wtorek, 27 czerwca 2017

Od Ferishii

--------------------------------

Obrzuciłam przybysza przelotnym spojrzeniem, po czym wróciłam do podcinania pojedynczych, ususzonych listków ziół stojących na parapecie okiennym - mogłoby się wydawać, że to trochę niegrzeczne z mojej strony, ja jednak nie chciałam, by przybycie rannej wilczycy przyniosło, poza błotem, sztywną i napiętą atmosferę. Starałam się pokazać jej, że jestem rozluźniona.
- A więc, Shadow, mówisz, że potrzebujesz schronienia, tak? - Zapytałam, urywając przy okazji listek jednej z roślin z mojej hodowli. 
- Tak - odparła nieco poddenerwowana. Widać było, że zależy jej na czasie i nie w smak jej moja opieszałość.
Niespiesznie przelałam wodę z konewki do drewnianej miseczki. Za pomocą magii podgrzałam płyn i wrzuciłam do niego zerwany wcześniej liść.
- Moim obowiązkiem jest więc ci go udzielić - kontynuowałam, podając jej misę z przygotowanym naparem. - Pij.
Poczekałam, aż pociągnie pierwszy łyk, co uczyniła z dozą niepewności, prawdopodobnie obawiając się, że napój jest zatruty.
- Nie możesz jednak zostać tu, w Drzewie Życia, przez wzgląd na moje... - spojrzałam na jej ubłocone łapy i już prawie wymsknęło mi się słowo "posadzki", w porę jednak ugryzłam się w język - bezpieczeństwo. Rozumiesz chyba, nie mogę pozwolić nieznajomym nocować tam, gdzie śpię i ja. Mając jednak na uwadze twój stan - wilczyca wyglądała doprawdy nieciekawie; jej futro było pozlepiane błotem i zastygłą krwią, a z wyglądającej na głęboką rany sączył się niezdrowo wyglądający płyn - zrobię wyjątek i pozwolę ci zostać u mnie w piwnicy na jedną noc. Moi mali pomocnicy przygotują dla ciebie leżankę, zapewnią ci wodę i strawę i oczyszczą rany. Później zobaczymy, co z tobą począć.
Zostałam postawiona w dość trudnej sytuacji. Szczerze chciałam udzielić strudzonej wędrowczyni pomocy, teraz jednak, gdy wataha była słaba, nie mogłam się narażać. Najbardziej niepokoił mnie fakt, że nie mamy żadnego medyka, a nie chciałam, by nieznajoma się o tym dowiedziała - mogła być w końcu szpiegiem czy być po prostu wrogo nastawiona.
- Chodź za mną - powiedziałam i ruszyłam w stronę schodów prowadzących do piwnicy. Specjalnie szłam okrężną drogą, by uniemożliwić wilczycy poznanie ważniejszych korytarzy wewnątrz Drzewa Życia. - To już tu - oznajmiłam, gdy dotarłyśmy na miejsce.
- Dziękuję - odezwała się wadera. - Przepraszam za kłopot.
- Ależ nie ma sprawy - oznajmiłam z uśmiechem, może trochę wymuszonym. - Gdybyś czegoś potrzebowała, moi mali pomocnicy ci to zapewnią - poinformowałam ją, uśmiechając się przyjacielsko do moich duszków.
Skierowałam się w stronę wyjścia, zostawiając ranną samą w niewielkim pokoju gościnnym w piwnicy.


--------------

poniedziałek, 26 czerwca 2017

Od Ferishii

------------------------------
------------------------------

W jednej chwili opuściły mnie wszystkie siły. W moim ciele nie została nawet ilość energii wystarczająca, bym mogła ustać na własnych łapach, upadłam więc bezwładnie na ziemię.
Poczułam rozrywający ból. Czułam się, jak kawałek metalu, rozgrzany do czerwoności i rozdzierany przez rzemieślnika gorącymi szczypcami. Ból był tak silny, że przed oczami pojawiły mi się mroczki, a zawartość żołądka podsunęła niebezpiecznie blisko gardła. Jednak nie on był najgorszy.
Moje ciało dymiło jak ognisko, nie dało się jednak na szczęście wyczuć zapachu spalenizny czy innej, podobnej woni, co mnie jednak nie uspokajało.
Po kilku minutach spędzonych w męczarniach, ból ustąpił, a mroczki zniknęły sprzed oczu, odsłaniając dziwny widok: nade mną unosił się około tuzin bezkształtnych obłoczków dymu. Po chwili obłoczki zaczęły nabierać kształtu i już zorientowałam się, z czym, a raczej z kim mam do czynienia. Poczułam, jak gula narasta mi w gardle. Jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak przerażona.
- Ferishio - odezwał się jeden z bogów, przybierając niemal wykładniczy ton - chcesz nam powiedzieć, że nie chciałaś, by powiodła się misja zlecona przez jednego z nas? - W jego głosie kryła się nagana.
- J-ja... - urwałam. Bałam się odezwać i odruchowo postąpiłam kilka kroków do tyłu, spuszczając przy tym głowę.
Rozejrzałam się jednak po okolicy. Więzienie, w którym bogowie zamknęli smoki, nie było przytulnym miejscem. Widziałam też, jak zaklęcie zabija część tych stworzeń. Za co spotkała je tak okrutna kara? Czy pycha i arogancja to wystarczające powody, by skazać żywą istotę na wieczne cierpienie?
Spojrzałam na smoka, który wcześniej mnie uratował. Dzięki niemu zrozumiałam, że bogowie mogą się mylić co do tej rasy. To, że część z nich zachowało się niewłaściwie, w żaden sposób nie usprawiedliwia okrucieństwa istot wyższych.
- Ja nie uważam, by smoki należało na powrót zamknąć - postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę. I tak nie mogłam już znaleźć się w gorszym położeniu. - Zdałam sobie sprawę, że to okrutne i nie mam zamiaru wam w tym pomagać. 
- Patrzcie, jaka ta mała pewna siebie - zaśmiał się jeden z bogów. - No cóż, jesteś z nami albo przeciwko nam. Pomogłaś nam w wykonaniu misji, co prawda nieświadomie, służąc nam za środek transportu, dlatego tym razem pozwolimy ci odejść. Wiedz jednak, że straciłaś już naszą opatrzność. Teraz będziesz musiała nauczyć się bez niej żyć. Co zaś tyczy się twoich łuskowatych przyjaciół... im nie okażemy litości.
By dowieść, iż nie są to tylko puste słowa, rzucił śmiercionośne zaklęcie, które wycelował prosto w jednego ze smoków.
Zareagowałam najszybciej, jak potrafiłam. Posłałam moje myśli wgłąb siebie, by zaczerpnęły z wewnętrznego rezerwuaru energii, chcąc wytworzyć jakieś kontrzaklęcie - jakąś tarczę, neutralizator, cokolwiek. Kiedy jednak odnalazłam odpowiednie miejsce w moim ciele, z przerażeniem odkryłam, że zasoby mojej magii są puste. Nie było po nich śladu, jakbym straciła całą swoją magiczną moc.
Zaskomlałam cicho w poczuciu bezradności.
Magiczna kula posłana przez boga leciała prosto w stronę czarnołuskiego. To chyba dzięki przerażeniu, które mnie wtedy ogarnęło, udało mi się wykrzesać z siebie odrobinę energii magicznej, co wystarczyło, by nieznacznie zmienić tor lotu pocisku. Udało mi się uratować smoka. Dokonałam tego o własnych siłach, co zdawało się zaskoczyć bogów.
Miałam ochotę krzyknąć: "Nie jestem taka słaba, jak się wam wydaje", jednak i tak już sobie u nich nagrabiłam i uznałam, że nie warto pogarszać sytuacji.
Korzystając z chwili nieuwagi nieprzyjaciół, szepnęłam do smoka:
- Wiesz co? Chyba mam plan. Musisz tylko użyczyć mi swojej energii.
Gad bez chwili wahania otworzył się na mnie, a ja rzuciłam zaklęcie, które miało uratować smoki.

