wtorek, 27 lutego 2018

Od Kivuli Moto - Zaostrzone łuski

- Wiesz, lubię cię... - Skierowałam wzrok prosto w głębokie, szmaragdowe oczy towarzysza, a ich kolor był wręcz powalający. Mój łepek delikatnie opadł na dół i wtedy zauważyłam wszystkie ślady walki, która chwilę temu miała miejsce na tych terenach: jego ciało było całe poturbowane - liczne rany pomiędzy żebrami, z których powoli spływała posoka, z dopełniającymi je zaropiałymi obrzeżami. Ledwo utrzymywał się na nogach starając się wyglądać na zdrowego, aczkolwiek jego ślepka wszystko zdradzały, co nie było dla mnie żadną nowością - przyćmione, nie tak radosne, jak jeszcze kilka godzin temu, wyrażające tylko ból i smutek. Nie chciałam by cierpiał, a już zwłaszcza nie z mojego powodu.
Odsunęłam się od niego uwalniając go z mojego żelaznego uścisku i natychmiast starłam słonawy płyn spomiędzy mych oczu. Nie chciałam pozwolić, by ten wciąż ściekał po moich policzkach - basior wystarczająco wiele razy widział, jak płaczę, a w tej chwili nie chciałam ukazywać swoich słabości, których odkrywałam przy nim coraz więcej. Nie było to dobre - coraz bardziej się do niego zbliżałam, a nie chcę utrzymywać z nim stosunków nawet przyjacielskich. Przestawałam mu ufać z każdym dniem naszej znajomości ponieważ widziałam, że on wciąż coś przede mną ukrywa - co było też poniekąd moją "przypadłością". A jednak pomimo nieufności z mojej strony wciąż mogłam się świetnie czuć u jego boku. Co ze mną jest nie w porządku? Ja nie chcę się p r z y w i ą z y w a ć. Nie teraz.
Ukradkiem oka spoglądałam na wilka, który widząc to posyłał do mnie ciepły uśmiech. Leżał teraz spokojnie na skraju klifu czekając, aż Toxic przestanie go w końcu opatrywać. Powolnymi ruchami dłoni (a przynajmniej, na to mi one wyglądały) przyjaciel mego towarzysza okręcał wokół niego śnieżnobiały bandaż, zaciskając go coraz mocniej. Krew sączyła się pod cienkim materiałem, wkrótce pozostawiając po sobie brązowawe plamy, zaburzające jednolity kolor opatrunku. Rany zostawały nim jedna po drugiej okryte, dzięki czemu nie musiałam ich już więcej oglądać. Widok tego szkarłatnego płynu był obrzydzający, a jego zapach przyprawiał mnie coraz bardziej o wymioty, których nie mogłam wcześniej powstrzymać. Nigdy nie lubiłam takiego widoku, a niedawno to się wręcz nasiliło.
Yin wykonał w moją stronę wołający gest łapą, po czym wyrywając się z zamyślenia ruszyłam w jego stronę. Zmrużyłam oczy czując, jak do moich oczu nasypywało się coraz więcej piachu, co było spowodowane nasileniem się wiatru. Aksamitne futro falowało się kołysząc się w kierunku powiewu, a ja odczuwałam na swojej skórze delikatny dreszcz opływający całe moje ciało. Nie było to niczym dziwnym w trakcie tej pory roku, jaka była właśnie zima, aczkolwiek nie spodziewałam się tego na terenie Nerthveny - krainy odizolowanej od świata, do której kiedyś wkroczyłam całkiem przypadkowo. Nie spodziewałam się, iż na jej terenach znajdę tak wielką społeczność, z każdym dniem powiększającą ilość wszystkich członków. Nie pragnęłam tego i wciąż się cieszę, że jako miejsce swojego obecnego zamieszkania wybrałam Świetlisty Las, do którego nikt o zdrowych zmysłach by się nie zapuszczał. Przynajmniej nikt mnie nie nachodził, a ja mogłam sobie spokojnie żyć. Całkowicie sama.
- A więc... lubisz mnie, tak? - Przysiadłam obok swojego towarzysza, gdy ten zaczął się cicho śmiać z mojej poprzedniej wypowiedzi. Wilk po chwili spojrzał na mnie drwiąco, a ja poczułam, jak na pysku wylewa mi się wielki rumieniec nie chcący z niego zejść. Spiorunowałam go wzrokiem nie chcąc, aby ten wyczuł, jak bardzo się wstydzę, jednak jemu wciąż nie schodził uśmieszek z mordy. Miałam ochotę uciec, by więcej nie musieć słyszeć jego wyśmiewającego mnie tonu głosu, jednak ten pewnie odebrałby to jako akt tchórzostwa. Myśląc nad tym coraz dłużej położyłam tylko łeb między przednimi łapami, próbując ukryć zawstydzenie, które było teraz moim przewodnim uczuciem. - No już, nie obrażaj się! Nie po to chyba kazałem Toxic' owi cię ratować. - Rozejrzałam się momentalnie, przypominając sobie nagle o kampanie Yin' a, jednak ten już zdołał dawno zniknąć, by pojawić się, gdy będzie do czegoś potrzebny.
- Czym jest twój przyjaciel? - wypaliłam, zastanawiając się nad odpowiedzią na to pytanie od dłuższego czasu. Intrygowała mnie jego osoba, a ja sama nie chciałam być natarczywa i pytać go o to. Wydawało mi się to strasznie niestosowne, i gdyby moja matka kiedyś usłyszała, że zadaje takie pytanie to by się przewróciła w grobie (a raczej na skupisko zwęglonych i przegniłych ciał). Zawsze mi mówiono, iż etykieta i maniery to podstawy porządnego wychowania i tymi dwoma zasadami powinnam się kierować w przyszłym życiu. No cóż... plany się jednak trochę pozmieniały i zamiast zostać godną następczynią alfy - jaką była moja rodzicielka - to zamiast tego leżę teraz z raną, przebijającą się przez moją zmizerniałą sylwetkę na wylot. To dopiero można nazwać - jakże ciekawą - ironią losu.
- Cieniem. - odparł na to jednym słowem, chyba nie chcąc dalej ciągnąć tematu pochodzenia Toxic' a. Owszem, ta odpowiedź strasznie mi nie odpowiadała, lecz nie chciałam się zanadto narzucać i po raz kolejny rozwścieczyć basiora swoją nadmierną ciekawością. Mogłoby to się w tym momencie dla nas bardzo źle skończyć zwłaszcza, że obydwoje byliśmy niesamowicie wyczerpani. - To teraz ja zadam ci pytanie. - powiedział Yin nie pytając o moje pozwolenie, aczkolwiek ja mimowolnie przytaknęłam. Chciałam wiedzieć, co ma mi do powiedzenia. - Dlaczego każesz nazywać siebie Ginger?
Stanęłam już mając zamiar nawrzeszczeć na swojego towarzysza, lecz szybko zrezygnowałam z tego pomysłu. Nie planowałam wdawać się z nim w dyskusję na ten wrażliwy temat, ale jeśli już miałam okazję komuś się wygadać, to może powinnam ją czym prędzej wykorzystać. Cierpiałam, myśląc nad tym, co takiego mogłabym powiedzieć wilkowi, aby to brzmiało w miarę sensownie, aczkolwiek na przekór nie przychodziło mi nic do głowy. Wszędzie były tylko pustki, prawdopodobnie nie mające zamiaru zapełnić się w najbliższym czasie i to właśnie najbardziej bolało - gdy zawsze czegoś potrzebowałam, to nagle to niewytłumaczalnie znikało tak, jak teraz jakakolwiek odpowiedź na pytanie mi zadane. W końcu nie ułożyłam sobie żadnej odpowiedniej kwestii, więc wymamrotałam to, co było teraz najbardziej zgodne (a przynajmniej zbliżone do tego) z prawdą:
- Ojciec wybrał dla mnie imię Kivuli Moto... - wyszeptałam najciszej, jak się da, gdy nagle przywróciły do mnie wszystkie wspomnienia (a nie było ich wiele) o moim drugim rodzicu. Natychmiast poczułam, jak po moim futrze spływa przezroczysta ciecz, jednak pozwoliłam jej polecieć dalej. - Nie lubię go, a Gi przynajmniej mi się kojarzy z czymś przyjemnym. - uśmiechnęłam się przez łzy, widząc w głowie twarz mojego starszego w głowie: zaostrzone szkarłatne łuski pokrywające wszystko, gdzie normalnie mogłaby się znaleźć skóra. Szare, jak niebo w pochmurny dzień oczy spoglądające na wszystkich z troską oraz kilka niewielkich zmarszczek, które dawały znać o jego sędziwym wieku. Widziałam go ostatnio kilka lat temu, a więc i jego wygląd rozmywał mi się przed oczyma, lecz nigdy nie zapomnę jego ciepłego głosu, który pozostanie już tylko w mojej pamięci. Wszystko to mi jednak szybko przyćmiła myśl o moim i jego stadzie, które spotkałam tylko raz razem - w płomieniach pożerających cały dobytek mojej matki, jak i ją na czele tego całego chaosu, wołającą mnie o pomoc.
Yin uśmiechnął się do mnie, jakby zapominając, że jeszcze kilka sekund temu mój pysk sponiewierały ślozy. Wpatrywał się we mnie zamyślony mając coś jeszcze do powiedzenia, więc ja siedziałam cicho czekając, aż ten coś powie. Zwróciłam swój łeb ku niebu, stającemu się coraz bardziej purpurowe, przeszywając wokół tereny mrokiem. Każde najmniejsze ciało traciło swą dotychczas jaskrawą barwą, by ustąpić odcieniom granatu i szarości, otaczających swą poświatą coraz więcej. Wolałam nie wiedzieć, gdzie spędzę dzisiejszą noc, gdyż zwyczajnie nie miałam pojęcia, gdzie i skąd przyleciałam tu na grzbiecie basiora. Nie chciałam spędzać tutaj jeszcze więcej czasu niż godzinę, góra dwie, także będę musiała się prędko zapytać o drogę do domu lub jakiejś opustoszałej jaskini.
- Wiesz... - Towarzysz wyrwał mnie z zamyślenia, a ja od razu zaczęłam mu się przysłuchiwać. - Pamiętasz, jak niedawno walczyliśmy? - Przytaknęłam, przypominając sobie poprzednie wydarzenia, do których zdecydowanie wolałabym nie wracać. - Zaczęłaś wtedy zionąć ogniem. Ponadto zacząłem ci się trochę przyglądać i zauważyłem coś pod twoim futrem. Powiedzmy, że na kształt... łusek? Skojarzyło mi się trochę ze smokami, ale co ja tam mogę wiedzieć...
- Nie waż się nic więcej mówić. - warknęłam w stronę samca nie chcąc, aby ten kontynuował. Mój kompan stał zaskoczony naprzeciwko mnie i wpatrywał się we mnie z pytającym wyrazem twarzy. Z każdym jego kolejnym słowem przechodziła przeze mnie fala bólu, teraz dominowana przez nienawiść. Nie chciałam wiedzieć, co takiego mu zrobię jeśli zaraz się nie odsunie - poruszył temat, wzbudzający we mnie wiele sprzecznych emocji, których akurat teraz nie zdołałam opanować - momentalnie poczułam otaczające mnie ciepło, napierające z każdej części mojego ciała. Języki ognia odchodziły od koniuszków mojego futra tworząc zaporę nie do przebicia, mogącą spowodować nawet i śmierć. Nie chciałam zrobić Yin' owi krzywdy, aczkolwiek teraz było już chyba za późno. - Uciekaj... - wyszeptałam w jego stronę błagająco wyczuwając, jak coraz więcej rzeczy wokół mnie staje w ognisto-czerwonych płomieniach.
Po raz drugi ujrzałam p o p i o ł y.
<< Yin? Równo 1482 słowa... >>

