czwartek, 22 marca 2018

Od Snuffles'a


 - Biegnij prosto tam, ja będę już czekać na miejscu - Odparł nonszalancko basior, znikając w cieniu drzewa i... Nie pojawiając się z powrotem.


Potrząsnął łbem. Kolejny cwaniak z magicznymi mocami. Zmarszczył nos, omijając ciernisty krzew. Zawsze zazdrościł tego rówieśnikom, o ile z takowymi się widywał. To znaczy... Oni harcowali, a on siedział z boku, przyglądając się zawistnie ich poczynaniom - Jak uczyli się opanowywać swoje zdolności, z jaką łatwością przychodziły im te wszystkie nadnaturalne sprawy. Niektórzy mieli siłę, umieli powalić bez trudu każdego, kto stanął im na drodze, nawet rosłego basiora, z czym on sam, teraz, miałby problem. Inni byli zwinni, pokonując wszelakie przeszkody, inni szybcy, biegając bez przerwy, to tu, to tam, ale z taką prędkością, że ich ciała zdawały się być tylko jakimiś zamazanymi, bliżej nieokreślonymi masami. Ale najgorsi byli ci szczególnie obdarzeni. Puszyli się, niczym pawie, przed wszystkimi, na przykład tym, że potrafią przywołać magicznie jakąś tarczę, że potrafią wkraść się do umysłu przeciwnika, że potrafią za pomocą telepatii podnieść i rzucić ogromny kamień. A on stał z tyłu i patrzył... I zazdrościł, bowiem mu nie przypadł żaden wyszukany talent, prócz zmysłu, ułatwiającego polowanie. Na nic mu taka zdolność.


"Gdyby teraz pojawił się tu smok" - Pomyślał, przeskakując rzeczkę - "Nie miał bym najmniejszych szans, nie zdołałbym zrobić nic, prócz ucieczki, którą zapewne bestia zdołałaby mi udaremnić".


Skręcił ostro - Prawie wpadł na drzewo.


- Ogarnij się, Snuffles - Warknął. - Czas wziąć się w garść. Czas najwyższy. - Wycedził, z łatwością wskakując na przewalony pień dębu, pokonując go bez zawahania.


Skoczył, tym samym zostawiając za sobą omszony kamień, po czym puścił się biegiem, w jaki włożył całą swoją energię.


~*~*~


Zatrzymał się przed mostem, dysząc ciężko. "Czas zacząć więcej trenować, leniu" - Zganił się w myślach, zawiedziony własną kondycją, ale zaraz pokręcił głową. - "Czyżby te rozmyślania o rozkapryszonych, umagicznionych szczeniakach, wbiły mi do głowy fakt, że mogę próbować się z nimi mierzyć? Matko, Snuffles, ty imbecylu. Oczywiście, że nie możesz". Odetchnął głębiej, wciąż stojąc w miejscu. Jeśli oni wszyscy, te złole, są w drzewie, to nie może wpaść tam zdyszany. To wyeliminowało by jego szanse na przetrwanie.


Nagle uświadomił sobie, że coś jest nie tak. Błotniste odciski łap, lśniły w słońcu, prowadząc z powrotem do lasu. Umysł kazał mu leźć do Drzewa - Sprawdzić, czy ktoś tam jest - ale instynkt żądał, by podążyć za śladami. Podniósł wzrok. "Masz beznadziejną intuicję, Snuff, dobrze o tym wiesz. Idź do Drzewa, wiesz, że twój prymitywny mózg donikąd cię nie zaprowadzi". Ruszył przez most.


~*~*~


Finalnie właśnie przekraczał most po raz drugi - Wracając. "Dziwne, jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby intuicja miała rację" - Pomyślał, wkraczając między drzewa. Nie biegł, nie truchtał, tylko szedł. Niby mogło to szkodzić Ferishii, ale czuł, że cała jego energia życiowa gdzieś znikła. Niestety, bez śladu. Zamarł, dostrzegając w oddali sierść Alfy. To musiała być jej sierść - Gdyby nie była to ona, już dawno by to poczuł... Jakoś tak... Wewnętrznie. Zawarczał nisko, gardłowo, gdy usłyszał głos jakiegoś basiora, po części po to, ażeby usłyszał go jego "Towarzysz". Sam przecież nie da rady.


Okazało się - Zgodnie z opowieścią Hira - iż samiec ten nie był sam. Obok niego stał jeszcze jakiś wątlejszy osobnik, o przenikliwym, zadumanym spojrzeniu. Oboje odwrócili się w jego stronę i wykorzystał to sprzymierzony basior - Bezszelestnie wyszedł z cienia, prezentując swe kły. Ferishia stała, natomiast, na środku - narzucona na nią była jakaś podejrzana siatka. Poczuł, że drży, pod naciskiem jej spojrzenia, pełnego jednocześnie bystrości i niemej prośby o pomoc. Odwrócił wzrok, koncentrując się na przeciwnikach.


- No proszę - Odparł niskim głosem większy basior. - A więc mamy i linię oporu. To twoje pionki do gry, tak, Ferishio?


- Nie zaczyna się zdania od "A więc" - Warknęła, a on sam poczuł nagłą chęć parsknięcia śmiechem. - I nie, to nie moje pionki do gry. Właściwie nie spodziewałam się, że ktokolwiek zorientuje się, gdzie przebywam i zechce dla mnie ryzykować - Rzuciła podobne, proszalne spojrzenie na Hira, przez co z niewiadomych przyczyn, nagle spoważniał i poczuł się dotknięty.


Znowu ktoś go ignoruje... A przynajmniej nie zadaje sobie trudu, ażeby zwrócić na niego uwagę... A przecież jej potrzebował. Chyba...


Basior zarechotał.


- Och, cóż za wyszukana, łzawa opowieść! Doprawdy, wzruszyłem się. Na pewno przekażę to twojemu stadu, kiedy już obejmę w nim władzę... "Ferishia zmarła śmiercią tragiczną, jej ostatnią wolą było to, abym przejął nad wami kontrolę. Przy okazji, miała dużą skłonność do pyskówek i służalczości, wobec własnych poddanych". - Znowu zarechotał obrzydliwie, aż sam Hiro skrzywił się i wymienił z nim porozumiewawcze spojrzenie.


- Dobra, może skończymy tę zajmującą pogawędkę i przejdziemy do walki? - Odparł beztrosko jego Towarzysz, takim tonem, jakby właśnie komentował dzisiejszą pogodę.


- Ho-ho, komuś tu się spieszy, abym już stał się Alfą! Dziękuję, mój drogi. W sumie mi też. - Syknął basior i skoczył na Hira, zupełnie niespodziewanie, z zaskoczenia.


Zdziwiony tym nagłym obrotem zdarzeń, nie dostrzegł, że drugi samiec znika pospiesznie między krzewami. Korzystając z tej okazji, podbiegł do Ferishii, ściągając z niej sieć. Powstała i krótko skinęła głową. Zrozumieli się bez słów - "Idę pomóc Hirowi, ty goń drugiego".


Puścił się biegiem między gąszcz krzewów, słysząc pisk. Ale niestety nie był w stanie stwierdzić, do kogo należał.


Hirełełełełeł? c:

czwartek, 15 marca 2018

Od Hiro


  Potrząsnąłem głową, biegnąc za Snuffem. Czy ja się właśnie cieszyłem jak szczeniak, biegnąc za tym półgłówkiem? Nie do wiary, co ja odwalam.
- Mówisz, że mieli być w Labiryncie? - zapytał basior, odwracając głowę w moją stronę na ułamek sekundy. Przytaknąłem szybko, zbaczając delikatnie z drogi, by wejść w cień drzew.
  - Biegnij prosto tam, ja będę już czekać na miejscu - rzuciłem. Zanim usłyszałem odpowiedź, za pomocą mocy zacząłem skakać przez cienie drzew, pokonując szybko dużą odległość. Po drodze nie raz jednak zawracałem i pytałem się o drogę do tych całych mostów, bo jeszcze nie znałem tak dobrze terenów watahy.
  Po około kwadransie dotarłem wreszcie na miejsce. Czułem średni ból głowy, co znaczyło, że wkrótce wyczerpię swoje limity i padnę nieprzytomny. Musiałem zrezygnować z mocy, ale i tak kończył się cienie, więc nie była to taka wielka strata.
  Rozejrzałem się szybko. Po kilku sekundach dostrzegłem białe futro Ferishi, obok której szedł ten młokosik. Szybko też zlokalizowałem drugiego basiora, tego potężniejszego, który skradał się za nimi, czasem znikając kompletnie w niektórych cieniach.
- Komuś kradniesz moce - mruknąłem pod nosem, puszczając się pędem po mostach. Szybko jednak zrozumiałem swój błąd, ponieważ łapy czasem ślizgały mi się lekko, a same mosty chwiały się jakby wszędzie dookoła szalała wichura. Nie mogłem się jednak poddać, więc walcząc z mdłościami i bólem głowy, starałem się choćby truchtać w stronę alfy i tych dwóch basiorów.

***

  - Ferishio! - przemówił nagle silny basior, wyłaniając się z cienia za alfą. Podążałem za nimi dobre pół godziny, czekając wciąż na wsparcie. Sam nie miałbym pewnie większych szans.
  Wadera spojrzała w stronę, z której dobiegał głos. Była lekko zaskoczona. Słabszy basior wtedy zarzucił na nią jakąś sieć z kryształem, wyciągając ją z krzaków.
  Sam ukryłem się za skałami, wyszukując wzrokiem Snuffles.
- Ferishio - przemówił ponownie basior - zapewne zastanawiasz się kim jestem. Ale nie musisz tego wiedzieć. Nie próbuj się wyplątać z sieci ani nas atakować, neutralizuje ona moce wilków - wytłumaczył basior. Zbliżył się do alfy, a jego pysk wykrzywił się w uśmiechu. Młodszy napastnik również podszedł.
- Czego chcesz? - zapytała białofutra spokojnie, patrząc prosto na swoich oponentów.
- Władzy, którą zdobędę po twojej niefortunnej śmierci na dnie otchłani. - Basior wskazał poza krawędź urwiska.
   Młodszy chciał coś powiedzieć, ale wtedy usłyszeliśmy warczenie. Odwróciłem się, by spojrzeć na Snufflesa, który właśnie wkraczał na teren.
Również wyszedłem zza skały, powolnym krokiem okrążyłem dwójkę zamachowców. Dzięki krótkiemu odpoczynkowi głowa już mnie nie bolała, a wszędzie dookoła było pełno cieni, więc siły były dosyć wyrównane. Zapowiadała się żmudna walka.
  - Jakież to upierdliwe - mruknąłem do samego siebie, kiedy potężniejszy basior ustawił się przodem do mnie. Jego moce mogły być problematyczne. Swoją drogą, ciekawe co ten młodszy umie.