***

Z grymasem na pysku spożywałam bezsmakową papkę z nasion, zastanawiając się przy tym, dlaczego zdrowe rzeczy zawsze są takie niesmaczne. Całe szczęście był to już mój ostatni "szpitalny" posiłek.
Do ogromnego, wyściełanego słomą gniazda nadleciała pokryta szarozieloną łuską smoczyca. Podeszła do mojego zrobionego ze skór legowiska i złapała mnie w szpony, co było dość nieprzyjemnym uczuciem, choć starała się postępować ze mną delikatnie.
Jej palce z zadziwiającą zręcznością zdjęły opatrunek z mojego boku, tym razem jednak nie założyła już świeżego. Gdy zostałam odstawiona na wyściełane gałęziami podłoże, odwróciłam głowę w kierunku swoich żeber, by przyjrzeć się ranie. Ładnie się goiła, pomimo faktu, że smoki opatrzyły mnie w dość nieudolny sposób - moje ciało było zbyt małe dla ich łap, by mogły precyzyjnie zaszyć szwy. Dlatego też, pomimo ich najlepszych starań, pod moim futrem zapewne na zawsze pozostanie nieregularna blizna.
Podziękowałam pielęgniarce za opiekę nad nią, poczułam się jednak trochę głupio, gdyż nie miałam nic, co mogłabym jej ofiarować w podzięce. Podzieliłam się tym spostrzeżeniem ze smoczycą.
- Och - zaśmiała się. - Chcesz powiedzieć, że uratowanie naszej rasy to niewystarczające podziękowanie, Ferishio?
Zaśmiałam się. Nawiązałyśmy jeszcze krótką rozmowę, po czym każda z nas udała się w swoją stronę.
Schodzenie ze wzniesienia, na którym umieszczone było gniazdo, zmęczyło mnie, dlatego przysiadłam na skalnej półce i z nostalgią spojrzałam na roztaczający się przede mną krajobraz Nerthveny.
Kraina niewiele się zmieniła podczas mojej nieobecności - dziwnie było mi myśleć o moim zniknięciu jako o nieobecności właśnie.
Żeby uratować smoki, połączyłam swoje siły z Darsh'tianem i udało mi się przenieść nas wszystkich w przyszłość, zostawiając rozwścieczonych bogów w innym niż nasz wymiarze czasowym.
Oznaczało to jednak, że nie było mnie na terenie Nerthveny przez kilka... tygodni, miesięcy, lat? Nie mogłam tego jednoznacznie stwierdzić.
Wiedziałam jednak, że bez mojego przewodnictwa, Firth Athaill rozpadło się, a wraz z nim me serce rozsypało się na tysiące drobnych kawałeczków. Obrałam sobie teraz jeden wyraźny życiowy cel: odbudować watahę i przywrócić jej dawną potęgę. Wiedziałam, że przede mną długa droga, byłam jednak pełna determinacji.
Przelatujący niedaleko mały, zwinny smok o żółtym ubarwieniu skręcił w moją stronę.
- Wiadomość do wszystkich! Zgromadzenie na dziecińcu głównym rozpoczyna się za pół godziny! - Wykrzykiwał bez ustanku. Wkrótce odleciał poza zasięg moich oczu i uszu.
Z głośnym westchnieniem podniosłam się do pozycji stojącej. Znów musiałam wspiąć się na górę, a bynajmniej nie było to to, na co miałam w tej chwili ochotę.

***

Słuchałam z zainteresowaniem, co rada smoków chciała ogłosić swojemu ludowi. Obserwowałam widowisko, siedząc na czubku głowy Darsh'tiana - smok uznał, że nie pozwoli mi stać na ziemi, gdyż mogłabym zostać rozdeptana. Kiedy stwierdziłam, że potrafię na siebie uważać, zaśmiał się tylko i delikatnie musnął pazurem nierówną bliznę na moim boku.
- ... W związku z tym ogłaszam wyprawę - kontynuował srebrnołuski samiec. - Przemierzymy świat w poszukiwaniu innych smoków. Tu, w Krainie, chwilowo pozostanie tylko Darsh'tian, jako iż jest najmłodszy z nas. Jego obowiązkiem będzie zbieranie znajdujących się tu smoków w jedno zgromadzenie.
Rozbrzmiały wiwaty na cześć smoka. Odruchowo skinął głową, dziękując współplemieńcom za aplauz, a ja prawie zsunęłam się na śliskich łuskach.
- Wygląda na to - szepnęłam mu do ucha - że teraz mamy podobne cele.

