środa, 31 stycznia 2018

Od Neythiri


Odetchnęłam z ulgą. Cóż mi z tego, że mam twardy pancerz i śmiercionośne pazury, skoro nawet zanim wróg zaatakuje, zejdę na zawał? Machnęłam ogonem, zdenerwowana.
- Na szczęście... - wyprostowałam się. Nie było już potrzeby kryć się za krzakami. Oboje wyszliśmy z chaszczy i dokładnie otrzepaliśmy się z liści, czepiających się uciążliwie ostrych łusek.
Darsh'tian zaśmiał się cicho, niemal nie otwierając ust. Zabrzmiało to jak ciche, melodyjne nucenie.
- Dziwny z ciebie smok. - przyznał. Byłabym się obruszyła, jednak w porę zorientowałam się, że w głosie mojego rozmówcy nie było złośliwości. Westchnęłam więc tylko.
- Niewątpię. - sapnęłam, przeciągając się. Machnęłam skrzydłami, by odgonić się od resztek lodowych kulek spadających z nieba. Poczułam drobne uderzenia o cienką błonę skrzydeł i skrzywiłam się.
Darsh'tian gestem łapy wskazał mi miejsce w wejściu jaskini, gdzie było dość luźno, a kulki gradu nie wpadały zbyt często. Oboje przysiadliśmy tam, dzieląc się miejscem. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w megatherium, które, posapując, zaczęło wlec się ku skrajowi polanki. Najwyraźniej nigdzie mu się nie spieszyło, na moje nieszczęście. Nawet, jeśli był niegroźny, nie przypadł mi do gustu.
- Doprawdy ciekawe... - mruknął Tian, patrząc na mnie z iskrą rozbawienia w oczach - No cóż, nie mnie oceniać. Sam przecież widziałem, jak dobrze potrafisz polować. - zagadnął, wyraźnie chcąc poprawić mi humor.
Zmieszałam się. Miałam nadzieję, że umiejętnie ukryłam drżenie łap i przyspieszone bicie serca, a tu proszę, najwyraźniej nadal wyglądałam na zdenerwowaną i przestraszoną. Przybrała więc najbardziej rozluźniony wizerunek, na jaki mnie było stać.
- Przynajmniej miałam pewność, że te świnie mnie nie zaatakują. - odparłam, siląc się na opanowanie. Faktycznie, mój oddech zaczął się uspokajać. Wydałam z siebie cichy pomruk zadowolenia.
- Według mnie nieźle nadawałabyś się do walki. - uznał Darsh, marszcząc lekko nos i wstrząsając głową - Uwierz mi, taka mocarna smoczyca nie ma się czego bać na terenach Nethveny! - zaśmiał się, co z ulgą odwzajemniłam. Odniosłam wrażenie, że specjalnie zaakcentował epitet, więc w odwecie zarobił kuksańca w żebra. Jęknął cicho, jednak wyszczerzył do mnie kły i oznajmił:
- Wydaje mi się, że grad ustał.
Mój towarzysz miał rację. Pogoda ustabilizowała się, a zza chmur wyszło nieśmiałe słońce. Na trawie zostały mokre pozostałości lodowych kulek. Stąpanie po nich nie należało do przyjemnych, lecz wolałam to, niż siedzenie w ciasnej jaskini, w której zawsze mógł siedzieć także jakiś nieprzyjazny stwór.
- Jak twój nos? Opuchlizna zeszła? - zapytał smok, rozciągając kręgosłup z głośnym trzaskiem. Wzdrygnęłam się. Przywodziło mi to na myśl odgłos łamanych kości.
- Tak, jest już lepiej. Dziękuję - uśmiechnęłam się ciepło. Darsh'tian wydawał się być z tego powodu zadowolony, bo na jego pysku pojawił się cień uśmiechu. Przeszedł kilka kroków po polance, zostawiając w wilgotnym poszyciu wyraźne ślady.
- W takim razie, dokąd chciałabyś się teraz udać? Możemy w końcu kontynuować zwiedzanie - smok zamachnął się łapą i lekko wygiął każdy z pazurów, by rozciągnąć mięśnie. Zanim odpowiedziałam, także wyciągnęłam ogon i szyję z lubością. Zachodziłam w głowę, gdzie chciałabym pójść z nowym znajomym...


Wojna.

STRONA CHWILOWO NIEDOSTĘPNA, PRZEPRASZAMY.

Walka na arenie - Yin

Yin postanowił spróbować swoich sił w walce z ognistą żabą fruwającą!


W tym poście znajdują się informacje, które mogą przydać Ci się w walce - przeczytaj je uważnie!



Znalezione obrazy dla zapytania fire frog



OGNISTA ŻABA FRUWAJĄCA - płaz wielkości przeciętnego dzika o niezwykle agresywnym nastawieniu. Potrafi ziać ogniem (co ciekawe, nagromadzony w gardzieli ogień prześwituje przez skórę, sprawiając, że żaba ta jest łatwa do wypatrzenia w ciemnościach), a z grzbietu wyrastają jej skórzaste skrzydła.
Występowanie: Zapomniane Bagnisko

Statystyki przeciwnika: Siła: 70 | Wytrzymałość: 40 | Zwinność: 50 | Moc: 50
HP przeciwnika: 120


Twoje statystyki: Siła: 60 | Zwinność: 70 | Wytrzymałość: 70 | Moc: 25
Twoje HP: 125


WYBRANA ARENA:
Bezkresna pustynia, nazywana też suchym oceanem. Miejsce gorące, suche i nieprzyjazne; ciężko znaleźć tu ślady życia, choć pustynia jest domem dla wielu wyjątkowych stworzeń. W walce możesz wykorzystać między innymi ogromną przestrzeń czy grząskie podłoże.


Wygraj walkę, a otrzymasz 6 PD i 30 Ringów!


Prosimy o wykonanie pierwszego ruchu w komentarzu pod tym postem. Powodzenia!

Od Nefertete - Pół-smoki i wilkory


Nefertete wpatrywała się w waderę. Zrozumiała. Spotkała już taką anomalie. Co dziwne, dużo rzadszą niż jej własny gatunek, którego pozostało ledwie kilkoro czystej krwi i niewiele więcej mieszańców. 
- Jesteś pół smokiem prawda? - zapytała. Jednak nie oczekiwała odpowiedzi. Podeszła bezceremonialnie do Ginger. Łapą odsunęła kawałek sierści na jej boku. Łuski zalśniły. 

- Hm. Ostatni jakiego widziałam przeżył ledwo dwa lata. Ojciec smok czy matka? Z pewnością ojciec. Mało który szczeniak przeżywa z dominacją smoczej krwi. Nie mówiąc już o przeżyciu porodu. Ciekawe, czy krew posiada tą samą budowę, co normalnego wilka. Erytrocyty smoków znacznie różnią się od wilczych czy też ludzkich. Już nie mówiąc o budowie i składzie płynów ustrojowych. - Falcon mówiła wciąż do siebie w sposób niezrozumiały dla Ginger obchodząc swoją towarzyszkę dookoła. Mówiła bowiem w języku wilkorów. Który jakże różnił się od potocznego. Nie było wręcz żadnych podobieństw. Ani w fonetyce, ani w zapisie. Nawet alfabet był inny. Nadany wilkorom w celu odróżnienia gatunku od zwykłych leśnych kundli. Język który w uszach innych brzmiał jak syczenie, składający się na mieszankę "sz" "ż" "s", a nauczyć się go było wręcz niemożliwością, ponieważ jego umiejętność była wrodzona i wpajana odkąd szczenię skończy dwa dni. 

Podniosła łapą jej łeb i przyjrzała się jej oczom. Zbadała rude kręgi na ciele. Pazury. Uszy. Ciekawość wzięła górę ku bardzo wyraźnemu niezadowoleniu białej. 
Tamta próbowała odsunąć się od Nef jednak, nie zdołała. Wilkor nie zwracał nawet uwagi, gdy łapą wdepnął w pozostałości smoczego ognia. Patrzył na pół smoka niczym na obiekt doświadczalny. Na szczura w laboratorium czy cokolwiek innego. W głowie przemknęła jej nawet myśl, by zabrać ją i poeksperymentować. Jednak odgoniła ją szybko od siebie, potrząsając lekko głową. 

- Możesz łaskawie przestać - zniecierpliwiła się Ginger i odepchnęła jej łapę. 
- Gi, mogę ci tak mówić? Z resztą nie ważne. - odrzekła, mając w tym momencie gdzieś głęboko, to jak faktycznie nazywa się jej towarzyszka- Jesteś drugim pół smokiem jakiego spotkałam, a śledzę smocze kolonie od paru lat. Także uspokój się. - Nefi przewróciła oczami. - Przecież cię nie zjem. Jeszcze. - dodała po chwili zastanowienia. W końcu nie bez powodu mówi się, że Nefertete jako władczyni Egiptu, żona Echnatona, lubiła kąpać się w krwi i jeść organy młodych kobiet. 
- Drugim? - dopytała. 
Nefertete kiwnęła łbem twierdząco, tracąc nagle chęć na rozmowę i resztki obudzonej ciekawości. Za dużo powiedziała. Szczerze nie była gotowa na jakiekolwiek spotkanie, a biorąc pod uwagę fakt, że ostatni raz tak dużo powiedziała w jednym momencie miał miejsce, gdy była jeszcze szczeniakiem, po prostu straciła kontrolę. 

Sokół zrobiła krok w tył. Widziała rodzące się pytania w oczach swojej towarzyszki. Jednak nie miała ochoty na odpowiadanie na którekolwiek z nich. W dodatku, oczami znajdującego się niedaleko sokoła wędrownego, ujrzała zbliżającego się wysłańca Ven'a. Miała dość pozbywania się kolejnych mieszańców. Uznała, że lepiej się stąd ulotnić. I to jak najszybciej. Zrobiła w tył zwrot i ku zaskoczeniu Ginger zwyczajnie ruszyła w stronę bariery przekraczając ją i idąc w stronę tuneli. 
- Hej ! Wracaj tu! Musisz iść ze mną do...! - usłyszała tylko za sobą.
Zatrzymała się tuż za barierą i odwróciła jakby czekając na reakcje wilka. 
- Gdzie ty idziesz? - dogoniła ją, jednak nie przekroczyła bariery. 
- Do siebie - mruknęła pod nosem. Nie wiedziała nawet czy wadera ją usłyszała. Pomijając fakt, że miała to w poważaniu. Nie była niańką do dzieci i nie miała zamiaru nią zostać. Jednak dała jej wybór. Zostać i pilnować jakże świętych granic watahy, narażając się "górze " czy iść za nią i być może, dowiedzieć się czegoś więcej. 

wtorek, 30 stycznia 2018

Od Yin'a


Spytała, czy mam jeszcze coś do powiedzenia. Teleportowałem się z niemałym wysiłkiem dalej od niej.
- Nie wiesz, z kim ja się borykam. - powiedziałem spokojnie, nie tak jak wcześniej. Furia zniknęła, a ja byłem zmęczony. 
- No, powiedz! Jestem ciekawa! - zaśmiała się i kaszlnęła. Wtem przy wejściu pojawił się nieoczekiwany gość. Śmierć. Super, fajnie. Tylko że ja leżałem teraz na wpół żywy, a ona ma czelność przychodzić do mnie. Spojrzałem na jej puste gałki oczne.
- Dobij mnie! - powiedziałem z niemałym trudem. Ona się tylko do mnie zbliżyła. Ginger z kolei patrzyła.

