uwinęła się w kilka minut,
- Tak szybko ?! - Zapytałam ze zdziwioną miną. Rosso roześmiał się pod nosem. Spojrzałam na niego z groźną miną i prychnęłam, udając obrażoną. Laguna również zaczęła pokładać się ze śmiechu. Spoglądałam na nich z fochem i próbowałam nie roześmiać się. Uśmiechnęłam się pod nosem i pozwoliłam sobie na trochę śmiechu.

***

Minęło trochę czasu od ich uspokojenia się, ale leżeli jeszcze chwilę na ziemi i tarzali się jak szczenięta, próbując złapać oddech. Położyli mnie na łóżko i zamknęli pokój. Wyklinałam ich kilka pokoleń wstecz, chcąc się jak najszybciej stąd wyrwać. Rozmowy ucichły, a jedyna rzecz jaka mi pozostała, to znaleźć dogodną pozycję do snu, który szybko nie nastąpi. Leżałam i wierciłam się przez następne dwie godziny.
- Kuźwa! - podniosłam głos, gdy kolejny raz z rzędu nie mogłam się przekręcić z powodu bolącej łapy. Udało mi się wreszcie wykombinować odpowiednią pozycję. Zamknęłam oczy, pogrążając się w ciszy, która była wprost niekomfortowa. 

***

Obudziłam się jeszcze przed wschodem słońca. Otworzyłam zmęczone oczy i rozciągnęłam się. Uważnie nasłuchiwałam, czy aby Laguna i Rosso nie wstali. Nic nie było słychać, więc ostrożnie zsunęłam się z łóżka i stanęłam niepewnie na trzech nogach. Postawiłam też i tą ranną, którą przeszył niemiłosierny ból, zagryzłam zęby i gwałtownie ją podniosłam. Czyli wychodzi na to, że spacer odbędę na trzech łapach. Pchnęłam ostrożnie drzwi, stając na wszystkich czterech, klnąc w myślach. Powoli przemierzałam korytarze, starając się nikogo nie obudzić. 
- Cholera jasna. - szepnęłam, słysząc jak ktoś z nich idzie w moją stronę. Odwróciłam się i ujrzałam zmartwioną Lagunę. 
- Gdzieś ty była? - zapytała, oglądając mnie, jakbym w planach miała wycieczkę po całej krainie. Skuliłam po sobie uszy i zamachałam ogonem, lekko zawstydzona, ale też zirytowana.
- Szlag mnie trafi, jak przez te kilka tygodni nie będę mogła chodzić! - warknęłam, prostując się i momentalnie tego żałując, moją łapę znowu przeszył piorunujący ból, syknęłam cicho i zamrugałam, by powstrzymać napływające do moich oczu łzy bólu.

środa, 15 listopada 2017

Od Laguny - Sypialnia


- Nastawcie. - Wadera podjęła szybką decyzję. Rosso chyba nie dowierzał, że zdecydowała się na, jego zdaniem, gorszą opcję. Wadera krzyknęła na niego, poganiając go, a on poszedł po potrzebne mu rzeczy. Gdy wrócił, wziął się za nastawienie. Lisek nie był pewny, czy na pewno ma nastawiać łapę wadery. W końcu nacisnął ją lekko i spróbował nastawić. Właśnie... Spróbował. Nie udało mu się ostatecznie nastawić łapy. Wtedy wadera krzyknęła głośno, niemalże wyjąc z bólu. Niestety, to był dopiero początek tego nastawiania. Rosso, zagubiony w swoich myślach, spojrzał na warczącą wilczycę przepraszającym wzrokiem. Nie wiedział, czy próbować dalej nastawiać, czy zostawić waderę mówiąc, że gotowe. Potem mógłby dać jej leki usypiające i nastawić łapę, kiedy Shadow będzie spała. Nie poczułaby wtedy niczego...
Rosso poszedł zapewne po zastrzyk do tajnej szklarni. Ruszyłam za nim. Shadow została na chwilę sama, miałam tylko nadzieję, że nie zrobi czegoś głupiego. Gdy weszłam do pomieszczenia, lisek siedział na krześle, zastanawiając się.
- Co zamierzasz ? - Spytałam szeptem.
- Łapa jest nie nastawiona... - Spojrzał na mnie załamanym wzrokiem.
- Że co ? - Nie dowierzałam. - Przecież ją tak bolało...
- Nie wiem czemu. Myślę, że powinniśmy dać jej zastrzyk usypiający i nastawić łapę, kiedy będzie spała.
- Nie zgodzi się na to... Jestem pewna. - Stwierdziłam.
- Może nie musi...
- Nie ! - Gwałtownie przerwałam Rosso. - Bez żartów !
- Cicho ! - Szepnął. - Wolisz, żeby cierpiała ?
- Nie... - Zastanowiłam się.
- Pozwól mi więc działać. - Powiedział stanowczo lis. Pokiwałam jedynie głową, dając mu wolną rękę.
Wróciliśmy z zastrzykiem dla wadery. Usypiający płyn po chwili znajdował się już w żyle niczego nie świadomej Shadow. Niestety, nic nigdy nie będzie idealne. Po moim znaku, wadera podziękowała Rosso i chciała już iść do siebie. Gdybyśmy jej nie zatrzymali na pewno uciekłaby... 
Odetchnęliśmy z ulga, gdy znowu się położyła.