--------------
KONIEC

niedziela, 25 czerwca 2017

Od Darsh'tiana

-------------------------------
-------------------------------

Przeżywałem ponownie koszmar, przez który musiałem przejść lata temu. Wiedziałem, że magiczne anomalie, które transformowały świat wokół nas, są tylko zwiastunem ponownego zamknięcia pieczęci. 
Wiedziałem, że muszę schować się pod ziemię, inaczej czeka mnie bolesna śmierć. Nie pytając o zgodę, chwyciłem wilczycę w łapę i zeskoczyłem w otchłań.
- Pieczęć znów się zamyka. Nie ma już szans na ucieczkę. Ci, którzy znaleźli się dalej od groty, zostali już zabici przez zaklęcie - wyjaśniłem jej prędko, gdy spadaliśmy. Znów poczułem znienawidzoną posadzkę jaskini pod łapami. - My natomiast zostaniemy tu zamknięci na kolejne setki lat. Nie było mi dane długo cieszyć się wolnością - oznajmiłem smutno.
- Nie da się tego jakoś zatrzymać? - Zapytała wadera.
Odpowiedziałem jej wymownym milczeniem, a ona zwiesiła smutno głowę. Zrozumiała.
Wciąż jednak coś mi tu nie pasowało. Pieczęć nie mogła tak po prostu zamykać się sama z siebie. Ktoś musiał wypowiedzieć zaklęcie, dostarczać mu energii magicznej i pilnować jego przebiegu. Tymczasem zdawało się, że byliśmy tu sami - ja, inne smoki i wilczyca.
Wtedy zrozumiałem.
Udało mi się dostrzec blade obłoczki many tańczące wokół łap wadery. Ogarnęła mnie wściekłość, jakiej nie czułem jeszcze nigdy w życiu. No tak! Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej. Jak mogłem jej zaufać! Przecież to oczywiste, że żaden smok nie chciałby ponownego zamknięcia pieczęci. Jakim cudem jednak jedna, drobna wilczyca, mogła zgromadzić w sobie wystarczająco dużo mocy magicznej, by rzucić tak potężne zaklęcie? Nie wyglądała nawet na zmęczoną. Jeżeli jej zasoby many są tak duże, jak mogło mi się wydawać, w pojedynku magicznym nie miałem z nią szans.
Zbliżyłem do niej pysk. Gdybym teraz zaatakował z zaskoczenia, może mógłbym odebrać jej życie, co, jak się domyślam, przerwałoby zaklęcie. Wyszczerzyłem zęby z zamiarem pochwycenia wadery, nie mogłem jednak tego zrobić. Jakoś tak... polubiłem ją i nie mogłem uwierzyć, by to ona za tym wszystkim stała.
- Ty! Jak mogłaś! I po co ja cię ratowałem?! - Krzyknąłem tylko, a tubalny głos odbił się echem po ścianach jaskini.
- O czym ty mówisz?! - Zapytała, robiąc krok w tył, by się ode mnie oddalić.
- Nie zgrywaj niewiniątka! To ty rzuciłaś zaklęcie!
Łapy pod waderą ugięły się, a jej pyszczek otworzył w geście niedowierzania. Wyglądało to dość autentycznie, ale teraz nie mogłem jej wierzyć.
- J-ja nic nie zrobiłam... - tłumaczyła się cicho, ledwie mogłem ją dosłyszeć. - Nie ma sensu ukrywać prawdy - podjęła. - Zostałam tu przysłana, by uniemożliwić smokom powrót to krainy. Kiedy jednak przekonałam się, że nie jesteście bestiami z horroru, zmieniłam zdanie! - Jej głos chwiał się, często robiła pauzy. - Chcę, by smoki wróciły do Nerthveny! - Krzyknęła, teraz już pewniejszym tonem.
- Ach tak? - Usłyszałem. Głos dobiegał jakby zewsząd i ciężko było określić nawet płeć jego właściciela.
W tym momencie z ciała wilczycy zaczęło unosić się kłębowisko dymów, a ona padła bez sił na ziemię.

----------------------------------
----------------------------------

nie jestem zadowolona z tego opowiadania :|

sobota, 24 czerwca 2017

Od Neythiri

Jak przez mgłę zaczynały do mnie docierać różne bodźce. Pierwszym, co poczułam, był tępy ból w okolicy karku. Powoli uchyliłam jedną powiekę i uniosłam łeb. Odkryłam, że źródłem mojego bólu był korzeń wystający z ziemi, który wbijał mi się w ciało. Przewróciłam oczami i prychnęłam. Dźwignęłam przednią część ciała i jednym, szybkim ruchem ucięłam zębami korzeń tuż przy ziemi. Uśmiechnęłam się półgębkiem sama do siebie i z powrotem położyłam się na litej skale. Nie było mi za wygodnie, więc karciłam się w myślach za to, że nie przyniosłam sobie wczoraj materiałów na posłanie. Przewróciłam się na drugi bok i byłabym wpadła w objęcia Morfeusza, ale oczywiście musiałam trącić łapą pajęczynę. Tłusty, czarny krzyżak spadł mi na nos.
- Fuu! - Natychmiast skoczyłam na równe nogi. Zaczęłam trząść głową na wszystkie strony. Nie przepadałam za pająkami, ale ten tutaj porządnie mnie wystraszył. W chwili pierwszego zaskoczenia zionęłam nawet ogniem, ale niewiele to dało.
Ciężko mi było podskakiwać w jaskini, do której ledwo się mieściłam. Toteż po minucie strąciłam pająka i zdeptałam, jednak lekko obtarłam sobie ogon i skrzydła oraz osmaliłam nos.
Wiedziałam, że nie uda mi się już zasnąć, więc z ciężkim sercem wypełzłam z jaskini.
- Po pierwsze: śniadanie. Po drugie: znaleźć kogoś, kto pomoże mi się zorientować.
Ruszyłam powoli przez las. Kiedy nieco oddaliłam się od swojej jaskini, przystawiłam nos do wilgotnej, pachnącej deszczem ziemi i zaczęłam węszyć. Po jakimś czasie wytropiłam dostojną łanię, spacerującą wzdłuż strumyka. Przyczaiłam się za krzakami, z brzuchem przy ziemi, złożywszy uprzednio skrzydła. Kiedy zwierzę znalazło się w optymalnej pozycji, wyskoczyłam na nie i przygwoździłam pazurami do ziemi. Szarpało się i tłukło mnie kopytami, ale powoli traciło zapał. Już chciałam wbić pazury w ciało łani, jednak ta nagle wyślizgnęła się spod mojej łapy i zaczęła uciekać między drzewa. Lekko zdezorientowana warknęłam i pobiegłam za nią. Dość szybko ją dogoniłam, ale gdy zrównałam się z celem, poczułam, że tracę równowagę. Przeklęty pazur, a właściwie jego brak!
Desperacko rzuciłam się na łanię i przejechałam zębami o jej bok. Nie udało mi się schwycić ofiary, ale nie miało to większego znaczenia. Śledziłam zwierzynę przez około kwadrans, aż zaczęła się zataczać. Wiedziałam, że mój jad zaczyna działać. Po chwili łania położyła się, a ja bez przeszkód do niej podeszłam. Zwierzę dzielnie próbowało stawiać opór, ale nie miało szans. Ruszało się coraz bardziej niemrawo. Nie chciałam patrzeć zbyt długo na jego agonię, więc szybko poderżnęłam mu gardło. Krew trysnęła na trawę, a ja złapałam łup i wzbiłam się w powietrze. 
Przelecenie do mojej tymczasowej jaskini zajęło raptem chwilę. Rzuciłam truchło na skałę i zabrałam się do usuwania zbędnych części. Co jak co, ale nie lubiłam kości w jedzeniu. 
Po posiłku poszłam nad strumyk, by oczyścić łapy i pysk z pozostałości po posiłku. Plusk wody działał na mnie kojąco. Kiedy doprowadziłam się do porządku, usiadłam nad brzegiem strumienia i zanurzyłam ogon w rwącym nurcie.
- Zaraz poszukam tu kogoś - obiecywałam sobie - Za chwilę...
Ale nadal leżałam sobie w trawie, rozmyślając. Dopiero trzask gałązki wybudził mnie ze szponów własnego umysłu. Przekrzywiłam łeb i nasłuchiwałam. Ktoś tu szedł. I bynajmniej nie była to wiewiórka ani jelonek...

