------------------------------
------------------------------
Sparaliżował mnie strach i choć widziałam, jak pęknięcie postępuje prosto w moją stronę, nie mogłam wykonać choćby najmniejszego ruchu, by uciec przed zagrożeniem. Po prostu patrzyłam na nie tępo i czekałam.
Po części wiedziałam też, że nie mam szans na powodzenie. Spóźniłam się. Smoki opuściły podziemia. Przestrzeń powietrzna nad moją głową wypełniła się dziesiątkami ogromnych ciał, skrzydła bestii powodowały silny wiatr.
Byłam przy nich taka mała. Chyba nawet mnie nie zauważyły, albo zwyczajnie nie przejęły się nawet moją obecnością. Czy miałam jakiekolwiek szanse na to, by na powrót zamknąć je pieczęcią? Raczej nie, zwłaszcza zważywszy na fakt, iż nie wiedziałam nawet, jak ową pieczęć wykonać.
Straciłam grunt pod łapami w momencie, gdy moje spojrzenie padło na smoka pokrytego czerwonymi łuskami, które lśniły w bladym świetle księżyca.
Ból ogarnął moje ciało, gdy to, niczym worek kartofli, spadło na skalną półkę. Poczułam, jak jakiś ostry przedmiot - najprawdopodobniej kamień - rozdziera mi prawy bok. Poczułam woń własnej krwi.
Po chwili na krawędzi półki pojawiło się pęknięcie, które szybko doprowadziło do jej oderwania od krawędzi klifu. Zaczęłam znów spadać, ale w ostatniej chwili spostrzegłam wystający z ziemi korzeń i zwinnym ruchem chwyciłam go zębami.
Znalazłam się w fatalnej sytuacji. Pomijając całą tę sprawę ze smokami oraz fakt, że mój bok obficie krwawił, nie miałam jak na powrót dostać się na górę. Próbowałam zahaczyć łapami o jakiś wystający punkt na krawędzi, napotykałam jednak jedynie gładką skałę lub kruchy żwir, który przy najdelikatniejszym dotknięciu opadał w dół. Wiedziałam, że mnie też niedługo czeka taki los, mimo tego walczyłam z bólem szczęk i kurczowo trzymałam się korzenia.
Wtem ogromny cień zasłonił mi widok na okolicę. Nagle poczułam, że znów mam oparcie pod łapami. Uniosłam się w górę, by po chwili zostać delikatnie osadzoną na ziemi.
Spojrzałam z nieskrywanym zdziwieniem na mojego wybawcę. Był to wielki smok pozbawiony skrzydeł, pokryty czarno-fioletowymi łuskami, piękny i przerażający zarazem.
Pochylił się nade mną, jego oddech rozwiał mi sierść.
- Nie bój się, nic ci nie zrobię - zapewnił mnie. Jego głos był niski i wibrował w uszach, ale dało się w nim wyczuć szczerą troskę. - No chodź, daj obejrzeć tę ranę - powiedział, wyciągając zakończoną złocistymi szponami łapę w moją stronę.
Przyjacielski czy nie, nie chciałam, by zbliżał do mnie ten groźnie wyglądający oręż.
- Dziękuję, poradzę sobie sama - oznajmiłam z przyjacielskim uśmiechem - trochę udawanym, nie chciałam jednak wyjść na niemiłą przy stworzeniu, które jednym ruchem mogłoby mnie zabić.
- Ty... umiesz mówić? - Zapytał, a na jego pysku jawiło się autentyczne zdziwienie.
- Owszem, umiem - odparłam.
Przyjrzał mi się z zaciekawieniem.
- Dziwne. Zawsze myślałem, że tylko smoki i ludzie posiedli tę zdolność. Widać wiele się zmieniło, gdy siedziałem zamknięty pod ziemią - skrzywił się.
- Jak widzisz, inne stworzenia też potrafią opanować tę trudną sztukę, jaką jest mowa i nie należy ich tak lekceważyć - nabierałam śmiałości, gdyż teraz byłam już przekonana, że smok nie ma złych zamiarów.