środa, 14 marca 2018

Powitajmy Yoru!

Legend Agency

Dzień dobry!

Pragnę Was dzisiaj poinformować, że wstępnie zgłosiłam nasz udział we współpracy z Legend Agency. Jest to projekt dość nietypowy, gdyż zakłada fabularną wymianę pomiędzy najróżniejszymi blogami, liczne eventy... ale nie tylko! 

Przewidziane są też konkursy w różnych kategoriach, przykładowo "najciekawsza postać" czy "najlepsze opowiadanie z wątkiem miłosnym".

Legend Agency ma być organizacją zrzeszającą superbohaterów. Pewnie teraz zastanawiacie, jak coś takiego w ogóle połączyć z naszą fabułą (postaci zwierzęce, świat zamknięty na ludzi). Już spieszę z wyjaśnieniami!

Otóż fabuła LA zakłada jego ulokowanie w próżni międzywymiarowej, do której postaci z innych blogów mogłyby się dostawać np. przez sen. Gatunek czy język również nie są tu problemem - nad poczynaniami superbohaterów miałaby stać sekretarka, która wejdzie im do głowy i sprawi, że zrozumieją język dowolnego rozmówcy.

Nie mamy jeszcze ustalonych szczegółów, więc wszystko może jeszcze ulec zmianie. Intensywnie pracujemy (okej, ekipa LA pracuje, ja się bardziej przyglądam) nad projektem, spotykamy się też na Discordzie, by przedyskutować różne aspekty projektu.

Wszystko jest ładnie rozpisane tutaj (dokument na dysku Google).

W związku z tym, jak każdy administrator bloga partnerskiego, zostałam poproszona o zrobienie małego rozeznania wśród członków i myślę, że najwygodniej dla nas wszystkich będzie, jeśli zostawię Was tu z ankietą. Prosiłabym, abyście wypełnili ją do soboty 24 marca, do godziny 18.00. Z góry dziękuję!

Od Thalii

*kiedyś*


Pustka.
Wokół była tylko pustka. I ból. 
A potem się zbudziłam, dysząc gwałtownie. Serce biło, jakby nie mogło uwierzyć, że żyje. Światło mnie oślepiało. Zamrugałam oczami, próbując odzyskać wzrok. W miarę, jak przyzwyczajałam się powoli do światła, widziałam coraz więcej rzeczy. Omszona, przytulna jaskinia. Zieleniejąca trawa, w której miałam ochotę się wytarzać. Nieśmiało rozkwitające kwiaty, obdarzone mnóstwem kolorów. I kałuża szkarłatnej krwi na błękitnych łuskach. 

*teraz*

Mruknęłam cicho, oddając się rozkoszy. Wielkie, gorące, pomarańczowe słońce tkwiło niezwykle wysoko. Rozgrzany piasek promieniował ciepłem, które uwielbiałam. Zmrużyłam oczy i wystawiłam głowę do słońca, rozkoszując się gorącem, które przegrzewało moje ciało.

Po dłuższej chwili zwlokłam się leniwie z plaży. Ogon wlókł się się za resztą ciała w wolnym tempie, zostawiając ślad na wilgotnym piasku. Gdy dotknęłam wody, okazała się zaskakująco ciepła. Niewiele myśląc, zamoczyłam w niej przednie łapy. Zadowolona z temperatury, sprężyłam łapy. Napięłam się.. i skoczyłam w sam środek jeziorka.

Smoczyca, nawet niewielka, wpadająca w środek stawiku powinna odstraszyć ryby na co najmniej dwa lata. Plusnęło potężnie, ale nie przejmowałam się tym. Po co? Nabrałam głębokiego oddechu i zanurzyłam się głębiej. Woda, na powierzchni ciepła, teraz była potwornie zimna. Zmusiłam się do zostania w miejscu. Ciemna, zimna woda nie zachęcała do zostania w niej dłużej. Przynajmniej na początku. Gdy się wpatrzyłam, zobaczyłam całkiem sporo żyjątek. Małe rybki objadające glony podpłynęły do mnie i próbowały zjeść bąbelki, wydobywające się z mojego pyska. Prawie się zaśmiałam. Tkwiłam pod wodą, dopóki nie poczułam, że brakuje mi powietrza. Machnęłam skrzydłami, wynurzając się z wody. Traf chciał, że przypadkowo wpadłam na coś - albo kogoś - co nachyliło się przed wodą.

- Przepraszamprzepraszamprzepraszam! - pisnęłam na jednym oddechu.



<Ktoś? Ktokolwiek?>

Od Nefertete - Przyjaciel czy wróg?


Falcon w duchu dziękowała Amonowi, że pozbyła się Ginger. Dłuższe przebywanie w jej towarzystwie powodowało dyskomfort psychiczny. Zadawała pytania, a mimo to wciąż się jej bała w dodatku była tak przywiązana do swojej ukochanej watahy, że nie potrafiła myśleć racjonalnie po opuszczeniu jej terenów. Nef nie miała ochoty niańczenie, tej jakże niewychowanej i pozbawionej dobrych manier wadery. A najgorsze było to jej niezdecydowanie i widok walczących ze sobą myśli hybrydy. Jakby chciała zapytać, a potem nagle się wycofywała. 
Zamierzała wrócić do tuneli i zamknąć się w nich na parę dni, jednak musiała uzupełnić zapas swojego pokarmu. Nie miała najmniejszego zamiaru wykonywać poleceń Ferishii co do pilnowania granic. To godziło wręcz w jej dumę wilkora, z czego alpha doskonale zdawała sobie sprawę, nie zamierzała więc jej za do "karać" czy wyrzucić. Równie dobrze mogłaby nie dołączać do społeczności i żyć zaraz za jej granicami, ale chciała mieć czyste sumienie i przy okazji przykrywkę. Nikt z jej rodu, a tym bardziej Ven. Nie uwierzyli by, że dołączyła, do watahy zwykłych wilków. 

Uzbrojona w kilka niewielkich fiolek Nef kierowała się w stronę przeciwną do terenów watahy, wprost do niewielkiego lasu i położonego w nim strumienia. Potrzebowała jedynie 4 probówek cennej krwi, aby spokojnie przeżyć. Z daleka czuła zapach gnieżdzących się tam potworów. Ich terytorium, nie wykraczało poza drzewa, nie cierpiały słońca a chowanie się w cieniu drzew, ułatwiało im życie. 
Jednak pośród odoru chimer, wyczuła coś znacznie... mniej splugawionego. Czystą duszę. A dokładniej zapach półsmoka. 

- Co ona tutaj robi? - warknęła pod nosem, przeklinając Amona i ruszyła wręcz biegiem śladem hybrydy. 

Weszła na tereny lęgowe stworzeń i przemknęła niezauważona obok gniazda. Z oddali słyszała szum wody i ciche powarkiwania. Musiała zmienić położenie i to jak najszybciej. Jej pozycji nie sprzyjał wiatr i ustawienie drzew. Stanęła po zawietrznej stronie. Mieszanka zapachu Gi i jednej... nie, dwóchChimer dosięgnęła jej czułego węchu, prowadząc ją wprost do celu.
Dostrzegła białą waderę, nieświadomą faktu, że jej przeciwnik nie był sam. 

Nie zastanawiając się nad tym co robi, Nefertete wyskoczyła z oddzielających ją od wadery zarośli, zaraz za stojącą, płaczącą z przerażenia wilczycą. 
- Czyś ty kompletnie postradała zmysły? - wilkor wysyczał przez zęby. - Jak można być tak głupim, żeby wejść na ich tereny dobrowolnie? Co ty w ogóle tutaj robisz, co? 
Biała odwróciła się do niej przodem i zaczęła jąkać coś nieskładnie. 
- Przestań, nie chce nawet tego słuchać. - Nefi przetarła pysk łapą. 

Wilkor nie miał ochoty na walkę, a tym bardziej w obronie półsmoka. Wszelkie tego typu gesty były jej obce i nienaturalne. Wręcz uwłaczające. Najzwyczajniej w świecie ogłuszył wilczyce, uderzając w tył głowy jednym precyzyjnym ciosem. Nieprzytomna wadera upadła na ziemię z głuchym odgłosem i zaskoczeniem w oczach.

Falcon patrzyła na nią chwilę i przeniosła spojrzenie na wychodzącą z krzaków Chimerę. Była zmuszona użyć swoich umiejętności. 
Zmaterializowała niewielki sztylecik i przecięła swoją łapę, następnie przycisnęła ją do ziemi pozwalając by krew wsiąkała w grunt. Wraz z pierwszą wypływającą kroplą opuściła swoje ciało i zaczęła patrzeć na wszystko oczami trzech potworów w jednej chwili. Manipulacja przyszła jej bez problemu. Wystarczyła odpowiednio mocno naciskać na chęć powrotu do leży i wywołanie zewu potomstwa, by pozbyć się przeciwników. Uzupełnianie zapasów ich krwi, musiała przełożyć na inny dzień. 
Przywróciła sobie wzrok i znużona wzięła na plecy, po raz kolejny dnia dzisiejszego, białą. 

- Będziesz się gęsto tłumaczyć. - mruknęła pod nosem i ruszyła powoli w stronę najbliższego wejścia do tunelu. Pomyślała nawet przez chwilę, by nauczyć Ginger walki z tymi istotami, a może i pomóc jej opanować smoczy ogień, jednak odgoniła te myśli. Nie miała na to czasu, w dodatku, podejrzewała, że jej towarzyszka, zwyczajnie nie chciała pomocy Nef.