~I tak będę podglądać. Yin.
(tak naprawdę to Fer, Yin nie mógłby tu pisać.) - Dowód gwałtu na mojej osobie :v

niedziela, 25 lutego 2018

Od Nefertete


Falcon podniosła się z kanapy i zeskoczyła na drewniany parkiet. Kiwnęła głową w stronę Ginger, dając jej znak, by szła za nią. Wilkor szedł powoli w stronę drzwi znajdujących się głębiej w bibliotece. Otworzył je i wszedł do środka. Pokój był okropnie zimny. Przy ziemi unosiły się kłębki mgły, posadzka była lodowata, w niektórych miejscach wręcz oblodzona. Na ścianach znajdowały się półki z flakonikami pełnymi różnokolorowych substancji. Żadna nie była podpisana, jednak każda różniła się od innej. Kolorem, zapachem i działaniem. Wszędzie stały różnorodne sprzęty, wyglądające co najmniej niebezpiecznie.
- Dlaczego, żadna nie jest podpisana? - zapytała cicho wadera, wzrokiem podążając za długimi rzędami buteleczek.
- Są ustawione chronologicznie, kształt fiolki również mówi o tym jaką substancję zawiera. I w sumie... Nie tak trudno poznać. Wystarczy znać zapach, kolor... niektóre są mylące, ale najważniejsze, ze ja wiem co w nich jest. - wyjaśnił Falcon.
Nefertete podeszła do stołu, na którym stały puste flakoniki, posegregowane wielkością i kształtem. Wzięła niewielką, zdolną pomieścić zaledwie parę kropel i podała półsmokowi. Następnie z innego blatu wzięła pudełko ze skalpelami, wybrała nowy, nieużywany, wciąż zapakowany i wróciła do Gi. 
- Napełnij - podała waderze ostrze. - Tylko nie za głęboko, skalpel jest wystarczająco ostry, żeby zabić cię jednym cięciem. Ale narzędzie musi być strylne. Otwórz ostrożnie opakowanie, natnij skórę i zbierz krew do flakonu. Jakbyś miała trudność z przecięciem łusek... hm coś na to zaradzę. - powiedziała wymijająco i wpatrywała się w Kivuli Moto. 
Biała wilczyca patrzyła przerażona wręcz to na ostrze to na Nef. Wyglądała, jakby nie spodziewała się, że będzie musiała to zrobić sama. 
- Tylko mi nie mów, że boisz się widoku krwi. - westchnął wilkor. 
Półsmokiem wstrząsnął dreszcz. 
- .t..tak - odparła po chwili uciekając wzrokiem. 
- No dobrze, chodź. - Nefertete zabrała od niej to co trzymała i zaprowadziła smoka do obniżonego stołu. - Usiądź tutaj i połóż łapę na stole. Prawą lub lewą bez różnicy. - Nef wyjęła parę innych przyrządów. Między innymi bandaż, szczypce i środek odkażający.
Z jednej z półek zdjęła maleńki flakonik wypełniony pachnącym jak bazylia środkiem i podała wilkowi. 
- Wypij to. Nie poczujesz bólu, a rana szybciej się zagoi, no i trochę przyćmi zapach krwi.
- Co to jest? - zapytała mierząc wzrokiem flakon.
- Zwykła mieszanka ziół, nic więcej. 
Ginger wypiła zawartość flakonu, nie do końca przekonana, czy powinna to zrobić.
- Uwierz mi, gdybym chciała cię zabić, już dawno bym to zrobiła - odparła zrezygnowana Nef. 
- A... A to co mówiłaś wcześniej? O... - zamyśliła się biała - że zostawisz mnie na pustkowiu. 
- Mówiłam to, żebyś pozwoliła mi pobrać krew. Nie znęcam się nad wilkami - przewrócił oczami sokół. - Odwróć głowę, nie potrzebuje mdlejących wilków, wystarczy, że nosiłam cię tutaj z watahy. - mówiła pod nosem, bardziej do siebie niż do swojej towarzyszki. 
Nef przypięła łapę wilka do stołu i zapaliła lampy cieplne. Odsunęła sierść, szczypcami delikatnie podważyła łuski, następnie oczyściła środkiem miejsce nad nadgarskiem i delikatnie przesunęła ostrzem po skórze. Niewielka ranka, na tyle głęboka, by krew swobodnie kapała, lecz też na tyle płytka, by nie przeciąć tętnicy. Wilkor podłożył flakonik i napełnił czerwoną cieczą lecącą coraz wolniejszym strumieniem. Następnie zamknął go i odstawił. 
- Robiłaś to już wcześniej? - ciekawość Gi zwyciężyła. 
- Tak - szepnął wilkor dość niechętnie.
Szybko zabandażował łapę cienkim bandażem uciskowym, który nie był w zupełności potrzebny, bo krew przestała lecieć zaledwie parę sekund później, i uwolnił z zapięcia.
- Gotowe. - mruknęła, nagle zirytowana czarna wadera. Kiwnęła głową do półsmoka, by szedł za nią. 
- Tylko tyle potrzebujesz? - zapytał półsmok jakby zaskoczony patrzył na wielkość flakoniku. 
- Tak, to w zupełności wystarczy. 
Szła spokojnym krokiem przez laboratorium, a następnie bibliotekę, zamykając za każdym razem drzwi za Ginger. 
- Zaprowadzę cię do wyjścia. - powiedziała Nefi i oblizała pysk z krwi, skapującej nagłym strumieniem z rany między rogami. 
Zaledwie chwilę potem, obie stały przy wyjściu z tuneli, a wrota powoli otwierały się przed nimi. Wyprowadziła półsmoka i obeszła niewielkie wzniesienie. 
- Tak jak mówiłam, wataha jest tam - wskazała łapą na wschód - Widzisz te drzewa? Gdy je miniesz, będziesz widziała granicę watahy. - powiedziała jakby zmęczonym głosem i odwróciła się chcąc udać w stronę z powrotem do wejścia do tuneli. - I następnym razem, znajdź sobie bezpieczniejsze miejsca do spania - dodał Falcon na odchodne nawet się nie odwracając. 

