poniedziałek, 26 czerwca 2017

Od Ferishii

------------------------------
------------------------------

W jednej chwili opuściły mnie wszystkie siły. W moim ciele nie została nawet ilość energii wystarczająca, bym mogła ustać na własnych łapach, upadłam więc bezwładnie na ziemię.
Poczułam rozrywający ból. Czułam się, jak kawałek metalu, rozgrzany do czerwoności i rozdzierany przez rzemieślnika gorącymi szczypcami. Ból był tak silny, że przed oczami pojawiły mi się mroczki, a zawartość żołądka podsunęła niebezpiecznie blisko gardła. Jednak nie on był najgorszy.
Moje ciało dymiło jak ognisko, nie dało się jednak na szczęście wyczuć zapachu spalenizny czy innej, podobnej woni, co mnie jednak nie uspokajało.
Po kilku minutach spędzonych w męczarniach, ból ustąpił, a mroczki zniknęły sprzed oczu, odsłaniając dziwny widok: nade mną unosił się około tuzin bezkształtnych obłoczków dymu. Po chwili obłoczki zaczęły nabierać kształtu i już zorientowałam się, z czym, a raczej z kim mam do czynienia. Poczułam, jak gula narasta mi w gardle. Jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak przerażona.
- Ferishio - odezwał się jeden z bogów, przybierając niemal wykładniczy ton - chcesz nam powiedzieć, że nie chciałaś, by powiodła się misja zlecona przez jednego z nas? - W jego głosie kryła się nagana.
- J-ja... - urwałam. Bałam się odezwać i odruchowo postąpiłam kilka kroków do tyłu, spuszczając przy tym głowę.
Rozejrzałam się jednak po okolicy. Więzienie, w którym bogowie zamknęli smoki, nie było przytulnym miejscem. Widziałam też, jak zaklęcie zabija część tych stworzeń. Za co spotkała je tak okrutna kara? Czy pycha i arogancja to wystarczające powody, by skazać żywą istotę na wieczne cierpienie?
Spojrzałam na smoka, który wcześniej mnie uratował. Dzięki niemu zrozumiałam, że bogowie mogą się mylić co do tej rasy. To, że część z nich zachowało się niewłaściwie, w żaden sposób nie usprawiedliwia okrucieństwa istot wyższych.
- Ja nie uważam, by smoki należało na powrót zamknąć - postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę. I tak nie mogłam już znaleźć się w gorszym położeniu. - Zdałam sobie sprawę, że to okrutne i nie mam zamiaru wam w tym pomagać. 
- Patrzcie, jaka ta mała pewna siebie - zaśmiał się jeden z bogów. - No cóż, jesteś z nami albo przeciwko nam. Pomogłaś nam w wykonaniu misji, co prawda nieświadomie, służąc nam za środek transportu, dlatego tym razem pozwolimy ci odejść. Wiedz jednak, że straciłaś już naszą opatrzność. Teraz będziesz musiała nauczyć się bez niej żyć. Co zaś tyczy się twoich łuskowatych przyjaciół... im nie okażemy litości.
By dowieść, iż nie są to tylko puste słowa, rzucił śmiercionośne zaklęcie, które wycelował prosto w jednego ze smoków.
Zareagowałam najszybciej, jak potrafiłam. Posłałam moje myśli wgłąb siebie, by zaczerpnęły z wewnętrznego rezerwuaru energii, chcąc wytworzyć jakieś kontrzaklęcie - jakąś tarczę, neutralizator, cokolwiek. Kiedy jednak odnalazłam odpowiednie miejsce w moim ciele, z przerażeniem odkryłam, że zasoby mojej magii są puste. Nie było po nich śladu, jakbym straciła całą swoją magiczną moc.
Zaskomlałam cicho w poczuciu bezradności.
Magiczna kula posłana przez boga leciała prosto w stronę czarnołuskiego. To chyba dzięki przerażeniu, które mnie wtedy ogarnęło, udało mi się wykrzesać z siebie odrobinę energii magicznej, co wystarczyło, by nieznacznie zmienić tor lotu pocisku. Udało mi się uratować smoka. Dokonałam tego o własnych siłach, co zdawało się zaskoczyć bogów.
Miałam ochotę krzyknąć: "Nie jestem taka słaba, jak się wam wydaje", jednak i tak już sobie u nich nagrabiłam i uznałam, że nie warto pogarszać sytuacji.
Korzystając z chwili nieuwagi nieprzyjaciół, szepnęłam do smoka:
- Wiesz co? Chyba mam plan. Musisz tylko użyczyć mi swojej energii.
Gad bez chwili wahania otworzył się na mnie, a ja rzuciłam zaklęcie, które miało uratować smoki.