Będąc już pod ziemią, znalazła pierwszą wolną komnatę, będącą sypialnią dla gości o skromnym wystroju. Łóżko, komoda, parę lampek, niewielki fotel i okrągły stolik. Zrzuciła ciężar na miękki materac i zmaterializowała misę wypełnioną krystalicznie czystą wodą. Postawiła ją obok, wiedząc, że wadera będzie jej potrzebować, gdy już się ocknie i zwyczajnie wyszła, zostawiając ją.

Przechadzająca się tunelami wadera uznała chwilę wytchnienia od półsmoka jako dobry moment, by zmyć z siebie zaschniętą krew. Widziała wielokrotnie obrzydzenie w oczach Kivuli, musiała więc zachować pozory normalności. Swoje kroki skierowała do komnaty na samym końcu długiego korytarza. Ogromna sypialnia, równie ludzka co reszta pomieszczeń. Chłodne odcienie ścian, niewielkie lampki rozwieszone w strategicznych miejscach, nadające pomieszczeniu tajemniczości i uroku. Duże łóżko, za duże nawet na ludzkie standardy stało w centrum na wprost drzwi. 
Falcon minęła je i udała się do łazienki. Ogromna wanna, wbudowana w ziemię, po chwili zaczęła napełniać się wodą. Lodowatą i można by pomyśleć, nieprzyjemną. Jednak nie dla wilkora. Kąpiel w temperaturze przewyższającej temperaturę ciała tych istot zwyczajnie sprawiała im dyskomfort. Jak można było się zatem domyślić, ich organizm był zupełnie inaczej przystosowany do środowiska niż ten, zwykłych wilków. Pracował w niskim zakresie temperatur, nie przekraczającym 7 stopni na plusie. Najwytrwalsi wojownicy, potrafili obniżyć temperaturę ciała do około -33 stopni. Nef jednak w zupełności wystarczała umiejętność kontroli organizmu na tyle, by utrzymać ją na stałym poziomie -9 stopni. 
Dodana do wody substancja, hamowała jej zamarzanie i powodowała utrzymanie się niskiej temperatury. 

Czarna wadera weszła do wanny i zanurzyła się. Niezagojone blizny dawały się we znaki, piekąc i reagując z olejkami zapachowymi. 
Wilkor mruczał pod nosem w języku demonów. Xeraficki, stał się dość niedawno jej drugim dialektem, a wszelkie inkantacje, przychodziły jej z zadziwiającą ją samą, lekkością. Dokładnie oczyściła rogi z krwi i nałożyła na ranę między nimi, mieszankę ziół. 
Po chwili czysta woda przybrała kolor ciemnej czerwieni, a gdy uczucie czystości przeszyło Sokoła, wyszła z balii i ociekając, poszła z powrotem do komnaty, w której zostawiła Kivuli Moto. Po drodze część wody zdążyła spłynąć z niej, zostawiając mokrą ścieżkę. Nie przejęła się tym. System grzewczy i kimatyzacyjny, oraz założona elektryka i pełna automatyzacja, dbały o suchość pomieszczeń utrzymując stały poziom wilgoci. 

Gdy Nefertete weszła do komnaty, mruknęła parę przekleństw w swoim języku i otrzepała się zrzucając resztki cieczy. Usiadła na fotelu naprzeciwko łóżka i wpatrywała się w wilczycę, czekając aż ta raczy się obudzić. Nie miała zamiaru prawić jej kazań, wiedziała, że ta jak tylko się obudzi, wyśpiewa wszystko. Choćby pod groźbą śmierci. Chciała wiedzieć co tam robiła i dlaczego zmieniła kurs nie idąc do watahy, tylko zmieniając kierunek na zupełnie przeciwny. Zaciekawiła ją, równie mocno co irytowała swoją lekkomyślnością.

< Kivuli? jakość tragiczna, ale tracę wenę :cc >

poniedziałek, 12 marca 2018

Od Minho


Szczeniak ziewnął, otworzył powoli oczy, przeciągnął się i mlasnął parę razy. Wyciągnął jedną łapę, później drugą, po czym przyszedł czas na tylne. Minho spojrzał na drzemiącego przy wejściu do jaskini towarzysza. Podszedł do niego najciszej, jak potrafił i szturchnął go delikatnie. Hiro zachwiał się, jednak się nie obudził. Basior zaśmiał się cicho, po czym minął starszego "kolegę" i wyszedł z jaskini.
Był ładny, słoneczny dzień. Minho nabrał w płuca trochę świeżego powietrza i odetchnął. Nagle zakaszlał, czując okropny smród. Skrzywił się i podążył za zapachem. Odnalazł w liściach coś, co wyglądało na zmasakrowanego, martwego ptaka. Szczeniak nie mogąc znieść tego smrodu wziął do pyska kij z rozwidlonym końcem i jakimś cudem udało mu się umieścić na nim ptaka bez dotykania go. Wyniósł go najdalej jak mógł i zostawił pod zacienionym drzewem. Kiedy już miał odejść spojrzał na ptaszysko i westchnął. Nie mógł go tak zostawić. Szybko odnalazł kilka dużych i płaskich kamieni i stworzył z nich niewielki kopiec zasłaniający martwe ciało zwierzęcia.
Gdy był w drodze powrotnej usłyszał ciche burczenie, dochodzące z jego własnego brzucha.
Hiro pewnie też jest głodny, pomyślał, rozglądając się. Zaczął węszyć w poszukiwaniu czegoś dużego, co wystarczy dla nich obu. Wiedział, że Hiro lubi mięso z młodego jelenia, jednak Minho nie miał zamiaru mordować małych. Przysiągł sobie, że nigdy nie zaatakuje czegoś bezbronnego i wystraszonego. Głównie dlatego nie polował na małe gryzonie, młode zwierzęta i niewielkie sarny, a skupiał się raczej na jeleniach, łaniach i dzikach, które potrafiły się obronić - wtedy szanse były wyrównane.
Poszedł jeszcze dalej w las, aż w końcu znalazł niewielkie jeziorko, a nad jeziorkiem wyrośniętego młodego jelenia. Minho przyczaił się w krzakach, poczekał na odpowiedni moment i skoczył.
Jeleń upadł na ziemię i spojrzał z przerażeniem na szczeniaka, który już uniósł łapę, by zadać silny cios ostrymi pazurami. Ten zwierzak nawet nie wiedział, jak się bronić.
Wilk spojrzał w oczy swojej niedoszłej ofiary, po czym opuścił łapę i przewrócił oczami.
-Idź - powiedział, puszczając go.
Jeleń wstał i odbiegł kawałek, po czym obejrzał się na szczeniaka i poruszył kilka razy ogonem, a później pobiegł dalej.
Minho musiał poszukać czegoś innego.

***

Wrócił do jaskini pół godziny później, ciągnąc za sobą innego jelenia. Ten był niesamowicie wredny, do tego bezlitośnie deptał mu po ogonie.
Szczeniak minął Hiro i puścił ofiarę, po czym usiadł obok niej i spojrzał na starszego towarzysza, który prawdopodobnie głęboko nad czymś rozmyślał, ponieważ nadal miał zamknięte oczy, ale z pewnością nie spał.
Minho polizał niewielką ranę na swoim boku, którą sprawił mu właśnie ten jeleń jednym ze swoich rogów. Zajął się dokładnym czyszczeniem jej, gdyż przezorny zawsze ubezpieczony, zostawiając jelenia starszemu basiorowi.

Hiro?

Od Hiro


Spojrzałem na kulkę, która wystawiła się wietrzną stroną w moim kierunku i cicho prychnąłem. Szczeniak działał mi na nerwy, jednak musiałem z nim teraz wytrzymać przez jakiś czas.
  Ułożyłem się na swoim legowisku i zamknąłem ślepia, jednak nie pozwalałem sobie zasnąć, żeby pozostać ciągle czujnym. Był to też mały sprawdzian mojej silnej woli.
Pół nocy przeleżałem w jednej pozycji, słuchając odgłosów nocy i miarowego oddechu Minho, gdy nagle w głosie lasu zabrzmiała jedna fałszywa nuta - trzask łamanej gałązki niedaleko mojego mieszkania.
  Cały wysiłek włożyłem w to, żeby nie drgnąć nagle, nerwowo, tylko powoli otworzyłem oczy i wstałem. Spojrzałem na wejście do jamy - noc była ciemna, czyli księżyc skrył się za chmurami. Same cienie.
  Wychyliłem się delikatnie, by poszukać wzrokiem intruza. W ciemności ledwie dostrzegłem ciemny kształt, który sunął powoli i bezszelestnie w stronę mojego domu. Kierował się prosto na wejście, więc zapewne wiedział gdzie musi iść.
   Westchnąłem cicho i wstąpiłem w cień, spływając powoli mrokiem za owego intruza. Gdy pojawiłem się, stworzenie zatrzymało się i obróciło łeb. Wzdrygnąłem się, ponieważ w ciemności dostrzegłem kontury dużego ptaka, który miał rozłamany dziób, gdzieniegdzie prześwitywała skóra biała skóra zamiast piór a jedno ze skrzydeł znajdowało się pod nienaturalnym kątem w stosunku do reszty ciała.
   - Fuj - wycedziłem. Ptak zabulgotał coś, co chyba miało być jakimś krakaniem, czy coś, i rzucił się w moją stronę, kłapiąc zniszczonym dziobem. Odrzuciłem owo coś uderzeniem łapy i usłyszałem chrupnięcie łamanego kręgosłupa, lub choć kości.
Stworzenie poleciało jakieś dwa metry i upadło w liście. Nie chciałem nawet sprawdzać co to jest, więc szybko wstąpiłem w cień i znalazłem się w swojej jaskini z powrotem.
   Zamiast położyć się na legowisku, usiadłem tuż przy wejściu do jamy i siedziałem tak do rana, nasłuchując i wypatrując czegokolwiek. Na całe szczęście, aż do świtu nic już nas nie nękało, a ja przy pierwszych promieniach słońca zdrzemnąłem się na kwadrans, wciąż w pozycji siedzącej.