--------------

Od Ferishii

------------------------------
------------------------------


Sparaliżował mnie strach i choć widziałam, jak pęknięcie postępuje prosto w moją stronę, nie mogłam wykonać choćby najmniejszego ruchu, by uciec przed zagrożeniem. Po prostu patrzyłam na nie tępo i czekałam.
Po części wiedziałam też, że nie mam szans na powodzenie. Spóźniłam się. Smoki opuściły podziemia. Przestrzeń powietrzna nad moją głową wypełniła się dziesiątkami ogromnych ciał, skrzydła bestii powodowały silny wiatr. 
Byłam przy nich taka mała. Chyba nawet mnie nie zauważyły, albo zwyczajnie nie przejęły się nawet moją obecnością. Czy miałam jakiekolwiek szanse na to, by na powrót zamknąć je pieczęcią? Raczej nie, zwłaszcza zważywszy na fakt, iż nie wiedziałam nawet, jak ową pieczęć wykonać.
Straciłam grunt pod łapami w momencie, gdy moje spojrzenie padło na smoka pokrytego czerwonymi łuskami, które lśniły w bladym świetle księżyca.
Ból ogarnął moje ciało, gdy to, niczym worek kartofli, spadło na skalną półkę. Poczułam, jak jakiś ostry przedmiot - najprawdopodobniej kamień - rozdziera mi prawy bok. Poczułam woń własnej krwi.
Po chwili na krawędzi półki pojawiło się pęknięcie, które szybko doprowadziło do jej oderwania od krawędzi klifu. Zaczęłam znów spadać, ale w ostatniej chwili spostrzegłam wystający z ziemi korzeń i zwinnym ruchem chwyciłam go zębami.
Znalazłam się w fatalnej sytuacji. Pomijając całą tę sprawę ze smokami oraz fakt, że mój bok obficie krwawił, nie miałam jak na powrót dostać się na górę. Próbowałam zahaczyć łapami o jakiś wystający punkt na krawędzi, napotykałam jednak jedynie gładką skałę lub kruchy żwir, który przy najdelikatniejszym dotknięciu opadał w dół. Wiedziałam, że mnie też niedługo czeka taki los, mimo tego walczyłam z bólem szczęk i kurczowo trzymałam się korzenia.
Wtem ogromny cień zasłonił mi widok na okolicę. Nagle poczułam, że znów mam oparcie pod łapami. Uniosłam się w górę, by po chwili zostać delikatnie osadzoną na ziemi.
Spojrzałam z nieskrywanym zdziwieniem na mojego wybawcę. Był to wielki smok pozbawiony skrzydeł, pokryty czarno-fioletowymi łuskami, piękny i przerażający zarazem.
Pochylił się nade mną, jego oddech rozwiał mi sierść.
- Nie bój się, nic ci nie zrobię - zapewnił mnie. Jego głos był niski i wibrował w uszach, ale dało się w nim wyczuć szczerą troskę. - No chodź, daj obejrzeć tę ranę - powiedział, wyciągając zakończoną złocistymi szponami łapę w moją stronę.
Przyjacielski czy nie, nie chciałam, by zbliżał do mnie ten groźnie wyglądający oręż.
- Dziękuję, poradzę sobie sama - oznajmiłam z przyjacielskim uśmiechem - trochę udawanym, nie chciałam jednak wyjść na niemiłą przy stworzeniu, które jednym ruchem mogłoby mnie zabić.
- Ty... umiesz mówić? - Zapytał, a na jego pysku jawiło się autentyczne zdziwienie.
- Owszem, umiem - odparłam.
Przyjrzał mi się z zaciekawieniem.
- Dziwne. Zawsze myślałem, że tylko smoki i ludzie posiedli tę zdolność. Widać wiele się zmieniło, gdy siedziałem zamknięty pod ziemią - skrzywił się.
- Jak widzisz, inne stworzenia też potrafią opanować tę trudną sztukę, jaką jest mowa i nie należy ich tak lekceważyć - nabierałam śmiałości, gdyż teraz byłam już przekonana, że smok nie ma złych zamiarów.
Otworzył pysk, by coś powiedzieć, jednak nie miał szansy spełnić swoich zamiarów. Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, świat wokół nas uległ metamorfozie. Kształty wydłużały się, skracały i deformowały, kolory mieszały się ze sobą i zdawać by się mogło, że tworzą nowe, nieznane barwy (na przykład oktarynę). Również sylwetki smoków porozciągały się, uwalniając wnętrzności części z nich.
Ja i mój wybawca patrzyliśmy na widowisko z przerażeniem. Jedynym, co pozostawało niezmienne, byliśmy my.