***

Nie była to jednak ostatnia próba ucieczki Shadow, ale każdą kolejną skutecznie powstrzymywaliśmy. Gdy słońce już całkiem zaszło, a księżyc zaczął być już widoczny na niebie, wiatr zerwał się, a tym samym słupek na termometrze zmalał. Zimne powietrze wpadło gwałtownie do jaskini, a nam zaczęło być zimno. Skarżyć zaczęła się nawet Shadow, więc poszliśmy do mojej starej sypialni. Jeszcze jej nie używałam od przybycia do Nerthveny... W sumie to zrobiłam ją tylko dlatego, że nie miałam innego pomysłu na zagospodarowanie pokoju. Dlatego też był tam nienaruszony porządek, ale niestety wszystko zdążyło się już przykurzyć...
*A...-psik !* - usłyszałam głośne kichnięcie. Odwróciłam się w stronę rannej towarzyszki.
- Czemu tu jest tyle... Kurzu...- Wymamrotała Shadow, powstrzymując się od kichania...- A...psik! - Jednak na marne.
- Przepraszam Was, ale nie używałam nigdy tej sypialni... Spróbuję to szybko ogarnąć. Wyjdźcie na moment. - Poprosiłam kompanów. Shadow zrobiła zdziwioną minę i chciała o coś zapytać, ale Rosso pociągnął koc, na którym leżała i wyszli z pomieszczenia.
- Czas się pobawić ! - Pomyślałam wesoło. Skupiłam się mocno i przetransportowałam sprytnie wodę z głównej komnaty. Wylałam ją wprost na cały pokój i od razu ją "podniosłam" magią. Kurz zmieszał się z wodą i pokój był już czysty. W wodzie zaczęły dryfować małe nitki kurzu, a ja uśmiechnęłam się sama do siebie szeroko. Wodę znowu przeprowadziłam z powrotem do sali, po czym zawołałam przyjaciół.
- Tak szybko ?! - Wilczyca pokazała kolejny raz zdziwioną minę. Rosso zaśmiał się pod nosem swoim wysokim i cienkim głosem. Doskonale wiedział o moich wszystkich sposobach. Wadera spojrzała na niego z groźną miną, po czym prychnęła i odwróciła się tyłem do niego. W tej sytuacji nie powstrzymałam już śmiechu i zaczęłam głośno chichotać, jakbym dostała "głupawki"...
Rosso dołączył do mnie, a Shadow patrzyła na nas obydwóch obrażona, ale i ona w pewnym momencie poddała się, śmiejąc się pod nosem.

***

Zanim się uspokoiliśmy, jeszcze chwilę leżeliśmy na ziemi, tarzając się jak szczeniaki. Położyliśmy Shadow na łóżko i zamknęliśmy pokój, patrząc na jej wściekłą minę. To było dla jej dobra, ale ona jeszcze bardziej się denerwowała, kiedy jej to tłumaczyliśmy. Wreszcie położyliśmy się spać.