Od Snuffles'a - "Zdrajcy i hultaje"



Spojrzał krzywo na truchło. Wielkie cielsko pokryte było grubą warstwą zabłoconej sierści i twardej skóry, a wewnątrz niego figurował zapewne tłuszcz. Niezbyt widziało się mu, ażeby próbować przedzierać się przez tą odrzucającą powłokę, nawet jeśli zacząłby od dziur, jakie pozostawiły po sobie smocze kły.


- Wiesz... Może ty zacznij. Nie mam zamiaru próbować się przez to przegryźć. - Mruknął, łypiąc pełnym zniechęcenia wzrokiem, na jego towarzysza.


- Co? Och. - Zadumał się smok. - Jak ja zacznę, to już nie skończę. Zgłodniałem. - Odpowiedział dość łagodnie.


Zmarszczył nos. O wiele bardziej pasowała by mu miękka, smaczna, względnie czysta łania, albo nawet zając. Tyle, że wiedział, iż smoczysko za bardzo by się tym nie najadło. Bywało, nawet, że on sam nie był w stanie się tym nasycić, jeśli zdobycz była wyjątkowo wątła. "Ale cóż obchodzić go może smok, który przecież za niedługo ma zginąć?" - Pomyślał z przekąsem. Podniósł się bez słowa i zniknął w gąszczu krzewów.


- Ej, ty! Wracaj mi tutaj! - Warknął smok, a jego dudniący głos poniósł się echem przez las.


Grzecznie stanął w miejscu, pozwalając bestii siebie dogonić.


- Co ci się stało? Gdzie leziesz? - Wycedził przez zaciśnięte zęby jego towarzysz.


- Idę upolować sobie dwa zające, albo łanię - Odparł. - Ty możesz w spokoju zjeść sobie żubra.


Smok wyraźnie nie był zadowolony z takiego obrotu wydarzeń, ale z krzywą, nieprzystępną miną, wrócił się do ich tymczasowego obozu. Tymczasem on pochylił łeb, muskając nosem ziemię i zaciągnął się jej wonią. Świeży trop bliżej nieokreślonego, drobnego zwierzęcia, niezbyt go zainteresował. Mogła to być, wszak, nawet jakaś wiewiórka, czy ryjówka, którą miał "na raz". Ale za to, gdy wyczuł, iż mniej, niż godzinę temu, stąpało tu coś większego, od razu ruszył w tamtą stronę.


~*~*~


Zagubiony, bezbronny jelonek, któremu nie zdołały wyrosnąć nawet poroże, teraz kołysał się bezwładnie, między jego zębami. Dostrzegł w oddali Darsh'stana, który z kwaśną miną żuł jakąś kość, mrucząc pod nosem coś o "Zdrajcy" i "Hultajach". Prychnął, co stłumił nieco jego łup. I nagle, kiedy on sam zdołał tylko mrugnąć, na ziemię poczęło spadać, tysiące, miliony, ogromnych kropel wody.


Deszcz. Zawsze w tym nieodpowiednim momencie.


Rzucił się biegiem w stronę bestii, która odnalazła już jakąś jaskinię przy górze, i właśnie znikał wewnątrz niej ogon smoka. Wpadł do dusznej, pełnej kamieni dziury, krzywiąc się za każdym razem, gdy nastąpił na jeden z nich. Wypuści z pyska jelonka i zabrał się do konsumpcji, bez słowa. Towarzysz chyba także nie był w nastroju do rozmów, więc legł na ziemi, z cichym chrzęstem kamieni.


- Dzisiaj już nie ruszymy. Musimy czekać, aż skończy padać deszcz.


Darsh? ;p

sobota, 10 marca 2018

Od Minho


Chronić? Nikt nie musiał go chronić. Tyle czasu radził sobie sam, podczas gdy przeciętny szczeniak zginąłby już jakieś siedem razy, albo i więcej. Pomyśleć, że ten basior proponował mu ochronę.
-Posłuchaj - zaczął szczeniak. - Schronienie mi się przyda, jednak ochrony nie potrzebuję. Radzę sobie doskonale odkąd pamiętam i jak widzisz, żyję. Zmieniam schronienie średnio co tydzień, więc długo tu nie zabawię. A stwory i tak w końcu odnajdą to miejsce.
Wilk przechylił głowę, patrząc na niego. Wydawało się, że myśli o Minho jako o zwykłym, małym, zadufanym w sobie gnojku, który ma się za nie wiadomo kogo.
Może i tak było.
-Nie chrapię - dodał.
-Wspaniale - basior wyprostował się, po czym skierował w stronę wyjścia z jaskini.
-A ty dokąd? - zapytał Minho, robiąc kilka kroków w jego stronę.
Hiro zatrzymał się tuż przed wyjściem i odwrócił łeb w stronę młodszego towarzysza.
-Nad jezioro. Ty też byś mógł. Śmierdzisz.
-Ty śmierdzisz i bez błota na futrze.
Hiro zrobił wielkie oczy, po czym położył po sobie uszy i wyszedł z jaskini, a zadowolony szczeniak z ogromnym uśmiechem na pysku poszedł za nim.
-Gnojek - usłyszał i uśmiechnął się jeszcze szerzej.

***

Kiedy dotarli nad jezioro słońce zaczęło zachodzić. Hiro usiadł na brzegu i sprawdził łapą, czy woda nie jest za zimna.
Minho przebiegł obok niego i wskoczył do wody, ochlapując towarzysza zimną wodą. Hiro znów położył po sobie uszy i zmrużył oczy. Szczeniak uśmiechnął się szeroko, pokazując ostre kiełki. Starszy basior chyba coraz bardziej żałował, że zaproponował mu pomoc.
Kiedy już Minho skończył czyścić swoją sierść wyszedł z wody i otrzepał się z wody.
-Zadowolony? - zapytał Hiro.
-Bardzo - szczeniak zamachał ogonem.
Wrócili do jaskini, gdzie szczeniak usiadł przed posłaniem starszego "kolegi". Przechylił głowę, po czym położył się obok.
-Co ty robisz?
-To twoje posłanie - Minho przewrócił się na plecy.
-Och - Hiro położył się na swoim miejscu i spojrzał na szczeniaka. - Dawno się zgubiłeś?
-Co? - szczeniak podniósł głowę, nie bardzo rozumiejąc, co drugi wilk ma na myśli.
-Zgubiłeś się, czy może zwiałeś rodzicom i nie wiesz jak wrócić? - zaśmiał się.
-Bardzo zabawne - odpowiedział Minho, któremu wcale nie było do śmiechu.
Wstał, udając, że mu niewygodnie i odwrócił się tyłem do towarzysza. Położył się, był teraz dużą, puchatą kulką. Zamknął oczy i spróbował zasnąć.
Spróbował.

poniedziałek, 5 marca 2018

Od Kivuli Moto - Konfrontacja z bestią

 
Kivuli zdawała sobie sprawę, że jej towarzyszka z każdą kolejną sekundą oddala się od niej coraz bardziej. Łapy wilkora mocno wbijały się w ziemię, pozostawiając po sobie głębokie ślady. Wiatr owiewał jej kruczoczarne futro z każdej strony, zmywając z ciała wadery pozostałości po zeschniętej krwi. Nie obejrzała się ani na chwilę za swą kompanką - zebrała wszystkie potrzebne informacje i prawdopodobnie chciała się w końcu odciąć od "problemu", który tylko by jej przeszkadzał. Moto też wiedziała, że ta znajomość jest całkowicie toksyczna. Pragnęła oddać przysługę Nef i nie wchodzić jej już nigdy więcej w drogę, gdyż to mogłoby tylko sprowadzić na nią klątwę lub (co gorsza) natychmiastową śmierć od jednej z jej trucizn. Oczywiście, chciała się o niej czegoś dowiedzieć, lecz nie miała zamiaru więcej jej usługiwać, by poznać kilka informacji. To było zbyt ryzykowne, a ta relacja na pewno by go dużo przysporzyła (bynajmniej w takim, a nie innym przekonaniu żyła wilczyca).
Moto rozejrzała się, poszukując miejsca, jakie przed momentem wskazała wadera. Miała nadzieję, że gdy wkroczy na tereny swej watahy nikt nie zauważy jej kilkugodzinnej nieobecności, a już na pewno nie alfa stada. Chciała w końcu poczuć ciepłe powietrze nadchodzące od granic, kompletnie różniące się od tego poza nią - zimne i całkowicie ostre. Nie spodziewała się, że tak będzie jej brakować Świetlistego Lasu i pobliskiego jeziorka ze słodkawą wodą, którą chłeptała litrami po każdym wyczerpującym dniu w pracy skrytobójcy. Ach! Było to zawsze, jak spełnienie marzeń po całej dobie biegania wkoło Nerthveny, nie będącej wcale małą krainą. Nie, żeby to w większym stopniu przeszkadzało hybrydzie, ale czasem miała po prostu ochotę uciec od typowego dla niej stylu życia i pobiec wprost przed siebie. Tak, by nikt (włącznie z nią samą) nie wiedział, gdzie ona tak naprawdę się znajduje. Chyba czytam za dużo ksiąg, o przygodowej tematyce, pomyślała cicho chichocząc z samej siebie, pierwszy raz od dłuższego czasu spoglądając przed siebie - nic prócz śladów łap nie pozostało po jej dawnej towarzyszce. Nie zastanawiając się dłużej zrobiła parę kroków w tył i szybkim kłusem pognała na wschód.
Z każdym mijanym metrem widziała obok siebie coraz więcej znanych jej już widoków - góry usytuowane w oddali, na które nikt nie ma odwagi wejść, lasy tak szerokie, że nie lada wyzwaniem byłoby zmierzenie ich wszerz oraz gigantyczne wodospady, uchodzące za miejscową atrakcję dla nowych członków watahy. Były to tylko nieliczne z miejscowych dóbr, lecz równie piękne i niepowtarzalne jak pozostałe. Moto uwielbiała przebywać na świeżym powietrzu wśród tych rozległych krajobrazów, aczkolwiek zawsze po spojrzeniu na nie rodziła jej się w głowie pewna myśl, o której za wszelką cenę starała się zapomnieć. Nie chciała rozpamiętywać przeszłości, lecz sama obecność tutaj dokuczliwie jej o tym napomykała. Widok szczęśliwych wilków zamieszkujących na terenie watahy, panorama, a także wiedza o tym, iż smoki mają dostęp do większości terenów krainy, w jakiej pomieszkiwała - to w większości składało się na jej bezustanne przygnębienie. Pragnęła zapomnieć, lecz chciała też pamiętać.
Zanim zdążyła się obejrzeć znajdowała się tuż przy bramie, która miała być dla niej przepustką do spokojnego życia, nieusłanego też zanadto różami. Wodziła po niej wzrokiem, nie mogąc wyciągnąć w jej stronę choćby łapy - w tym momencie nagle zaczęła się poważnie wahać nad tym, czy jej decyzja (choć najbezpieczniejsza) była na pewno prawidłowa. Spuściła łeb delikatnie w dół, nie chcąc wywołać nawet szelestu liści, znajdujących się pod jej obolałymi opuszkami. Przyglądała się podłożu na którym stoi, konkretnie nie wiedząc, czego tak naprawdę tam szuka. Jej myśli krążyły teraz wokół Nefertete, opowiadającej jej o tych wszystkich rzeczach, których zdołała się dowiedzieć podczas licznych obserwacji, aczkolwiek zatrzymała się na jednym zdaniu, przez nią wypowiedzianym: "jesteś drugim pół smokiem jakiego spotkałam". Drugim, powtórzyła w myślach Kivuli, odwracając się w stronę zachodzącego słońca, czy gdybym została, mogłabym dowiedzieć się czegoś na jego temat? Moto jeszcze raz tylko spojrzała na bramę i już dobrze wiedziała, jaki wybór będzie tym koniecznym, a jednocześnie najbardziej pożądanym. Tak, to na pewno musiało się źle zakończyć.
Oddech wadery przyspieszył, gdy tempo poruszania się wzrosło do galopu. Pragnęła z całej siły wierzyć, że to, co teraz robi jest dla niej i dla jej zdrowia całkowicie dobrym rozwiązaniem, aczkolwiek nie potrafiła na dłużej oszukiwać siebie samej. Do jej oczu napłynęły łzy, mieniące się w blasku słońca,  momentalnie zaczynając spływać po policzkach mieszańca. Kolejny raz odsuwała od siebie miejsce, które zdążyła pokochać, w którym miała tyle przecudownych wspomnień. Przestała to już odbierać, jaką skromną ucieczkę, niemającą żadnego znaczenia, lecz teraz myślała o tym, jak o zdradzie. Było to pierwsze słowo, nasuwające jej się na myśl w chwili, gdzie postanowiła uciec od miejsca zamieszkania, jak we wszystkich fantastycznych powieściach (a przynajmniej jak w tych, które miała przyjemność kiedyś przeczytać). Wiedziała także, iż dobrze robi - będzie mogła dowiedzieć się rzeczy o niej samej.