Od Tian Shamy




Zaczęłam oddalać się od innych smoków. Nie jeden przedstawiciel mojego gatunku westchnął oczarowany.
Ruszyłam w stronę swojej bazy, no, raczej oddziału. Nie podobał mi się trochę fakt, iż muszę walczyć po stronie wilków. No, ale nie oszukujmy się, to nasza wspólna wojna.
Po niedługim czasie znów przyćmiłam słońce skrzydłami powodując potężny wiatr. Cały oddział schował się i wypuszczono posłańca. Wilki, nie czekając na przybycie wsparcia, zaczęły mnie atakować, co tylko powodowało u mnie śmiech.
Czas mijał, a wilki dalej się ze mną biły (ta przemoc, do więzienia z wami, cholercia!). W końcu przestało mi się podobać, więc używając swojego mocnego, głośnego ryku, po czym wilki zaprzestały.
- Laguno... - wysapał zmęczony posłaniec. - Ona ma nam pomóc. - dodał szybko, a wadera odwróciła się i zrobiono naradę. - A! I jeszcze jedno. - zwrócił się do mnie wilk. - Masz polecieć do Darsha, za piętnaście minut.
No, dopiero co u niego byłam i znowu mnie wzywał. Czy ja mu czegoś nie powiedziałam? Może ma do mnie wątpliwości? Po głowie plątały mi się scenariusze, nawet takie średnio czarne.


W końcu, po kilkunastu minutach, wylądowałam przy naszym przywódcy.






piątek, 23 lutego 2018

Od Kivuli Moto - Problematyczne smoki

Kivuli spoglądała ukradkiem, jak wilkor zaczął sunąć łapą po swoim srebrzystym sztylecie, subtelnie unikając ostrza. Podążała wzrokiem za miniaturką miecza zastanawiając się, do czego ona była wcześniej używana i czy to pierwszy raz, gdy Nef spowoduje nią "rozlew krwi". Widziała już w przyszłości siebie, której nacinają skórę tym oto narzędziem i plamią jej śnieżnobiałe futro szkarłatną substancją o lepkiej konsystencji. Po raz kolejny miała ochotę stąd odejść, jednak silniejsze niż zwykle uczucie ciekawości zżerało ją od środka i nie miała najmniejszej możliwości, by w jakiś sposób mu się teraz przeciwstawić. Możliwość zadania pytań towarzyszce przezwyciężyła nad nieuniknionym w późniejszym czasie lękiem, lecz ta myśl była jej bardzo daleka od teraźniejszości. Według Moto liczyło się tu i teraz, aczkolwiek mogło być to mylne przekonanie o otaczającej ją wówczas rzeczywistości.
Pojedyncze smużki potu zaczęły spływać po górnych partiach ciała hybrydy, co według niej nie było raczej spowodowane wysoką temperaturą powietrza, a stresem wywołanym przebywaniem sam na sam z jej potencjalnym zabójcą. Wciąż do końca nie wiedziała, co ma sądzić na temat tej "wilczycy", gdyż jej motywy były dla niej wielką niewiadomą. Owszem, wiadomym było, iż chce się dowiedzieć czegoś więcej na temat Gi, lecz równie dobrze mogły to załatwić w bardziej sprzyjających jej okolicznościach, a nie na terenie samego wroga. Nie podoba mi się to, powtarzała sobie w myślach Kivuli nie chcąc do reszty zostać omamionej przez ciekawość. Może i prawdą było to, iż właśnie takie zachowanie jest pierwszym stopniem do piekła? Nie, to tylko głupie przesądy - wmawiała sobie na wpół przytomna wadera, zachowując przy tym resztki zdrowego rozsądku - podejdź do tego na spokojnie, bez pośpiechu.
- Mówiłaś coś o koloniach... smoków. - Ginger z trudem przełknęła ostatnie słowo, wypowiadając je z niesamowitą niechęcią. Czuła odrazę do tych olbrzymich bestii, które kilka lat temu zniszczyły jej jedyny dom. (Niestety nie może nim nazwać watahy, w której obecnie mieszka. Czuje się tam wciąż obco). Pochyliła łeb ku skórzanej sakiewce zawieszonej na cienkim sznurze, obwiązanym wokół jej szyi i przykrytym grubymi taflami futra. Od razu przypomniała sobie ten cały ból, jaki czuła w tamtym dniu. Nie dałabym rady przeżyć tego po raz kolejny, pomyślała przymykając na chwilę oczy i biorąc głęboki wdech, by dokończyć swoją wypowiedź. - Mogłybyśmy się trzymać od nich z daleka?
Nefertete spojrzała na nią zdumiona, lecz ten wyraz twarzy momentalnie został zastąpiony bardziej poważnym. Wilkor nie spodziewał się takiego pytania zwłaszcza, że jej towarzyszka sama należy po części do rodu wcześniej wymienionych przez nią stworzeń. Nef nie przeszło nawet przez chwilę przez myśl, iż mieszaniec mógłby obawiać się swojego gatunku, co według niej wydawało się nieco śmieszne - skoro sama do niego należała, to dlaczego miałaby czuć wobec niego strach?
- Nie wiem, czy pozostawianie w pewnym dystansie od smoczych terenów na coś ci się zda. - zaczęła powoli wadera, starając się wprowadzać w błąd swojej kompanki - w końcu płynęły jej z tego niemałe korzyści. - Te istoty przeważnie prowadzą koczowniczy tryb życia, co w tym momencie stanowi problem, gdybyś chciała utrzymywać się od nich z daleka. Nawet jeśli, to i tak w końcu natknęłabyś się na jedno z należących do nich gniazd, a więc i twoje starania byłyby kompletnie próżne. - Moto wsłuchiwała się z uwagą w każde słowo, jakie zdołała wypowiedzieć przedmówczyni. Nie miała pojęcia, jak ma zareagować na takie wieści - paść na ziemię z płaczem, czy wciąż udawać niezłomną w tej kwestii.
- A... Ale... - Gi zaczęła się niemiłosiernie jąkać nie bardzo wiedząc, w jaki sposób ma przetworzyć tą informację. Wpatrywała się wielkimi oczyma w wilkora błagając w myślach o to, że ta rozmowa nigdy nie miała miejsca. Starała się powoli uspokoić i nie dać po sobie znać swojego chwilowego zaskoczenia, jednak nie dało się ukryć tego, iż jest teraz kompletnie zdruzgotana. - O czym ty mówisz? Kocz... Czekaj, jaki tryb życia? - Wadera wiedziała, co jej towarzyszka miała na myśli, aczkolwiek chciała to usłyszeć od niej jeszcze raz. Jej przytaknięcie potwierdziło tylko, iż nie wszystko jej się przesłyszało, lecz także sprawiło, że zaczęła odczuwać nagły lęk. Czy wszystko musiało być przeciwko niej?
- Nie powiesz mi chyba, iż obawiasz się smoków. To byłoby bardzo niekomfortowe w twoim przypadku, a... - Nefertete przerwała, widząc spuszczony w dół łeb Moto. Przez ten gest mogła bardzo łatwo domyślić się, co wadera sądzi na temat wcześniej wymienionego gatunku. Po raz kolejny biało-futra zdążyła ją w jakiś sposób zadziwić, aczkolwiek nie w taki, jakiego się po niej mogła kiedykolwiek spodziewać. - Hmm... Od dawna czujesz ten lęk? Czy to ma jakieś podłoże psychiczne? To może mi się przydać do przyszłych badań. - mamrotała do siebie, coraz bardziej obniżając to głosu, jakby nie chciała, aby ktoś ją usłyszał. Zlustrowała Kivuli wzrokiem mając niemałą nadzieję, iż po jej zachowaniu zdoła się dowiedzieć czegoś więcej. To łatwiejsze, niż manipulowanie ludźmi - pomyślała, kierując łepek w stronę regału ze starymi księgami. Chciała znaleźć jakąś, która przydałaby jej się w obecnej sytuacji, jednak nawet przy tak dobrym zmyśle widzenia nie udało jej się wypatrzeć żadnej użytecznej.
Ginger wodziła wzrokiem za pęknięciami znajdującymi się na szarawych ścianach. Ich długość zazwyczaj nie przekraczała jednego metra, aczkolwiek zdarzały się też i takie, które przebiegały przez całą fasadę. Nie były to ślady, mogące być przyczyną trzęsienia ziemi lub innego typu katastrofy. Były one raczej spowodowane zadraśnięciami pazurów, mogącymi należeć do jej towarzyszki. Furiatka - to było pierwsze określenie jakie w tym momencie przyszło jej na myśl, jednak od razu postanowiła wyrzucić je z głowy. Nie chciała od razu osądzać wilkora, lecz jej zachowanie było nietypowe i przypuszczała, iż nigdy się do niej nie zdoła przekonać. Chciała mieć to wszystko z głowy i natychmiast upomniała się o to, o co od samego początku chodziło jej towarzyszce (a przynajmniej tak myślała):
- To co z tą krwią? Ile jej potrzebujesz?


czwartek, 22 lutego 2018

Od Hiro

   Spojrzałem na alfę i westchnąłem, przymykając ślepia i lekko pochylając głowę.
– Po prostu powiedziałem, że jestem członkiem stada od niedawna – wyrzuciłem z siebie, siadając i drapiąc się łapą za uchem. Po chwili spojrzałem na alfę, która lekko pokręciła łbem.
   – Widzisz Snuffles? Hiro nie stanowi dla nas zagrożenia. – Gdy alfa to powiedziała, brązowy basior spojrzał na mnie przelotnie i skinął głową w stronę Feri, po czym podszedł do mnie i szturchnął mocno, aż musiałem podeprzeć się łapą.
   – Trochę szacunku! Jesteś przed alfą – warknął, a ja spojrzałem na niego i zamrugałem kilka razy ślepiami.
– I co z tym? – Rzuciłem do niego, tonem lekko kpiącym, ale spokojnym i spojrzałem na alfę. – Mogę już spadać? Nie najadłem się, a tam jeszcze czeka na mnie mój jelonek. – Mój ton był dość zrzędliwy, bo byłem już serio głodny.
    Gdy Feri skinęła głową, wszedłem w cień i w ułamku sekundy znalazłem się kilka metrów dalej.
Przeskakiwałem przez cienie tak długo, aż znalazłem się na drodze. Chciałem właśnie skierować się w miejsce, gdzie został mój upolowany jelonek, ale...
   – Kurde. Zapomniałem drogi – powiedziałem załamanym głosem i uderzyłem łapą w grunt. - Debil.
Skierowałem się przed siebie, mając nadzieję znaleźć jakieś znajome miejsce, punkt czy cokolwiek.   
  Byłem wciąż głodny, a poza tym musiałem znaleźć dom!