Śmierć położyła rękę na mojej głowie. Poczułem dreszcz. Nie, nie Yin. Nie zasypiaj. Nie zasypiaj.
- Pa... - nie dokończył Toxic. Upuścił bandaże i pognał z pomocą z resztą cieni. WSTRZYMAJ ODDECH YIN. Śmierć chuchnęła. Bez skutku. Nie usnąłem. Tak trzymać!
- Zostaw go! - krzyknęła wadera. Śmierć odwróciła się z szelmowskim uśmiechem jaki miałem ja.
- Jeszcze tutaj wrócę Yin. Po ciebie. - powiedziała do mnie, patrząc na Ginger, a potem zniknęła.

- Jezu, Yin! - krzyczał Toxic. Ból się nasilał. Towarzyszka patrzyła na mnie zakłopotana chcąc wedrzeć się do moich myśli. Bez skutku. Cień wyjął strzykawkę.
- Co to jest? - warknąłem na niego.
- Narkoza. Musimy ci zrobić operację. - poinformował mnie.
- Ty wiesz, czego chcesz? - spytałem.
- Ty wiesz, że za życia byłem lekarzem? - spytał ironicznie.

Moje powieki były coraz cięższe... W końcu zasnąłem...

niedziela, 28 stycznia 2018

Od Kivuli Moto - Idealna okazja

 
Momentalnie otworzyłam oczy wiedząc, że to nie wróży nic dobrego. Mój oddech przyspieszył, a serce biło tak mocno, jakby miało zaraz wyskoczyć z klatki piersiowej. To nie było normalne - z jakiego powodu udało mi się przeżyć? Obrażenia, które zadała mi ta skrzydlata wiewiórka były na tyle mocne, aby powalić stworzenie większe ode mnie, a już na pewno takiego wilczka, jakim byłam ja. Moje mięśnie wciąż nie odpoczęły po poprzednich wyczynach, na jakie sobie pozwoliłam - czego szczerze już bym nigdy więcej nie powtórzyła - i dalej nie panowałam nad tym, aby móc wstać bez czyjejś opieki. Jednakże ból nie był na tyle silny przy karku - nie to, co w innych partiach ciała - więc mogłam bez problemu poruszyć łbem. Rozglądałam się wokół, a jedyne, co udało mi się dostrzec, to była sylwetka jakiegoś wilka - to widocznie on musiał mnie uratować. Ponadto wszędzie wokół znajdywała się tylko wszechogarniająca ciemność, która spowijała każdy najmniejszy zakątek tego miejsca. Uczucie dyskomfortu wzmagała tylko wilgoć i zimno, które tak, jak mrok pojawiały się wszędzie - a przynajmniej tam, gdzie zdołałam to dostrzec. Zakres moich zmysłów był tu ograniczony do kompletnego minimum.
Przyzwyczajając już swój wzrok do braku światła zwróciłam swoje oczy w stronę postaci, leżącej niedaleko mnie. Po sylwetce mogłam bez problemu zgadnąć, że należała ona do wilka. Jego silne, umięśnione ciało i układ mięśni sprawiały, że mógł to być basior, jednak z doświadczenia wiem, że nie warto oceniać książki po okładce. Dalej brnąc w przyglądanie się domniemanemu samcowi zauważałam coraz to nowsze rany, znajdujące się na jego - bądź jej - korpusie. Najbardziej dostrzegalny był, jednak jeden wielki uraz, przebiegający od barków aż do początku ogona, którego ciężko było nie zauważyć. W przeciwieństwie do moich zadraśnięć to było już o wiele poważniejsze. Szkarłatna, podchodząca pod czerń ciecz sączyła się powoli po całym ciele zwierzęcia, co wyglądało niemiłosiernie boleśnie. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, iż ja spowodowałam to, że istota tak naraziła się na niebezpieczeństwo - rana wyglądała jeszcze świeżo, a więc było to jedyne racjonalne wytłumaczenie. Czułam się cholernie głupio - ktoś naraził swoje życie, aby mnie ratować, a ja nie mogłam wykrztusić zwykłego "dziękuję"?
- Znaj łaskę Pana, Kivuli. - Nagle od środka przeszył mnie strach. Wiedziałam, do kogo należał ten głos i wcale nie byłam z tego zadowolona. Yin - gdyż to on przed chwilą się do mnie zwrócił - był tym basiorem, który jeszcze niedawno miał czelność mnie doprowadzić do takiego stanu, a teraz nagle mnie uratował. Co on sobie myślał? Że może się mną bawić, jak lalką, a następnie odrzucić w kąt, gdy mu się w końcu znudzę?! Nie wiedziałam, jak mam na to zareagować. Z jednej strony byłam mu całkowicie wdzięczna, że dla mnie tyle zrobił, ale z drugiej strony pałałam do niego żądzą mordu. Ni jak nie mogłam zapomnieć o tym, jak mnie potraktował zwłaszcza, że nie było to wcale tak dawno temu. - Wiedz, że po raz kolejny się nad tobą nie zlituję... - Samiec z trudem mówił, czemu wcale się nie dziwiłam. Jego głos był zachrypnięty i co chwila musiał odkaszlnąć, by nie przeszkadzało mu nic w mowie. Wciąż był odwrócony do mnie plecami, jakby chciał ukryć swoje cierpienie - widać męska duma na tym zaważyła.
- Dałabym sobie sama radę. - wyjąkałam z trudem opanowując syknięcie z powodu nagłego wzrostu boleści. Tak, jak on byłam słaba i nic na to nie mogłam poradzić - nie miałam żadnej szansy na niepostrzeżone wyjście tak, aby ten mnie nie zauważył. Nie chciałam mieć na razie nic wspólnego do czasu, kiedy zacznie się zachowywać, jak na wilka przystało. Jego charakter dopiero teraz się w pełni ukazał - a był tak nieznośny, że gdybym w tym momencie mogła wybrać, czy jednak bym się na ten spacer wybrała, to zostałabym na swoim drzewie. To było za dużo, nawet, jak dla mnie - a przeżyłam, tyle, że zniosłabym nawet najcięższą wojnę. - Nie musiałeś mi pomagać. Zrobiłam to z własnej woli. - rzuciłam, by Yin nie myślał, że jestem mu jakkolwiek dłużna. Co to, to nie! Nie pogardziłabym, jeśli nawet w tym momencie zostawiłby mnie samą w lasie, na pożarcie smoków. Wszystko, byle nie przebywać w jednym pomieszczeniu z tym natrętem, na którego jestem teraz skazana przez długi czas.
- Mała... Nie wmówisz mi, że to, iż teraz żyjesz, to nie moja zasługa. - mówiąc to odwrócił się powoli w moją stronę i uśmiechnął szelmowsko. Nie lubiłam, gdy tak robił, a już na pewno nie po tym, co zrobił.
- Ach, tak? Czyli to nie ty próbowałeś mnie jeszcze niedawno zabić? - także uniosłam kąciki swoich ust do góry, bo wiedziałam, że mina basiora po tym zrzednie i nawet miałam rację. Powstrzymywał się od tego, aby mi nie dogryźć i nawet mu to wychodziło. Ja nie dając za wygraną nadal miałam wykrzywiony pysk w tym dziwnym grymasie, który miał imitować uśmiech. - No co... Nie masz mi niczego więcej do powiedzenia? - odezwałam się uwodzicielsko, aby jeszcze bardziej go rozwścieczyć. W tym stanie przecież nie mógł mi nic więcej zrobić, a ja miałam zamiar w pełni wykorzystać tą okazję, która mi się nadarzyła.

Od Darsh'tiana


- Hej. Tian Shama jestem.
Darsh podniósł wzrok znad jeleniego truchła, którego konsumpcją właśnie się zajmował. Długim, rozdwojonym językiem oczyścił z krwi łuski okalające jego pysk. Trzeba się w końcu jakoś zaprezentować.
Nie znał białej smoczycy, jednak spokojnie uznał, że ktoś o wrogim nastawieniu nie zaczynał by zdania od "hej". Mimo wszystko, jej rozmiary napawały go trochę niepokojem.
Źrenice jego oczu rozszerzyły się nieco, gdy usłyszał słowo "Tian". Skąd nieznajoma mogła znać jego imię? Drgnął nieznacznie, instynktownie zwiększając dystans pomiędzy własnym ciałem, a ciałem samicy. Zaczął nabierać podejrzeń, które jednak szybko minęły, gdy tylko smoczyca wyjawiła drugą część swojego imienia. Cóż za zbieg okoliczności.
- Wiesz może, gdzie jest wasz przywódca? - Kontynuowała.
Odchrząknął, aby oczyścić gardło. Jeszcze tego brakowało, żeby zbłaźnił się przed "olbrzymką" zachrypiałym głosem.
- Właśnie na niego patrzysz - odrzekł władczym tonem, co musiało wyglądać dość komicznie, zważywszy na różnicę w gabarytach rozmawiających. - Podejrzewam, że chcesz dołączyć do naszego stada? Hm, to będzie wymagało paru formalności - kontynuował niewzruszony, próbując wytworzyć jakikolwiek autorytet.
Milczała wyczekująco, obrzucił ją więc ponownie wzrokiem.
- Tian Shama, tak? Chodź za mną, zaprowadzę cię w jakieś... odpowiedniejsze miejsce i wytłumaczę, jakie mamy tu zasady - oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Swoją drogą, mówił Ci ktoś już kiedyś, że nazywasz się jak kebab?

