Nie był łaskawy się odwrócić. Może to i dobrze, bo nie musiałam widzieć jego parszywej mordy.
- Czego jeszcze chcesz? - wycedziłam wściekle. Nie odpowiedział. - Halo? Zadałam pytanie. - warknęłam. Odpowiedziała mi tylko cisza, już chciałam się odwrócić, ale powstrzymał mnie jego głos.
- Jeśli chcesz go zobaczyć... - odpowiedział. - ...to musisz ze mną iść. - skuliłam uszy po sobie. Nie ma mowy. Odmówiłam mu stanowczo, wilk ucichł.
- Uważaj, żeby cię w nocy coś nie spotkało. - rzekł wreszcie. No, zajebiście, teraz zagadkami będzie pierdolił. Roześmiał się szyderczo, rozłożył skrzydła i uniósł dumnie głowę, rozpływając się. Nienawidziłam go za to. Cienie, jak na poranne słońce były nienaturalnie długie, to nasza sprawka? Miałam to w sumie gdzieś. Czasami żałowałam, że przypadł mi właśnie cień, a nie na przykład ogień, ale to nie ja wybierałam. I dobrze, że wywiało dupka. Wróciłam do siebie, bez większego pomysłu co robić. Nie miałam ochoty polować, zignorowałam burczenie w brzuchu. Zwinęłam się w kłębek, i podwinęłam ogon. Powietrze było ciężkie, nie dobiegały mnie żadne odgłosy z zewnątrz. Pomieszczenie spowite było w mroku, który rozświetlał nikły płomyk pochodni. Wstałam, i zaczęłam krążyć bezsensownie po pomieszczeniu. Mój wzrok przykuł tunel. "Nie byłam tam jeszcze" pomyślałam, przymykając oczy. Mogłabym się w sumie przejść, nigdy nic nie wiadomo. Koło mnie pojawił się Strażnik. Spojrzałam na niego zdziwiona, gdzie drugi z nich? Zbagatelizowałam jego zniknięcie, i wskazałam mu tunel. Skinął masywnym łbem, i ruszył przodem. Wstrzymałam go gestem, i weszłam pierwsza. Ciemność była nieprzenikniona, czuć było stęchlizną i grzybem. Skrzywiłam się, i niepewnie postawiłam łapę. Podłoże obniżało się, stawiając kroki, wdepnęłam w coś mokrego i oślizłego. Strzepnęłam to z kończyny z odrazą, i odszukałam wzrokiem nieco jaśniejszą sylwetkę Strażnika. Szedł za mną, i oglądał się na boki węsząc. Czasami mnie irytował, ale przynajmniej nie byłam sama. Schyliłam uszy po sobie, gdy nastąpiłam na coś twardego, łamiąc to. Nie odważyłam się popatrzeć co to takiego, szłam dalej. Zatrzymałam się, i puściłam basiora przodem. Burknął coś w ojczystym języku, zapewne jakieś bluźnierstwo. Niechętnie podążałam za nim. Weszliśmy do jakiejś cieczy, podobnej do wody, ale ciemniejszej. Szłam z duszą na ramieniu, modląc się by nic się nie stało. Wyskoczyłam na brzeg jak oparzona. Wilk mówił coś do siebie, w niezrozumiałym dla mnie języku. Rozejrzałam się wokoło, nigdy tutaj nie byłam. Gdyby nie ta woda, było tu... ciekawie. Było wiele nieznanych roślin, ślady na ścianach po ogniu i miejsca na zawieszenie pochodni. Czyli ktoś już tu wcześniej był, ciekawe. Strażnik zamigotał, spoglądając na swój naszyjnik. Czas mijał, a ja nie miałam bladego pojęcia jak stąd wyjść. Basior zniknął, pozostawiając po sobie ostry zapach, i popiół. Zaklęłam głośno, akurat teraz?! Poczekałam, aż moje oczy przyzwyczają się do ciemności. Po omacku dotarłam do wody, i weszłam do niej, ostrożnie stawiając kroki. Moje