Wilkowi powoli zaczęło brakować tchu po bezustannym biegu. Jej ciało było całkowicie wyczerpane, a kolejne mięśnie odmawiały współpracy, jakby to od nich zależała wola organizmu. Na pysku hybrydy malowało się zmęczenie, spowodowane brakiem dłuższego snu lub drzemki od jakiegoś czasu. Mimowolnie (jakby to nie ona postanowiła to zrobić) jej cielsko padło na ziemię całe zgrzane, nie mogące wytrzymać nadmiernego wysiłku. Łaknęła teraz niemiłosiernie dawki odpoczynku, jakiej mógłby dać jej ten chwilowy postój. Nie miała zamiaru zostawać tu dłużej niż godzinę - nie chciała sprowadzać na siebie dzikich zwierząt, zamieszkujących tutejsze puszcze, ale i zbytnio wydłużać podróży (i tak prowadzącej, jak na razie donikąd). Z własnego doświadczenia wiedziała, iż samotne wyprawy po lesie nie przynoszą nigdy dobrych skutków, a więc i nie zamierzała powtarzać swoich przeżyć z przeszłości - gdy o mało co nie udało jej się zginąć. Tak, gdyby nie Lazurowe Róże, to nie wiadomo, co by się stało.
Szybko zakończyła swoje przemyślenia, nagle czując nieustanną chęć pragnienia. Jej język był już od dawna wysuszony, jednak starała się o tym nie myśleć, gdy miała ważniejsze sprawy na głowie. Jednakże teraz, gdy miała już wolną rękę nie mogła po prostu zlekceważyć odczuwającego coraz bardziej uczucia, towarzyszącego jej przy każdym przełyku śliny. Z niemałym bólem postanowiła się podnieść, by w miarę swoich możliwości znaleźć choć nieduże źródełko wody, co raczej w lasach nie powinno być szczególnie kłopotliwe. Zawsze znajdzie się gdzieś rzeka przepływająca przez sam jego środek, nawadniająca wszystkie rośliny żyjące wokół. Nawet teraz, gdy nie znała pobliskich terenów zadecydowała zdać się na swoją orientację w terenie (która przy zawodzie skrytobójcy musiała być naprawdę dobrze rozwiniętą umiejętnością). Przecież to nie jest niewykonalne, pomyślała, po czym zwróciła głowę w stronę otaczających ją gęstwin, jednak widok, który ujrzała kompletnie ją zmroził.
Dwa, żółtawe mieniące się ślepka spoglądały na nią z niemałą ciekawością. Postać nie wynurzała się spoza swojej kryjówki, aczkolwiek wyraźnie wyczuwając, iż hybryda je zobaczyła nie pozostało mu nic innego, jak tylko ukazać się przedstawicielowi innego gatunku. Stworzenie wykonując krok w przód wyłoniło z cienia masywną łapę, mogącą powalić Kivuli jednym zamachnięciem. Jego korpus nadal ukrywający się pod osłoną mroku można było łatwiej dostrzec, przez co wilczyca mogła spokojnie przeanalizować wygląd i posturę swojego przeciwnika. Potwór nie przypominał z żadnego jej wcześniej znanych - cielsko było pokryte grubymi warstwami brudnego futra, podczas gdy pod nim znajdował się mocny pancerz. Łeb na pierwszy rzut oka wyglądał jak ten lwi, aczkolwiek analizując dalsze partie ciała można było od razu wykluczyć tą opcję. Z grzbietu bestii wyłaniały się dwa nietoperze skrzydła, pozwalające jej na uniesienie się oraz patrząc na tył zamiast typowego ogona dało się dostrzec kolec jadowy należący do skorpiona. Stworzenie na pewno nie należało do przyjaznych, co potwierdzały kolejne kroki w stronę Moto. Wilczyca starała się szybko wycofać, jednakże jej trud poszedłby na marne - nie miała jakichkolwiek szans z potworem.
Ze ślepek zaczęły wypływać jej słonawe łzy, a chociaż nie była wierząca zaczęła natychmiastowo odmawiać paciorek. Wiedziała, że próba walki przyniosłaby jej śmierć, a więc i nawet nie chciała marnować swych sił. Czekała na to, aż istota wykona pierwszy (a może i nawet ostateczny) ruch. Traciła całe swoje nadzieje, wycofując się do tyłu, gdy do jej nozdrzy dotarł znajomy zapach, przesiąknięty zaschniętą krwią.
Nef.
 

Od Snuffles'a




Zmarszczył z niechęcią nos. Znowu ten "Hiro". W dodatku jest to Hiro, który bełkocze coś o bliskiej zagładzie Ferishii i dwóch basiorach, krążących w okolicach jego nory.


- O czym ty do mnie, w ogóle, mówisz?


Basior wziął głęboki wdech, bowiem wszystkie informacje wyartykułował na jednym tchu, przez co nie za wiele dało się z tego zrozumieć.


- Powiedz mi to jeszcze raz, wolniej... - Mruknął niepewnie, wszak ciężko było uwierzyć w to, że taka sytuacja mogła mieć miejsce na terenach watahy.


"Ten cały Hiro jest podejrzany" - Pomyślał z przekąsem. - "Najpierw zjawia się tu i łże, że należy do watahy - No dobra, rzeczywiście do niej należy, ale kogóż to może obchodzić - Potem, kiedy już udało mu się dowieść, że jest podłym zdrajcą - Wcale tego nie zrobił, ale ćśś - i wspaniałomyślnie darował mu życie, ten przybiega do niego z wywalonym jęzorem i wyrzuca z siebie kompletnie niezrozumiałe, nieprawdopodobne informacje. Tak, ten Hiro to dziwak." - Skwitował bezgłośnie i wlepił w basiora wyczekujące spojrzenie.


- Chciałem odpocząć po ciężkim, pełnym nękających mnie wilków dniu - Tu rzucił mu oskarżające spojrzenie. - I już byłem w norze, nic konkretnego tam nie robiłem; Chciałem pójść spać. Wtem usłyszałem jakiś głos. Mówił coś o tym, że zaprowadzi Feri do Labiryntu Rozchwianych Mostów i...


- Feri? - Dopytał. - Ten głos powiedział, że zabierze gdzieś "FERI"? A ty to potraktowałeś na poważnie? - Był zdumiony głupotą Hira.


- Och, oczywiście, że nie! Normalnie pomyślałbym, że chodzi o jakieś urodziny, czy coś. A-ale potem drugi głos mamrotał coś o "szybkiej akcji", a ten pierwszy obiecał drugiemu, że... Że jutro zakończy się panowanie Ferishii.


Pokiwał głową. Głupio mu było ponownie biec do Alfy i ją niepokoić, ale jeśli ten mamrot, którym obdarzył go basior był prawdziwy... Trzeba zapewnić Ferishii bezpieczeństwo.


- No to idziemy. - Odparł krótko.