Od Tian Shamy

Usadowiłam się nie za wygodnie. 
- Tian, nie tu. - powiedziałam sama do siebie i wyruszyłam. Szłam dalej. Zazwyczaj nie miałam kłopotu z rozpoznaniem terenów. Nie wiedziałam gdzie jestem. Przez przypadek wykrzywiłam jedno drzewo, więc postanowiłam unieść się w górę. Było lepiej. Zdecydowanie. Po paru minutach wylądowałam na pustej przestrzeni. Usłyszałam powarkiwania.

Niezłe wejście. Pomyślałam sobie.
- Wynoś się stąd! - krzyknął ktoś z dołu. Nagle wszystkie stworzenia zaczęły atakować moją nogę. Schyliłam się ku nim. 
- A wy jesteście pewnie wilkami? - spytałam. Mało wiem o wilkach i po raz pierwszy je widziałam. Łaskotanie ustało.
- To ty nie chcesz nas zjeść? - spytała biała wadera. Najwidoczniej to była ich przywódczyni.
- Niby po co? Słyszałam, że wasze mięso strasznie smakuje. - powiedziałam normalnie. Po wilkach roznosił się szept. Wadera uciszyła ich wszystkich. Zaczęła mi wskazywać i wyjaśniać drogę do stada smoków.
- Dziękuję. Gdybyście potrzebowali kiedykolwiek pomocy, możecie na mnie liczyć. - podziękowałam i poszłam tam, gdzie wskazywała mi Ferishia. Bynajmniej tak się przedstawiła. 

Nie długo później spotkałam pierwszego smoka. Był znacznie niższy ode mnie, przez co nie wiedziałam czy śmiać się, czy płakać. W końcu nie zrobiłam nic. Podeszłam do niego.

- Hej. Tian Shama jestem. Wiesz może gdzie jest wasz przywódca? - zaczęłam.

Tian Shama


Od Shadow

(LAGUNA)
 
 
 
Przez cały poranek byłam cholernie zirytowana. Nie dość, że byłam uziemiona, to musiałam siedzieć z psychicznym lisem i rozmawiać ze ścianami. Wylazłam z pokoju, podążając za Luną, po dość krótkim dialogu. Burczenie w brzuchu zmusiło mnie jednak do krótkiego spaceru, który ograniczył się tylko do przejścia do innego pomieszczenia. Rosso przyrządził coś, co nazywali śniadaniem. Zdegustowana zauważyłam, że na skale nie ma nic, co mogłabym zjeść. To tylko owoce. Fuknęłam wściekle, Luna parsknęła śmiechem, a ja już totalnie zdenerwowana "stwierdziłam" że jestem wilkiem, nie jakąś pieprzoną sarną. Jeszcze chwila, i kapustę mi opchną.
- Dobra czekaj, coś Ci upoluję... - powiedziała, odwracając się. No chyba nie, sama sobie potrafię poradzić.
- Sama jestem w stanie! - wyraziłam swoje zdanie wściekła. Luna wyszła, totalnie mnie ignorując. Psychiczny lis, dokładniej Rosso,  starał się mnie czymś zająć. Wściekłam się, i postanowiłam wyjść, gryząc i drapiąc na oślep. Ignorowałam nawet bolącą mnie łapę, chciałam się stąd wyrwać. Rosso stracił już nad sobą panowanie, i zmienił postać, przygważdżając  mnie do ziemi. Jęknęłam zrezygnowana, nie chciałam tu siedzieć. Poddałam się, i odepchnęłam basiora, przynajmniej spróbowałam. Stał nade mną niewzruszony całą wiązanką przekleństw, próbą ucieczki i kolejną wiązanką. Utwierdziłam się w przekonaniu, że jest nienormalny. Usłyszałam znane mi już kroki - Laguna wróciła.
- Aż tak się wyrywała? - roześmiała się biała wadera.
- No... - odparł zamyślony basior, który szybko zmienił postać i zabrał zdobycz od wilczycy.
- KRÓLIK?! - wydarłam się, widząc liche, prawię obrobione z futra stworzenie. - Myślisz że pojem sobie KRÓLIKIEM?! - krzyknęłam wściekła, taksując wzrokiem "posiłek".
- No, mam taką nadzieję. - popatrzyłam na białą waderę z nienawiścią. Chcę stąd zwiać, albo przynajmniej zjeść coś porządnego. Rosso zniknął gdzieś z moim posiłkiem, wrócił po kilkunastu minutach. Z odrazą spojrzałam na owoce, którymi zajadała się pozostała dwójka. Dokończyłam swoje śniadanie. Po krótkim czasie zaczęła mi doskwierać senność, zmrużyłam oczy. Ziemia wydawała się teraz idealnym miejscem na sen, ległam na ziemi i zasnęłam. Przez chwilę słyszałam jeszcze jakieś niewyraźne rozmowy, ale szybko straciłam jakikolwiek kontakt ze światem.

***
 
Otworzyłam zaspane oczy, przed sobą ujrzałam znane mi białe łapy.
- Lu..Luna? - stęknęłam, próbując wstać. Wadera szybko powstrzymała mnie przed wykonaniem jakiejkolwiek czynności. Przewróciłam wściekła oczami, ona naprawdę była nadopiekuńcza. Przemilczałam, gdy Rosso podsunął mi jakieś lekarstwo, i zajął się moją łapą. Zaklęłam cicho, lisek zmienił opatrunek i mruczał coś do mnie pod nosem. Ignorowałam go, wzdychając ciężko. Zastanawiałam się, jak stąd zwiać. Po kilku minutach skończył majstrować przy opatrunku, i kazał mi leżeć. Pokiwałam potulnie głową, i zamknęłam oczy. Miałam totalnie dość tej dwójki. Poradziłabym sobie sama, już nie z takich rzeczy się wylizywałam. Bezczynne leżenie w łóżku wcale mi się nie podobało. Popołudniem zdecydowałam, że wyjdę na spacer. Z trudem uniknęłam Luny i jej towarzysza. Waderę jeszcze  przeżyję, ale lis mnie irytował. Westchnęłam cicho, i wyszłam na powierzchnię. Do moich nozdrzy dostał się cudowny zapach świeżego powietrza. Mimowolnie się uśmiechnęłam, rozglądając się wokoło. Wszystko było przykryte białym puchem, który w sumie... wyglądał ślicznie. Musiałam przyznać, że to naprawdę ładnie wyglądało. Całą fascynację krajobrazem Nertheveny przerwało skrzypienie śniegu pod czyimiś łapami. Zaklęłam cicho, i położyłam po sobie uszy. Kto to do cholery mógł być? To na pewno nie była Laguna, ani tym bardziej Rosso. Wycofałam się niezdarnie do tyłu, starając się uniknąć nieznajomego. Zamknęłam oczy, modląc się by to był ktoś, kogo znam. Niechętnie uświadomiłam sobie, że się bałam. Prosiłam tylko o to, by Luna albo Rosso tu przyszli. Kroki były nieco bliżej, do moich uszu doszło też ciężkie sapanie. Nieprzyjemny ścisk w żołądku sprawił, że prawie zwróciłam dzisiejszy posiłek. Uspokoiłam się, gdy ten "ktoś" odszedł, a jego kroki ucichły. Odetchnęłam z ulgą, spoglądając w ślady, które zostawił. Ubabrał śnieg krwią, czyli jednak coś było na rzeczy. Szybko jednak o tym zapomniałam, przecież właśnie miałam szansę, żeby zwiać od tamtej dwójki! Machnęłam radośnie ogonem, idąc przed siebie. Wciąż utykałam, ale przynajmniej mogłam chodzić. Nie miałam zamiaru polować, przynajmniej teraz. Wszelkie zmartwienia zniknęły, zapomniałam o lisie i białej waderze. Po przejściu dość długiej trasy, zatrzymałam się gwałtownie. Nawet im nie podziękowałam, ale wrócenie do Nich będzie dla mnie jak wyrok, i po raz kolejny spędzę kilka tygodni na bezczynnym leżeniu. Targały mną sprzeczne uczucia, chciałam uciec, i niczym się nie martwić, ale równocześnie miałam jakiś dług wobec nich. Po kilku minutach wpatrywania się w ścieżkę, zawróciłam z niechęcią, i spróbowałam wrócić do tamtej dwójki.


 
Luna? c:
 
 

sobota, 27 stycznia 2018

Ura

Od Yin'a


YIN! CHOLERA JASNA! SIAD! pomyślałem do siebie. Cienie zabrały waderę do innego pomieszczenia, gdzie zaczęły ją opatrywać. Wyszedłem na zewnątrz.
- Yin, co się z tobą dzieje?! - spytałem sam siebie nie wiedzieć czemu. Jeżeli to poważne... Nie, Yin. Nie myśl tak. Ja to nie ja. A więc kto? Nie mogłem tego rozkminić. Te wszystkie wydarzenia w ostatnim czasie nie mogły być przypadkiem. Czyżby... Nie, bzdura. To nie mogła być ona.
- Bzdura. - prychnąłem do siebie i poszedłem nad jezioro. Nikogo przy nim nie było. W sumie może i dobrze, bo nieodpowiednie wieści rozniosłyby się po całej watasze. Wszedłem do wody, obmyłem rany, po czym wyszedłem na brzeg. Otrzepałem się i rozłożyłem skrzydła, ponieważ miałem wrócić do Ginger... Czy aby na pewno nazywała się Ginger? Już, spokój.

A więc rozłożyłem skrzydła do lotu, lecz wyczułem czyjąś obecność.
- Yin... - powiedział ktoś słodko i przeciągle. Odwróciłem się. Nienienienienie! (XD) Unosiła się na fali, która nigdy by nie powstała. Stałem, z kamiennym wyrazem pyska stałem naprzeciwko niej. Oko w oko. Nos w nos. Ząb w ząb. Noga w nogę. Ucho w ucho. - Wróć do mnie... - powiedziała tak samo jak przedtem tym razem dotykając mojej szyi.
- Nigdy. - cisnąłem w nią cieniami i teleportowałem się.

*****

- Cholera, TOXIC! - wydarłem się na cień. Nie żeby coś, że po odniesionych obrażeniach lała mi się krew, lecz pojawiła się nowa. Długa jak moje ciało, przebiegała od szyi do zadu. Krew sączyła się obficie.
- Rozmus! Alberto! - krzyknął do jaskini Toxic. Przybiegli oboje. Mieli się mną zająć. Cały obolały zostałem przeniesiony do jaskini. 

Położono mnie obok mojej byłej, niechcący zranionej towarzyszki.