***

   Po około dwóch godzinach wreszcie udało mi się dotrzeć do swojej szczeliny w skale, gdzie położyłem się na kupie liści i ziemi. Zamknąłem ślepia, żeby zasnąć, wyciszając umysł i uspokajając oddech. Nie było jednak dane mi zasnąć, ponieważ niemal natychmiast usłyszałem pod swoją jaskinią jakieś głosy.
   Zgrzytnąłem zębami, i wstałem po cichu, zbliżając się do jamy. Już im ku*wa dam. Było to takie fajne, odludne miejsce, a tutaj nagle jakieś schadz...
– Zabiorę Feri do labiryntu rozchwianych mostów. – Usłyszałem jakiś męski głos, który delikatnie drżał z podniecenia, jakby mówiący był bardzo podekscytowany. Nadstawiłem ucha.
   – Tak – odpowiedział jakiś chłodny, również męski, głos. – Tam będę już czekać. To ma być cicha akcja. Jasne? – Zapytał ten sam osobnik, a ja wyjrzałem ledwie zza krzaka. Pierwsze, na co zwróciłem uwagę, była pora - było już późno, a cienie wydłużały się. Cienie skały sięgały lasu, więc w razie co, mogłem się tam natychmiast przenieść. Spojrzałem w dół, w stronę źródła głosów.
   Przed skałą, tuż przy niej, ujrzałem dwa basiory. Jeden z nich, zdecydowanie młodszy od towarzysza, o szarym futrze. Uśmiechał się szeroko, będąc zwrócony do mnie bokiem.
Drugi z nich, potężniejszy basior o burej sierści i poważnym pysku również stał bokiem.
   – Już jutro w południe zakończy się panowanie Ferishi. Zabiję ją tam, a ty przejmiesz panowanie nad stadem. - Potężniejszy basior, właściciel chłodnego i spokojnego głosu, pochylił łeb i zaśmiał się gardłowo. Młodszy po chwili również zachichotał, jednak bardziej szalenie.
   – Muszę dać znać Feri. - Przeszło mi przez myśl, więc zamknąłem oczy i użyłem mocy. Otworzyłem ślepia, stojąc już między drzewami, i puściłem się pędem ku drzewu życia.
   Niestety, nie zastałem tam Feri, był jednak wcześniej poznany Snafi, Snufi...ech..jak on...
  – Sofik! - rzuciłem, podbiegając do niego. Zdziwił się i rozejrzał, co chyba znaczyło, że się pomyliłem. Ach, walić to. – Potrzebuję twojej pomocy...ja i całą wataha - wydyszałem, łapiąc oddech. Wziąłem głęboki oddech, by podzielić się z nim spiskiem, o którym usłyszałem. W głowie już byłem jednak pewien pewnej rzeczy - jeśli oskarży mnie o kłamstwo, to mu chyba flaki wypruję!

Od Nefertete - Nie ufaj wilkorom


Drzwi do tunelu zatrzasnęły się z hukiem za białą waderą. Ta lekko przerażonym wzrokiem spojrzała za siebie. Ciszę przerwał lekko rozbawiony głos czarnej wilczycy. 
- Do watahy jest zaledwie 20 minut biegu, na wschód. Marszu z półsmokiem na plecach 30. - Falcon uśmiechnęła się pod nosem i zaprowadziła waderę do rozległego salonu. 
Wszystkie sprzęty, meble, wystrój były tak ludzkie jak tylko mogły. W centrum stały dwie kanapy ustawione w literę L, naprzeciwko nich, na ścianie wisiały 4 telewizory, włączone z rozdzielonymi ekranami, na każdym z nich wiadomości z innych zakątków świata. Pod ścianą stał barek wypełniony butelkami pełnymi wszelkiego rodzaju alkoholi. Wystrój składał się na różne odcienie szarości, bieli i czerni. Nie było to miejsce ciepłe, pełne uczuć czy też przypominające ogólnie rozumiany "dom ". Było to miejsce surowe, chłodne, zapewne wiele mówiące o jego właścicielce. Na ścianach wisiało kilka obrazów, każdy przedstawiał wilkory, dumny ród i jego poszczególnych członków. Tych którzy nie żyli jak i tych, którzy wciąż należą do świata żywych. Jedno miejsce zaś, było puste. Wyraźny brak obrazu odznaczał się wśród ścian zapełnionych nimi. A miejsce to, naznaczone było śladami. Pięcioma głębokimi i podłużnymi szramami w ścianie. Wyglądającymi na wydrapane. 

Nefertete weszła do pomieszczenia i położyła łapę na przedmiocie, znajdującym się na stoliku do kawy. Zdematerializowała go i odwróciła się do swojej towarzyszki.
- Skąd... - wyrwało się z ust Kivuli - Jak to wszystko wybudowałaś, czy też skąd masz te rzeczy ? - zapytała rozgladając się, zaciekawiona i lekko oszołomiona wyglądem tego miejsca.
- Ludzie są łatwi do kontrolowania. Wystarczy parę kropel odpowiedniego wywaru, podstawowe umiejętności wnikania w czyjeś ciało.. - Sokół wzruszyła ramionami. - Nic wielkiego. - Wilkor przeszedł obok półsmoka wracając na długi korytarz, który zdawał się nie mieć końca. 
Biała wilczyca, widocznie zainteresowana dalszymi pomieszczeniami, poszła za nią, jakby na chwilę zapominając o tym, że jest tutaj nie z własnej woli.
- I to wszystko zrobili ludzie? - dopytała 
- Tak, zrobili, wnieśli, założyli elektrykę, zrobili remont generalny, malowanie, zamykanie tuneli nieprzydatnych lub niebezpiecznych. Jak chcą to potrafią. Niewielu rzeczy nie robili w tym miejscu ludzie. 
- A te obrazy? - Gi skakała wzrokiem po malunkach. Większych, mniejszych, starszych, nowszych. Niektóre z zamalowanymi oczami inne, z rysami i zadrapaniami. Każde jednak z dumnie stojącym wilkorem. Żadne jednak nie przedstawiało Nefertete.
- Obrazy jak obrazy - odparła Falcon. 
- Dlaczego te wilki są większe od... normalnych. Mam na myśli również Ciebie. Jesteś co najmniej o połowę większa ode mnie. Z pewnością większą od basiorów, jakie widuję w Firth Athaill. 
- Nie jestem wilkiem, tylko Wilkorem. Nie uczyli cię nigdy? - zapytała lekko rozbawiona, wiedząc dokładnie, że jedynie niewielką populacja magicznych stworzeń wiedziała, o istnieniu królestwa wilkorów i tego jak bliskie kontakty mają z ludźmi, jak i również sekretów które strzegą.
Idąc tunelem minęły kilkoro drzwi, na które Ginger patrzyła, jakby miała zaraz skoczyć na nie i rozszarpać, by dowiedzieć się co kryją w środku. 
Sokół zatrzymała się przy jednych otworzyła. Ukazując wejście do ogromnej biblioteki. Składała się z kilku pięter, ciągnących się w dół, gdzieś głęboko w podziemiach, połączonych licznymi schodami i drabinami, oraz sekretnymi przejściami. Zapach kurzu, ksiąg i starości unosił się w powietrzu. Kolory ścian tego pomieszczenia znacznie różniły się od reszty. Były ciepłe, przyjemne i miłe dla oka. To pomieszczenie z pewnością miał i duszę.
- A, odpowiadając na twoje pytanie, jest pewna sentencja, którą przekazuje się w szlachetnych rodach. "Nigdy nie ufaj wilkorom" - szepnął wilkor i wkroczył do pomieszczenia, przechodząc między regałami. - No dobrze. Czas na resztę nurtujących cię pytań, które chcesz zadać. - odparła Nefertete i podeszła do stojącej w niewielkiej wnęce kanapy, jednej z trzech, wskoczyła na nią i obracając w łapach błyszczący przedmiot, zaprosiła wzrokiem waderę do zajęcia miejsca naprzeciwko. - Mogę Cię potem oprowadzić. Jak już przez to przejdziemy, pobiorę twoją krew.. - zahaczyła pazurem o ostrze przedmiotu, który okazał się srebrnym sztyletem - i możesz iść do swojej watahy. Zajmie nam to mało czasu lub dużo. Wszystko zależy od Ciebie. Nie napalaj się raczej na powrót tutaj. A co do twoich zmartwień o watahę, nikt nawet nie zauważy, że zniknęłaś na parę godzin. 