----------------------------------
----------------------------------

piątek, 23 czerwca 2017

Od Shadow

Znajdowałam się właśnie w Cieniu, to miejsce było pełne ciemności i innych stworzeń, których imion nie znałam. Wędrowałam w poszukiwaniu odpowiedniego wyjścia. Gdy wreszcie je odnalazłam, wkroczyłam pewnie w mieniące się kolorami lustro, nad którym napisane było Lodowa Grań w języku Cienia, którego dawno się nie uczyłam, ale go pamiętałam. Ciemna kraina zawirowała i znalazłam się Lodowej Grani, uderzył mnie nagły podmuch wiatru, który niemal wepchnął mnie z powrotem do lustra, nim zdążyło znów pogrążyć się w Cieniu. Potrząsnęłam głową, by otrząsnąć z siebie śnieg, pomimo mrozu, który tu panował, nie było źle. 
- Jasna cholera... gdzie to będzie? - Zapytałam sama siebie i znów ruszyłam w przód, walcząc z wiatrem i mrużąc oczy, by cokolwiek zobaczyć. Zaczęło zmierzchać, pojawiały się pierwsze cienie, w umyśle słyszałam wnerwiające szepty, mówiły coś o wolności i innych pierdołach. Zignorowałam je i przyspieszyłam, odpoczywałam podczas pobytu w Cieniu, więc nie zatrzymałam się teraz, moje łapy zapadały się w śniegu, który był dosyć głęboki, czułam jak futro na brzuchu lepi się od śniegu. Spojrzałam na mój talizman, który świecił się słabym blaskiem, był jedyną pamiątką, jaką dostałam po matce, ponieważ byłam najstarsza z miotu... zresztą to przeszłość. Nawet nie wiem, co u Aero i Chroma. Pokręciłam głową i ruszyłam naprzód, zbliżałam się do dalszej części Nerthveny, kraina ta była piękna i bardzo lubiłam po niej podróżować. Gdy opuściłam Lodową Grań, zorientowałam się, że znajduję się na szczycie Pasażu Południowego. Musiałam zejść ze stromego stoku, nie chciałam używać Cienia do zejścia. Łapa za łapą, zbliżałam się do znalezienia się na dole. Za którymś razem,nie znalazłam oparcia i pojechałam w dół, pomimo paniki, znalazłam bolesne miejsce, gdzie mogłam się zatrzymać. Wystająca skała, na którą się skierowałam, zatrzymała mnie, jęknęłam, gdy poczułam ból w lewym boku, którym uderzyłam. Podniosłam się i stanęłam nierówno na skałce. Spojrzałam w dół i połknęłam ślinę ze stresem, gardło ścisnęło mi się na samą myśl o zjechaniu na sam dół. Postanowiłam się przemóc i zejść, znów krok za krokiem i wreszcie znalazłam się na dole, odetchnęłam z ulgą i obmyśliłam plan dalszej wyprawy.
- Tam jest Wysoka Akacja - powiedziałam do siebie i spojrzałam w jej stronę - a tam będzie Drzewo Życia. - Dodałam i ruszyłam przed siebie, po drodze wyczułam zapach jelenia, mieszający się z moją krwią... - Chwila, moją? - Miałam powiedzieć to w myślach, ale wymsknęło mi się i popatrzyłam na lewy bok, który został lekko (przynajmniej tak mi się wydawało) zraniony, nie zwróciłam na to wcześniej uwagi, ale teraz zauważyłam, że moje futro posklejane jest od zaschniętej krwi. Ból, który teraz odczułam, był dziwny, bo było to nagłe uderzenie wielkiego bólu, a potem tylko puls. Ruszyłam truchtem, w stronę jelenia który słaniał się na nogach, był już stary. Zaczęłam się skradać, gdy odwrócił się tyłem, zaatakowałam. Wbiłam kły w jego ciało, w gardle poczułam gorącą krew, która ściekała powoli. Wbiłam też pazury, ale tym razem w brzuch, powoli opadał z sił, zauważyłam na jego ciele blizny ale głód przezwyciężył chwilową słabość i współczucie w siłę. Gdy zwierzę upadło, puściłam je i podeszłam do szyi, wbiłam w nią ostre kły i czekałam aż wyzionie ducha, co stało się już po paru minutach. Chwyciłam wygodniej jego martwe ciało i ruszyłam w stronę Drzewa Życia. Rozmyślałam nad podróżą Cieniem, ale te parę kilometrów mi życia nie odbierze. Gdy znalazłam się przy wejściu, rzuciłam jelenia i czekałam.
- Jestem Shadow - powiedziałam chłodno, gdy tylko ujrzałam Alfę, przynajmniej na nią wyglądała -proszę o przenocowanie mnie przez kilka dni, muszę odpocząć i zaleczyć rany - tu wskazałam na mój bok, który wyglądał jak siedem nieszczęść, był uwalony błotem i krwią, a futro lepiło się od tego wszystkiego.
- A więc, Shadow... - zaczęła tamta.


Shadow



Neythiri

(pinterest.com)


Ruszamy!

Ogłaszam, że z tą chwilą blog rusza ponownie! 

Serdecznie zapraszam do przesyłania formularzy i wstąpienia w nasze szeregi!

Jak być może zdążyliście się zorientować, od paru dni na blogu pojawiają się opowiadania, które mają na celu wyjaśnienie nowej fabuły bloga. Niestety nie udało mi się wyrobić do dzisiaj z napisaniem ich wszystkich, do niedzieli powinno to być już jednak zrobione. Opowiadania te oznaczone są tagiem "historiaFA" i można je zobaczyć pod tym linkiem (klik).

Pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkim członkom, nowym i starym, wspaniałych przygód na blogu!
Ferishia

piątek, 16 czerwca 2017

Reaktywacja, nowa fabuła, co dalej?

Cześć, kochani!

Niestety długo mnie tu nie było. Po części sama jestem sobie winna, jednak... Muszę Was troszkę dzisiaj okrzyczeć (wirtualnie).
Ja tu cały czas jestem i dzień w dzień otwieram skrzynkę pocztową. Pustą skrzynkę pocztową. Przez ponad miesiąc nie dotarło do mnie ani jedno opowiadanie, ani jeden formularz zgłoszeniowy. W związku z tym stwierdzam, że... trzeba coś z tym zrobić. Mam nadzieję, że nie jest jeszcze zbyt późno.

W związku z tym, iż z pierwszą reaktywacją poszło coś nie tak, że to tak określę, tym razem planuję zrobić restart. Myślę, że wprowadzi to powiew świeżości i rozwiąże problem niedokończonych wątków. 

Jeżeli śledzicie fabułę opowiadań, na pewno zdążyliście zorientować się, że Ferishia, nasza alfa, znajduje się obecnie na krańcach terenów watahy, gdzie spotkała się oko w oko z boginią. Pociągnę dalej tę fabułę i wytłumaczę przeskok czasowy, który na pewno nastąpi.