Od Kivuli Moto - Niechętne rozmowy

 
- Masz jeszcze jakieś pytania? Ginger? - zapytała członkini watahy, kładąc duży nacisk na ostatnie słowo, co było trochę niepokojące, aczkolwiek mieszaniec puścił to mimo uszu. Kivuli pochyliła łeb do góry, by móc spojrzeć w oczy waderze - jedno było widocznie ślepe, lecz drugie także nie w pełni sprawne - i przeanalizować jej zachowanie. Nef uśmiechnęła się delikatnie widząc, z jakim zaciekawieniem patrzy na nią hybryda, jednak Moto nie zwracała na nią uwagi, co chwilę mrużąc oczy, jakby chciała coś wypatrzeć. Przychodziło jej to z niemałym wysiłkiem, lecz jej starania poszły tylko na marne, co jeszcze bardziej rozbawiło towarzyszkę. Jej dobry nastrój tylko dodatkowo irytował wilczycę i nie raz hamowała się, aby jej przypadkiem czegoś nie powiedzieć. Może i myślała, że wszystko jej wolno, jednak Ginger nie dawała za wygraną. Z reguły to właśnie upartość nad nią górowała i była jedną z jej głównych wad, jednak czasem można to było nazwać zaletą - i właśnie tak było w tym momencie, gdzie cecha ta dominowała.
- N... Nie. To znaczy tak! - zamyśliła się wadera, po czym szybko wyparowała z inną wypowiedzią. Dowiedzenie się nowych rzeczy o Nef było aktualnie jej priorytetem, czego nie można było powiedzieć o pilnowaniu bramy. - W każdym razie i tak powinnam cię przyprowadzić do Ferishii. Nie mam pewności, co do twoich zamiarów, a pytania zadam ci po drodze. - starała się wybrnąć z sytuacji Kivuli, co nie za bardzo zadowoliło stworzenie stojące na przeciwko niej. Jej mina automatycznie zrzedła i posłała nienawistne spojrzenie w stronę Moto - nie, żeby ją to obchodziło, ale jednak. Tym razem razem to Ognisty Cień rozdawał karty, co niezmiernie jej się to podobało. Pomijając fakt, iż każdego wilka znalezionego pod bramą musiała zgarnąć do Alph, jednak wciąż była zadowolona ze swojego planu. Nigdy wcześniej nie miała takiej okazji, co chciała wykorzystać - mogła się wykazać przed przywódczynią stada i miała dużą nadzieję, że także urosnąć w jej oczach i zyskać dodatkowe uznanie.
- O czym ty mówisz? - Neferetete niemal warknęła, dając do zrozumienia, że pomysł mieszańca kompletnie jej nie odpowiada. Ginger przewróciła tylko oczami zastanawiając się, czy naprawdę musi wszystko jeszcze raz tłumaczyć. Teraz nie miała do tego głowy, gdyż jedyne, o czym teraz myślała to to, jakie pytania zadać waderze. Jakie było jej poprzednie miejsce zamieszkania, czy jej rodzina wciąż żyje, dlaczego przeniosła się akurat tutaj? Miała tyle gotowych kwestii, mimo wszystko bała się ją o to wypytywać, gdyż mogłaby nie otrzymać satysfakcjonującej ją odpowiedzi. Analizowała każdą możliwą sytuację i o mało się w tym wszystkim nie pogubiła. - Zadałam ci pytanie. - wysyczała przez zęby Nef, co tylko pozwoliło otrząsnąć się Kivuli z tych wszystkich rozmyślań. Szczerze nie wiedziała, co ma jej powiedzieć, gdyż chyba wcześniej jej to dobrze wytłumaczyła. Co tu więcej mogła na ten temat mówić?
- Po prostu chodź. Nie mam zamiaru się z tobą teraz kłócić. - biało-futra dała znać jej do zrozumienia, że nie ma zamiaru na razie z nią o tym dyskutować. Zwyczajnie jej ciągła niechęć na tyle ją odpychała, by już nie mieć ochoty na dalsze rozmowy. Nawet to wszystko, o czym myślała jeszcze przed sekundą poszło w niepamięć. Chciała się o niej dowiedzieć czegoś więcej, aczkolwiek przekonanie się o tym, że zadanie jej jakiegokolwiek pytania od razu wiązałoby się z odepchnięciem, po prostu dało jej do myślenia. W tej watasze każda jej znajomość zaczynała się kłótnią i miała cień nadziei, że może chociaż tym razem te stosunki zostaną na neutralnym poziomie.
- Nigdzie... - powiedziała wilczyca tak cicho, że tylko pierwsze słowo było w pełni zrozumiałe dla pół-smoczycy. Spojrzała w jej stronę, jakby chcąc przekazać, że kompletnie nie wie, co ta do niej przed chwilą powiedziała. Nef zamiast powtórzyć odwróciła się tylko na pięcie i szyderczo uśmiechnęła. Moto nie przewidziała, że taka reakcja może mieć miejsce. Wyszczerzyła tylko oczy i podbiegła w stronę towarzyszki starając się ją zatrzymać, jednak jej siła nie przeważyła i tylko została zepchnięta pod drzewo, obok którego obie sekundę temu stały i "rozmawiały". - Zostaw mnie. - wadera stanowczo wypowiedziała te dwa słowa chcąc mieć w końcu święty spokój od natręta, który ciągle majtał się pod jej łapami - zważając na fakt, iż to ona była właśnie tą wyższą. Tak samo, jak Kivuli nie chciała dalej tego kontynuować, aczkolwiek Ginger kierowała praca. Gdyby nie ona, już dawno odpuściłaby sobie rozmowę z tą irytującą karykaturą wilka i udała się w końcu spać - tak, tego właśnie teraz najbardziej pragnęła. W tamtym czasie całkiem zapomniała o potrzebie snu, przez co teraz czuła się coraz bardziej ociężale.
- Co to, to nie... - Kivuli pokręciła przecząco głową i wstając nabrała więcej powietrza do płuc niż zwykle. Wiedziała, że to jedyne, co mogła zrobić w jej sytuacji, gdyż samica była po prostu od niej silniejsza, co działało na jej niekorzyść. Zważając na wszystkie za i przeciw postanowiła tym razem się nie hamować i przed łapami Neferetete pojawił się rudawy płomień, rozprzestrzeniający się coraz bardziej przed nią. Ta patrzyła się na to, próbując racjonalnie myśleć, jednak jedynym, co mogłoby wydać z siebie ten żar, była jej towarzyszka. Nie dowierzała jednak, iż taka drobna istotka mogłaby wywołać coś takiego i rozglądając się we wszystkie strony starała się odnaleźć smoka lub inne zionące ogniem stworzenie. Aczkolwiek nie dostrzegając niczego wokół spojrzała tylko zdziwionym wzrokiem na postać stojącą przed nią - to wydawało się kompletnie nieprawdopodobne i ciężko było w to uwierzyć. Ale jak nie ona, to kto?
- Najpierw podaj mi swoje prawdziwe imię, a następnie powiedz czym ty jesteś?! - niemal wykrzyczała, wbijając wzrok w stworzenie - ponieważ teraz tego inaczej nie mogła nazwać - i oczekując od niej odpowiedzi. Moto patrzyła na nią przerażona wiedząc, iż tym razem tak łatwo nie wybrnie z tej sytuacji.
- Ja...
 

piątek, 26 stycznia 2018

Od Yin'a


Widok Shadow o mało nie ujawnił mojej kryjówki. 
- Ty skurwysynie! - krzyknęła nie wiadomo do kogo. 
Przy mnie pojawił się Toxic.
- Co tam? - spytałem spokojnie. Cień miał szeroko otworzone gałki oczne.
- Akurat na waszą watahę... - wyjąkał. Najwidoczniej miał wątpliwości co do naszej rozmowy.
- Jak już zacząłeś, to mów. - warknąłem. 
- Na waszą watahę naciera jakaś armia. Prawdopodobnie nastanie wojna, bo nie widać, aby mieli zbyt dobre zamiary. - poinformował mnie w końcu.
- Jak daleko? - spytałem.
- Hmm?
Chyba nie dosłyszał.
- Ile mają drogi do nas. - powiedziałem głośniej.
- Nie wiem. Dwa dni lub trzy. Chyba, że będą maszerować też w nocy. - odrzekł.
- Idź i patrz na nich. Wysyłaj Amara do mnie z informacjami. W razie bliskiego zagrożenia, działajcie. Jeżeli was przebiją, musimy stanąć do walki. - poinformowałem go, a ten zniknął. W mgnieniu oka Shadow leciała na moim grzbiecie. 
- Puść! Cholera! Puść! - warczała.
- Jak chcesz żyć, to nie ma takiej możliwości. - odwarknąłem. Podleciałem do wrogiej armii i oboje patrzyliśmy na nich z góry.
- Co... - nie dokończyła.
- Oni chcą nas zaatakować. - wyjaśniłem. 

Armia była wielka, ogromna. W pierwszej chwili nie wiedziałem co mam robić.
- Lecimy do Ferishi. I to szybko. - rozkazała Shadow. Wykonałem jej polecenie.

- FERISHIA! - darła się Shadow siedząca na moim grzbiecie (Chryste Panie, jak to brzmi XD). - WOJNA!

