sobota, 3 lutego 2018

Od Kivuli Moto - Przedśmiertna operacja

 
Stałam przerażona i wpatrywałam się ze wściekłością w oczach na mojego towarzysza. Bałam się cokolwiek powiedzieć i tylko nasłuchiwałam tego, o czym rozmawia Yin wraz ze swoim... sługą? Inaczej nie mogłabym tego nazwać. Obydwoje wyglądali nad wyraz spokojnie, co mnie niepokoiło - basior z ogromną raną wciąż uśmiechał się szyderczo, jakby dając do zrozumienia, że wszystko u niego w porządku. Nie, oczywiście, iż tak nie było. Zastanawiałam się, dlaczego oni mogli udawać, że nic się nie stało w momencie, w którym ja trzęsłam się ze strachu. Dla mnie to było wręcz niemożliwe. Nie mogłam zapomnieć o tym, ot tak zważywszy na to, że chciałam dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat - kim była ta kobieta i czego chciała od samca? Wyglądała na młodą, lecz jej skóra była niecodziennie blada - wyglądała, jakby od dawna była już martwa. Jej puste oczy nie wyrażały żadnych emocji, jednak dało się od niej wyczuć niesamowicie przenikliwe zimno. We włosy - pofalowane, spływające po jej kościstych ramionach - miała wpięte dwa duże kwiaty, z którymi jeszcze nigdy nie miałam okazji się spotkać - rośliny były tak samo piękne, jak jej niecodzienna uroda. Była urodziwa, chociaż ciężko było to dostrzec za pierwszym razem - przysłaniała to jej przeszywająca aura, otaczająca mnie całkowicie od środka.
- Narkoza. Musimy ci zrobić operację. - usłyszałam nagle informację, dobiegającą z drugiego końca jaskini. Jaką operację, do cholery?! Serce zaczęło mi bić szybciej, a po policzkach z niewyjaśnionego powodu zaczęły mi ściekać strużkami łzy, wpadające mi do otwartego z wrażenia pyska. Słone, pomyślałam sobie, po czym od razu skierowałam wzrok na leżącego w oddali wilka, który nie dawał już z siebie żadnej oznaki życia - to musiał być wpływ tej narkozy, o której mówiło przed chwilą stworzenie pochylające się nad nim. Powędrowałam chwiejnym krokiem do niego, po czym upadłam - wciąż byłam osłabiona i wiedziałam, że przez jakiś czas będę mogła poruszyć się tylko o co najwyżej kilka metrów.
- T... - usiłowałam sobie przypomnieć imię potwora, które jeszcze przed chwilą wymawiał Yin. Nic nie wskazywało na to, aby trwało to zbyt długo. - Toxic, tak? - zapytałam po chwili, nie oczekując od niego odpowiedzi. Wpatrywałam się tylko w to, co robił - przenosił basiora w miejsce, gdzie jest więcej światła, po czym spojrzał na mnie i jakby czekał, aż powiem coś dalej. Dziękuję, odpowiedziałam mu w myślach, po czym otworzyłam szerzej pysk, by móc coś powiedzieć. - O jakiej operacji mówiłeś? To coś poważnego? - Jego mina natychmiast posmutniała, a ja nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że od tego właśnie zabiegu zależy jego życie. Nie mogąc uwierzyć w to, czego się przed chwilą dowiedziałam. Moja głowa automatycznie opadła na lodowatą posadzkę - jeśli można to tak nazwać - i zaczęłam cicho łkać. To moja wina. Gdybym mu pomogła przy Niej, wszystko mogłoby się potoczyć inaczej - zamiast tego stałam tam sparaliżowana i ledwo co udało mi się z siebie wykrztusić jedno zdanie. Cholerna Kivuli.
- Jeśli chcesz, możesz mi w tym pomóc. Możesz się na coś przydać. - powiedział stanowczo Toxic, a ja natychmiast wytężyłam słuch. Oczywiście, że chciałam mu pomóc! Moja duma by tego nie zniosła, gdybym chociaż odważyła się pomyśleć o negatywnej odpowiedzi, a już co dopiero tak odpowiedzieć.