Od Ferishii


- Myślę, że tak - odpowiedziałam bez przekonania, zerkając w stronę bawiących się szczeniąt.

Nie mogłam wyzbyć się uczucia smutku i bezsilności, jakie mnie ogarniało, gdy patrzyłam na te małe, niewinne, puchate kulki. Uśmiechnęłam się mimowolnie kącikiem ust, kiedy jeden ze szczeniaków wydał z siebie bliżej nieokreślony, głośny dźwięk, który miał być chyba skomleniem; jego lepiej zbudowany rówieśnik najwidoczniej zbyt mocno pociągnął biedaka za ucho.

Szybko jednak znów wróciły do mnie przygnębiające myśli. Wojna. Okropna rzecz. Dlaczego zawsze muszą cierpieć w niej niewinni? Wiedziałam, że te szczenięta mają raczej nikłe szanse na szczęśliwe dzieciństwo. Że prawdopodobnie niedługo poznają ból straty bliskich, będą świadkami niewybaczalnego okrucieństwa.

Odwróciłam od nich głowę - w samą porę, by dostrzec zbliżającego się do nas basiora. Był chudy, a jego marmurkowa sierść wyglądała na zniszczoną. Miał jednak dużo energii, stwierdziłam więc, że mało prawdopodobne, by taki wygląd był skutkiem niedostatku wywołanego wojną. Pewnie po prostu ten typ tak ma.

Spięłam mięśnie, wydawało mi się, że Dewi uczynił to samo. Nieznajomy odchrząknął i odezwał się do nas głosem, który idealnie komponował się z jego aparycją - nie za niskim, nie za wysokim, ale zachrypłym (nie w ten seksowny, męski sposób. Brzmiał raczej tak, jakby pokaleczył sobie gardło zbyt szybko pochłaniając ostrą kość):

- Mam was zaprowadzić do nory gościnnej - wyjaśnił, a jego mizernie wyglądający ogon przeciął powietrze w przyjaznym geście.

Ruszyliśmy za nim. Jednym uchem słuchałam żartów, jakimi wymieniał się z Dewi'm, z którym najwyraźniej złapał dobry kontakt. Może znali się już wcześniej? Z jakiegoś powodu zabolało mnie, że zanim Dewi dołączył do mojej watahy, miał inną rodzinę. Przełknęłam głośno ślinę, chcąc tym gestem zdusić zazdrość w zarodku. Nie podobało mi się, że takie myśli zrodziły się w mojej głowie.

Skupiłam się bardziej na obserwowaniu otoczenia. Byłam pełna podziwu dla architektów tego podziemnego schronienia. Naturalne konstrukcje skalne doskonale współgrały z tymi sztucznymi. Ogromny system jaskiń był dobrze połączony, często wydrążonymi mozolną pracą tunelami, co umożliwiało mieszkańcom szybką ucieczkę w razie najazdu, pożaru, czy innego nieszczęścia.
Otwory wentylacyjne były na tyle duże, by powietrze wewnątrz nie odstawało zbytnio jakością od tego poza jaskinią, jednocześnie ich położenie sprawiało, że podczas deszczu nie dostawała się tu woda.
Liczne konstrukcje - zapewne pomieszczenia sypialne - świadczyły o sporej ilości członków. W jaskini znalazło się też miejsce na duży plac główny, będący najprawdopodobniej miejsce zebrań.

Doskonała kryjówka dla podziemnej społeczności, która z pewnością pozwoli im przetrwać wojnę. Czy jednak sama czułabym się dobrze, mieszkając tutaj? Czy nie tęskniłabym za szumem wiatru, ciepłymi promieniami słońca, przestrzenią...? Wzdrygnęłam się na myśl o życiu w takim... więzieniu.

Gdy w końcu dotarliśmy na miejsce, nasz wyleniały przewodnik oddalił się od nas, zostawiając mnie samą z Dewim.
Niepewnie weszłam do pomieszczenia. Rzeczywiście było na tyle oddalone od pozostałych, że nie dało się tu wyczuć zapachu watahy. Za to zapach stęchlizny i kurzu już tak. Nie mogłam za to winić naszych gospodarzy. Jakiekolwiek próby zrobienia tu porządków skończyłyby się "skażeniem" miejsca wonią społeczności.

Chwilę za mną wszedł Dewi, który również zmarszczył nos. Zmęczenie (raczej to psychiczne, aniżeli fizyczne) jednak wzięło nad nim górę i już po chwili ułożył się w kącie, nie komentując nawet tego zjawiska. Ja też znalazłam sobie miejsce na przeciwległym krańcu pomieszczenia, które swoją drogą nie było zbyt wielkie.

- Dewi? - Zapytałam, a ten zaciekawiony podniósł powiekę, ujawniając jedno ze swoich dwukolorowych oczu; to złote.
- Tak?
- Jeśli nas złapią, będziemy musieli udawać, że chcieliśmy dołączyć do ich watahy, prawda? A co, jeśli wyczują na nas zapach stada Reny?
- Wtedy powiemy im, że natknęliśmy się na nich, ale źle nas potraktowali, albo coś takiego. Nie martw się już. Śpij. Dobranoc.
- Dobranoc - odpowiedziałam cicho.

Nie minęło dużo czasu, a oddech Dewi'ego zamienił się w ciche, miarowe pochrapywania. Ja też dość szybko zasnęłam.

~*~

Przemykaliśmy cicho wśród krzaków i cieni, Dewi szedł paręnaście kroków przede mną. Już od jakiegoś czasu przebywaliśmy na terytorium wrogiej watahy. Natknęliśmy się na kilka pojedynczych wilków, zbyt zajętych codziennymi sprawami, jak polowania czy czyszczenie futra, by śledzić ich poczynania.
Natrafiliśmy też na grupkę szczeniąt wesoło bawiących się pod okiem czujnego opiekuna. Chciałam odwrócić wzrok i pójść dalej, jednak jakiś wewnętrzny głos nie pozwalał mi na taką ignorancję. Zatrzymałam się.

Nie umknęło to uwadze Dewi'ego, który zawrócił parę kroków, by wyjaśnić ze mną całą tę sytuację.
- O co chodzi? - Szepnął mi do ucha.
- Ech, chodź za mną - poleciłam mu, udając się za duży głaz, gdzie nie groziło nam już wykrycie. - Bo widzisz... Oni nie są jacyś gorsi. Też mają swoje rodziny, swoje codzienne sprawy... Dew, ta wojna skończy się ofiarami po obu stronach. Zwykli członkowie tej watahy nie powinni cierpieć za decyzję władz. Nie możemy dopuścić do tej wojny - oznajmiłam stanowczo.


Dew? Co teraz?
(btw, nie wiem, co stało się z moją umiejętnością pisania tam po gwiazdce, ale chyba na więcej mnie nie stać xD)

środa, 21 lutego 2018

Thalia


Od Kivuli Moto - Do zobaczenia, Firth Athaill!