łapy zapadały się w mule, osiadłym na "dnie". W ułamku sekundy straciłam grunt pod łapami, i zanurzyłam się pod wodą. Zachłysnęłam się gorzkim płynem, i zaczęłam gwałtownie przebierać nogami, w poszukiwaniu jakiegoś oparcia. Za cholerę nie było nic. Mój pysk wynurzył się spod wody, zaciągnęłam się powietrzem, i ponownie wylądowałam pod wodą. Po raz kolejny zaczęłam panikować, przed oczami mi pociemniało. Poczułam pod łapami coś twardego, przypominającego skałę. Była na tyle długa, i wysoka, że mogłam na niej spokojnie stanąć. Wykrztusiłam wodę, i odetchnęłam z błogością. Uspokoiłam się, i doskoczyłam do drugiego brzegu. Otrzepałam się z piachu, i wybiegłam truchtem z jaskini. Kiedyś zwiedzę to na spokojnie. Przy wejściu do mojego głównego pomieszczenia leżał zając. Rozejrzałam się, i zatargałam go do kąta. Zjadłam go ze smakiem, traktując go jako obiad. Zauważyłam, że zaszło już słońce. Przeciągnęłam się, i poszłam spać.
~~~~
Niegdyś spokojną taflę wody zakłócały teraz krople deszczu. Siedziałam na brzegu, i wpatrywałam się w nią. Niebo rozcinały pioruny, a ciszę przerywały grzmoty. Zajebiście wprost. Zaklęłam jeszcze głośniej, przekrzykując burzę. Moje futro było całe mokre, nie miałam pojęcia co zrobić, ani gdzie zniknął Qwerty. Dźwięki ucichły, pomimo tego że pogoda się nie zmieniła. Rozejrzałam się zdziwiona wokoło.
- Uważaj, żeby cię w nocy coś nie spotkało. - rozbrzmiał głos, którego tak szczerze nienawidziłam. Yin. Jakim cudem on jest w moich snach?
~~~~
Wybudziłam się gwałtownie, chwilowo nie orientując się, gdzie jestem. Otworzyłam oczy, zaraz przede mną jaśniała biała sylwetka. Poderwałam się z ziemi, i wyszczerzyłam kły.
- Co ty odpierdala... - zawiesiłam głos, i przysiadłam zdziwiona. - Qw-Qwerty? - wyjąkałam, spoglądając na wilka. To w stu procentach on, to samo białe futro, jaśniejące oczy i interesujące boki głowy. To on.
- Witaj, Shaddie. - uśmiechnął się rozbrajająco. Miałam ochotę równocześnie skoczyć mu do gardła, jak i przytulić z całych sił. - Nie mam zbyt wiele czasu, więc daj mi szybko powiedzieć to co trzeba.
- Jak.. jak to nie "mam dużo czasu"? - zapytałam odrętwiała ze zdziwienia. Basior usiadł, i zaczął mówić. Słuchałam go, ale nie za bardzo rozumiałam wzmiankę o "tym że Yin ma na pieńku ze Śmiercią". - Nie jesteś prawdziwy. Ty nie żyjesz, więc czym tak naprawdę jesteś? - rzekłam, z naciskiem na "czym". To no nie jest nikim, kogo znałam. Tamten basior nie żyje. Poczułam, jak w moich oczach zbierają się łzy. Zamrugałam by to zamaskować, Qwerty patrzył na mnie ze współczuciem.
- Wybacz... - szepnął. - przepraszam za wszystko. Na mnie już czas. - rzekł, i odwrócił się. Wszystko wokół osnuła mgła, stawiał lekko łapy, jakby szedł do swoich przyjaciół. Zniknął, rozpłynął się w mlecznobiałej mgle. Czyja to jest sprawka?
- Ty skurwysynie! - krzyknęłam łamiącym się głosem. Nawet nie wiedziałam do kogo to mówię, po prostu się wydarłam. Może skierowałam te słowa do Yina?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcamy do komentowania!