piątek, 5 stycznia 2018

Od Snuffles'a - Zaczątki długiej podróży


Naprężone mięśnie zaczęły cichutko protestować w postaci delikatnego kłucia. Musiał się wyprostować, ale nadal trwał w pozycji sprzyjającej ewentualnej ucieczce.


- Po co Ci to wiedzieć - Warknął.


Bo w końcu po cóż smokowi informacja o tym, gdzie znajduje się wilk? W dodatku przywódca stada! Z pewnością chce ją pożreć i rozpętać wojnę...


- Och... - Bestia zmieszała się, ale tylko na moment. - Mam do niej sprawę...


Zmrużył oczy.


Tak, dokładnie o to mu chodzi...


Musiał wymyślić, coś, żeby go wyprowadzić w pole. Coś, żeby wygonić go z krainy, ale nie przejąć na siebie podejrzeń - W końcu naraziłby się wtem na gniew smoczej nacji.


Zauważył, że smok próbuje wyrównać oddech.


Kondycja już nie taka, co?


Przez jego ciało przeszedł dreszcz. Dreszcz, który często nawiedza każdego, kto właśnie został pochwalony, lub wymyślił niezawodny plan.


- Wyruszyła na wyprawę. Ma coś do załatwienia na Bezkresnej Pustyni.


To było to. Gdy tylko smoczysko będzie dostatecznie zmęczone, skierują się ku Złowrogiemu Klif'owi, a wtem pozbędzie się problemu w najłatwiejszy możliwy sposób - Zawali piaskową półkę skalną, na której stać będzie bestia. Pod wpływem szoku zapomni o wzbiciu się w powietrze (o ile smok latać umie, bez pomocy skrzydeł, wszak nie widział ich u boku wielkiego cielska), a wtem pozostaje tylko czekać na głuche łupnięcie, oddalić się i wrócić do Ferishii, oznajmiając, iż pozbył się jej potencjalnego mordercy.


Bestia zadumała się.


- To musi być długa podróż...


- O, tak - Potwierdził, gorliwie kiwając łbem. - Ale jeśli tak bardzo chcesz się z nią spotkać, to znam pewien skrót.


Smok rozdął nozdrza, owiewając go gorącym powietrzem, cuchnącym spalenizną.


- No dobrze... Będę musiał się przygotować i wyruszymy. Jutro.


Nawet nie pytał o zdanie. Cóż za tupet.


Ale, mimo wszystko było mu to na rękę. Zdąży powiadomić Ferish'ię o swojej wyprawie, żeby się przypadkiem nie martwiła, iż jej łowca zniknął bez śladu. Oczywiście nie wyjawi jej, że ma zamiar pozbyć się problemu - Nie chciał psuć "niespodzianki".


- Oczywiście. Spotkajmy się w tym samym miejscu - Zgodził się, pokojowo chyląc łeb. - Do zobaczenia! - Rzucił, po czym zniknął we wszechobecnym gąszczu.



~*~*~



Z wywieszonym jęzorem dotarł do Drzewa Życia, starając się unormować oddech, wszak całą drogę pokonał sprint'em.


Truchtem przebył most, za wszelką cenę starając się nie patrzeć w dół (od pamiętnego momentu, kiedy to spadł do wąwozu można powiedzieć, że spore wysokości wywołują w nim coś na wzór zadyszki i ataku paniki), drewniane schody spokojnie przeszedł, a do drzwi zapukał stojąc, nie czując już prawie zmęczenia.


Ćwiczenia się opłaciły...


Po długim czasie nie otrzymał zgody na wejście. Wnioskując, iż Ferish'ia musi być czymś zajęta, albo najzwyczajniej w Świecie nie mogła go usłyszeć, bezwstydnie przekroczył próg.


Wnętrze drzewa prezentowało się dość przytulnie. Na dole wyczuwał wyraźny zapach świeżej dziczyzny, a na górze pachniało czymś, czego nie znał, ale bezwzględnie woń tę można było skatalogować do tych przyjemnych.


Podążając za nią, zupełnie zapomniał o Ferishi.


Wspiął się po drewnianych schodach na pięterko. Mieściło się tam coś w rodzaju sypialni. Pachniało tam Ferish'ią, futrem i drewnem. Woń była już lepiej wyczuwalna, ale zdecydowanie jej źródło nie pochodziło stąd. Bezszelestnie (no, może tylko stukając pazurami o drewno) wspiął się na kolejne piętro. I właśnie tam mieściło się kłębowisko zapachu, który go zaintrygował.


Były to dziwaczne przedmioty. Od zewnątrz prezentowała się dobrze zachowana skóra, a od wewnątrz... Coś cienkiego, białawego i występującego w ogromnej ilości.


Zmarszczył nos i podszedł do drewnianej półki, zasypanej tymi anomaliami. Dlaczego ktoś chciałby kłaść w wolnym miejscu coś innego, niźli mięso i jeszcze tego nie zjeść? O ile skórę jeszcze da się zdzierżyć, pod względem smakowym, tak te białe, cienkie dziwadła nie pachniały absolutnie konsumbcyjnie.


Szturchnął przedmiot, a ten spadł na podłogę z głuchym łupnięciem, niosącym się echem po całym drzewie.


Odskoczył, jak oparzony.


Gdy nabrał pewności, że nie był to atak na jego skromną osobę, ponownie zbliżył się do dziwadła. Dziwadło owe było rozpostarte tak, że białe cosie rozchylały się ku jego pyskowi. Na ich powierzchni mieściły się różnorakie kształty i zawijasy.


Westchnął cicho. Kiedyś pokazywał mu to ojciec.


Ponoć każdy kształt i zawijas ma jakieś znaczenie. Nie przykładał się do nauki czytania, wszak bardziej interesowały go polowania.


Szkoda. Przydałoby mi się to teraz...

Przysiadł, jednak i spróbował rozpoznać treść, wypisaną mieszanką krwi, błota i czegoś kleistego, co pozwala zaschnąć substancji. Czytał na głos, bowiem tak było mu znacznie łatwiej:


- Po raz... pierwsze; polowan... polo... Nie, polowanie. Po pierwsze; polowanie.


Tak kalecząc, łącząc i rozpoznając wyrazy, skleił w końcu treść tekstu:


Po pierwsze; polowanie.
Po drugie; spakowanie zdobyczy.
Po trzecie; spakowanie potrzebnych ziół i eliksirów.
Po czwarte; zapoznanie się z mapą.
Po piąte; spakowanie mapy.
Po szóste; odpoczynek - maksymalnie pół godziny.
Po siódme; koniec odpoczynku.
Po ósme; sprawdzenie, czy wszystko się spakowało i ponowne przeczytanie listy.
Po dziewiąte; posiłek przed podróżą.
Po dziesiąte; podróż na Bezkresną Pustynię.

Wygląda na to, że nie tylko będę musiał zwieść tą bestię. Trzeba jeszcze odnaleźć Ferishię.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcamy do komentowania!