niedziela, 28 stycznia 2018

Od Shadow

(LAGUNA)
 
 
 
Przez cały poranek byłam cholernie zirytowana. Nie dość, że byłam uziemiona, to musiałam siedzieć z psychicznym lisem i rozmawiać ze ścianami. Wylazłam z pokoju, podążając za Luną, po dość krótkim dialogu. Burczenie w brzuchu zmusiło mnie jednak do krótkiego spaceru, który ograniczył się tylko do przejścia do innego pomieszczenia. Rosso przyrządził coś, co nazywali śniadaniem. Zdegustowana zauważyłam, że na skale nie ma nic, co mogłabym zjeść. To tylko owoce. Fuknęłam wściekle, Luna parsknęła śmiechem, a ja już totalnie zdenerwowana "stwierdziłam" że jestem wilkiem, nie jakąś pieprzoną sarną. Jeszcze chwila, i kapustę mi opchną.
- Dobra czekaj, coś Ci upoluję... - powiedziała, odwracając się. No chyba nie, sama sobie potrafię poradzić.
- Sama jestem w stanie! - wyraziłam swoje zdanie wściekła. Luna wyszła, totalnie mnie ignorując. Psychiczny lis, dokładniej Rosso,  starał się mnie czymś zająć. Wściekłam się, i postanowiłam wyjść, gryząc i drapiąc na oślep. Ignorowałam nawet bolącą mnie łapę, chciałam się stąd wyrwać. Rosso stracił już nad sobą panowanie, i zmienił postać, przygważdżając  mnie do ziemi. Jęknęłam zrezygnowana, nie chciałam tu siedzieć. Poddałam się, i odepchnęłam basiora, przynajmniej spróbowałam. Stał nade mną niewzruszony całą wiązanką przekleństw, próbą ucieczki i kolejną wiązanką. Utwierdziłam się w przekonaniu, że jest nienormalny. Usłyszałam znane mi już kroki - Laguna wróciła.
- Aż tak się wyrywała? - roześmiała się biała wadera.
- No... - odparł zamyślony basior, który szybko zmienił postać i zabrał zdobycz od wilczycy.
- KRÓLIK?! - wydarłam się, widząc liche, prawię obrobione z futra stworzenie. - Myślisz że pojem sobie KRÓLIKIEM?! - krzyknęłam wściekła, taksując wzrokiem "posiłek".
- No, mam taką nadzieję. - popatrzyłam na białą waderę z nienawiścią. Chcę stąd zwiać, albo przynajmniej zjeść coś porządnego. Rosso zniknął gdzieś z moim posiłkiem, wrócił po kilkunastu minutach. Z odrazą spojrzałam na owoce, którymi zajadała się pozostała dwójka. Dokończyłam swoje śniadanie. Po krótkim czasie zaczęła mi doskwierać senność, zmrużyłam oczy. Ziemia wydawała się teraz idealnym miejscem na sen, ległam na ziemi i zasnęłam. Przez chwilę słyszałam jeszcze jakieś niewyraźne rozmowy, ale szybko straciłam jakikolwiek kontakt ze światem.

***
 
Otworzyłam zaspane oczy, przed sobą ujrzałam znane mi białe łapy.
- Lu..Luna? - stęknęłam, próbując wstać. Wadera szybko powstrzymała mnie przed wykonaniem jakiejkolwiek czynności. Przewróciłam wściekła oczami, ona naprawdę była nadopiekuńcza. Przemilczałam, gdy Rosso podsunął mi jakieś lekarstwo, i zajął się moją łapą. Zaklęłam cicho, lisek zmienił opatrunek i mruczał coś do mnie pod nosem. Ignorowałam go, wzdychając ciężko. Zastanawiałam się, jak stąd zwiać. Po kilku minutach skończył majstrować przy opatrunku, i kazał mi leżeć. Pokiwałam potulnie głową, i zamknęłam oczy. Miałam totalnie dość tej dwójki. Poradziłabym sobie sama, już nie z takich rzeczy się wylizywałam. Bezczynne leżenie w łóżku wcale mi się nie podobało. Popołudniem zdecydowałam, że wyjdę na spacer. Z trudem uniknęłam Luny i jej towarzysza. Waderę jeszcze  przeżyję, ale lis mnie irytował. Westchnęłam cicho, i wyszłam na powierzchnię. Do moich nozdrzy dostał się cudowny zapach świeżego powietrza. Mimowolnie się uśmiechnęłam, rozglądając się wokoło. Wszystko było przykryte białym puchem, który w sumie... wyglądał ślicznie. Musiałam przyznać, że to naprawdę ładnie wyglądało. Całą fascynację krajobrazem Nertheveny przerwało skrzypienie śniegu pod czyimiś łapami. Zaklęłam cicho, i położyłam po sobie uszy. Kto to do cholery mógł być? To na pewno nie była Laguna, ani tym bardziej Rosso. Wycofałam się niezdarnie do tyłu, starając się uniknąć nieznajomego. Zamknęłam oczy, modląc się by to był ktoś, kogo znam. Niechętnie uświadomiłam sobie, że się bałam. Prosiłam tylko o to, by Luna albo Rosso tu przyszli. Kroki były nieco bliżej, do moich uszu doszło też ciężkie sapanie. Nieprzyjemny ścisk w żołądku sprawił, że prawie zwróciłam dzisiejszy posiłek. Uspokoiłam się, gdy ten "ktoś" odszedł, a jego kroki ucichły. Odetchnęłam z ulgą, spoglądając w ślady, które zostawił. Ubabrał śnieg krwią, czyli jednak coś było na rzeczy. Szybko jednak o tym zapomniałam, przecież właśnie miałam szansę, żeby zwiać od tamtej dwójki! Machnęłam radośnie ogonem, idąc przed siebie. Wciąż utykałam, ale przynajmniej mogłam chodzić. Nie miałam zamiaru polować, przynajmniej teraz. Wszelkie zmartwienia zniknęły, zapomniałam o lisie i białej waderze. Po przejściu dość długiej trasy, zatrzymałam się gwałtownie. Nawet im nie podziękowałam, ale wrócenie do Nich będzie dla mnie jak wyrok, i po raz kolejny spędzę kilka tygodni na bezczynnym leżeniu. Targały mną sprzeczne uczucia, chciałam uciec, i niczym się nie martwić, ale równocześnie miałam jakiś dług wobec nich. Po kilku minutach wpatrywania się w ścieżkę, zawróciłam z niechęcią, i spróbowałam wrócić do tamtej dwójki.


 
Luna? c:
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcamy do komentowania!