 
 - Idziesz? Czy jednak wracasz do swojej ukochanej watahy? - Wadera usłyszała przed sobą szorstki głos, kompletnie wypruty z emocji - nie wiedziała, jak ma na ten ton zareagować. Towarzyszka spoglądała na nią co jakiś czas z niemal niewidoczną iskierką w oczach sprawdzając, czy ta już dokonała wyboru. Kivuli wiedziała, że ta tak szybko nie otrzyma od niej jednoznacznej odpowiedzi - biła się co chwila ze swoimi przekonaniami, wydającymi się kompletnie sprzecznymi ze sobą. Chciała wierzyć w to, że jeśli odejdzie z Nerthveny to będzie mogła wkrótce wrócić, jak gdyby nigdy nic, lecz wiedziała, iż to nie będzie tak łatwe. Przecież zaczną mnie za to potępiać, pomyślała Moto kuląc ogon ku dołu. Spuściła powolutku łeb i na dosłownie ułamek sekundy spojrzała na swoje łapy - całe ubrudzone błotem, do których poprzyklejały się drobne listki drzew i krzewów. Zaśmiała się cicho, przypominając sobie swoje stare słowa na temat wyglądu zewnętrznego, jednakże to opowieść na kiedy indziej (mając na myśli nigdy, oczywiście). - Z natury nie jestem jakoś specjalnie niecierpliwa, ale przy twoim tempie reakcji można się tej cechy szybko nabawić. - wycedziła wilczyca, zaciskając przy tym zęby. Hybryda spojrzała na nią z szeroko otwartymi oczami, już sama do końca nie wiedząc, co ma zrobić. Szybka decyzja, powiedziała do samej siebie, próbując wypowiedzieć coś, na co normalnie by się raczej nie zdobyła.
- Będę w stanie ci kiedyś zaufać? - zapytała biało-futra mrużąc delikatnie oczy, gdy na jej pysk zaczęło padać coraz więcej światła (najprawdopodobniej nie pochodziło ono od słońca, a z oświetlenia znajdującego się w tymże pomieszczeniu). Jej oddech coraz bardziej przyspieszał, nie mogąc wytrzymać narastającego napięcia wytworzonego pomiędzy dwoma waderami. Nie była do końca pewna, czy odpowiadanie pytaniem na pytanie wyjdzie jej na dobre - miała już szansę choć odrobinę poznać swoją towarzyszkę i była szczerze przekonana, że ta interrogacja nie będzie wystarczającą reakcją. Wciąż wpatrując się w ziemię poczuła na sobie ciepło, dochodzące wprost z miejsca zamieszkania Nef. Futro Kivuli zaczęło delikatnie łopotać na wietrze - był on suchy i nieprzyjemny, zupełnie inny od tego, jakiego obecność można było wyczuć na terenach watahy. Moto nie zdołała przyzwyczaić się do warunków panujących na jej terenach, więc i nagła zmiana klimatu raczej nie stała na jej przeszkodzie - można powiedzieć, iż jej to nawet odpowiadało, przypominając sobie o jej dawnym stadzie. Ech, nieważne...
Czarne stworzenie zaczęło mamrotać coś pod swoim nosem w swojej mowie, kompletnie nie zwracając uwagi na swojego kompana. Hybryda podejrzewała, że przedyskutowuje ze samą sobą, co takiego ma z nią zrobić, niżeli zastanawiać się nad odpowiedzią na jej poprzednie zapytanie. Może to nie była prawdziwa, ale chyba jedna z tych najbardziej prawdopodobnych opcji, za jaką mogłoby pójść stworzenie. W każdym razie, ograniczyła się do tejże możliwości.
- Równie dobrze mogłabym ją czymś odurzyć... - zastanawiała się towarzyszka, gdy Moto nagle zdębiała słysząc to, co miało zamiar zrobić z nią podstępne zwierzę. Odurzyć? Nie, ona nigdy nie posunęłaby się do takich kroków, rozmyślała Kivuli starając się nie rozważać tej najbardziej makabrycznej wersji wydarzeń. Przecież Nefertete nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego. To zdecydowanie niehumanitarne (jest jakieś podobne odniesienie do wilków?). A zresztą, skąd miałaby nagle wziąć jakąś... truciznę? Wilk nie znał się na tego typu sprawach i na pewno nie chciał poznawać tego na własnej skórze - nie, to nie wchodziło w grę, a już na pewno nie w tych okolicznościach.
Chcąc sprawdzić, czy jej kompan nie ma niczego pod ręką, wadera szybko rozejrzała się po jej całej "jaskini": szarości, biele i czernie pokrywały prowizoryczne ściany, widocznie wykopane przez właścicielkę tuneli. Samo miejsce zamieszkania nie przypominało typowego, w jakim mieszkała reszta watahy - zazwyczaj znajduje się tam tylko pojedyncze, puste miejsce, aby wilk po całym dniu mógł w spokoju odpocząć w cieniu - to kompletnie różniło się od widzianego przez nią w obecnej chwili miejsca. Całe pomieszczenie zapełnione było różnorodnymi sprzętami i regałami ze starymi księgami, którymi hybryda od razu się zainteresowała. Wodziła wzrokiem po pracach różnorakich twórców przypominając sobie wszystkie historie (zwłaszcza przygodowe), które miała okazję kiedyś przeczytać. Niegdyś robiła to w każdym możliwym dla niej czasie - pomiędzy lekcjami z matką, polowaniami i wygłaszaniem uroczystych mów. Marzyła o tym, by kiedykolwiek móc przeżyć jedną z opowiedzianych historii, jednak te myśli odeszły równie szybko, jak smoki pojawiły się w jej rodzinnych stronach. Wtedy też zaprzestała czytaniu i od tego czasu nie wzięła ani jednej książki do łapy - a naprawdę żałowała tego coraz bardziej.
- Hmm... Przedstawiłam ci już wcześniej dwie opcje, za którymi mogłabyś ewentualnie podążyć. Widzę jednak, iż nie jesteś szczególnie nimi zainteresowana, więc i ja mogę przestać interesować się tobą i zwyczajnie pozostawię twoje ciało na pastwę tutejszych dzikich zwierząt... - Nef cicho zachichotała, nie bardzo wiedząc, dlaczego Kivuli jest tak zakłopotana jej wcześniejszymi słowami. Spojrzała na nią pytająco i oczekiwała, aż ta wyjaśni jej obecną sytuację. Zamiast tego Moto zrobiła krok w tył, coraz mocniej bojąc się swej towarzyszki - czuła to uczucie już poprzednio, jednak z każdym kolejnym jej zdaniem poczucie lęku wzrastało. Czy ona naprawdę nie wie, o co chodzi? - hybryda zaczęła częściej zadawać sobie to pytanie odnoszące się do postaci o czarnym futrze. Szczerze nie miała zielonego pojęcia, czy ona w tym momencie zgrywa przygłupa czy naprawdę nie rozumie, co czasem się wokół niej dzieje. Ona w ogóle ma wiedzę na temat jakichkolwiek pojęć dotyczących emocji lub uczuć? - To jaki jest twój wybór? Wolisz umrzeć albo pomóc mi i żyć? To jest twoja ostatnia szansa, nie będę się powtarzać.
- A więc... do zobaczenia, Firth Athaill. - wypowiedziała biało-futra, po czym zrezygnowana ruszyła w stronę stojącej naprzeciw niej mrocznej postaci. Wiedziała, iż nie robi dobrze, lecz to była jej jedyna okazja. Okazja na to, by dowiedzieć się choć trochę o Nefertete i o niej samej.

 

wtorek, 20 lutego 2018

Od Anguy


Zaśmiałam się gorzko.
-Naprawdę tak uważasz? – Rzekłam, wpatrując się w nią tępym wzrokiem.
Ferishia położyła uszy po sobie i odwróciła wzrok. To wystarczyło mi za odpowiedź. Ruszyłyśmy w drogę powrotną. Kondukt pogrzebowy… Ściskałam w pysku nieszczęsny korzonek czując gorzki sok ściekający mi do gardła. Yhhh … Po co było się w to wszystko bawić, mogłaś zdechnąć przy narodzinach…! Droga nie była daleka, lecz wiodła przez sam środek mokradeł. Powietrze przesiąknięte było słodkawym zapachem rozkładu. Nie było słychać nawet brzęczenia owadów, typowego dźwięku dla takich miejsc. Księżyc był już w zenicie. Ponury blask rozświetlał nadal nagie korony drzew. Ominęłyśmy kolejne jeziorko, gdy wtem przed nami rozbłysło niebieskawe światełko. Kilka metrów dalej następne i następne. Wzdrygnęłam się. Czułam, jak futro na grzbiecie staje mi dęba. Ferishia rzuciła mi pytające spojrzenie.  Przełknęłam głośno ślinę i ruszyłam dalej, niby przypadkiem przyśpieszając. Błędne ogniki przywołały dawne wspomnienia. Minionego życia. Które teraz już nie powróci… Czułam, jak magia pulsuje w moich żyłach. Czyżby to nie był przypadek? Rozległe mokradła zniknęły mi już z oczu, ale niepewność została.
-Nie leć tak! Zwolnij!!! – Usłyszałam nagle za sobą czyjś głos. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że biegnę. Przystanęłam dysząc ciężko, Ferishia dogoniła mnie po kilkudziesięciu sekundach.
-Co … się … stało …? – Wychrypiała.
-Nic.
-Odpocznijmy chwilę…
-Chcę to już mieć z głowy.
Wstałam i ruszyłam w dalszą drogę, po dłuższej chwili wadera dogoniła mnie, resztę trasy przeszłyśmy już bez słowa.

***

-Jeszcze chwilka - Rzuciła Feri, wpatrując się w bulgoczącą ciecz. Zmieliłyśmy korzeń i przesączyłyśmy przez cienką materię. Soku nie było za wiele, ale miałyśmy nadzieje, że wystarczy. Trzeba było zmieszać z trzecią częścią sproszkowanego wapnia i podgrzać. Gdy płyn zawrzał, nadeszła moja kolej. Chwyciłam nóż i lekko musnęłam opuszkę łapy. Do tygla spłynęła krew. Płyn nagle przestał bulgotać i nabrał nieprzyjemnej zgniło zielonej barwy. Skrzywiłam się. Wadera podała mi dymiące naczynie.
-Jesteś pewna, że chcesz to zrobić?
-Znowu mówisz jakbyśmy miały wybór – Skwitowałam, próbując się uśmiechnąć. Chciałam nam dodać odwagi, ale nie wyszło najlepiej. Czułam jak trzęsą mi się łapy.
-Musisz to wypić… - Zaczęła tłumaczyć wadera. Chcąc jak najszybciej to wszystko skończyć przechyliłam naczynie i wlałam zawartość do gardła.
-CZEKAJ!!! – Usłyszałam przytłumiony krzyk. Poczułam, jak przełyk zalewa mi fala ognia, zaczęłam się krztusić. Z oczu poleciały łzy. Padłam na ziemię. Miałam wrażenie, że płyn wyżera mi wnętrzności. Zaczęłam drapać pazurami pierś. Krew bryznęła na wszystkie strony. Każdy oddech stawał się coraz trudniejszy.
-Coś ty zrobiła … - Wychrypiałam resztką sił. Ból był nie do zniesienia. Oczy zaszły mi mgłą. Wszystko zniknęło. Nastała ciemność.