wtorek, 14 listopada 2017

Od Kyuubi


- Masz jakiś pomysł, jak można złagodzić jego ból?
Zapytała mnie biała, podniosła wzrok, by spojrzeć na czarną gałąź.
- Zobaczę.
Powiedziałam cicho i rozpostarłam skrzydła, by następnie wzbić się w powietrze, podleciałam do gałęzi, ostrożnie i delikatnie postawiłam jedną, a później drugą łapę. Wyczułam, że gałąź w środku jest albo pusta, albo spalona. Zanurkowałam w dół, by wylądować obok alfy.
- Potrzebny będzie specjalny płyn.
- Płyn?
- Tak. Macie zielarza albo osobę, która zna się na roślinach?
- Jest jeden wilk, który się na tym zna.
- Będę potrzebowała jego pomocy.
- Zaprowadzę cię do niej.
Pobiegliśmy do jaskini wilczycy, tam wszystko jej wytłumaczyliśmy. Kolorowa wadera z maską zrobiła dla nas specjalną maść, wróciliśmy do drzewa. Szybkim ruchem odłamałam gałąź, która w środku była spalona całkowicie, odłamana gałąź szybko spadła na most.
- Co ty robisz?
Wykrzyknęła w moją stronę alfa, ja spojrzałam na gałąź i zauważyłam, że można założyć maść. Po nałożeniu maści założyłam specjalny „bandaż”, po czym wylądowałam obok alfy.
- A niedługo odrośnie.

Ferishia?

poniedziałek, 13 listopada 2017

Od Laguny - Łzy Luny


Po rozstaniu się ze Snufflesem, Laguna pobiegła w stronę swojej jaskini. W pewnym momencie zobaczyła jednak mały pagórek w oddali. Wyglądał jak z baśni, jak z opowieści. Nie mogła się oprzeć... Musiała tam pójść.
Choć już bardzo zmęczona, na skrajach sił, przebiegła ostanie kilka metrów. Usiadła na skale stojącej w promieniach słońca i zamknęła na moment oczy. Już dawno nie czuła się tak beztroska, jak właśnie w tamtej chwili. Mogła przemyśleć wszystko i rozważyć wszystko, na co nigdy nie miała czasu. Choć nigdy nigdzie jej się nie spieszyło, zawsze brakowało jej właśnie takich chwil...

***

Zerwała się nagle, otwierając szybko oczy, bo przypomniała sobie, że przecież Brown zdążył się już pewnie rozgościć.
- Pewnie aż za bardzo... - Powiedziała sama do siebie wilczyca, zbiegając już pędem z górki.
Wbiegła truchtem do tunelu swojej jaskini, z którego zbiegła, bo nie miała czasu na jakieś tam ślizgawki. Wyskoczyła po kilku sekundach już na dole. Poślizgnęła się lekko, ale udało jej się utrzymać równowagę. Rozejrzała się zdenerwowana.
- Brown ?? - Zapytała głośno z zaniepokojeniem. Echo rozbiegło się po korytarzach jaskini, po czym nastąpiła chwila głuchej ciszy. Laguna czekała jedynie na jakąkolwiek odpowiedź. Nie usłyszawszy jej zawołała jeszcze jeden raz i poszła powoli do głównej komnaty.
Rozglądała się, nadsłuchiwała, jednak żadnego nawet szelestu nie usłyszała (te rymy ;P). Kolejny raz zawołała, jednak tym razem swojego zielonego kompana, Rosso, którego również nie mogła nigdzie znaleźć. Udała się więc do jego pokoju, mając nadzieję że właśnie tam będzie. Weszła przez ciasny otworek i rozciągnęła się. Poczuła nie przyjemną woń, która krążyła w pomieszczeniu. Skrzywiła pysk odruchowo. Przystawiła swoją brudną z ziemi łapę do nosa, żeby choć trochę zatuszować smród. Podniosła łeb. Przed jej oczami stała mała sterta siana, na której leżał śpiący już jak skała suseł. Wadera uśmiechnęła się lekko, bo wyglądał słodko. Zostawiła gryzonia i prześlizgnęła się znowu przez szparkę.
- Zaraz zaraz... - Powiedziała zastanawiając się. - To pokój Rosso... Brown nigdy sobie nie trafi do siebie... - Zirytowała się Luna. Weszła z powrotem do pomieszczenia i chwyciła susła za kark, jak szczeniaka. Na szczęście nawet się nie obudził. Zaniosła go do całkiem innej komnaty, która była wprost idealna dla takiego wędrowca, jak Brown. Położyła go na przytulnym kocu, a obok położyła małą miseczkę z kilkoma orzeszkami. Laguna chciała, by jej przyjaciel czuł się jak u siebie w domu.
Gdy wadera skońcyzła sprzątać siano i inne śmieci z pokoju Rosso, poszła do głównej komnaty, żeby go znaleźć. Była wręcz pewna, że siedzi tam obrażony. Zajrzała przez próg
- Hej Rooosso ! Brown jest już u siebie... - Zdziwiła się pod koniec zdania, bo liska i tam nie było. - Rosso.. ? - Zapytała niepewnie. Kolejny raz wpadła na pomysł - szklarnia ! Ruszyła więc w jej stronę. Otworzyła tajne drzwi i weszła do środka. Tam również nie było jej przyjaciela. Na prawdę zaczęła się martwić. Zauważyła jednak małą karteczkę na środku pomieszczenia. Pięknie wycięta i z wiadomością:

Przepraszam, droga Luno.