Od Nefertete


Falcon nie wiedziała do końca, co robi w tej watasze. Po spotkaniu z Ferishią zrozumiała jedynie, że będzie skrytobójcą, że ma pilnować granic, żeby nikt nie proszony nie dostał się na tereny wilków. Dostała listę obowiązków, nawet stawkę jaką będzie zarabiać. Jednak niezbyt ją to interesowało. Miała wystarczająco pieniędzy w ludzkim świecie. Nie potrzebowała ich jeszcze w tym wcieleniu. 
Podczas oprowadzki po terenach nie skupiała się na słowach wilczycy. Jedyne, co ją interesowało, to otoczenie. Gdzie co się znajduje, jakimi ścieżkami dostać się najszybciej z jednego końca watahy na drugi, gdzie znaleźć wodę i które drogi są najmniej uczęszczane. Nie odzywała się prawie w ogóle. Raz tylko skinęła głową i przytaknęła, podczas gdy wadera nawijała o historii poszczególnych miejsc, gdzie znaleźć zwierzynę i jak dotrzeć do jej jaskini, gdyby zaszła taka potrzeba.
Nef zwyczajnie się wyłączyła. Może nie było to zbyt miłe, ale nie przyszła tu, by zawierać nowe znajomości. Szukała schronienia na jakiś czas. Nie planowała pobyć tu dłużej niż to będzie konieczne. Gdy tylko Ven przestanie nasyłać na nią wilki, wróci do miasta. Może nie tego samego, ale nie wyobrażała sobie życia bez aglomeracji. Przemykania między budynkami, zapachu świeżego mięsa ludzkiego na każdym kroku... i tego, że wszyscy wiedzieli, kim jest, bez potrzeby przedstawiania się, pogaduszek i zbędnych gierek.
Gdy tylko skończyła "rozmowę " z Ferishią ruszyła na poszukiwania miejsca, w którym mogłaby nocować. I znalazła. Stare tunele. Idealnie. Położone kawałek poza granicami. Nieużytkowane. Wystarczyły dwa tygodnie i odpowiednia ilość magii i zamieniła je w całkiem przytulne, choć nowoczesne i za bardzo ludzkie "mieszkanie". Z małą pomocą zasypała te tunele, którym groziło zalanie, przeniosła meble, wyremontowała te pomieszczenia, które wybrała. I gotowe. 
Jednak po takim czasie trzeba w końcu wyjść na zewnątrz. Nie przypuszczała jednak, że w drodze do terenów watahy zdąży napotkać posłańca Ven'a, pozbyć się go i zostać zauważoną przez członkinie watahy, pilnującą granic. 
- Kim jesteś i co robisz na terenach Nethverny? Ferishia powinna natychmiast się z Tobą spotkać. - Nutka strachu w jej głosie pozwoliła Nefertete myśleć, iż zwyczajnie przestraszyła to biedne zwierzę. Spokojnie cofnęła się na krok i skinęła głową, przewracając przy tym oczami. Niechętnie, lecz zmuszona do wyjaśnień odrzekła. 
- Ferishia już wie. 
Nef przyglądała się białej waderze. Była mniejsza, żeby nie powiedzieć dużo mniejsza. Rudawe kręgi na sierści, dość umięśniona, pod sierścią jakby coś... błyszczało. Widok ten zaciekawił przedstawicielkę ostatniego rodu wilkorów czystej krwi. A zjawisko to można by uznać za anomalię biorąc pod uwagę, fakt, iż wszystko, co dzieje się wokół niej nie jest w stanie przykuć jej uwagi na dłużej, a szczególnie nic, co dotyczy wilków. Stan ten nie trwał jednak długo. Zaledwie parę sekund. 
- Co to znaczy że "Ferishia już wie"? Wie o tym, że tu jesteś? Czy należysz do watahy?
Niecierpliwa wadera zadawała pytania, chcąc wyciągnąć coś od Nefi. Ta, litując się nad nią, otarła krew z pyska i z nieprzyjemnym uśmiechem na ustach powiedziała.
- Należę do watahy. 
- Nie widziałam Cię tu wcześniej. Jak się nazywasz? - stwierdziła wciąż z lekkim przestrachem patrząc na swoją towarzyszkę. 
- Nef - wyrzuciła z siebie niechętnie. 
- Nef? 
Falcon kiwnęła głową na potwierdzenie nawet nie pytała o imię swojej towarzyszki. Zwyczajnie nie widziała takiej potrzeby. Wiedziała, że prędzej czy później, wilczyca sama się przedstawi.
- Jestem Ginger. - odpowiedziała, na co Nefi tylko uśmiechnęła się pod nosem z niewiadomej przyczyny. - Coś cię bawi? - Ginger uniosła brwi. Jakby nie rozumiejąc dobrego humoru wilkora. Jednak w odpowiedzi otrzymała jedynie wzruszenie ramionami co musiało jej wystarczyć. 
Nefertete przesunęła łapą po lewym rogu ,oczyszczając przy okazji jego powierzchnię z mieszanki czerwonej cieczy. 
- Masz jeszcze jakieś pytania? Ginger? - zaakcentowała jej imię dając do zrozumienia swojej rozmówczyni iż wie, że to nie jest jej prawdziwe imię. Nie była w nastroju do rozmów. Ale wiedziała, że w takiej społeczności wystarczy jednej osobie odpowiedzieć na kilka pytań, a po jakimś czasie każdy będzie wiedział. 

środa, 24 stycznia 2018

Od Kivuli Moto - Granica Nerthveny

Spoglądając w szeroką taflę wody wilczyca schyliła swój śnieżnobiały łeb i lekko umoczyła pysk w wodzie. Wzięła kilka małych łyczków, by tylko ostudzić pragnienie, które szalało w jej przełyku od niespełna godziny. Poczuła, jak zimna substancja natychmiast rozprowadza się po jej rozpalonym od zmęczenia ciele, przeszywając ją od środka tym przyjemnym chłodem. Już dawna nie miała okazji, by zatrzymać się choć na chwilę i zrelaksować po długim dniu, gdyż obowiązki skrytobójczyni przytłoczyły ją do tego stopnia, że nawet nie miała czasu dojść do swojego miejsca zamieszkania, a już padała na łapy. Biegała z miejsca, na miejsce, a przywódczyni watahy co rusz wynajdywała jej nowe zajęcie, by utrzymać stosunki z innymi stadami na chociażby neutralnym poziomie. Nie, że to jej nie odpowiadało, ponieważ dzięki dodatkowym zleceniom mogła oczekiwać na wyższą tygodniową stawkę, lecz w pewnym momencie to było dla niej za dużo. Miała czas tylko na spanie i zapieprzanie do nieznośnej tej roboty.
Upijając trochę ze zbiornika wodnego była gotowa, by dokończyć powierzone jej zadanie - udać się w stronę bariery otaczającej granice Nerthveny i pilnować, czy aby przypadkiem nikt jej nie przekroczy, bez uprzedniej zgody samicy Alpha. Takie rutynowe kontrole zdarzały się co jakiś czas, aby nikt nieupoważniony nie dostał się do watahy zwłaszcza, jeśli nie miał on pokojowych zamiarów. Dlatego też to właśnie skrytobójcy - a w tym przypadku Kivuli - wypadało zajmowanie się tą brudną robotą, by w razie wypadku miała możliwość do zaatakowania przeciwnika. Nikt inny nie miał odpowiednich specjalizacji - nie wliczając wojowników, jednak oni mieli własne sprawy - do wykonywania takich rzeczy i to właśnie dziś Moto zostało przypisane stanie na straży. Czując na swym grzbiecie wilczyca wiedziała, że za chwilę będzie musiała się zebrać w sobie i w końcu ruszyć na miejsce, gdyż za niedługo miał zapaść zmrok. Im szybciej tam będę, tym wcześniej dostanę okazję na położenie się spać - wymamrotała do siebie cicho i pognała w stronę północy, by już za chwilę stanąć pod koronami drzew i w spokoju przyglądać się niemalże różowemu niebu.
Co rusz przyspieszając zastanawiała się, czy po raz kolejny będzie musiała siedzieć bezczynnie przez dwie godziny, spoglądając na wszystkie śpiące wokół niej stworzenia. Gdy wokół niej biegały dorodne jelenie i skakały rudawe wiewiórki ona nie miała prawa ruszyć się z miejsca, by zaniedbywać swoje obowiązki i pognać za tymi zwięrzętami. Oczywiście, zdarzały się chwile słabości, gdy ślina ciekła jej już tak niesamowicie, że nie mogła ustać, aczkolwiek gdy przypominała sobie wyraz twarzy gniewnej Ferishii postanowiła, że już więcej razy nie da się złamać i pozostanie w wyznaczonym jej terenie. Nie był to wyjątkowo przyjemny widok, który chciałaby ujrzeć po raz kolejny. Co to, to nie. O czym ty myślisz, przestań - skarciła samą siebie w myślach by zachować równowagę i za chwilę się nie przewrócić lub co gorsza - zgubić drogę, jednak wszystkie jej zmartwienia odeszły w niepamięć, gdy okazało się, że dotarła na miejsce. W końcu mogła na sekundę odsapnąć po długiej podróży przez ciemny i mroźny las.
- Jeju... Jak długo zajęło mi dotarcie tutaj? - zadała sobie samej pytanie, lecz wiedziała, że nie otrzyma w najbliższym czasie odpowiedzi, zwłaszcza, że teraz musiała się wyraźnie skupić na obecnym zadaniu.
Podeszła powoli do najbliższego drzewa, by już za chwilę przy nim usiąść. Przysunęła do siebie bliżej jeden z dzikich krzaków malin i zrywając pojedynczy owoc włożyła go do ust. Natychmiast poczuła jego słodkawy smak, któremu nie brakowało kwaśnej nuty. Małe pestki przedostawały się pomiędzy zęby hybrydy, co tylko utrudniało jej rozkoszowanie się tą malutką słodyczą. Przymknęła na chwilę oczy, by nabrać jeszcze kilka do pyszczka i delektować się nimi. Nie wiedziała, dlaczego tak bardzo sobie upodobała tą malutką roślinkę, jednak bawiło ją to, jak coś tak maleńkiego, może mieć większy wpływ.
Otwierając w końcu ślepka zauważyła, że coś przy niewielkiej odległości przypatruje jej się z zaciekawieniem, jakby analizując każdą jej reakcję. Postać nie była wielce widoczna zwłaszcza, że na nieboskłonie już się ściemniało, aczkolwiek jej świecące oczy dawały znać, iż tam coś się znajduje. Moto nagle zaczęło mocniej bić serce, jakby zaraz miało wyskoczyć jej z piersi. Mogła dokładnie usłyszeć jego ruchy, włączając w to jeszcze szybszy oddech. Pierwszy raz znalazła się w takiej sytuacji i chociaż matka uczyła ją, jak ma się zachować w takich sytuacjach strach ją po prostu sparaliżował. Tak, to właśnie to uczucie było u niej teraz dominujące, co zazwyczaj pozostawiało ją w sytuacji bez wyjścia. Wiedząc, że musi jak najszybciej podejść do stworzenia ruszyła pędem w jego kierunku i zaczęła krzyczeć:
- Jeśli znajdujesz się na tych terenach bez... - nagle przerwała w połowie zdania, gdy ujrzała masywnego, wilko-podobnego stwora znajdującego się niecałe dziesięć centymetrów od niej. Wbiła wzrok w jego oczy i nie mogła się od nich oderwać, czując zimny pot skapujący po jej czole i plecach. "To coś" było wyższe od przeciętnego przedstawiciela jej gatunku i na pewno do niego nie należało. Wiele ran i krew spływająca po korpusie wskazywały, że mogło ono uciec z miejsca walki pozostawiając swoją własną watahę. Ale czy ono tak łatwo by się poddało? Przyglądając się bardziej zauważyła to wychudzone ciało, które nie było już tak bardzo imponujące, jak dosłownie ułamek sekundy temu. W końcu otrząsając się z jakby dziwnego transu, odsunęła na bezpieczną odległość i spróbowała zachować powagę, odzyskując przy tym dawną pewność siebie. - Kim jesteś i co robisz na terenach Nerthveny? Ferishia powinna się natychmiast z tobą spotkać. - stwierdziła Ginger i wskazała w stronę południa. Teraz tylko oczekiwała odpowiedzi od monstra, znajdującego się tak blisko niej.
Po tych słowach natychmiast wszystkie emocje, które jeszcze chwilę temu nad nią górowały wróciły. Moto zdawała sobie sprawę, iż teraz nie ma najmniejszych szans na ucieczkę. W razie czego - będzie musiała stoczyć walkę.
 

wtorek, 23 stycznia 2018

Od Laguny - Głupia coś ta wiedźma...