Wprowadzę również podział na frakcje. Na blogu od teraz będzie można zostać nie tylko wilkiem, ale także np. smokiem, jeleniem. FA od teraz nie będzie jedyną watahą na terenach Nerthveny. W przyszłości planuję wprowadzić też odmienną hierarchię dla każdej z frakcji. Każda z frakcji będzie miała osobnego przywódcę, którym będzie mógł zostać właściwie każdy z Was. Myślę, że to trochę zmotywuje ludzi do działania.

Jeżeli chodzi o rangi, tereny itd - pozostaną one bez zmian dla wilków z Firth Athaill, . Usunięte zostaną natomiast wszystkie postaci poza moją Ferishią, mogę jedynie zrobić wyjątek dla trzech wilków, ich statystyki jednak ulegną wyzerowaniu. Kto pierwszy, ten lepszy.

Wszystko rusza na nowo 23 czerwca, w dzień zakończenia roku szkolnego, jednak nowe formularze możecie podsyłać już od momentu, gdy pojawią się na blogu.

Do zobaczenia!

czwartek, 15 czerwca 2017

Od Darsh'tiana - Przebudzenie

-----------------------------
-----------------------------


Powietrze. Chłodny gaz otoczył moje ciało, wciskając się w każdą, najmniejszą nawet szczelinę. Było to dziwne uczucie. Odświeżające. Jakby powietrze zabierało łuskom cały ból i zmęczenie.
Wziąłem głęboki oddech. Powietrze. Znalazło drogę przez nos do płuc, przyjemnie je wypełniając - cóż za cudowne uczucie!
A cóż to? Widać plamkę. Coś widać! Pokryte łuskami powieki kilkukrotnie zamrugały, nie dowierzając temu widokowi. Po latach absolutnej ciemności nawet niewielka plamka zdawała się czymś niezwykłym.
Jeszcze chwilę kłębowisko trwało w stagnacji, po chwili jednak wszyscy jak jeden mąż rzucili się w stronę światła. To świat zewnętrzny! Walczyłem z pokusą, by dołączyć do tłumu uciekinierów, wiedziałem jednak, że nie ma to sensu. Uwięziono nas na wieczność, a te zjawiska to zapewne tylko pułapka, mająca wywołać w nas jedynie frustrację; rozbudzić płonną nadzieję.
Pozostałem na swoim miejscu, ciesząc się z chwilowego rozluźnienia. Mój ogon i łapy były zdrętwiałe od wielu dni, zapomniałem już, jak to jest nie czuć bólu w plecach. Spaliśmy wszyscy na twardym gruncie, jeden na drugim, jak sardynki w puszce. Nie było tu wystarczająco dużo miejsca, by wszyscy wygodnie ułożyli się do snu. Korzystałem więc ze swobody, jaką dało to poruszenie i rozciągałem zesztywniałe mięśnie.
Wtem do więzienia przedostały się kolejne promienie światła. Sklepienie nad nami rozszerzało się. Teraz nawet ja uwierzyłem, iż może być to szansa na uwolnienie się. Skacząc po innych - wszak nie mam skrzydeł - zbliżyłem się do szczeliny. Wykonałem ostatni, długi sus i mocnymi, złotymi pazurami wczepiłem się w skałę. Kątem oka dostrzegłem, że kilku smokom udało się już przedostać na zewnątrz.
Wykrzesałem z dawno nieużywanych mięśni całą energię, jaka była w nich zgromadzona i mocno pchnąłem zimny kamień. Rozstąpił się trochę, a ja wcisnąłem ciało w szczelinę. Jeszcze trochę i bedę wolny!
Głowa jako pierwsza wychynęła z rozstępu, a wszystkie zmysły zaczęły łapczywie chłonąć bodźce z otaczającego świata, co początkowo było bardzo przytłaczające.
Nienawykłe nawet do bladego światła księżyca oczy bolały, jednak i tak nie potrafiłem ich zamknąć - otaczało mnie tyle wspaniałych rzeczy! Piasek, kamienie, nocne niebo! Wyglądały dokładnie tak, jak je zapamiętałem!
A ile zapachów się tu unosiło! Pustynny pył, futro jakiegoś zwierzęcia, ciepły wiatr! W pierwszej chwili miałem trudności z ich rozwiązaniem, tak dawno do mego nosa nie dotarła żadna woń z zewnątrz.
Chłodna, nocna bryza owiewała wystającą ze szczeliny głowę. Było to uczucie niezwykle odświeżające po setkach lat kiszenia się pod ziemią.
Po upływie paru chwil otwór rozszerzył się dostatecznie, bym mógł wydostać się na wolność. Wyszedłem jako jeden z ostatnich. Pozostałe smoki rozprostowywały już skrzydła i próbowały swoich sił w locie. Ja, z racji ich braku, rozciągnąłem po prostu zbolałe mięśnie. Pochodziłem trochę w kółko, na początku dość niezgrabnie - już niemal zapomniałem, jak to się robi.
Wtem, na krawędzi szczeliny dojrzałem ciekawie wyglądające stworzenie, które kurczowo trzymało się zębami wystającej gałęzi. Zwierzę miało zaraz wpaść w piekielną otchłań, która była smoczym więzieniem przez wiele lat.