***

Znowu znalazłam się w jaśniejącej nicości. Znowu widziałam kryształowy globus. Znowu poczułam jak przytłacza mnie nadmiar mocy. Lecz tym razem byłam sama.
-Halo?! – Zawołałam, lecz dźwięk nie dotarł nawet do och uszu. Jak to możliwe? Gdzie ja jestem? Czyżby to była moja dusza? Podeszłam do ogromnego kryształu. Obok niego pierwszy raz ujrzałam boginię światła, której ucieleśnieniem byłam. Pod moim dotykiem wielki ocean rozbłysnął blaskiem tysiąca słońc. Dobrze pamiętałam jego gładką, zimną powierzchnię. Maleńkie iskierki krążyły wokoło opuszek łapy. Skóra wokoło rany mrowiła, czułam jak brzegi rozcięcia zbliżają się do siebie. Rozbłysków było coraz więcej Zbliżyłam nos do kryształu i aż odskoczyłam. Impuls, który mnie przeszył był na tyle silny by zabić przeciętnego wilka. Potarłam zdrętwiałą łapę, od razu zaczęła puchnąć, staw dziwnie zachrzęścił. Wyglądało na to, że nasady kości zostały zmiażdżone. Mimo to ból, który odczuwałam był przytłumiony.  Może już umarłam? Co się w ogóle dzieje? Znowu fala energii. Znowu mocna. Czułam jak moc rozeszła się po wszystkich moich żyłach. Uderzyłam plecami o globus. Na powierzchni kuli pojawiło się niewielkie pęknięcie. Iskierki w środku rozbłysły jeszcze jaśniej otaczając żyłki w krysztale. Miałam wrażenie, że skaza z każdą chwilą jest coraz mniejsza i mniejsza, lecz nim całkiem zniknęła, jakaś potężna siła znowu pchnęła mnie w stronę kuli. Od uderzenia pociemniało mi w oczach. Czułam strużkę krwi spływającą z rany na czaszce. Ratunku!!! Odczołgałam się na ile to było możliwe. Powietrze zgęstniało. Globus przypominał kulę ognia. Energia w środku kipiała niczym nieskończony ocean. Miałam wrażenie, że próbuje przebić cieką ściankę i zalać wszystko wokoło. Pęknięcie zamiast się zmniejszać stawało się coraz większe, łącząc się w ogromną pajęczynę. Lada chwila kryształ się rozsypie i będzie pomnie… Nagle wszystko zniknęło, sala wyglądała tak samo jak przedtem, tylko zaczęła rozmywać mi się przed oczami. Poczułam się lekka jak piórko. Spojrzałam na swoje łapy, lecz dostrzegłam tylko niewyraźnie smugi czerni i czerwieni. Zachwiałam się i upadłam.

***

Przełyk nadal palił, oczy zaklejała ropa, każdy mięsień wydawał się osobno protestować. Czułam jednak, że żyję. Nigdy nie sądziłam, że będę tego żałować. Leżałam na posadzce biblioteki Ferishii z dziwnie poskręcanymi łapami. Wadera stała nade mną. Wydawała się być jednocześnie smutna, zła i przestraszona.
-Ho… sie… stało…? – Wydusiłam i od razu jęknęłam z bólu. Przełyk, język, podniebienie, wszystko było dosłownie zwęglone. Ferishia podała mi kubek z zimną wodą. Łapczywie wypiłam jego zawartość. – Nie udało się? – Wilczyca jedynie pokręciła przecząco głową. Tyle roboty na nic…

Feri? Nie wymagaj ode mnie za wiele, trochę trudno pisać po półrocznej przerwie :/

Od Snufflesa - Niedostatecznie przekonująca wersja wydarzeń



Nieufne spojrzenie wilka omotało po krótce jego sylwetkę.


- Jestem Hiro - Zdradził cicho, jakby nie do końca wiedząc, czy dobrze robi, mówiąc mu to. - Dołączyłem stosunkowo niedawno do stada... A ty? - Zakończył podejrzliwie.


Wyprostował się, przymykając powieki. Basiorowi zdecydowanie źle patrzyło, z tych jego krwistoczerwonych oczu. Obniżył łeb, delikatnie wysuwając kły, spod war. Nie ufał mu i z chęcią odprowadziłby go do Ferishii, ażeby ta zweryfikowała tożsamość wilka.


- Jestem łowcą. Tyle ci wystarczy... Mam... Nakaz, by zaprowadzić cię do alfy.


- Och - Basior był nieco zdziwiony. - Ale... Przecież, ponoć załatwiliśmy wszystko.


- Widać nie... - Odparł nieco oschle.


- No więc... - Zająkał się Hiro - Chodźmy.


Całą drogę przebyli w milczeniu. On sam milczał, bo sprawiało mu to satysfakcję - Iście chamska była to satysfakcja, aczkolwiek sycąca, jak żadna inna jej odnoga. Basior, natomiast trwał w milczeniu, z uporem wypisanym na swoim pysku, chyba tylko dlatego, że obrał sobie to za punkt honoru. W zasadzie było mu to obojętne - Chciał tylko zweryfikować prawdziwość podanych przez Hiro informacji, a potem go opuścić, pozostawiając samemu sobie... Oczywiście, o ile mówił prawdę. Jeśli łże, będzie go musiał oddać odpowiednim wilkom, a one z pewnością nie będą tak wyrozumiałe, ażeby pozostawić go na głodową śmierć... No, może Ferishia puści go wolno, ale to przecież byłoby iście nierozsądnym rozwiązaniem, mając na uwadze fakt, że ten cały Hiro nagromadził już sporo informacji o Firth Athaill i nie omieszka przekazać ich wrogim stadom, tym samym sprowadzając na to stowarzyszenie zagładę.


Choć nigdy nie brał udziału w wojnie, przypuszczał jak okropna musiała ona być. Śmierć, ból... Utrata bliskich. Wojna była piętnem, które nosiło się ze sobą już do końca życia, o ile da się radę przetrwać ten zbrojny okres.


Snując się w tych ponurych rozważaniach, nie spostrzegł, a znalazł się pod znajomą skałą, na której spotkał swojego pierwszego popołudnia w stadzie Alfę. Nie dostrzegł jej tam jednak, więc udał, że był to tylko przystanek i skierował swe stanowcze kroki do Drzewa Życia.


Przeszedł przez długi most, nie patrząc w dół (czuł ukradkowe spojrzenia basiora, rzucane na swoje plecy, gdy teatralnie poderwał łeb do góry) i z ulgą powitał twardy grunt pod łapami, wkraczając na opornie wyciosane, drewniane schody.


Podrapał łapą w drzwi, i gdy usłyszał pełne zdziwienia "-Hm?" wkroczył do środka.


Ujrzał przed sobą Ferishię i wypalił:


- Alfo, przyprowadziłem tu go, bo nie jestem pewien, co do prawdziwości podanych przez niego informacji... On należy do stada, alfo?


Wadera posłała swoje przenikliwe spojrzenie w stronę Hiro.


- A cóż takiego mu powiedziałeś, Hiro, że nie uznał tego za dostatecznie przekonującą wersję wydarzeń i musiał zaciągnąć cię, aż pod samo Drzewo Życia?



Hiro? ^^

poniedziałek, 19 lutego 2018

Od Yin'a


Przekrzywiłem głowę udając szczeniaka. Wilczyca cicho zachichotała. W sumie nie wiem czemu, nie wiem po co, nie wiem. Może dla zabawy? Prędko jednak usłyszałem syknięcie wadery. W okolicach żeber obficiej niż zwykle sączyła się bez końca szkarłatna krew. Moto wydarła się na cały głos, a echo, które odbijało się o wszystkie góry, wracało z powrotem z zawrotną szybkością. Moja towarzyszka próbowała o własnych siłach tamować krwawienie, lecz bez skutku. Mogło dojść do zakażenia, a ona o tym zapomniała? Nastała cisza przerywana głośnym posykiwaniem Kivuli.
- Mówiłam, że po ciebie wrócę... Yin. - przeciągliwy kobiecy głos dobiegał zza moich pleców. Znajomy, chłodny głos, z którego teraz nie dało wyczytać się żadnych emocji. Odwróciłem się z wolna, starając trzymać swoje emocje na wodzy. Pojawił się Toxic i zniknął z Kivuli. I dobrze. Niech nie patrzy, jak tracę życie za watahę. 
- Może i mówiłaś, ale ja nigdzie się nie wybieram. - obwieściłem patrząc się w jej puste oczodoły. Zaczęła się śmiać, jak psychopata z Kochanówka.
- W takim razie... Orientuj się!
Kiedy to powiedziała runąłem na ziemię. Nie zadała mi co prawda żadnej rany, ale przewróciła mnie. Nie wiem jak, nie wiem kiedy. Życie. Chyba że śmierć. Ach, tak, przecież właśnie obok nie stałem. Twarzą w pysk. Oczodołami w oczy. Wstałem. Moje łapy zaczęły się chwiać pod moim ciężarem, jednak chciałem zostawić mocny cios na później.
- WALCZ! - wywrzeszczała, a niebo natychmiast pociemniało. Pioruny waliły jak nieokiełznane, spokojna dolina zamieniła się w Dolinę Trupów. Obok moich łap leżały szczątki innych zwierząt, w tym ludzi, które musiałem starać się nie nadeptywać. Obok niej pojawiły się czarne postaci. Cienie, o których sile nawet nie miałem zamiaru myśleć. 
- Jeżeli masz zamiar mnie uśmiercić, to zrób to tu, i teraz. Nie mieszaj w to innych wilków, którzy nie mają o niczym pojęcia, rozumiesz to?! ROZUMIESZ?!  
Po raz kolejny zaśmiała się i zaczęła ciskać we mnie cieniami. Wzbiłem się w powietrze i zacząłem uciekać okrągłymi ruchami wokół niej. Straciła orientację i popchnąłem ją. Niestety, nie udało mi się wbić kolejny raz w powietrze i wpadłem na nią.
- Ty spryciarzu. - powiedziała słodko, zauroczona tak jak przed kilku laty, kiedy ja i ona... Ech, nie ważne. - Wiedziałam, że coś jeszcze do mnie czujesz.
Próbowałem się jej wyrwać, ale za Chiny Ludu mi się to nie udawało.
Teleportacjo, proszę zadziałaj. Udało się. Ona leżała. Furia mną ogarnęła do reszty i mimo braku swojej świadomości czułem, jak ktoś używając mojego, rozumiecie, MOJEGO ciała zaczął ją atakować z taką mocą, o jakiej kiedykolwiek mi się nie śniło. Moc była znacznie potężniejsza od tej, którą władała Śmierć. To było dziwne. 
- Policzymy się jeszcze Magnum. - wywarczała przez zęby Śmierć. Kto to jest Magnum? Czemu mi pomógł? Śmierć zniknęła, a po mojej głowie plątały się tysiące pytań, tysiące różnych wariantów odpowiedzi, lecz każda z nich nie była sensowna. 