Płynęłam jak najszybciej na dno. Nie oglądałam się, nie było sensu.
Dopłynęłam i spojrzałam w górę. Pustka ? Ale czemu, skoro mnie gonił i nie wyglądał na takiego, co odpuszcza. Jezioro było płytkie, spokojnie by mnie złapał. Więc co się stało... Czyżby bał się wody... ?

***

Wypłynęłam i rozglądnęłam się po chwili. Niczego nie słychać, cisza. Widziałam jedynie połamane drzewa w oddali. Może kogoś gonił ? Nie chciałam zostawić kogoś na pastwę losu, więc szybko ruszyłam za tropem połamanych drzew i odcisków wielkich łap.
Już coś słyszałam. Dość daleko, ale było słyszalne. Rytmiczne, mocne tupanie. To na pewno Mantykora. Biegłam szybciej.

***

Odczuwałam już wstrząsy przy tupaniu, które również wydawało się być już blisko. W pewnym momencie ucichło. Całkiem ? Nie. Słychać było ryczenie i odgłosy walki. Ten ktoś zdecydował się bić z tym monstrum ? Aż dziwne. Widziałam ją już. Dalej z kimś walczyła, ale widocznie wygrywała, jeśli można to tak nazwać. Podbiegłam bliżej. Głośno zawyłam i pomyślałam mocno, cała sobą o Hydrze, jedynym morskim stworzeniu, które zdołałoby pokonać Mantykorę. Stało się, zmieniłam się. Obraz niewyobrażalnie się zmienił. 
Widziałam słabiutko, na czarno-biało. Byłam jednak w stanie rozpoznać Mantykorę i w nią uderzyć. Zrewanżowała się zionięciem ognia prosto we mnie. 
To straszliwie bolało. Zawyłam z bólu i ugryzłam ją jedną ze swoich paszczy. Swoją drogą, to one działały jak dodatkowe odnóża, ale niektóre się "nie słuchały". Poczułam jej krew na swoich zębach, Oblizałam się. Wtedy odbiło mi coś. Poczułam "żądzę krwi". Nawet nie byłam świadoma tego, co robię. 
Domyślam się, że zjadłam tą Mantykorę, bo jak już wróciłam "do siebie" to nigdzie jej widać nie było. Na szczęście mój żołądek był pusty, taki jaki był, a więc pewnie szybko ja "strawiłam" przy przemianie.
Kiedy się już otrząsnęłam z tych doznań zauważyłam, że na ziemi leży Vinci. Podbiegłam do niego od razu. Widziałam że mocno krwawi, widziałam że jest nie przytomny, ale, jak psychopatka, zaczęłam do niego mówić że będzie dobrze... Oczywiście nie dowierzałam w to, co się stało, nie chciałam nawet myśleć że... On mógł nie żyć. Tym sposobem zabrałam go szybko do siebie, żeby podać mu leki i zabandażować rany.

***

- Rosso, jesteś ? - Spytałam, wchodząc do jaskini.
- Gdzieś Ty była ?! Przychodzisz od tak po kilku dniach ?? - Wyrwał się, przybiegając niemalże od razu.
- Mało istotne. Vinci jest ranny. - Powiedziałam, kładąc zimnego już Vina na ziemię. Rosso podszedł do niego i sprawdził tętno. Spojrzał na mnie, jak na totalną kretynkę i nieznaną mu osobę.
- Nie wyczuwam tętna, Luna...
- Pewnie źle sprawdzasz. Idź po potrzebne leki.
- Ale on nie żyje, Luna. - Powiedział poważnie.
- Idź po leki, powiedziałam! - Krzyknęłam na niego.
- Laguna... On nie żyje. - Powiedział trochę osłupiały.
- ŻYJE ! Niczego nie wiesz... Niczego ! - Rozpłakałam się.

***

Dwa dni później ...

- Gdzie on jest... Musi gdzieś tu być ! - Warknęłam zirytowana.
- Spokojnie. Znajdziemy go. - Odpowiedział spokojny Rosso.
- Ale kiedy ?! Nie mamy czasu, pamiętasz ?!
- Jeszcze go trochę zostało, uspokój się i szukaj. To się teraz bardziej przyda.
I kontynuowaliśmy już kilkunastogodzinne poszukiwania. Kwiatu Brunatnego dalej nigdzie słychać nie było. Uszy nadstawialiśmy, jednak nic prócz wodospadów naokoło nie słyszeliśmy. Wyciszyć się próbowałam, jednak na nic to, kiedy miałam świadomość, że to przeze mnie Vinci mógł umrzeć. Co prawda, miły nie był, jednak zostawić mnie mógł w lesie, a tego nie zrobił. Teraz mam okazję odwdzięczyć się i taki mam zamiar...
- Jak było z tą legendą ? - Zapytałam towarzysza, a ten przytoczył jej treść:

Nieśmiały tak, że aż nie ujrzysz go,
Jednak szukać możesz...
Bo płatki kwiatu tego są magiczne;
Każdego uzdrowią, kto będzie tego potrzebował.
Szukać możesz po dźwięku Rośliny Brunatnej,
jednak ona odezwie się tylko wtedy,
kiedy wyczuje w tobie rozpacz
I tęsknotę za zmarłym.
jeden kwiat taki jest tylko,
trzy pąki ma;
Dwa zostały już zabrane,
Ale jeden jeszcze woła.
Cierpliwie czeka,
Aż spełnić będzie mógł swe przeznaczenie.
Zasadzony został miliony lat temu
W krainie, w której pełno wodospadów.
Po środku ich wszystkich rośnie
Przy spokojnym szumie wodospadów.
Spokojnie czeka...

- Obok legendy napisane jeszcze jest, że uleczy osoby jedynie te, które umarły nie więcej niż 3 dni i 3 noce przed zastosowaniem kwiatu. - Dodał Rosso.
Zastanowiłam się. Szum wodospadów był tutaj bardzo głośny, nie spokojny. A po środku krainy nie było żadnego miejsca do rozkwitu tego kwiatu, bo na środku był przecież największy wodospad...
Poszłam powolnym krokiem w stronę wysokiej góry osłoniętej wodospadem. Na środku była jedna, ogromna rzeka, tam też nie mógł rosnąć. Przyjrzałam się wodospadowi. Był ogromny. Przypomniałam sobie o jaskiniach za wodospadami. Może i za tym była jaskinia ? Poszłam szybszym krokiem do wspomnianego miejsca.
Stanęłam przed ścianą wody i wzięłam głęboki wdech. Przebiłam się przez wodę dość zgrabnie i byłam już po drugiej stronie. Fruwało tam mnóstwo świetlików, które rozświetlały całą jaskinię. Rzeczywiście był tam cichy szum wodospadów. Szłam przed siebie, nie wiedząc do końca, co robić.
Usłyszałam w końcu cichutki, szepczący głos:

Nieśmiała jestem tak, że aż nie ujrzysz mnie,
Jednak szukać możesz...

- Legenda... To nie jest legenda. To słowa tego kwiatu ! - Podekscytowałam się, wołając cicho. Serce zaczęło mi szybciej bić, ale szłam dalej.

Jedna jestem taka tylko,
Trzy pąki miałam;
Dwa zostały już zerwane,
Ale jeden jeszcze do Ciebie woła.
Cierpliwie czekam...

Jej głos roznosił się po całej jaskini. Ciche echo wołało tuż za nią.

Po środku ich wszystkich rosnę.
Przy spokojnym szumie wodospadów.
Spokojnie czekam...

Radość ogarnęła mnie. Wiedziałam już, że Vin jest uratowany...

Aż, jak kolejny głupiec...
Zwabić w pułapkę się dasz...

Wrzasnęła chyderczo, a przede mną stanęła kobieta. Miała na sobie poszarpane ciemne ubrania i krzykliwy głos. Zauważyłam, że to wiedźma. Jej skóra była strasznie blada. Chciałam, żeby nie widziała nawet, że się na nią rzucam i chcę ja zabić. Musiałam odwrócić jej uwagę. Wnioskując po jej słownictwie zaczęłam z Nią rozmową mając nadzieję, że plan się powiedzieć.

- Nadzieję miałaś na życiodajną roślinę, a teraz zostaniesz nią sama ! - Znowu się zaśmiała.
- A Ty wiedźma jest czy co ? Życie wrednie odbierasz, bo ktoś chyba i Tobie je odebrał.
- Po czym wnioskujesz, biała wilczyco ? - Krzyknęła wściekła.
- Spójrz na siebie i odpowiedz sama sobie. - Uśmiechnęłam się wrednie. Popatrzyła po sobie, a ja momentalnie rzuciłam się na nią. Zdołałam ugryźć ją w kark, a to sprawę zakończyło. Zaśmiałam się nawet sama do siebie, że była tak głupia.
- I to ona przeżyła te miliony lat w tej jaskini ? - Parsknęłam sama do siebie.
Zostawiłam ją samą sobie i poszłam w poszukiwaniu Brunatnego Kwiatu... Ona tam miała ich całą plantacje ! Bez wahania zerwałam jednego. Podłoga zaczęła drgać.
- Trzęsienie ziemi ?! - Spanikowałam i wybiegłam jak najszybciej. Słyszałam, jak za mną opada sufit. Udało mi się jednak dobiec do wodospadu.
Obróciłam się przodem do góry. Widziałam, jak po kolei spadają kamienie wprost na wejście do jaskini. Wszystkie inne kwiaty przepadły...
- Gdzie byłaś... - Spojrzał na mnie Rosso, po czym zauważył kwiat w moim pysku.