Muszę Cię opuścić. Nie chcę Ci tego teraz wytłumaczyć, nie ma czasu. Żałuję, że nie mogłem się z Tobą wcześniej pożegnać, ale obiecuję, że jeszcze się spotkamy.
A więc do zobaczenia, przyjaciółko, będę tęsknić.
~Ros.

Łzy rozmazały już po chwili atrament i piękne pismo. Zostały jedynie plamy, które z każda łzą powiększały się i powiększały, tak jak ból w sercu już stęsknionej wilczycy. Otarła łapą oczy i wybiegła o zmroku z nory zabierając list od Rosso. Biegła jak najszybciej potrafiła, nie czuła już żadnego innego bólu, niż ta okropną pustkę w sercu.
I tak zniknęła w gęstwinie lasu i przy świecącym jak nigdy księżycu w pełni, ale to już całkiem inna historia...

KONIEC c:

sobota, 4 listopada 2017

Od Ferishii


- Wiesz, myślę, że dobrze będzie mieć lisa w swoich szeregach - uśmiechnęłam się do Kyuubi. - Zawsze to jakiś powiew świeżości.
- Nie uważasz, że inni mogą źle mnie przyjąć? Szczerze mówiąc, trochę boję się odtrącenia - wyznała lisica.
Wlepiłam w rudą analityczne spojrzenie, po czym przechyliłam głowę.
- Jestem pewna, że szybko cię zaakceptują, nawet jeśli z początku mogą być do ciebie uprzedzeni - zapewniłam ją, choć sama miałam wątpliwości, których wolałam jednak nie ukazywać. - Czyli twierdzisz, że prawie zniszczyłaś mój dom kulą ognia? - Zmieniłam temat.
- No... na to wygląda - odparła lekko zmieszana, spuszczając lekko wzrok.
- Nic nie szkodzi, nawet jeśli coś uszkodziłaś, to to nie twoja wina. Teraz jednak musisz mi pokazać, gdzie dokładnie mogłaś coś przypalić. Chodź za mną - rzuciłam, uprzednio zdejmując barierę chroniącą most przed intruzami.

- Wielkie to drzewo - rzuciła lisiczka, gdy znalazłyśmy się mniej więcej na półmetku mostu.
- Tak, wielkie - zaśmiałam się. - Mieszkam w nim od dawna, a wciąż nie udało mi się odkryć wszystkich pomieszczeń...
- Naprawdę? - Zapytała zaskoczona, stawiając uszy na sztorc.
- Tak, ale muszę przyznać, że nie miałam zbyt wiele czasu na zwiedzanie. Ciągłe obowiązki, ratowanie świata i inne takie skutecznie mnie od tego odwodzą...
- Ach... - mruknęła Kyu, najwyraźniej nie wiedząc, co odpowiedzieć.

* * *

- Twierdzisz, że to twoja sprawka? - Zapytałam, nie oczekując właściwie odpowiedzi.
Stałyśmy na mostku, który oplatał drzewo, pełniąc funkcję łącznika pomiędzy jego korzeniami a koroną. Miałyśmy stąd piękny widok na czarną, osmaloną gałąź, której koniec tlił się jeszcze delikatnie. Muszę przyznać, że bardzo mnie to zdziwiło - nie sądziłam, że Drzewo życia da się zranić.
- Wiesz, Drzewo Życia to nie jest taka zwyczajna roślinka - zagadałam lisicę, która zmieszana wbiła wzrok pomiędzy swoje przednie łapy. - Ono potrafi... myśleć. Ma duszę, osobowość... Opiekuje się nami wszystkimi. A teraz z pewnością cierpi. Masz jakiś pomysł, jak można złagodzić jego ból? - Zapytałam.