Toxic powrócił z Kivuli.
- Już z nią wszystko dobrze. - uśmiechnął się do mnie i zniknął.
- Boże, Yin, martwiłam się, że ona... Że ona cię... - zaczęła płakać, więc wtuliła się w moje futro. Pogłaskałem ją w miarę czystą łapą (te pieprzone BHPety spokoju nie dają cholera jasna).
- Już dobrze, nie płacz. - powtarzałem, a Moto za każdym razem przytakiwała i znowu się rozpłakiwała (czy jakoś tak). Ach, te wadery... 

Kończył się zachód słońca. Wilczyca uspokoiła się.
- Wiesz, lubię cię... - wymamrotała jakby do siebie, jakby po części do mnie. No, nie sądziłem że ten dzień tak się skończy...


Od Kivuli Moto - Kolejna fala bólu

 

- Jak tu jest pięknie... - wymruczałam, pozostawiając swoje bursztynowe oczy szeroko otwarte. Szczękę miałam wciąż niedomkniętą nie wierząc w to, co właśnie zobaczyłam - to wszystko wydawało się zbyt nieprawdopodobne, by mogło być w jakimkolwiek stopniu prawdziwe: połacie dzikich traw okalały równomiernie skały, których wiek pozostawał w tajemnicy. Naprzód ode mnie rozciągał się niesamowity pustynny krajobraz, jednak nie dało się tego odczuć choćby w samym klimacie czy powietrzu - nie było ono suche, a raczej pozostawiało po sobie przyjemną wilgoć. Wielkie kaniony widoczne z daleka mieniły się od przepływających między nimi niewielkich strumyczków, jakby całe były pokryte niewyobrażalną ilością niewidocznych gołym okiem diamentów. Każdy kwiat, prawdopodobnie znajdujący się tutaj nie wytrzymałby w takich warunkach z uwagi na glebę (a właściwie jej całkowity brak), dlatego też zamiast nich można było dojrzeć niewielkie kaktusy, pojawiające się gdzieniegdzie na horyzoncie, znikającym tuż za wielkimi murami głazów. Same kamienie tworzyły łuki, jakby próbujące wskazać odpowiednią drogę chcąc wyprowadzić wilki z terenu nieskażonego wcześniej ich obecnością. Z ciekawością przeniosłam po chwili wzrok na purpurowy nieboskłon, nadający temu miejscu spokojniejszy charakter. Poza fioletem można było też dostrzec jaskrawą żółć znajdującą się w oddali, lecz to już tak nie przyciągało mojej uwagi, jak wcześniej widziane tu zjawiska. Nie mogłam oderwać od tego wszystkiego wzroku - chciałam się nacieszyć tym widokiem, którego mogłam nie spotkać przez długie tygodnie od dzisiejszego dnia.
Odsunęłam się powoli od krawędzi osuwiska, po raz pierwszy spoglądając na basiora od dłuższego czasu - jego szmaragdowe ślepka doglądały całego miejsca, jakby to on sprawował nad nim swą pieczę. Pierś wilka była wypięta dumnie do przodu, a pysk delikatnie oświetlony nielicznymi strużkami światła, które na niego opadały, wciąż pełne gracji (jeśli można to w ten sposób ująć). Skrzydła w odcieniach pomarańczy schowały się dość niedawno pod warstwą aksamitnego futra, przez co na chwilę zapomniałam, że samiec takowe w ogóle posiada. Ani przez sekundę nie spojrzał na mnie - odkąd tutaj przylecieliśmy usiadł tylko na jednym z krańców skały, po czym zaczął doglądać otaczającego nas terenu. Zbliżyłam się o kilka kroków do niego, po czym przysiadłam u jego boku starając się dostrzec punktu, którego on sam tak ochoczo wypatruje - nie zauważyłam jednak nic, na czym mogłam spocząć swój wzrok na dłużej. Nie dostrzegłam niczego, poza białymi, puszystymi obłokami na barwnym niebie.
- Ładnie tu prawda? - Basior spojrzał na mnie z - typowym dla niego - szerokim uśmiechem, nie odstępującym ani na krok od jego twarzy. Wpatrując mi się uważnie przechylił głowę na bok starając się udawać szczeniaka i trochę szybciej wyciągnąć ode mnie odpowiedź. Na ten gest tylko cicho potaknęłam, zaczynając chichotać. Widok był ten naprawdę przezabawny - dorosły, dobrze zbudowany wilk starający się utożsamić z uroczym młodym - to musiało się nie udać, a samiec chyba doskonale o tym wiedział. Po raz kolejny uśmiechnął się do mnie widząc mnie roześmianą i niemal od razu każdy z nas zapomniał o wcześniejszych sporach - było mi to na rękę. Nie miałam zamiaru po raz kolejny wdawać się z nim w potyczkę, a już na pewno nie teraz. - To dobrze... - westchnął z niemałą ulgą w głosie i tuż po tym znów zaczął spoglądać na zachodzące powoli słońce. W końcu udało nam się w spokoju wymienić kilka zdań.
- Hej... - zaczęłam mówić, by ten zwrócił na mnie trochę uwagi. Obrócił łepek w moją stronę i skierował uszy do przodu dając mi znak, że mnie słucha. Może damy radę normalnie porozmawiać, pomyślałam niebawem zapominając o tej myśli, która wcale nie była w tym momencie istotna. Po raz ostatni (no, może nie tak od razu) zerknęłam na krajobraz rozchodzący się za moimi plecami i spojrzałam prosto na Yin'a, siedzącego teraz wprost przede mną. Miło było wiedzieć, że jest zainteresowany tym, co chce mu za chwilę przekazać. - Dlaczego tak właściwie mnie tutaj zabrałeś? - zapytałam cicho bojąc się, iż po raz kolejny zadałam nieodpowiednie pytanie, co zresztą zdarzało mi się teraz niebywale często. Momentalnie spuściłam czerep w dół oczekując jego reakcji, nie chcąc czuć na sobie jego wzroku, który w tym momencie mógł być przepełniony nienawiścią lib wręcz przeciwnie - łagodny i troskliwy, jakim zdawał się patrzeć na krainę. Był on o wiele dobrotliwszy od tego, jakim zazwyczaj spoglądał w moją stronę. Heh.
Miałam zamiar dopytywać się towarzysza o odpowiedź, gdy nagle w okolicach żeber poczułam przeszywający ból, który sparaliżował mnie od środka. Momentalnie, bez żadnego namysłu wydarłam się na cały głos nie mogąc na dłużej złapać powietrza, próbując je dokuczliwie wychwytywać. Prawą łapą przesunęłam po miejscu, które sprawiało mi najwięcej cierpienia i nawet nie spoglądając już wiedziałam, że sączy mi się stamtąd bardzo dobrze mi znajoma szkarłatna ciecz. Wylewała się teraz natarczywiej niż zwykle, a ja starałam się o własnych siłach tamować krwawienie. Nie myślałam już o basiorze tylko o tym, żeby w jakiś sposób ratować swoje życie, które w tym momencie było na granicy przepaści między nim a natychmiastową śmiercią. Nie chciałam umierać - wbrew moim wszystkim słowom, które kiedyś udało mi się wypowiedzieć. To było za wcześnie, o czym sobie teraz uświadomiłam - kiedy zdychałam.
- Mówiłam, że po ciebie wrócę... Yin. - przeciągliwy kobiecy głos zdawał się dobiegać zza moich pleców. Spojrzałam za siebie zamierając w bezruchu, za późno przypominając sobie, do kogo on może należeć.
Yin, uciekaj.