Hiro, wyraźnie ucieszony, podreptał za nim.



niedziela, 4 marca 2018

Przeprosiny

Dzień dobry, 

piszę tę notkę z ciężkim sercem, aby wyjaśnić trochę nieprzyjemną sytuację, jaka miała miejsce na blogu. 
Bez zbędnego wodolejstwa powiem, że wojna, która miała miejsce na blogu, okazała się być skopiowana ze strony Watahy Smoczego Ostrza

Jest nam bardzo przykro z tego powodu. Jako administratorka bloga mogę jedynie zaznaczyć, że nie miałam pojęcia, iż mam do czynienia z plagiatem. Event nie był moim pomysłem, jednak mimo wszystko czuję się winna, że nie sprawdziłam, czy otrzymane przeze mnie treści znajdowały się już gdzieś w internecie. Przepraszam za to najmocniej.

Nie chcę wytykać winnych, zapewniam jednak, że osoba, która była odpowiedzialna za wojnę, nie należy już do naszej watahy. 

Mam nadzieję, że całe to zajście nie doprowadzi do zepsucia stosunków pomiędzy nami, a Watahą Smoczego Ostrza. 

Jeszcze raz przepraszam,
Ferishia.

Przeprosiny

Serdecznie wszystkich przepraszam z całą wojną, Ariene, WSO, Firth Athaill i resztę, których uraziłam. Wojna zostanie prawdopodobnie skończona (tak przypuszczam). Postaciami odchodzę z własnej woli.


Dziękuję, Yin.

Od Hiro


Spojrzałem na szczeniaka i zmarszczyłem nos. Bez piór?
- Minho, mówię to z bólem serca, ale lepiej na noc wracaj do mojej jaskini. Dopóki te dziwne stworzenia tutaj są, może to być dla ciebie bezpieczniejsze - powiedziałem do młodego, który usiadł na posłaniu. Przyglądał się mi, a ja patrzyłem w jego ślepia, nie odwracając wzroku ani na chwilę.
  Szczeniak skinął łbem i rozejrzał się po moim małym, acz dla mnie przytulnym mieszkaniu i wybrał moje leże na swoje. Zgrzytnąłem zębami, jednak nic nie powiedziałem, w końcu nie wypada gościa wyrzucać na zbity pysk.
- Ja na razie muszę zniknąć, idę poinformować alfę mojej watahy co się dzieje w okolicy. - Po tych słowach, nie czekając nawet na reakcję Minho, rozpłynąłem się w cieniu i spłynąłem nim przed swoją jaskinię, gdzie zacząłem skakać długimi cieniami w stronę Drzewa Życia, gdzie miałem nadzieję spotkać Ferishię.

***

   - Ferishio - przemówiłem, gdy wadera miała chwilkę by ze mną porozmawiać. Staliśmy na uboczu, ona w świetle słońca, ja pozostawałem pod osłoną cienia. Nie lubiłem być na widoku. - Ferishio, znalazłem jakiś czas temu szczeniaka - wzdrygnąłem się na samo słowo, a Ferishia delikatnie się uśmiechnęła z rozbawieniem. - Twierdzi, że po okolicy krążą dziwne istoty. Gdy go znalazłem, latały nad nim stworzenia podobne do kruków, malec twierdzi jednak, że to nie ptaki.
   Wadera chwilę myślała nad moimi słowami, patrząc gdzieś za mnie, a ja lekko skłoniłem głowę. W sumie, podobała mi się całą ta zabawa w informatora, byłem też ciekaw kim zostać mogę w przyszłości.
- Miejmy nadzieję, że to tylko bujna wyobraźnia młodego - zaczęła po chwili Feri, spoglądając w moje ślepia. - Jak się zwie ten szczeniak? - zapytała po chwili.
- Minho - odparłem. Ferishia pokiwała łbem kilka razy i stanęła do mnie bokiem, co było znakiem, że rozmowa się kończy.
   - Tak więc Minho może liczyć na twoją pomoc, proszę cię abyś się nim zajął. - Te słowa zabolały moje serce. Szczeniaki. Tfu, nie lubię ich a jeszcze muszę jednego ochraniać. - W razie gdyby stworzenia się pojawiły, daj mi znać. A teraz idź. - Wadera odwróciła się i odeszła, wracając do swoich spraw, a ja rozpłynąłem się w cieniu, jakby mnie tam wcale nie było.

***

   - Dobra młody - zacząłem, gdy pojawiłem się nagle w jaskini. Malec aż podskoczył zaskoczony, co wyrwało go z pielęgnacji swojego ogona. - Możesz liczyć na moją pomoc i ochronę, mogę też pomóc ci w polowaniu. Ale jedna zasada. Chrapiesz, automatycznie wywalam cię z mojej jaskini bez możliwości powrotu. Kapujesz? - zapytałem, patrząc beznamiętnie na malca. Zapowiadał się całkiem nieciekawy czas dla mnie.

Od Minho

 (HIRO)

Szczeniak otworzył oczy, pierwsze, co zobaczył to wpatrujące się w niego bez życia oczy sarenki. Wzdrygnął się nieco, po czym podniósł się i rozejrzał. Zobaczył wilka, który był niemal tej samej wielkości, co Minho. Większy, mniejszy? Prawie taki sam.
-Kim jesteś? - zapytał szczeniak, wyraźnie niezadowolony z jego obecności.
-Hiro - odpowiedział krótko. -Nie musisz dziękować.
Basior najwyraźniej również nie był zbyt zadowolony z obecności szczeniaka. Po chwili Minho zdał sobie sprawę z tego, że znajduje się w jaskini.
-Ach, dzięki - powiedział szczeniak. -Jestem Minho.
-Niemiło mi cię poznać. Jedz - położył się.
-Nie lubisz obcych, czy szczeniaków? - zapytał młodszy wilk, obwąchując sarnę.
-I tego i tego.
-Podobnie jak ja, ale z większym naciskiem na obcych - przystąpił do jedzenia.
Kiedy skończył oblizał pysk, po czym szepnął coś martwej sarnie do ucha. Usiadł i obejrzał się na swój ogon, przystąpił do czyszczenia go.
-Jest może gdzieś w pobliżu jakiś strumień? - zapytał szczeniak.
-Tak, jakieś pół godziny drogi.
-Uh... to nie jest dobry pomysł - powiedział Minho, poruszył nerwowo ogonem.
-Boisz się, że kruki cię zjedzą?
-Jakie kruki? - zapytał nieco zdziwiony.
-Kiedy cię znalazłem, latały nad tobą jakieś ptaszyska.
-To nie były kruki - odpowiedział Minho. - To coś nawet nie miało piór. Od pewnego czasu w okolicy kręcą się jakieś dziwne stworzenia. Ostatnio przeżyłem bliskie spotkanie z ziemią, gdy uciekałem przed czymś, co wyglądało trochę jak wilk, ale zgarbiony i bez uszu. Zaatakowały całym stadem, bo ciężko to nazwać watahą. Później to dziwne, latające coś... może ty wiesz, o co tu chodzi? - zapytał, przechylając łeb.


Od Neythiri




Zaciekawiona dreptałam u boku Darsh'tiana. Powoli wynurzaliśmy się z dzikich leśnych ostępów - drzewa się przerzedzały, chaszcze nie dawały się już tak bardzo we znaki. Pod naszymi łapami delikatnie chrzęściły drobne, lodowe kuleczki, pozostałe po gradzie.
- Długo idzie się do tych gór? - zapytałam, chcąc przerwać chwilowe milczenie.
- Niezbyt. Cierpliwości. - mruknął z uśmiechem. Westchnęłam.
Przez dłuższą chwilę zapadła między nami cisza, ale cisza przyjazna. Szłam w milczeniu, wsłuchując się w miarowy odgłos, jaki wydawały smocze łapy odbijające się od zasłanej szczątkami roślin ziemi. W pewnym momencie zauważyłam słoneczne refleksy, lśniące na łuskach  Darsh'tiana. Uniosłam głowę nieco wyżej i stwierdziłam, że zbliżamy się do granicy lasu. Liczyłam, że, po wyjściu spomiędzy drzew, dostrzegę wreszcie złote góry.
Rzeczywiście, po kilku minutach spokojnego marszu ujrzeliśmy granicę lasu. Przyspieszyłam kroku.
- To tutaj? - spytałam, nie potrafiąc ukryć emocji.
Smok zaśmiał się melodyjnie.
- Tak. Zaraz zobaczysz, dlaczego te wzniesienia nazywamy złotymi. - mruknął, jeszcze bardziej budując pokaźne już napięcie.
W kilku dłuższych susach pokonałam odległość dzielącą mnie od wyczekiwanego widoku, po czym wyskoczyłam zza drzew, a moim oczom ukazał się niezwykły krajobraz, którego zwieńczeniem były majaczące w oddali szczyty, mieniące się złotem. Musiałam przyznać, że ich nazwa była niezwykle trafna. Stałam na skraju drobnego urwiska, które prowadziło na rozległą równinę. Wystarczyło tylko przemierzyć nieduże pustkowie, by znaleźć się na miejscu.
- Opłacało się przyjść aż tutaj? - usłyszałam za sobą głos smoka.
- A co to za pytanie? Oczywiście, że tak! Kurczę, ale tu jest pięknie! - machnęłam z ekscytacji ogonem i zaczęłam schodzić ze stromego zbocza. Zaraz jednak powstrzymał mnie ruch łapy 'Tiana.
- Uważaj, tu jest bardziej niebezpiecznie, niż się wydaje. - ostrzegł mnie. Potulnie cofnęłam się i zrównałam z rozmówcą.
Smok ciągnął dalej:
- Może lepiej będzie, jeśli użyjesz swoich skrzydeł i zlecisz stąd. Ja pójdę tędy, mam już jako taką wprawę i wiedzę odnośnie tych terenów. - polecił, wskazując mi kierunek lotu. Zgodziłam się.
- Tylko uważaj tam, nie chcę stracić przewodnika. - zaczepiłam go, szturchając lekko barkiem o jego bok. Parsknął.
- Bez obaw. Chyba raczej tobie przyda się szczęście, bo tam, na górze, podobno nieźle dmucha. - mruknął, siląc się na spokój. Zadrżałam, ale nie dałam po sobie tego poznać.
- W takim razie ciekawe, kto będzie pierwszy na dole! - krzyknęłam, podkreślając ostatnie słowa i rozpostarłam skrzydła.
Darsh'tianowi nie trzeba było dwa razy powtarzać propozycji drobnej rywalizacji. Co więcej, błyskawicznie zareagował: odbił się od podłoża wszystkimi czterema łapami i znalazł się niemal w połowie zbocza. Nie czekałam więc dłużej i poderwałam się do lotu. Zaciekle machając skrzydłami uniosłam się wysoko, po czym poszybowałam w wyznaczone miejsce, zataczając niewielkie okręgi.