***

Już jesteśmy, Vin ! - Krzyknęłam schodząc z Lwa, w którego zmienił się Ros. Choć Vin dalej przecież nie żył, i tak z nim rozmawiałam. Miałam poczucie winy, że to przeze mnie umarł. Rosso migiem przygotował kwiat i przyszedł.
- Oto i on...
- Co należy z nim zrobić ? - Spytałam.
- Położyć na serce i przytrzymać "czule", jak to opisali... - Zaśmiał się Lisek.
Zrobiłam to, co kazał.
- Vin... Proszę, obudź się. - Popłakałam się znowu.

Vinci?

poniedziałek, 22 stycznia 2018

Od Kivuli Moto - Niecodzienne błagania

 
 - ...start! - ryknął zadowolony z siebie Yin patrząc na mnie, jak na jedną ze swoich zdobyczy. Momentalnie padłam na ziemię czując pod swoim futrem lodowatą glebę, której zimno przeszywało całe moje ciało. Ból był niemiłosierny, całe moje ciało pokryło się błotem wymieszanym z utraconą dotychczas krwią. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób w tak krótkim czasie zadał mi on tyle obrażeń, przez których siłę nie mogłam poruszyć ani jednym mięśniem. Nawet nie dostrzegłam większości jego ruchów, gdyż po ułamku sekundy moje rany z jednej czy dwóch, zwiększyły się do kilkunastu. Może to jego szybkość na tym zaważyła, aczkolwiek nie sądziłam, by takie tempo było w jakikolwiek sposób możliwe - nikt na świecie nie byłby do tego zdolny, a już na pewno nie wilk czy inny tego typu gatunek.
Mimowolnie z mych oczu zaczął wypływać słonawy płyn, z którym nie raz miałam do czynienia. Spływał on wprost do moich ust, które wykrzywiły się w nienaturalny grymas, a korpus wciąż pozostawał w bezruchu. Co chwilę przed oczyma widywałam pot, łzy lub szkarłatną krew, przy czym ta ostatnia substancja lała się strumieniami nie chcąc przestać. Co chwilę mimo katuszy próbowałam stanąć o własnych łapach, lecz widocznie moja wola walki nie była tak silna, jak mi się zawsze wydawało. Rodzice nie byliby z ciebie dumni - pomyślałam, pogłębiając jeszcze bardziej uczucie smutku i strachu, które w tym momencie były nieustępliwą częścią mojej świadomości. Wszystko przyćmiewało na raz mój zdrowy rozsądek, każący nagle się poddać i prosić o dobicie, by więcej nie cierpieć - pragnęłam tego z całej siły.
To jest drugi raz w życiu, w którym tak mocno się bałam. Biłam się z myślami wiedząc, że jeśli za długo będę się zastanawiać nad każdą rzeczą z osobna, to już długo na tym świecie nie pozostanę. Ostatkiem sił wypowiedziałam kilka słów, mających dać mu do zrozumienia - albo i nie - co tak naprawdę zrobił:
- Co zrobiłaby Shad, gdyby się dowiedziała? - zapytałam cicho mając nadzieję, że ten mi odpowie i nie zignoruje całkowicie mojej osoby, co było aż za bardzo prawdopodobne. Jednakże ku mojemu zaskoczeniu on tylko podszedł do mnie i zaczął się przyglądać wszystkim ranom, jakie mi zadał. Nie powiem, że nie sprawiało mu to żadnej przyjemności, gdyż był dumny z krzywdy wyrządzonej na moim ciele. Wciąż płakałam, a jego nastrój dodatkowo mnie przybił, co nic dobrego nie oznaczało. - Powiedziałbyś jej? - uśmiechnęłam się do niego promiennie, co jeszcze bardziej uniemożliwiło mi oddychanie, jednak zauważyłam, że widząc mnie taką on sam się skrzywił. Gorzkie łzy wpadały mi do otwartego szeroko pyszczka, przez co wyglądałam jeszcze żałośniej - nie licząc ogólnych uszkodzeń.
- Myślisz, że jestem aż tak głupi, by jej to wszystko wyznać? - W odpowiedzi usłyszałam donośny śmiech, rozbrzmiewający po całym moim zasięgu słuchu. W chwili, gdy to zrobił moje ciało oblał dreszcz, przeszywający mnie od środka. Tak jak sądziłam - teraz na każde moje pytanie dostanę tylko kolejny przysłowiowy strzał w pysk, by jeszcze bardziej mnie upokorzyć. Modliłam się, aby ten chociaż ukrócił to wszystko i raz na zawsze dał mi spokój. Nie chciałam już nigdy więcej czuć takich cholernych męczarni.
- Nie możesz mnie po prostu zabić?... - wydukałam błagalnym tonem mając nadzieję, że to zmieni obrót wydarzeń. - Po prostu to zrób. Zakończ, co zaczął... - nie dokończyłam zdania z powodu guli powstałej w moim gardle. Może i to mój płacz to spowodował, jednak nie to było teraz priorytetem. Wciąż nieruchomo leżąc czekałam na to, aż mój towarzysz w końcu pozbiera myśli.
- Ale Kivuli, to zniszczyłoby nam całą zab... - nie dokończył zdania widząc, jak próbuję się unieść by moje kości jeszcze bardziej się łamały. Jeśli on nie miał zamiaru tego kończyć, to chociażby ja chciałam ukończyć swoje męki na moich własnych zasadach. Uniosłam się dosłownie na kilka sekund i podchodząc do Yin'a - nie mogąc nic z tym zrobić - opadłam bezwładnie na jego kark. - Hej! Co ty robisz?! - Krzyczał do mnie, a ja za nic nie byłam w stanie już się ruszyć. Jego miękkie futro delikatnie opłynęło kształt mojego pyszczka, a ja się w nie głęboko wtuliłam, nie mogąc nic więcej zrobić. Zamknęłam tylko oczy i odetchnęłam z ulgą, zsuwając się z muskularnej postury basiora.
- Żegnaj. - powiedziałam, po raz ostatni unosząc kąciki swoich ust do góry, czemu dodatkowo przeszkadzały łzy, spływające coraz gęściej po moich policzkach.
 

Od Yin'a


Idealnie. Tylko na to czekałem. Hehe. Myślała, że tylko potrafię się śmiać?! Nie poznała mnie dostatecznie. 
- Tak... Tak, Kivuli... - powiedziałem złowieszczo. To ją również wyprowadziło z równowagi. Zniknąłem i niespostrzeżenie zaatakowałem z tyłu. Wgryzłem jej się w kark, co sprawiło jej ból. Przyjemny posmak krwi... O tak... Miała zionąć mi w pysk. Teleportowałem się po raz kolejny, ułamek sekundy. Dosłownie. Jej ścięgna były dosyć ściągnięte. Postanowiłem zepsuć jej płynne ruchy. To był przyjemny ruch. Teraz, albo nigdy pomyślałem.

CZAS STOP. 

Miałem dokładnie trzy minuty na zadanie jej okropnych ran. Wziąłem się do pracy. Łapy, brzuch, płuca mniej, niech zdycha w męczarniach. Szyja, głowa. Nogi najważniejsze. Pysk porządnie związać.

- Udało się. CZAS START! - krzyknąłem. Czas płynął dalej. Wadera upadła.

niedziela, 21 stycznia 2018

Od Kivuli Moto - Niemalże ognista znajomość

 
 - Wypuść mnie. - wypowiedziałam ostatkiem sił mając nadzieję, że ten jednak wysłucha mojego żądania. Basior spojrzał na mnie wzrokiem pełnym gniewu dając mi znak, że on też tak łatwo nie daje za wygraną. Zdawałam sobie sprawę z tego, iż był natarczywy - co mogłam zauważyć przy okazji rozmawiania z nim - jednak nie wiedziałam, że może się posunąć do takich kroków. Stworzenia wytworzone przez wilka jeszcze mocniej zaczęły zaciskać na mnie swoje węzły, a ja już powoli zaczęłam się dusić. Ucisk sprawił, że nie mogłam poprawnie złapać oddechu, a co już dopiero poruszyć choćby łapą. Nie miałam pojęcia, co one mają ze mną zrobić, lecz nie chciałam dać tak łatwo się pokonać. Zaczęłam się natarczywie wiercić, jednakowoż nie przynosiło to na razie żadnych skutków - niech tylko oni wszyscy wraz z moim towarzyszem spuszczą mnie na chwilę ze wzroku, a już mój płomień dotrze do nich tak, że na długo mnie popamiętają.
- Szukałaś guza, mała. - Po raz kolejny warknął, a ja popatrzyłam mu prosto w oczy, w których dało się dostrzec błaganie o pomoc. Yin - co dało się zauważyć po jego skwaszonej minie - bił się z myślami. Jeszcze trochę Kivuli, wzbudź w nim więcej żalu - mówiłam sama do siebie, jednak on tylko odwrócił się na pięcie i poszedł wprost przed siebie. W ten sposób uniemożliwił mi rozpoczęcie kolejnego etapu mojego planu. Cholera, czy on zawsze musiał pokrzyżować mi plany? To miał być tylko krótki wypad do lasu, a teraz wiszę przywiązana sznurem do jakiejś wyschniętej gałęzi - nie tego oczekiwałam od dzisiejszego dnia, który okazał się totalnym fiaskiem. Miałam ochotę już zionąć ogniem, jednak musiałam z tym jeszcze poczekać - nie mógł zobaczyć, co tak naprawdę potrafię zrobić i czym jestem.
Moja głowa odwróciła się w stronę dziwnych istnień, sterczących obok mnie. Niemalże nie było widać zarysu ich ciała, gdyż całą tą powierzchnię pokrywała czarna mgła - uniemożliwiająca zobaczenie czegokolwiek. Zachowały się, jakby nie miały własnej świadomości, jednak co chwilę któreś z nich spoglądało na mnie - a przynajmniej tak mi się wydawało. Tak samo oczodoły - z tego, co zdołałam dostrzec - były puste i bez żadnego wyrazu. Nikt z nich się nawet do mnie nie odezwał, a one same pozostawały dla mnie jedną wielką zagadką. Tak samo jak skrzydlatego wilka, takiego czegoś też nigdy nie ujrzałam. Nie wiem, czy jest to powód do radości, aczkolwiek cieszę się, że te stworzenia nigdy wcześniej się do mnie nie zbliżały. Nawet, jeśli one zazwyczaj są i całkiem przyjazne.
- Czyżby nasza ciekawska "przyjaciółka"... - powiedział to słowo z wielką niechęcią w odniesieniu do mnie, co tylko dodatkowo mnie wzburzyło. Nawet jeśli było to ironiczne, to nie miał prawa się tak o mnie wyrażać, gdyż ledwo co mnie znał. - ... już się uspokoiła? - Zaśmiał się, jakby chcąc sprawić mi tym przykrość - no cóż, udało mu się. Przez jego słowa po raz kolejny zaczęłam się rzucać, co widocznie nie odpowiadało jego znajomym, próbującym mnie utrzymać. Po raz kolejny zaczęli zaciskać mocniej węzły, a ja natychmiast się uspokoiłam. Niemalże nie czułam już dolnej partii swojego ciała, która najbardziej przy tym ucierpiała. Czułam, jak krew odpływa mi z górnych kończyn, które były już całkiem lodowate.
Zorientowałam się, że nawet, gdybym chciała cokolwiek, zrobić to na razie nie miałam żadnych szans. Musiałam czekać na odpowiedni moment, który miał za jakiś czas nastąpić. Przymknęłam powoli ślepka, starając się nie zwracać uwagi na katusze, jednakże co chwilę z moich ust wychodziło ciche "boli...". Yin jednak się tym nie przejmował, wciąż utrzymując swój pełen zimna uśmiech na pysku, aczkolwiek jego oczy całkowicie go zdradzały - widać było w nich nie tylko gorycz, ale i urazę wymieszaną ze smutkiem. Bił się z uczuciami, lecz wiem, że złamanie go emocjonalnie nie działało na niego tak dobrze, jak kilkadziesiąt minut temu. Trzeba było to wykorzystać, pomyślałam, po czym odezwałam się cicho:
- A tak właściwie, to gdzie my się wybieramy? Bo wiesz, to chyba jeszcze za wczesna znajomość, abym mogła się do ciebie wybrać. - zaczęłam chichotać i usłyszałam z jego strony także stłumiony śmiech. Zauważyłam, że był z niego żartowniś, więc mogłam się nim trochę pobawić - niech tańczy, jak mu zagram. Jako, że sama nie byłam takiego typu wilkiem to z trudem śmiałam się bez żadnego powodu, jednak presja chyba aż za dobrze na mnie oddziaływała. - Bo wiesz, jeśli zastaniemy tam Shadow, to może wyjść z tego niezła awanturka...
Słysząc to Yin od razu ruszył w moją stronę i niemal powstrzymując rzucenie się na mnie wysyczał:
- Nie masz prawa wymieniać jej imienia! - zaśmiałam się tym razem donośniej wiedząc, iż to jeszcze bardziej go rozjuszy. Mój plan zaczął działać i w końcu mogłam go wprowadzić w życie, dzięki czemu w końcu będę się mogła uwolnić - to nie mogło się nie udać. Wstrzymując oddech starałam skupić się na punkcie, po czym zaczęłam zionąć jaskrawym ogniem prosto w stronę jednej z łap z basiora.
Wilk odsunął się ode mnie z oczami pełnymi przerażenia i wydawać by się mogło, iż sobie uświadomił, że ja też mogę być niebezpieczna.
 
