Jak przez mgłę zaczynały do mnie docierać różne bodźce. Pierwszym, co poczułam, był tępy ból w okolicy karku. Powoli uchyliłam jedną powiekę i uniosłam łeb. Odkryłam, że źródłem mojego bólu był korzeń wystający z ziemi, który wbijał mi się w ciało. Przewróciłam oczami i prychnęłam. Dźwignęłam przednią część ciała i jednym, szybkim ruchem ucięłam zębami korzeń tuż przy ziemi. Uśmiechnęłam się półgębkiem sama do siebie i z powrotem położyłam się na litej skale. Nie było mi za wygodnie, więc karciłam się w myślach za to, że nie przyniosłam sobie wczoraj materiałów na posłanie. Przewróciłam się na drugi bok i byłabym wpadła w objęcia Morfeusza, ale oczywiście musiałam trącić łapą pajęczynę. Tłusty, czarny krzyżak spadł mi na nos.
- Fuu! - Natychmiast skoczyłam na równe nogi. Zaczęłam trząść głową na wszystkie strony. Nie przepadałam za pająkami, ale ten tutaj porządnie mnie wystraszył. W chwili pierwszego zaskoczenia zionęłam nawet ogniem, ale niewiele to dało.
Ciężko mi było podskakiwać w jaskini, do której ledwo się mieściłam. Toteż po minucie strąciłam pająka i zdeptałam, jednak lekko obtarłam sobie ogon i skrzydła oraz osmaliłam nos.
Wiedziałam, że nie uda mi się już zasnąć, więc z ciężkim sercem wypełzłam z jaskini.
- Po pierwsze: śniadanie. Po drugie: znaleźć kogoś, kto pomoże mi się zorientować.
Ruszyłam powoli przez las. Kiedy nieco oddaliłam się od swojej jaskini, przystawiłam nos do wilgotnej, pachnącej deszczem ziemi i zaczęłam węszyć. Po jakimś czasie wytropiłam dostojną łanię, spacerującą wzdłuż strumyka. Przyczaiłam się za krzakami, z brzuchem przy ziemi, złożywszy uprzednio skrzydła. Kiedy zwierzę znalazło się w optymalnej pozycji, wyskoczyłam na nie i przygwoździłam pazurami do ziemi. Szarpało się i tłukło mnie kopytami, ale powoli traciło zapał. Już chciałam wbić pazury w ciało łani, jednak ta nagle wyślizgnęła się spod mojej łapy i zaczęła uciekać między drzewa. Lekko zdezorientowana warknęłam i pobiegłam za nią. Dość szybko ją dogoniłam, ale gdy zrównałam się z celem, poczułam, że tracę równowagę. Przeklęty pazur, a właściwie jego brak!
Desperacko rzuciłam się na łanię i przejechałam zębami o jej bok. Nie udało mi się schwycić ofiary, ale nie miało to większego znaczenia. Śledziłam zwierzynę przez około kwadrans, aż zaczęła się zataczać. Wiedziałam, że mój jad zaczyna działać. Po chwili łania położyła się, a ja bez przeszkód do niej podeszłam. Zwierzę dzielnie próbowało stawiać opór, ale nie miało szans. Ruszało się coraz bardziej niemrawo. Nie chciałam patrzeć zbyt długo na jego agonię, więc szybko poderżnęłam mu gardło. Krew trysnęła na trawę, a ja złapałam łup i wzbiłam się w powietrze.
Przelecenie do mojej tymczasowej jaskini zajęło raptem chwilę. Rzuciłam truchło na skałę i zabrałam się do usuwania zbędnych części. Co jak co, ale nie lubiłam kości w jedzeniu.
Po posiłku poszłam nad strumyk, by oczyścić łapy i pysk z pozostałości po posiłku. Plusk wody działał na mnie kojąco. Kiedy doprowadziłam się do porządku, usiadłam nad brzegiem strumienia i zanurzyłam ogon w rwącym nurcie.
- Zaraz poszukam tu kogoś - obiecywałam sobie - Za chwilę...
Ale nadal leżałam sobie w trawie, rozmyślając. Dopiero trzask gałązki wybudził mnie ze szponów własnego umysłu. Przekrzywiłam łeb i nasłuchiwałam. Ktoś tu szedł. I bynajmniej nie była to wiewiórka ani jelonek...
--------------
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcamy do komentowania!