Otworzył pysk, by coś powiedzieć, jednak nie miał szansy spełnić swoich zamiarów. Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, świat wokół nas uległ metamorfozie. Kształty wydłużały się, skracały i deformowały, kolory mieszały się ze sobą i zdawać by się mogło, że tworzą nowe, nieznane barwy (na przykład oktarynę). Również sylwetki smoków porozciągały się, uwalniając wnętrzności części z nich.
Ja i mój wybawca patrzyliśmy na widowisko z przerażeniem. Jedynym, co pozostawało niezmienne, byliśmy my.
Straciłam grunt pod łapami w momencie, gdy moje spojrzenie padło na smoka pokrytego czerwonymi łuskami, które lśniły w bladym świetle księżyca.
Ból ogarnął moje ciało, gdy to, niczym worek kartofli, spadło na skalną półkę. Poczułam, jak jakiś ostry przedmiot - najprawdopodobniej kamień - rozdziera mi prawy bok. Poczułam woń własnej krwi.
Po chwili na krawędzi półki pojawiło się pęknięcie, które szybko doprowadziło do jej oderwania od krawędzi klifu. Zaczęłam znów spadać, ale w ostatniej chwili spostrzegłam wystający z ziemi korzeń i zwinnym ruchem chwyciłam go zębami.
Znalazłam się w fatalnej sytuacji. Pomijając całą tę sprawę ze smokami oraz fakt, że mój bok obficie krwawił, nie miałam jak na powrót dostać się na górę. Próbowałam zahaczyć łapami o jakiś wystający punkt na krawędzi, napotykałam jednak jedynie gładką skałę lub kruchy żwir, który przy najdelikatniejszym dotknięciu opadał w dół. Wiedziałam, że mnie też niedługo czeka taki los, mimo tego walczyłam z bólem szczęk i kurczowo trzymałam się korzenia.
Wtem ogromny cień zasłonił mi widok na okolicę. Nagle poczułam, że znów mam oparcie pod łapami. Uniosłam się w górę, by po chwili zostać delikatnie osadzoną na ziemi.
Spojrzałam z nieskrywanym zdziwieniem na mojego wybawcę. Był to wielki smok pozbawiony skrzydeł, pokryty czarno-fioletowymi łuskami, piękny i przerażający zarazem.
Pochylił się nade mną, jego oddech rozwiał mi sierść.
- Nie bój się, nic ci nie zrobię - zapewnił mnie. Jego głos był niski i wibrował w uszach, ale dało się w nim wyczuć szczerą troskę. - No chodź, daj obejrzeć tę ranę - powiedział, wyciągając zakończoną złocistymi szponami łapę w moją stronę.
Przyjacielski czy nie, nie chciałam, by zbliżał do mnie ten groźnie wyglądający oręż.
- Dziękuję, poradzę sobie sama - oznajmiłam z przyjacielskim uśmiechem - trochę udawanym, nie chciałam jednak wyjść na niemiłą przy stworzeniu, które jednym ruchem mogłoby mnie zabić.
- Ty... umiesz mówić? - Zapytał, a na jego pysku jawiło się autentyczne zdziwienie.
- Owszem, umiem - odparłam.
Przyjrzał mi się z zaciekawieniem.
- Dziwne. Zawsze myślałem, że tylko smoki i ludzie posiedli tę zdolność. Widać wiele się zmieniło, gdy siedziałem zamknięty pod ziemią - skrzywił się.
- Jak widzisz, inne stworzenia też potrafią opanować tę trudną sztukę, jaką jest mowa i nie należy ich tak lekceważyć - nabierałam śmiałości, gdyż teraz byłam już przekonana, że smok nie ma złych zamiarów.
Otworzył pysk, by coś powiedzieć, jednak nie miał szansy spełnić swoich zamiarów. Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, świat wokół nas uległ metamorfozie. Kształty wydłużały się, skracały i deformowały, kolory mieszały się ze sobą i zdawać by się mogło, że tworzą nowe, nieznane barwy (na przykład oktarynę). Również sylwetki smoków porozciągały się, uwalniając wnętrzności części z nich.
Ja i mój wybawca patrzyliśmy na widowisko z przerażeniem. Jedynym, co pozostawało niezmienne, byliśmy my.
----------------------------------
----------------------------------
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcamy do komentowania!