Od Dewi'ego

Postanowiłem poznać nową waderę naszej watahy. Gdyż zainteresowała mnie jej postać, nigdy nie widziałem wilczycy o takim umaszczeniu, po prostu przykuła moją uwagę... Ruszyłem w poszukiwaniu jej. Chociaż było to trochę trudne, bo nikt jej nie znał... Sam widziałem ją tylko raz. W dodatku nie pamiętałem imienia, a zapachu też jej nie pamiętałem, więc to sprawiało pewne trudności. No dobra, jakbym był wilczycą, to gdzie bym poszedł? – zadałem sobie to pytanie, jakby bardzo bezsensownie nie zabrzmiało. Ale nie przyniosło to żadnych skutków, nie mam pojęcia, pewnie poszedłbym na polowanie – odpowiedziałem sobie w myślach.

I nie myliłem się, wadera była w lesie nie opodal szukając tropu. O matko, miałem rację! – podbudowałem swoje ego. Podszedłem bliżej i przywitałem się.

- Cześć, jestem Dewi! – rzuciłem wesoło.

Wadera aż odskoczyła, najwyraźniej nie spodziewała się takiego przywitania.

- Wybacz nie chciałem Cię wystraszyć – odparłem.
- Okay, nic się nie stało – uspokoiła się. – Jestem Kyuubi, ale możesz mówić po prostu Kyu – przedstawiła się wadera.
- Miło mi Cię poznać Kyu, swoją drogą co robisz? – dopytałem.
- W sumie poluję, a co? – spytała, przyglądając mi się.
- Mogę Ci pomóc, znam trochę tereny watahy i wiem co i jak – odparłem, zapraszając waderę na wspólne polowanie.
- Hmm, no dobrze, czemu nie - uśmiechnęła się.

CDN
< Kyuubi? ;D>

Od Silvera

Stado smoków nie jest zbyt duże na tych terenach, ale nie przeszkadzało mi to zbytnio. W zasadzie skoro jest tak mało osobników, to chyba nie ciężko będzie zapamiętać ich imiona? – pomyślałem. Nie do końca znałem jeszcze nasze tereny, więc wzbiłem się w powietrze, by pozwiedzać z góry. 
Po jakimś czasie poczułem pragnienie, więc zacząłem szukać jakiegoś wodopoju, ujrzałem jezioro, idealne – powiedziałem sobie w duchu. Kiedy lądowałem, zauważyłem, że nie jestem sam. A moim oczom ukazał się smok unoszący się nad wodą o kremowej barwie, bez skrzydeł... BEZ SKRZYDEŁ?! Jak to możliwe? – zastanowiłem się. Podszedłem bliżej aby przyjrzeć się temu stworzeniu. 
- W czymś mogę pomóc? – odezwała się damskim głosem.

To smoczyca! – zdumiałem się. Niesamowite.

- Jak ty to robisz? – zapytałem. – Nigdy nie widziałem smoka bez skrzydeł. – dodałem.
- To niewiele widziałeś – uśmiechnęła się.
- Możliwe, że jest to prawda. Jestem tutaj nowy – odparłem, nie spuszczając z niej wzroku.
- Ooo, no to miło Cię poznać. Jestem Guanyin Tianhou – przedstawiła się smoczyca.
- Niełatwe do zapamiętania imię – przyznałem. – Ja jestem Silver – również się przedstawiłem.
- Chcesz może przelecieć się? Jakby to nie zabrzmiało – zaśmiała się 
- Tak, chętnie – zgodziłem się. – Tylko się napiję! – dodałem, przypominając sobie, że chciało mi się pić.
- Nie ma problemu – odparła, nie tracąc uśmiechu z pyska.

Chwilę później byliśmy już w powietrzu. Niesamowite uczucie, kiedy czujesz wiatr w skrzydłach i czujesz jego powiew na łuskach. Tylko wtedy można czuć się naprawdę wolnym. Po jakimś czasie chcieliśmy odpocząć więc zlecieliśmy na najbliższą polanę. 

- Całkiem dobrze latasz, Tiano – uśmiechnąłem się.
- Tiano? – spytała zdumiona.
- Tak, pomyślałem, że Tiana to dobry skrót od Twojego imienia, nie podoba Ci się? – spytałem.

CDN
< Guanyin Tianhou? Ale imię to masz ciężkie XDDD Kopiuj-wklej, to muszę przyznać. ;D>

Od Dewi'ego


Naszym oczom ukazała się dość sporej postury wadera, która bez słowa się nam przyglądała. Po jej ułożeniu łap i spojrzeniu łatwo wywnioskowałem, że nie ma ona dobrych zamiarów. Podszedłem najbliżej jak się da, tak samo jak Feri.