Darsh'tian? Coś ostatnio brak weny, a autokorekta pozwala sobie na zbyt wiele...

sobota, 3 marca 2018

Od Hiro


   Spojrzałem na martwą sarnę przed sobą i skrzywiłem się lekko. Czuć było od niej fetor zgnilizny, zapewne leżała tutaj od kilku dni, widać było na jej szyi ślady ugryzień. Cokolwiek jednak zabiło te zwierzę, nie zechciało zjeść go, jakby zabiło dla przyjemności.
- Dobrze, że chociaż z dala od mojej jaskini - mruknąłem, odwracając się, i skierowałem swe kroki na południe, by zbadać jeszcze niektóre tereny na własny użytek.
   Od dwóch dni wędrowałem po okolicy, żeby ją poznać i wiedzieć jak najwięcej. Każda wiedza jest przydatna... no, prawie każda.
- Ciekawe jakbym sobie radził bez watahy - pomyślałem, patrząc na bandanę na swojej łapie. Była nieskazitelnie czarna, o co dbałem, niestety powoli zaczęła się strzępić, co napełniało mnie lekką trwogą. Nie pamiętam nawet, dlaczego ją noszę, ale wiem, że muszę, i boję się jej zniszczenia.
   Spoglądałem przed siebie, gdy nagle usłyszałem krakanie. Spojrzałem w górę, na kilka krążących kruków, definitywnie krążył nad jednym konkretnym miejscem.
- Padlina? - zapytałem siebie na głos, kierując swoje kroki przez gęstwinę w stronę owego miejsca. Z dala wyczułem zapach innego wilka, więc moje kroki stały się nagle niemal bezszelestne, co trenowałem ostatnio przez długi czas.
   Gdy dotarłem do miejsca, nad którym dostrzegłem kruki, zauważyłem zwiniętą kulkę sierści. Długi ogon, małe ciało. Wzdrygnąłem się.
- Szczeniak - wyszeptałem z obrzydzeniem. Podszedłem jednak do małego i trąciłem go łapą. - Żyjesz?
   Odpowiedziało mi chrapanie, więc przewróciłem oczyma. Mały wyglądał na zmęczonego i głodnego, spał też kamiennym snem. Wzdrygnąłem się jeszcze bardziej, i powoli pochyliłem się i ująłem sierść szczeniaka w swój pysk, po czym podniosłem go z ziemi. Ze zdziwieniem zauważyłem, że jest cięższy niż wygląda.
Po chwili, w akompaniamencie krakania, udałem się w stronę swojej jaskini

***

   - Wstawaj, bo mi zaraz posłanie tobą prześmierdnie - rzuciłem do śpiącego wciąż szczeniaka, patrząc jak mały przewraca się na moim wygodnym leżu. Przed nim leżała upolowana przeze mnie sarenka, patrząc otwartymi ślepiami na szczeniaka.
   Odkaszlnąłem raz, drugi, trzeci. Młody wciąż spał, więc trzepnąłem go ogonem po łbie, co wreszcie go rozbudziło.

(Mały? Nie śpij, bo Cię ukradną :P )

Od Minho - Co jest grane?



Szczeniak od kilku dni wędrował samotnie po nieznanych sobie terenach. Co dziwne, nigdzie nie mógł znaleźć żadnej zwierzyny, nawet najmniejszego gryzonia.
Może te dziwne stwory wszystko wyjadły, pomyślał.
Usłyszał burczenie dochodzące ze swojego brzucha, skrzywił się lekko, poszedł dalej. Był głodny i chciało mu się pić. Rozejrzał się w poszukiwaniu choćby kałuży, jednak nic nie znalazł.
Zaraz oszaleję, pomyślał, siadając pod drzewem. Było gorąco, a do zmroku zostało kilka godzin. Szczeniak omal nie wpadł w szał, gdy nie udało mu się znaleźć żadnego schronienia. W dodatku był brudny, wszystko bolało go od bliskiego kontaktu z ziemią mającego miejsce kilka dni temu.
Oparł się o drzewo, wziął kilka głębokich wdechów. Nawet tu, w cieniu ogromnego drzewa nie dało się swobodnie oddychać.
Usłyszał dziwny szum. Spojrzał w górę i zobaczył dziwny kształt na niebie. Coś jakby ptaki, tylko o wiele większe. Za chwilę pojawił się drugi. Kolejny.
Czy naprawdę nigdzie nie mógł czuć się bezpiecznie?
Szczeniak stwierdził, że wejście na drzewo nie byłoby najmądrzejszym pomysłem, tak samo jak wychodzenie spod drzewa.
Musiał znaleźć kogoś, kto wyjaśni mu, o co w tym wszystkim chodzi.
Położył się i ułożył głowę na łapach, czekając aż stwory odlecą, zasnął.


czwartek, 1 marca 2018

Od Tian Shamy


- Wzywałeś mnie. - potwierdziłam swoje przybycie. Darsh wyraźnie był zaskoczony moim przybyciem.
- Nieprawda. - wycedził przez zaciśnięte zęby, spoglądając prawie prosto w moje oczy. Byłam okropnie zła na posłańca, który wyprowadził mnie w pole mówiąc, że byłam potrzebna u Darsha.
- Twój posłaniec twierdził inaczej. - stwierdziłam.
- Nie wysyłałem żadnego posłańca. Musimy mieć zdrajce w szeregach. - powiedział po chwili. Już nie mogłam wytrzymać i już chciałam lecieć go szukać...
- Zabiję tego... - i poderwałam się do lotu.
- Stój! - smok zagrodził mi dość efektownie głowę, ale gdybym chciała, z łatwością bym go odepchnęła. Pewnie to wyglądało śmiesznie. Potężna bestia została zatrzymana o dwa czy trzy razy mniejszego przedstawiciela tego samego gatunku. - Możliwe, że on tylko przekazał błędne informacje od kogoś innego, sam o tym nie wiedząc. Albo że został zastraszony. - dodał nieco zdyszany tym energicznym ruchem zagradzającym.
- W takim razie co chcesz zrobić? - spytałam, nie wiedząc, co dalej.
- Nie wiem. - powiedział. W mojej głowie, która zawsze była pełna pomysłów, w tym momencie była kompletnie pusta.
- JEZUS MARIA. - uświadomiłam sobie nagle. Jak mogłam się tak łatwo podejść?!
- Co, co się stało? - zdziwił się Darsh.
- Mogłam od razu! Choć, lecimy! Wyjaśnię po drodze! - krzyknęłam podrywając się szybko do lotu. Przecież oni rozbiją oddział!!! Smok również się poderwał i od razu polecieliśmy. Mój kompan wyraźnie się zmęczył, więc wzięłam go na grzbiet i szybko znaleźliśmy się na miejsce.
- Uwaga! - krzyknęła Laguna ukryta z resztą w jaskini bez wyjścia. Smok, ni skąd, ni zowąd już miał zionąć ogniem. Na szczęście ruszyliśmy oboje do ataku. Porwałam smoka natychmiast i wypuściłam, przystępując do zionięcia. Darsh podleciał do reszty oddziału, a ja pobawiłam się z wrogo nastawionym smokiem.
- Czarny tu jest... Przekonacie się o tym! - powiedział smok przed moim ostatecznym ciosem, po czym już go nie było - upadł po moim oddechu.
- Czarny tu jest! - krzyknęłam do reszty.


Darsh?

Od Ferishii


Wciąż oszołomiona całą tą sytuacją, próbowałam jednym uchem słuchać Dewi'ego, kiedy odprowadzałam Sakurę wzrokiem. 
Wiedziałam, że już wcześniej słyszałam jej imię. Ale gdzie, kiedy? W jakich okolicznościach? Nie byłam wstanie odpowiedzieć sobie na te pytania, co rodziło we mnie wewnętrzną złość i frustrację.
Wpatrywałam się jeszcze chwilę w pusty korytarz, czekając, aż Dewi zakończy swoją wypowiedź. 
Kiedy zamilkł, odwróciłam łeb w stronę skulonego w kącie celi Angela. 
Spojrzenie lepora było utkwione gdzieś w martwy punkt na podłodze, a jego ciałkiem co jakiś czas wstrząsał niewielki dreszcz. Chociaż bardzo chciałam - i powinnam! - się na niego w tym momencie gniewać, nie potrafiłam czuć w tym momencie niczego innego niż współczucie. 

- To zdrajca - powiedział chłodno Dewi.

- Masz rację, ale... - odparłam bez przekonania, nie siląc się, by dokończyć zdanie. Szybko zmieniłam temat. - Wiesz, kiedy... kiedy oni mnie przemienili... Dziękuję, że ze mną wtedy nie walczyłeś - wtuliłam się w jego pierś. - Ja... Nie wiem, co się ze mną wtedy stało. Nic nie pamiętam. 

- To nie twoja wina, to, co się stało - zapewnił, gładząc mnie po głowie. - Nie byłaś wtedy sobą.

Skinęłam ponuro głową, bojąc się powiedzieć mu, co w tamtym momencie myślałam. Dewi jeszcze nie znał mojego drugiego oblicza, tego, które ujawnia się, gdy stracę kontrolę nad moją magią. W gruncie rzeczy zachowuję się wtedy tak samo jak wtedy, kiedy byłam pod wpływem zaklęcia. Teraz zrozumiałam, że mogłabym w tym stanie skrzywdzić też swoich bliskich.

- To... co teraz zrobimy? - Zmieniłam temat.

- Mogę się wam przydać - cichy głos dobiegł naszych uszu z kącika celi. - Znam te korytarze i wiem, jak stąd uciec...

- Skąd mamy wiedzieć, że to nie kolejna pułapka?! - Wypalił Dewi. Położyłam mu łapę na ramieniu, żeby trochę go uspokoić. Niech pozwoli leporowi skończyć.

