niedziela, 28 stycznia 2018

Od Kivuli Moto - Idealna okazja

 
Momentalnie otworzyłam oczy wiedząc, że to nie wróży nic dobrego. Mój oddech przyspieszył, a serce biło tak mocno, jakby miało zaraz wyskoczyć z klatki piersiowej. To nie było normalne - z jakiego powodu udało mi się przeżyć? Obrażenia, które zadała mi ta skrzydlata wiewiórka były na tyle mocne, aby powalić stworzenie większe ode mnie, a już na pewno takiego wilczka, jakim byłam ja. Moje mięśnie wciąż nie odpoczęły po poprzednich wyczynach, na jakie sobie pozwoliłam - czego szczerze już bym nigdy więcej nie powtórzyła - i dalej nie panowałam nad tym, aby móc wstać bez czyjejś opieki. Jednakże ból nie był na tyle silny przy karku - nie to, co w innych partiach ciała - więc mogłam bez problemu poruszyć łbem. Rozglądałam się wokół, a jedyne, co udało mi się dostrzec, to była sylwetka jakiegoś wilka - to widocznie on musiał mnie uratować. Ponadto wszędzie wokół znajdywała się tylko wszechogarniająca ciemność, która spowijała każdy najmniejszy zakątek tego miejsca. Uczucie dyskomfortu wzmagała tylko wilgoć i zimno, które tak, jak mrok pojawiały się wszędzie - a przynajmniej tam, gdzie zdołałam to dostrzec. Zakres moich zmysłów był tu ograniczony do kompletnego minimum.
Przyzwyczajając już swój wzrok do braku światła zwróciłam swoje oczy w stronę postaci, leżącej niedaleko mnie. Po sylwetce mogłam bez problemu zgadnąć, że należała ona do wilka. Jego silne, umięśnione ciało i układ mięśni sprawiały, że mógł to być basior, jednak z doświadczenia wiem, że nie warto oceniać książki po okładce. Dalej brnąc w przyglądanie się domniemanemu samcowi zauważałam coraz to nowsze rany, znajdujące się na jego - bądź jej - korpusie. Najbardziej dostrzegalny był, jednak jeden wielki uraz, przebiegający od barków aż do początku ogona, którego ciężko było nie zauważyć. W przeciwieństwie do moich zadraśnięć to było już o wiele poważniejsze. Szkarłatna, podchodząca pod czerń ciecz sączyła się powoli po całym ciele zwierzęcia, co wyglądało niemiłosiernie boleśnie. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, iż ja spowodowałam to, że istota tak naraziła się na niebezpieczeństwo - rana wyglądała jeszcze świeżo, a więc było to jedyne racjonalne wytłumaczenie. Czułam się cholernie głupio - ktoś naraził swoje życie, aby mnie ratować, a ja nie mogłam wykrztusić zwykłego "dziękuję"?
- Znaj łaskę Pana, Kivuli. - Nagle od środka przeszył mnie strach. Wiedziałam, do kogo należał ten głos i wcale nie byłam z tego zadowolona. Yin - gdyż to on przed chwilą się do mnie zwrócił - był tym basiorem, który jeszcze niedawno miał czelność mnie doprowadzić do takiego stanu, a teraz nagle mnie uratował. Co on sobie myślał? Że może się mną bawić, jak lalką, a następnie odrzucić w kąt, gdy mu się w końcu znudzę?! Nie wiedziałam, jak mam na to zareagować. Z jednej strony byłam mu całkowicie wdzięczna, że dla mnie tyle zrobił, ale z drugiej strony pałałam do niego żądzą mordu. Ni jak nie mogłam zapomnieć o tym, jak mnie potraktował zwłaszcza, że nie było to wcale tak dawno temu. - Wiedz, że po raz kolejny się nad tobą nie zlituję... - Samiec z trudem mówił, czemu wcale się nie dziwiłam. Jego głos był zachrypnięty i co chwila musiał odkaszlnąć, by nie przeszkadzało mu nic w mowie. Wciąż był odwrócony do mnie plecami, jakby chciał ukryć swoje cierpienie - widać męska duma na tym zaważyła.
- Dałabym sobie sama radę. - wyjąkałam z trudem opanowując syknięcie z powodu nagłego wzrostu boleści. Tak, jak on byłam słaba i nic na to nie mogłam poradzić - nie miałam żadnej szansy na niepostrzeżone wyjście tak, aby ten mnie nie zauważył. Nie chciałam mieć na razie nic wspólnego do czasu, kiedy zacznie się zachowywać, jak na wilka przystało. Jego charakter dopiero teraz się w pełni ukazał - a był tak nieznośny, że gdybym w tym momencie mogła wybrać, czy jednak bym się na ten spacer wybrała, to zostałabym na swoim drzewie. To było za dużo, nawet, jak dla mnie - a przeżyłam, tyle, że zniosłabym nawet najcięższą wojnę. - Nie musiałeś mi pomagać. Zrobiłam to z własnej woli. - rzuciłam, by Yin nie myślał, że jestem mu jakkolwiek dłużna. Co to, to nie! Nie pogardziłabym, jeśli nawet w tym momencie zostawiłby mnie samą w lasie, na pożarcie smoków. Wszystko, byle nie przebywać w jednym pomieszczeniu z tym natrętem, na którego jestem teraz skazana przez długi czas.
- Mała... Nie wmówisz mi, że to, iż teraz żyjesz, to nie moja zasługa. - mówiąc to odwrócił się powoli w moją stronę i uśmiechnął szelmowsko. Nie lubiłam, gdy tak robił, a już na pewno nie po tym, co zrobił.
- Ach, tak? Czyli to nie ty próbowałeś mnie jeszcze niedawno zabić? - także uniosłam kąciki swoich ust do góry, bo wiedziałam, że mina basiora po tym zrzednie i nawet miałam rację. Powstrzymywał się od tego, aby mi nie dogryźć i nawet mu to wychodziło. Ja nie dając za wygraną nadal miałam wykrzywiony pysk w tym dziwnym grymasie, który miał imitować uśmiech. - No co... Nie masz mi niczego więcej do powiedzenia? - odezwałam się uwodzicielsko, aby jeszcze bardziej go rozwścieczyć. W tym stanie przecież nie mógł mi nic więcej zrobić, a ja miałam zamiar w pełni wykorzystać tą okazję, która mi się nadarzyła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcamy do komentowania!