<< Yin? Jedna spalona łapa chyba nie jest problemem, prawda? >>

Od Yin'a - Kwiat lotosu cz. 4


Wyruszyli o świcie.
- Już nie mogę. - wysapał Barbaro. Skrzydlaty westchnął jedynie i nie odpowiedział nic. Toxic zaś, niósł wszystkie rzeczy potrzebne do dalszej wędrówki. Basior myślami był już przy przyjacielu - Qwertim. Wyobrażał sobie, że wszystko jest piękne, kolorowe. Cudowne zakończenie. Aż łezka w oku się kręci. Oczywiście gdyby nie fakt, że do Góry Apibary (tak, Apibary) było jeszcze daleko. Szli tak do zachodu. 

Po urządzeniu z osobna legowisk lew poszedł uzupełnić płyny. Skrzydlaty prędzej wydalić, mimo że nie pił za dużo. Futra dwójki prawdziwych towarzyszy pokryte były błotem, kurzem i innymi śmieciami, ponieważ pora roku - lato, w tamtych krajach było nieustępliwe. W dniu - upał nie do zniesienia. A w nocy? W nocy jeszcze gorzej! Zimnota nie do wytrzymania!

- Yinie... - szepnął do Skrzydlatego cień.
- Hm. - burknął.
- Już niedaleko. Parę dni i jesteśmy. Chyba że pójdziemy też w nocy, to podróż zajmie nam jakieś dwa dni i dwie noce. - poinformował na wpół śpiącego basiora. Ten go oddelegował. Sam zaś, znowu usnął snem jeszcze bardziej kamiennym niż zwykle.

*Sen*

Pokój dwieście dwadzieścia dziewięć. Dochodziła dwudziesta. Czekał spokojnie. Minęło kilka minut, kiedy usłyszał dzwonek do drzwi. Wstał powolnie, nie śpieszyło mu się, co było widoczne. 
- Hm, jesteś. - powiedział i wpuścił dziewczynę do środka. Ta rozejrzała się po pokoju.
- Ty palisz? - spytała go, ujrzawszy paczkę papierosów na szafeczce nocnej.
- Co, nie widać? - fuchnął. Od razu chciał przystąpić do dzieła, jak nieokrzesany. Trzeba wspomnieć, że w łóżku nie miał litości dla żadnej. Nie przestawał, póki nie brakło mu sił.

Odchrząknął. Dziewczyna spojrzała na niego.
- No cóż. - powiedziała słodko podchodząc do Akkyego z mocnym wyrzutem nóg do tyłu, pomimo wysokich szpilek. Zaczęli się namiętnie całować. On rozebrał ją, ona odpięła mu koszulę. Tylko tyle zdążyła zrobić. Akky wziął knebel i zapiął jej na twarzy kładąc "piłeczkę" do ust.
- A teraz, będziesz mi posłuszna, suko. - zaśmiał się cicho, po czym wziął bat.

*Nagły koniec snu.*

- Yin! Yin! - wybudzał go ktoś.
- Co jest do cholery? - spytał lekko zaspany. Barbaro pokazał mu ogień, który trawił las. Musieli uciekać. Na wezwanie Skrzydlatego pojawił się drugi cień o imieniu Amaro, który poniósł lwa. Wszyscy zaczęli uciekać przed żywiołem.


Od Yin'a - Krzyk Śmierci cz. 2



Twardo zasnąłem na swoim legowisku.

*****
~Dzień drugi~

Było południe. Cholera, tak długo spałem?! Gdzie ten duch? Albo ktoś mi coś podał, albo sam się naćpałem czegoś. Dobra, nieważne. Wstałem powoli, lekko obolały. Opuszki łap były nieco zdarte, więc poleciałem nad jakieś jezioro, czy Bóg wie co. Głowa mnie bolała, źle się czułem. Pomimo swojego samopoczucia ruszyłem tam, gdzie byłem wczoraj, jednakże wykorzystując moc teleportacji z powodu wspomnianych opuszków.

*****

Dodarłem do sali. Hmm... Nikogo w niej nie znalazłem. Była totalna pustka, która jeszcze nigdy się tutaj nie zdarzała.
- Ach, no tak. - mruknąłem sam do siebie. - Szukają mnie. 
W tym momencie jakaś postać pojawiła się w drzwiach.
- Proszę, proszę. - powiedział ktoś najwidoczniej uradowany. Nie lubię takich typków, chociaż sam nim jestem. Ale przejdźmy do tematu.
- Ile za mnie oferują? - spytałem jak gdyby nigdy nic. Stworzenie zdziwiło się i zaczęło rozmyślać. Usiadło. Gdyby go walnąć w łeb, pewnie by nawet nie zareagował. Idiota na całego. Meh. Wykorzystując okazję wymknąłem się tuż przed jego nosem. Reakcja zerowa. Nic. Totalnie nic. Potruchtałem więc dalej. Obrazy ściętych skazańców i Śmierci odbierały każdemu pomieszczeniu uroku. Zdecydowanie. Najwidoczniej to zmarli urządzali wszystko, jak poznając po guście można stwierdzić. Bywa. No nic. Wyszedłem na zewnątrz. Powietrze było ciężkie ale orzeźwiające. Takie inne jak tam, na ziemi. Ciekawe co wataha robi tam teraz. Może jakaś potyczka? Może polują albo coś z codziennych rytuałów? Oba światy niby dobrze znam, lecz oba są dla mnie jednak zagadką. Gdyby mi wpajano że jeden ze światów jest zły i w ogóle, nie wiem, nie potrafię sobie wyobrazić co to by było... Dobra. Wracając do dnia drugiego... 
Rozejrzałem się ostrożnie, wyczekując potencjalnego zagrożenia. Czy te debile, nie licząc nieznanego mi stwora poszli szukać mnie w terenie? Są za mało domyślni. W sumie mogłem się tego spodziewać. Poszedłem dalej. Dobrze znane mi ostrokrzewy przyglądały się mi. Przewiercały mnie swoim wzrokiem jakbym był nowy. Uniosłem się w powietrze. Popatrzyłem na dół. No faktycznie. Pustkowie jakieś.

Chwila. 
Słyszę trzepot skrzydeł. CHOLERA JASNA. 
- MORDU! - krzyknąłem widząc tylko skrawek większych, silniejszych i o wiele potężniejszych, czarnych skrzydeł ode mnie.
- No ja. - powiedział spokojnie. Ucieczka nie była dla mnie wskazana. Od razu by mnie rozszarpał jak pies zabawkę. 
Dobra, spróbuję. Pomyślałem jednak. Od razu wcieliłem ten plan w życie. Ja się namachałem, zziajałem, jakieś sto kilometrów przeleciałem, a ten tylko się śmiał. No to to już nie jest sprawiedliwość. Nie wiem, jak ten basior to robi. 

Nie Yin, nie poddasz się.
- O cholera! - zawyłem, obrywając cieniem. Chce walki? Może w ucieczce jestem słabszy niż on, ale znam każdego w tym świecie. Nikt mnie nigdy do tej pory nie pokonał. Odwróciłem się do Mordu. Jego żółte, przekrwione oczy patrzyły na mnie ironicznie. Dziwny typek z niego. Cisnąłem w niego z taką siłą, że został na moment oszołomiony. Odleciałem jak szalony. O dziwo nie gonił mnie.

*****

Ściemniało się, a ja już walczyłem z trzydziestoma dwoma innymi potworami chcącymi mnie schwytać. Fajnie, prawda?
Wiedziałem że muszę wrócić. Teleportacjo, działaj.

*****

Wróciłem z powrotem.