- Nie wiem jednak, jak wyrwać się z tej celi - kontynuował niewzruszony skrzydlaty królik. - Właściwie nikt was nie strzeże, wszyscy są przekonani, że tutejszych zabezpieczeń nie da się sforsować. Mają w tym sporo racji. Założę się jednak, że muszą mieć one jakiś słaby punkt.

Spojrzeliśmy po sobie z Dewim. Angel wpatrywał się w nas pewnym siebie, pełnym przekonania wzrokiem. Może to głupie, ale byłam gotowa znów mu zaufać.

Dewi?

Od Darsh'tiana


Kręciłem się bez większego celu po polanie, z której miałem dobry widok na Drzewo Życia. Wróciłem właśnie z obchodu naszych granic, zdążyłem zdać raport Ferishii i wszystko z nią przedyskutować.
Sytuacja nie wyglądała za dobrze. Któryś z wilków natrafił na ślady Czarnego głęboko na terenach watahy, a ja sam natknąłem się na sporą grupkę głuszców, z którymi nie udało mi się dostatecznie rozprawić - część z nich uciekła, nim sięgnęły ich moje kły i pazury.
Ostatecznie nic nic nie ustaliliśmy. Skończyło się na tym, że każde z nas miało pomyśleć jeszcze nad możliwą strategią działania i spotkać się ponownie w południe.
Ucieszyłem się jak pisklę, gdy zobaczyłem wielkie, zamarznięte kałuże. Wchodziłem na nie, z satysfakcją słuchając, jak lód pęka pod moim ciężarem. Pozwoliło mi to na chwilę oderwać myśli od bieżących problemów, których ostatnio miałem za dużo na głowie.
Zupełnie nagle okolicę spowił cień, nie uznałem tego jednak za nic niepokojącego - ot, pewnie kolejna chmura przesłoniła słońce, jak to ma miejsce dziesiątki razy w ciągu dnia.
Wzdrygnąłem się lekko, gdy kątem oka zauważyłem jakiś spory kształt, który zatrzymał się na kilkanaście metrów ode mnie. Poczułem silne wibracje w ziemi, a chwilę później dotarł do mnie powiew wiatru.

- Wzywałeś mnie - usłyszałem znajomy głos. To wyznanie zrodziło we mnie przeciwstawne uczucia.

Z jednej strony poczułem ulgę - to nie zagrożenie, to jeden z naszych. Z drugiej - moje serce ścisnęło się z niepokoju.

- Nieprawda - wycedziłem przez zaciśnięte zęby, spoglądając prosto w oczy Tian Shamy. No, może nie do końca prosto w nie - znajdowały się na zupełnie innym poziomie niż moje. Chciałem jednak dokładnie przypatrzeć się w tej chwili wyrazowi jej pyska.W tej chwili malował się na nim gniew, najprawdopodobniej spowodowany niczym innym jak świadomością, że musiała przylatywać tu na marne.

- Twój posłaniec twierdził inaczej - oznajmiła chłodno.

- Nie wysyłałem żadnego posłańca. Musimy mieć zdrajcę w szeregach.

- Zabiję tego...! - wykrzyknęła, podrywając się do lotu.

- Stój! - Zagrodziłem jej drogę, co było dość głupie, biorąc pod uwagę naszą różnicę rozmiarów. - Możliwe, że on tylko przekazał błędne informacje od kogoś innego, sam o tym nie wiedząc. Albo że został zastraszony.

- To co, w takim razie, chcesz zrobić? - Zapytała.

Tian Shama?

Od Ferishii


- CZEKAJ!!! - Wykrzyknęłam, kiedy Angua zbyt pochopnie przystąpiła do wypicia zgniłozielonego płynu.
Nie zdążyłam jej jednak powstrzymać. Wadera zdążyła już pochłonąć eliksir. Za wcześnie. Nie wykonałyśmy jeszcze gestu oczyszczenia - znaku półksiężyca namalowanego na czole łapą unurzaną w czystej wodzie z dodatkiem ekstraktu z szałwii.
Bez tego drobnego gestu pozbawione duszy ciało wadery stawało się podatne na wpływy różnych sił nieczystych, jak to określił mój podręcznik.
Serce ścisnęło mi się, kiedy musiałam patrzeć, z jak niewyobrażalnym bólem zmaga się moja przyjaciółka. Mogłam się tylko domyślać, co w tamtym momencie czuła.
Skrzywiłam się widząc, jak zaczyna zapalczywie drapać się w pierś, jakby pod jej skórą został uwięziony jakiś demon, którego tylko w ten sposób można uwolnić.
Oprzytomniałam dopiero wtedy, kiedy zapach krwi tryskającej z jej piersi uderzył w moje komórki węchowe. Kilka kropel splamiło mi futro, ale nie przejęłam się tym. Skoczyłam w jej stronę, chcąc ją unieruchomić; ochronić przed nią samą.
- Coś ty zrobiła... - wychrypiała, kiedy się do niej zbliżyłam. To były jej ostatnie słowa, nim straciła przytomność.
Jej ciało stężało na moment, lecz po chwili wszystkie mięśnie rozkurczyły się, zastygając w bezruchu. Odstąpiłam na krok do tyłu, czując, jak w gardle narasta mi gula, a do oczu zaczęły napływać łzy. Straciłam ją. Ogarnęło mnie uczucie nieopisanej pustki. Zupełnie tak, jakby ktoś za pomocą zaklęcia wymazał wszystkie moje uczucia, wspomnienia, troski... zostawiając jedynie wszechogarniający ból.
Przełknęłam głośno ślinę, chcąc dodać sobie odwagi. Zaczęłam znów niepewnie zbliżać się do - to słowo nawet nie chciało mi przejść przez myśl - ciała wilczycy. Jej zamglone oczy makabrycznie wpatrywały się w przestrzeń. Czułam się niezmiernie bezsilna wiedząc, że nie mogę na powrót tchnąć w nie życia. Chciałam je tylko zamknąć, by moja przyjaciółka mogła spać spokojnie wiecznym snem.
Podskoczyłam jak oparzona, kiedy Angua wykonała gwałtowny ruch łapą, jakby chciała mnie odepchnąć. W pierwszym odruchu ucieszyłam się, że to nie koniec, że jeszcze żyje, jednak szybko zorientowałam się, że w dalszym ciągu coś jest nie tak.
Jej ciałem zaczęły wstrząsać liczne spazmy. Rzucała się we wszystkie strony, widziałam jednak, że jej świadomość jest gdzieś indziej, że nie ma kontroli nad swoimi ruchami.
Rzuciłam się na nią, chcąc ją unieruchomić, jednak odrzuciła mnie z siłą, o jaką bym jej nawet nie podejrzewała. Syknęłam, kiedy moje żebra uderzyły o twardą posadzkę, ale szybko zacisnęłam zęby, wstałam i przystąpiłam do działania. Nie było czasu do stracenia.
Uwijając się jak w ukropie, zaczęłam odsuwać od "opętanej" wszystkie stoły i szklane naczynia. Nie mogłam jej unieruchomić, ale mogłam chociaż zadbać o to, by sama nie zrobiła sobie krzywdy. Kiedy oczyściłam już teren, ustawiłam pod ścianą małą kolekcję wywarów, które mogłyby mi się przydać, kiedy wróci jej przytomność.
Nagle w mojej głowie pojawił się pomysł. Niebezpieczny, ryzykancki i nie do końca rozsądny, ale wydawał mi się być jedynym ratunkiem w tej sytuacji.
W końcu chyba udało nam się oddzielić duszę Anguy od ciała... Dlaczego więc nie spróbować pociągnąć całego przedsięwzięcia dalej, tak, jakby wszystko poszło zgodnie z planem?
Zdjęłam ze stołu naczynie z parującym jeszcze wywarem z mniszka. Może to niezbyt higieniczne, ale zanurzyłam w nim język, chcąc upewnić się, że nie jest zbyt gorący. Nie zdążył jeszcze ostygnąć na tyle, by dało się go spokojnie wypić, jednak nie parzył. Uznałam, że to musi w tej sytuacji wystarczyć.
W dość brutalny sposób rzuciłam się na grzbiet wadery i nie mniej brutalnie pociągnęłam ją za sierść na karku, odchylając jej głowę do tyłu.
Wlałam jej wywar do pyska, choć już tak naprawdę niewiele go zostało - znaczna większość wylała się w trakcie moich manewrów.
Wilczyca szarpnęła się i zrzuciła mnie z grzbietu. Spodziewałam się tego, jednak i tak nie potrafiłam miękko wylądować na posadzce. Poczułam przeszywający ból w tylnej nodze; jęknęłam pod jego wpływem.
Wtem stało się coś niespodziewanego. Angua zaczęła kręcić się w kółko jak pijana wariatka, by po chwili upaść na ziemię w sposób tak niezgrabny, że gdyby nie powaga sytuacji, na pewno zaniosłabym się głośnym śmiechem. Podbiegłam do niej i widziałam, jak otwiera oczy.
- Ho... sie... stało...? - Wydusiła. Jęk. Widziałam, że cierpi, że nieprędko dojdzie do siebie. Serce mi się znów ścisnęło.
Odstąpiłam od niej na chwilę, by sięgnąć po kubek z zimną wodą. Podałam go wilczycy, która duszkiem wypiła zawartość.
- Nie udało się? - Zapytała. W odpowiedzi mogłam jedynie przecząco pokręcić głową.
- To nic. Znajdziemy jeszcze jakieś wyjście - próbowałam ją pocieszyć.
Słowa te zdawały się jednak nie dotrzeć do Anguy. Wyraźnie wgapiała się w jakiś punkt za moimi plecami, a ja widziałam w jej oczach narastające przerażenie. Podejrzewałam, że ma jakieś przywidzenia spowodowane przeżyciami sprzed chwili, jednak mimo tego odwróciłam głowę w tamtym kierunku.
Bogini światła przyglądała się nam w swojej ludzkiej postaci. Choć jej obraz migotał, dokładnie widziałam ściągnięte brwi i ręce skrzyżowane na piersiach w geście niezadowolenia.

An? To się porobiło.