- N... No, tak. Ale w czym? Przecież teraz to ja się nawet ruszyć nie potrafię bez czyjejś pomocy... - Spuściłam wzrok uświadamiając sobie, że jeśli naprawdę chcę coś przy tym zdziałać, to muszę przestać zwracać uwagę na swój ból. Poczujesz tylko lekkie ukłucie, szeptałam do siebie, aby nie myśleć o cierpieniu, które z każdą próbą mojego ruchu wzrastało do takiego poziomu, jakby po plecach przeszło mi kilka słoni - a wierzcie mi lub nie, lecz to wcale nie jest przyjemne uczucie. Wykorzystując w końcu całą swoją siłę woli podeszłam do istoty, co chwilę klnąc pod nosem lub sycząc, jednakże do nie miało znaczenia. Samiec mnie niedawno "uratował", więc i ja nie chciałam pozostawać mu dalej dłużna. - To co mam robić? - zapytałam z wymuszonym uśmiechem na obolałym pysku.
- Hmm... Potrzymaj to! - wcisnął mi do łap niewielkie pudełko, jakie zazwyczaj nosili przy sobie medycy z watahy. (Lepiej nie pytać, skąd to wiem. To za długa i skomplikowana historia, którą pozostawię na kiedy indziej). Przyglądałam mu się, jak zaczął wyciągać stamtąd szew i igłę chirurgiczną, po czym przystąpił do pracy. Szczerze? Z wielką chęcią chciałabym to od-wiedzieć i już nigdy więcej nie zobaczyć.
Najpierw powoli nawlekł na kleszczkę nić chirurgiczną, a następnie zaczął się z precyzją wbijać w skórę Yin'a. Można było zauważyć, iż nie robił tego pierwszy, ponieważ zachowywał przy tym niezwykłą precyzję. Tak, ewidentnie był dobry w tym fachu i nie dziwię się, z jakiego powodu samiec mu zaufał - też bym tak postąpiła. Krew zaczęła ściekać powoli po jego skórze, plamiąc przy tym nieskazitelnie białe futro wilka. W coraz większej ilości obszarów sierść nabierała szkarłatnego koloru, pozostawiając po jakimś czasie brązowawe ślady - wyglądało to, jakby canis lupus zamieniał się w żyrafę - co było całkiem zabawne, jednak starałam się powstrzymać śmiech. Spoglądając po raz kolejny na to, co robiło stworzenie, dostrzegłam coraz więcej małych ranek, spływających jednym ciurkiem po ciele Yin'a. Nagle do moich nozdrzy dotarł zapach uryny, zmieszany ze szkarłatnym płynem. Odruchowo uchyliłam łeb do dołu i zaczęłam wymiotować. Nic poza krwią i śliną nie wydostawało się z moich ust, a z oczu ściekały mi łzy. Dopiero teraz do mnie dotarło, co tak naprawdę się dzieje - miałam przed sobą towarzysza umierającego na moich oczach, a ja jeszcze sama niedawno miałam zacząć chichotać. Ta myśl jeszcze bardziej zaczęła wzbudzać we mnie torsję i kolejny raz czerwona ciecz znalazła się pod moimi łapami - nie było to nic dziwnego zważywszy na to, iż nie jadłam od dwóch, może trzech dni. Cicho zaklęłam.
- Dobrze, możesz mi teraz... - Toxic spojrzał się na mnie zdumiony zastanawiając się, dlaczego zastał mnie w takiej pozycji - zaśliniony, płaczący kundel, nie radzący sobie z emocjami. To był idealny opis tego, jak czułam się w tej chwili. - Ginger, nic ci nie jest? Może podać ci jakieś tabletki na uspokojenie albo... - Po raz kolejny istota przerwała, tym razem z powodu głośnego krzyku, dobiegającego zza moich pleców.
Yin.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcamy do komentowania!