***

Z grymasem na pysku spożywałam bezsmakową papkę z nasion, zastanawiając się przy tym, dlaczego zdrowe rzeczy zawsze są takie niesmaczne. Całe szczęście był to już mój ostatni "szpitalny" posiłek.
Do ogromnego, wyściełanego słomą gniazda nadleciała pokryta szarozieloną łuską smoczyca. Podeszła do mojego zrobionego ze skór legowiska i złapała mnie w szpony, co było dość nieprzyjemnym uczuciem, choć starała się postępować ze mną delikatnie.
Jej palce z zadziwiającą zręcznością zdjęły opatrunek z mojego boku, tym razem jednak nie założyła już świeżego. Gdy zostałam odstawiona na wyściełane gałęziami podłoże, odwróciłam głowę w kierunku swoich żeber, by przyjrzeć się ranie. Ładnie się goiła, pomimo faktu, że smoki opatrzyły mnie w dość nieudolny sposób - moje ciało było zbyt małe dla ich łap, by mogły precyzyjnie zaszyć szwy. Dlatego też, pomimo ich najlepszych starań, pod moim futrem zapewne na zawsze pozostanie nieregularna blizna.
Podziękowałam pielęgniarce za opiekę nad nią, poczułam się jednak trochę głupio, gdyż nie miałam nic, co mogłabym jej ofiarować w podzięce. Podzieliłam się tym spostrzeżeniem ze smoczycą.
- Och - zaśmiała się. - Chcesz powiedzieć, że uratowanie naszej rasy to niewystarczające podziękowanie, Ferishio?
Zaśmiałam się. Nawiązałyśmy jeszcze krótką rozmowę, po czym każda z nas udała się w swoją stronę.
Schodzenie ze wzniesienia, na którym umieszczone było gniazdo, zmęczyło mnie, dlatego przysiadłam na skalnej półce i z nostalgią spojrzałam na roztaczający się przede mną krajobraz Nerthveny.
Kraina niewiele się zmieniła podczas mojej nieobecności - dziwnie było mi myśleć o moim zniknięciu jako o nieobecności właśnie.
Żeby uratować smoki, połączyłam swoje siły z Darsh'tianem i udało mi się przenieść nas wszystkich w przyszłość, zostawiając rozwścieczonych bogów w innym niż nasz wymiarze czasowym.
Oznaczało to jednak, że nie było mnie na terenie Nerthveny przez kilka... tygodni, miesięcy, lat? Nie mogłam tego jednoznacznie stwierdzić.
Wiedziałam jednak, że bez mojego przewodnictwa, Firth Athaill rozpadło się, a wraz z nim me serce rozsypało się na tysiące drobnych kawałeczków. Obrałam sobie teraz jeden wyraźny życiowy cel: odbudować watahę i przywrócić jej dawną potęgę. Wiedziałam, że przede mną długa droga, byłam jednak pełna determinacji.
Przelatujący niedaleko mały, zwinny smok o żółtym ubarwieniu skręcił w moją stronę.
- Wiadomość do wszystkich! Zgromadzenie na dziecińcu głównym rozpoczyna się za pół godziny! - Wykrzykiwał bez ustanku. Wkrótce odleciał poza zasięg moich oczu i uszu.
Z głośnym westchnieniem podniosłam się do pozycji stojącej. Znów musiałam wspiąć się na górę, a bynajmniej nie było to to, na co miałam w tej chwili ochotę.

***

Słuchałam z zainteresowaniem, co rada smoków chciała ogłosić swojemu ludowi. Obserwowałam widowisko, siedząc na czubku głowy Darsh'tiana - smok uznał, że nie pozwoli mi stać na ziemi, gdyż mogłabym zostać rozdeptana. Kiedy stwierdziłam, że potrafię na siebie uważać, zaśmiał się tylko i delikatnie musnął pazurem nierówną bliznę na moim boku.
- ... W związku z tym ogłaszam wyprawę - kontynuował srebrnołuski samiec. - Przemierzymy świat w poszukiwaniu innych smoków. Tu, w Krainie, chwilowo pozostanie tylko Darsh'tian, jako iż jest najmłodszy z nas. Jego obowiązkiem będzie zbieranie znajdujących się tu smoków w jedno zgromadzenie.
Rozbrzmiały wiwaty na cześć smoka. Odruchowo skinął głową, dziękując współplemieńcom za aplauz, a ja prawie zsunęłam się na śliskich łuskach.
- Wygląda na to - szepnęłam mu do ucha - że teraz mamy podobne cele.

--------------
KONIEC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcamy do komentowania!