----------------------------------
----------------------------------

Od Ferishii - Pustynne Ruiny

------------------------------
------------------------------


Kremowa peleryna delikatnie falowała na gorącym, pustynnym wietrze. Był to prezent od Ramila, który miał zapewnić mi ochronę przed piekącym słońcem i sprawdzał się w tej roli znakomicie. Materiał dodatkowo natarty był nieznanym mi olejkiem o korzennym zapachu, co, jak twierdził młody kapłan, powinno trzymać spragnione chociażby najmniejszej kropelki wody insekty z dala od moich wilgotnych oczu i nosa.
Wędrowaliśmy już od dłuższego czasu, jednak tym razem podróż była dla mnie przyjemniejsza niż wtedy, gdy pierwszy raz wkroczyłam na pustynię. Wyruszyliśmy o bardziej odpowiedniej porze dnia, miałam też pelerynę i świetnego przewodnika, toteż nie było w tym nic dziwnego.
Mimo tego odczułam wielką ulgę, gdy Pustynne Ruiny wyłoniły się zza linii horyzontu. Początkowo przyglądałam się zniszczonym murom z dozą niepewności, mając na uwadze fakt, iż może być to po prostu fatamorgana. Ramil zatrzymał się jednak, a ja uczyniłam to samo.
- Dalszą drogę musisz przebyć sama. Bogini nic nie wspominała o tym, że możesz mieć pomocników, rozsądniej więc będzie, jeśli tu zostanę. Jeżeli będziesz mnie potrzebować, poślij magiczną flarę w niebo, a postaram się pomóc. Powodzenia - ostatnie słowo wypowiedział z dość kwaśną miną. Wiedziałam, iż zakłada, że mogę już nie wrócić.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się najcieplej jak umiałam, choć w obecnej sytuacji ciężko było zachować optymizm. - Żegnaj więc.
Skierowałam kroki w stronę opuszczonych ruin. Obejrzałam się jeszcze za siebie, by ujrzeć drobne stworzonko machające mi łapą na pożegnanie. Odwzajemniłam gest, po czym kontynuowałam wędrówkę.
W miarę, jak zbliżałam się na miejsce, ogarniały mnie coraz gorsze przeczucia. Czułam pulsowanie w głowie, które przybierało na sile w miarę, jak dystans pomiędzy mną a miastem malał. Nie był to jednak do końca zły znak - przynajmniej wiedziałam, że jestem we właściwym miejscu i że rzeczywiście coś tu jest na rzeczy.
Doszłam do samego środka ruin - do miejsca, gdzie najprawdopodobniej kiedyś znajdował się rynek. Dopiero teraz zorientowałam się, że ziemia pokryta jest runami emitującymi blady blask. Zaczęłam się im uważnie przyglądać. Studiowałam runy aż do zmroku, jednak wiele z nich już dawno wyszło z użycia i nie potrafiłam ich odczytać, a fragmenty, które były dla mnie zrozumiałe, i tak zdawały się nie mieć sensu.
Słońce zaszło już całkowicie, toteż blask run zdawał się być mocniejszy... Zaraz, znaki na prawdę zaczynały intensywniej się świecić!
Kilka metrów od siebie dojrzałam pęknięcie, które zaczęło formować się w ziemi i rosło z każdą chwilą. Zorientowałam się, że tracę grunt pod łapami.

----------------------------------
----------------------------------

Od Ferishii

-----------------------------
-----------------------------

Westchnęłam głośno, gdy z hukiem zamknęłam kolejną już księgę, a obłoczek kurzu spowił mój pysk. Odłożyłam opasłe tomiszcze na stos mu podobnych. Po mojej lewej stronie piętrzyły się nieprzeczytane jeszcze egzemplarze, a patrzenie na nie wywoływało już u mnie niemal fizyczny ból. Z rezygnacją sięgnęłam po gruby wolumin oprawiony w czarną, nadgryzioną już nieco przez mole skórę i otworzyłam go na pierwszej stronie. Mój wzrok nie chciał jednak dłużej śledzić wyblakłych liter i co rusz uciekał w bok, znajdując sobie ciekawsze obiekty do obserwacji: drobnego, zielonkawobrunatnego pajączka, skrzętnie wijącego swoją sieć w rogu pustego regału, roztańczony płomień świecy... Czytania miałam na ten dzień serdecznie dość.
Od chwili zniknięcia bogini próbowałam odnaleźć w zgromadzonych w świątyni księgach chociażby najdrobniejszą wzmiankę o pieczęci, którą zostały spowite smoki. Moje poszukiwania były jednak bezowocne. Ramil i Echet również wertowali kolejne tomy, nie osiągnęli jednak sukcesów większych niż moje. Powoli zaczynaliśmy tracić nadzieję, a niepokój narastał w moim sercu. Nie chciałam wyruszać na misję bez żadnego przygotowania teoretycznego, a czas gonił i nie mogłam zbyt długo zwlekać z rozpoczęciem wyprawy. Zmusiłam się, by przeczytać pierwszych parę stron książki.
- Do diabła z tym! - Usłyszałam w końcu. To Ramil, zirytowany, wstał od stołu, strącając z niego łapą kilka ksiąg, za co Echet posłał mu karcące spojrzenie. - Siedzimy z nosami w książkach od ładnych paru godzin i nic nie znaleźliśmy. Założę się, że nawet gdybyśmy przeczytali wszystkie książki świata, nie byłoby w nich ani słowa o smokach i pieczęciach - mruczał pod nosem, sprzątając zrobiony przez siebie bałagan. - Ocho, a co to? - Zatrzymał się na chwilę nad książką, która upadając otworzyła się na pokrytej plamami stronie. - Zdaje się, że coś znalazłem! - Wykrzyknął pełen entuzjazmu.
Zaciekawiona podbiegłam do niego, Echet z resztą uczynił podobnie. We trójkę pochyliliśmy się nad starym woluminem.
(część zdania niewyraźna) smoków. (zielona plama, chyba po jakimś sosie) kłębowisko ciał, na wieki pogrążone w ciemności. Bogowie, pieczętując smoki, skazali je nie na długi, spokojny sen, a na stulecia cierpienia. Jest to tylko jeden z wielu przykładów ilustrujących ich często niecną naturę.
Dalsza część tekstu opisywała inne okrutne czyny, jakich dopuścili się bogowie. Ich lista była dość długa i przerażająca, tekst jednak zakończony został pozytywnym akcentem:
Niemniej nie oznacza to, że bogowie to byty jednoznacznie złe. Bez ich opatrzności, świat pogrążyłby się w chaosie, toteż w pełni zasługują na to, by oddawać im należną im cześć. Przykłady smoków, gruklinów i colmetów doskonale obrazują bowiem, jak może się skończyć ich niedocenianie.
Popatrzyliśmy po sobie, nie wiedząc, co począć. Zaczęłam zastanawiać się, czy aby na pewno powinnam udać się na wyprawę - może to jakaś próba, kolejny niecny występek nadprzyrodzonych istot? 
Dla kapłanów odkrycie musiało być jeszcze bardziej dezorientujące. Poświęcili całe swoje dotychczasowe życie w służbie bogini piasku, a teraz może okazać się, że był to czas zmarnowany. 
Odsunęłam się na parę kroków. Przez chwilę trwaliśmy w ciszy - każdy z nas musiał przeanalizować pozyskane informacje, przyswoić je sobie. 
- Musisz podjąć się misji, niezależnie od tego, czy faktycznie uratujesz w ten sposób Krainę - oznajmił stanowczo Echet. Widać było, że jest wewnętrznie rozdarty, bił się z myślami.- Jeżeli tego nie zrobisz, bogini z pewnością znajdzie sposób, by cię ukarać. Ramil odprowadzi cię do ruin. Wyruszacie za pół godziny.
Ja i Ramil skinęliśmy głowami, dając znak, iż przyjęliśmy polecenie. Omiotłam wzrokiem bibliotekę, w której panował teraz ogromny bałagan. Chwyciłam jedną z książek i odstawiłam ją na jej miejsce na półce. Gdy schylałam się po kolejną, Echet przerwał mi.
- Idź przygotowywać się do drogi, ja tu posprzątam. Muszę zająć się czymś... mechanicznym, co odciągnie trochę moje myśli od całego tego zamieszania - uśmiechnął się półgębkiem.
Odpowiedziałam mu tylko krzywym uśmiechem.