- Kim jesteś? – spytała biała wadera.
- Tego na razie nie musisz wiedzieć... – uśmiechnęła się szyderczo, przyglądając się jej.
- No dobra, a po co nas tu ściągnęliście...? – spytałem, licząc na odpowiedź.
- Potrzebujemy wojowników, takie przybłędy jak wy świetnie się nadadzą. Im nas więcej, tym szybciej będziemy mogli przejąć władzę nad całą doliną. – uśmiechnęła się.
- Nie jestem wojownikiem i na pewno nie będę walczyć po waszej stronie – powiedziała stanowczo Feri, która nie miała zamiaru dać za wygraną.
- Na razie nie, ale jak się wami zajmie nasz szaman, nie będziesz już znała innego celu w życiu – zakpiła sobie. – W sumie nie będziecie musieli długo czekać, bo z tego, co wiem kieruję się on już do nas. Nie mogę się doczekać, aż przestaniesz jąkać i zabierzesz się do pracy. – dodała gniewnym tonem.
- Ani nam się śni wam służyć – powiedziałem. – Jeżeli będzie trzeba powstrzymamy was – odparłem pewny siebie.
- Serio? Dwa małe wilczki przeciwko mojej armii? Nie bądź śmieszny, Dewi – oznajmiła wadera.
- Skąd go znasz? – spytała coś podejrzewająca wadera.
- Ciebie też znam Fershia, nie martw się. A teraz muszę was opuścić, obowiązki wzywają – odwróciła się i poszła, oddalając się od naszej cytadeli.
- Wracaj tu, tchórzu! – krzyknąłem, jednak nie dostałem odpowiedzi.
- Dew, to na marne, ona już poszła... – wtrąciła Feri.
- Ale to wszystko nie ma sensu, skąd ona zna nasze imiona? – spytałem, choć tak naprawdę wiedziałem, że ona nie może tego wiedzieć.
- Wiesz mam pewną teorię, nie przyszliśmy tutaj sami. A Angela „porwali” przed nami, możliwe, że to dzięki niemu się dowiedzieli, kim jesteśmy... – odparła z przekonaniem wadera.
- To niemożliwe, Angel by nas nie zdradził – odparłem, chociaż miałem już pewne wątpliwości co do niego.
- Nie wiem, nie znamy go za dobrze... – powiedziała wadera, która miała niestety rację.
- Fakt, ale przecież nam pomógł... – rzuciłem, używając jedynego argumentu, który był na korzyść lepora.
- Możliwe, że to też było ustawione – rzekła, obalając mój argument.
- Sam już nie wiem... – odparłem. – Musimy ich powstrzymać – dodałem
- No, z tym się akurat zgadzamy – przyznała wadera


środa, 1 listopada 2017

Od Kyuubi


- Teraz na to wygląda, że mieszkam. Wywalił mnie tu, taki tęczowy portal.
Powiedziała, kładąc łapkę na ziemię. Biała wilczyca spojrzała zaskoczona na lisiczkę.
-A właśnie, zapomniałabym się przestawić, jestem Kyuubi, ale możesz mówić Kyu.
- Jestem Ferishia.
-Wiesz może, gdzie jest takie spore drzewo, do którego prowadzi most?
Zapytała ruda lisiczka.
- Wiem, a po co chcesz tam iść?
- Chciałam sprawdzić, czy nic się nie stało temu drzewu przez kuęe ognia.
- Byłam tam i niczego nie zauważyłam.
- Rozumiem. Ferishia, ty jesteś przywódcą zamieszkującej tu grupy wilków?
- Tak.
- Mogę dołączyć do twojej watahy?
Wyrwała prosto z mostu, widać było jakże ogromne zdziwienie na pyszczku wilczycy. Nawet jej się nie dziwiłam, w końcu nie byłam wilkiem.
- Z chęcią Ciebie przyjmę do watahy.
- Naprawdę?
Spytałam zaskoczona, ponieważ sądziłam, że mnie odtrąci.
- Tak. Zmierzam właśnie do drzewa życia, idziesz, zemną?
- Jak mogę.
Dołączyłam się do alfy tutejszej watahy.
- Na pewno zaskoczyło Cię moje pytanie.
-T ak, jesteś pierwszym lisem, który o to mnie zapytał.
-Rozumiem, głównie uważają nas za samotników.
Zaśmiałam się, po chwili stanęliśmy, przed mostem prowadzącym do ogromnego drzewa.