----------------------------------
----------------------------------

środa, 14 czerwca 2017

Od Ferishii

------------------------------
------------------------------

Odruchowo wykonałam obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni, omiatając salę wzrokiem, próbując odnaleźć źródło głosu. Jednak gdy tylko moje spojrzenie natrafiło na falującą sylwetkę bogini, zmrużyłam oczy, a po krótkiej chwili zdecydowałam, że najrozsądniej będzie je po prostu zamknąć.
Ciało bogini nie miało żadnego określonego kształtu, co czyniło dłuższą obserwację niemożliwą. Mózg śmiertelnika nie był przystosowany do oglądania takich widoków i momentalnie się od nich przegrzewał. Gdybym jednak miała opisać jej wygląd, przyrównałabym go do wirującej masy powietrza przypominającej gęstą burzę piaskową. Masa przyjmowała różne kształty - przez krótką chwilę przypominała wilka, by rozpłynąć się w obłok pyłu, a następnie przybrać kształt sokoła. Doprawdy dziwny był to widok.
- Masz tupet - głos ponownie dobiegł ze wszystkich stron i tym razem dało się dosłyszeć w nim nutę stanowczości. Ze ścian posypał się tynk.
Ja natomiast zostałam rzucona na kolana, zmuszona, by uklęknąć przed boginią. Chmura piasku poleciała też w moją stronę, haratając delikatny pysk. Zaskomlałam cicho. Osobiście uważam, że w tak nietypowej sytuacji miałam prawo zapomnieć o etykiecie i nie powinnam zostać w tamtym momencie ukarana. Nie śmiałam jednak się odezwać czy wyrazić sprzeciwu. Wydukałam tylko ciche "przepraszam" i skłoniłam niżej głowę.
Kpiące prychnięcie rozeszło się po sali świątynnej.
- Doskonale... - oznajmiła bogini, a powietrze zaczęło powoli oczyszczać się z pyłu. Poczułam, że żadna siła nie zmusza mnie już do pozostania w pozycji klęczącej, mimo tego nie śmiałam wykonać chociażby najdrobniejszego ruchu. - Pewnie zastanawiasz się  - podjęła - po co Cię tu wezwałam. 
Nieśmiało, delikatnie skinęłam głową. Ruch ten był tak niewielki, że wręcz niezauważalny.
- Złe rzeczy dzieją się na pustyni. Mojej pustyni. Niestety, zażegnanie tego kryzysu wykracza poza moje możliwości. Dlatego też wezwałam ciebie. Jesteś jedyną osobą obdarzoną opatrznością wszystkich bogów. Tylko ty możesz zaradzić temu problemowi. Czy podejmiesz się wyzwania?
Czekałam chwilę z odpowiedzią, próbując poukładać sobie to wszystko w głowie. Bałam się, że owo "wyzwanie" może okazać się dla mnie zbyt trudne. Domyślałam się jednak, że nawet jeśli odmówię, to i tak zostanę zmuszona do jego podjęcia. Starannie przemyślałam moją wypowiedź, ostrożnie dobierając każde słowo:
- Postaram się spełnić Twą wolę, Pani. Nie mogę jednak nic obiecać, zważywszy na to, że nawet nie wiem, czego ode mnie oczekujesz.
- Doskonale - po tonie jej głosu można było wywnioskować, że się uśmiechnęła. Czy bezkształtna masa może się jednak uśmiechnąć? - Cieszę się, że możemy załatwić tę sprawę po dobroci. Pozwól, że zapoznam cię ze szczegółami misji.
Wiele lat temu w Nerthvenie królowały smoki. Nie będę się tu wdawać w szczegóły, ale ta dumna rasa rozwijała się prężnie, a wraz z potęgą nabierała pychy. Przestali oddawać cześć bogom, co było dla nas jeszcze akceptowalne. Gdy jednak te parszywe, łuskowate stworzenia zaczęły nam bluźnić, bogowie zebrali się, by zakląć je w magicznej pieczęci.
Słuchałam z zaciekawieniem. Czułam też, jak gula narasta mi ze strachu w gardle. Cokolwiek będę zmuszona zrobić, prawie na pewno będzie to oznaczało spotkanie ze smokami. Najprawdopodobniej rozwścieczonymi smokami, z którymi drobny wilk taki jak ja nie miałby najmniejszych szans.
- Teraz - kontynuowała bogini - ta pieczęć rozszczelnia się, a wkrótce całkowicie pęknie i smoki wrócą do Nerthveny. Tylko ty możesz temu zapobiec. Jak najprędzej udaj się do Pustynnych Ruin i zamknij tę pieczęć, a wyrządzisz Krainie niemałą przysługę.
Ciało bogini zamieniło się w wir powietrzny, który jakby wessał sam siebie i już po chwili w sali świątynnej nie pozostał żaden ślad po boskim objawieniu.
Tak wiele pytań chciałam jeszcze zadać, nie miałam jednak takiej możliwości. Westchnęłam z rezygnacją. Przysiadłam na ziemi i zaczęłam cicho łkać, czując się całkiem bezradna. Nie miałam pojęcia, jak mam wykonać misję, nie wiedziałam nawet, w którym kierunku się udać. Byłam bez szans na powodzenie.
Tymczasem Ramil i Echet, wciąż zszokowani całą tą sytuacją, ostrożnie podnieśli się z pozycji klęczącej. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia i po chwili Ramil podszedł do mnie, by, chcąc dodać mi otuchy, oprzeć łapę na moim ramieniu.
- Dostąpiłaś wielkiego zaszczytu - oznajmił. W jego głosie brak było charakterystycznej, głupkowato-wesołej nuty. Gdybym usłyszała ten głos w ciemności, na pewno nie rozpoznałabym w nim Ramila. - Zadanie, które otrzymałaś, jest trudne, ale jestem pewien, że dasz sobie z nim radę. Bogini nie posłałaby cię na pewną śmierć - zapewnił mnie.
- Pocieszające - mruknęłam pod nosem. Po chwili jednak otarłam łzy łapą. Chyba już po prostu pogodziłam się z losem. Stanęłam pewnie na nogach.
- No, to którędy do tych ruin? - Zapytałam.

-----------------------------------
-----------------------------------

Darsh'tian