wtorek, 20 lutego 2018

Od Anguy


Zaśmiałam się gorzko.
-Naprawdę tak uważasz? – Rzekłam, wpatrując się w nią tępym wzrokiem.
Ferishia położyła uszy po sobie i odwróciła wzrok. To wystarczyło mi za odpowiedź. Ruszyłyśmy w drogę powrotną. Kondukt pogrzebowy… Ściskałam w pysku nieszczęsny korzonek czując gorzki sok ściekający mi do gardła. Yhhh … Po co było się w to wszystko bawić, mogłaś zdechnąć przy narodzinach…! Droga nie była daleka, lecz wiodła przez sam środek mokradeł. Powietrze przesiąknięte było słodkawym zapachem rozkładu. Nie było słychać nawet brzęczenia owadów, typowego dźwięku dla takich miejsc. Księżyc był już w zenicie. Ponury blask rozświetlał nadal nagie korony drzew. Ominęłyśmy kolejne jeziorko, gdy wtem przed nami rozbłysło niebieskawe światełko. Kilka metrów dalej następne i następne. Wzdrygnęłam się. Czułam, jak futro na grzbiecie staje mi dęba. Ferishia rzuciła mi pytające spojrzenie.  Przełknęłam głośno ślinę i ruszyłam dalej, niby przypadkiem przyśpieszając. Błędne ogniki przywołały dawne wspomnienia. Minionego życia. Które teraz już nie powróci… Czułam, jak magia pulsuje w moich żyłach. Czyżby to nie był przypadek? Rozległe mokradła zniknęły mi już z oczu, ale niepewność została.
-Nie leć tak! Zwolnij!!! – Usłyszałam nagle za sobą czyjś głos. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że biegnę. Przystanęłam dysząc ciężko, Ferishia dogoniła mnie po kilkudziesięciu sekundach.
-Co … się … stało …? – Wychrypiała.
-Nic.
-Odpocznijmy chwilę…
-Chcę to już mieć z głowy.
Wstałam i ruszyłam w dalszą drogę, po dłuższej chwili wadera dogoniła mnie, resztę trasy przeszłyśmy już bez słowa.

***

-Jeszcze chwilka - Rzuciła Feri, wpatrując się w bulgoczącą ciecz. Zmieliłyśmy korzeń i przesączyłyśmy przez cienką materię. Soku nie było za wiele, ale miałyśmy nadzieje, że wystarczy. Trzeba było zmieszać z trzecią częścią sproszkowanego wapnia i podgrzać. Gdy płyn zawrzał, nadeszła moja kolej. Chwyciłam nóż i lekko musnęłam opuszkę łapy. Do tygla spłynęła krew. Płyn nagle przestał bulgotać i nabrał nieprzyjemnej zgniło zielonej barwy. Skrzywiłam się. Wadera podała mi dymiące naczynie.
-Jesteś pewna, że chcesz to zrobić?
-Znowu mówisz jakbyśmy miały wybór – Skwitowałam, próbując się uśmiechnąć. Chciałam nam dodać odwagi, ale nie wyszło najlepiej. Czułam jak trzęsą mi się łapy.
-Musisz to wypić… - Zaczęła tłumaczyć wadera. Chcąc jak najszybciej to wszystko skończyć przechyliłam naczynie i wlałam zawartość do gardła.
-CZEKAJ!!! – Usłyszałam przytłumiony krzyk. Poczułam, jak przełyk zalewa mi fala ognia, zaczęłam się krztusić. Z oczu poleciały łzy. Padłam na ziemię. Miałam wrażenie, że płyn wyżera mi wnętrzności. Zaczęłam drapać pazurami pierś. Krew bryznęła na wszystkie strony. Każdy oddech stawał się coraz trudniejszy.
-Coś ty zrobiła … - Wychrypiałam resztką sił. Ból był nie do zniesienia. Oczy zaszły mi mgłą. Wszystko zniknęło. Nastała ciemność.

***

Znowu znalazłam się w jaśniejącej nicości. Znowu widziałam kryształowy globus. Znowu poczułam jak przytłacza mnie nadmiar mocy. Lecz tym razem byłam sama.
-Halo?! – Zawołałam, lecz dźwięk nie dotarł nawet do och uszu. Jak to możliwe? Gdzie ja jestem? Czyżby to była moja dusza? Podeszłam do ogromnego kryształu. Obok niego pierwszy raz ujrzałam boginię światła, której ucieleśnieniem byłam. Pod moim dotykiem wielki ocean rozbłysnął blaskiem tysiąca słońc. Dobrze pamiętałam jego gładką, zimną powierzchnię. Maleńkie iskierki krążyły wokoło opuszek łapy. Skóra wokoło rany mrowiła, czułam jak brzegi rozcięcia zbliżają się do siebie. Rozbłysków było coraz więcej Zbliżyłam nos do kryształu i aż odskoczyłam. Impuls, który mnie przeszył był na tyle silny by zabić przeciętnego wilka. Potarłam zdrętwiałą łapę, od razu zaczęła puchnąć, staw dziwnie zachrzęścił. Wyglądało na to, że nasady kości zostały zmiażdżone. Mimo to ból, który odczuwałam był przytłumiony.  Może już umarłam? Co się w ogóle dzieje? Znowu fala energii. Znowu mocna. Czułam jak moc rozeszła się po wszystkich moich żyłach. Uderzyłam plecami o globus. Na powierzchni kuli pojawiło się niewielkie pęknięcie. Iskierki w środku rozbłysły jeszcze jaśniej otaczając żyłki w krysztale. Miałam wrażenie, że skaza z każdą chwilą jest coraz mniejsza i mniejsza, lecz nim całkiem zniknęła, jakaś potężna siła znowu pchnęła mnie w stronę kuli. Od uderzenia pociemniało mi w oczach. Czułam strużkę krwi spływającą z rany na czaszce. Ratunku!!! Odczołgałam się na ile to było możliwe. Powietrze zgęstniało. Globus przypominał kulę ognia. Energia w środku kipiała niczym nieskończony ocean. Miałam wrażenie, że próbuje przebić cieką ściankę i zalać wszystko wokoło. Pęknięcie zamiast się zmniejszać stawało się coraz większe, łącząc się w ogromną pajęczynę. Lada chwila kryształ się rozsypie i będzie pomnie… Nagle wszystko zniknęło, sala wyglądała tak samo jak przedtem, tylko zaczęła rozmywać mi się przed oczami. Poczułam się lekka jak piórko. Spojrzałam na swoje łapy, lecz dostrzegłam tylko niewyraźnie smugi czerni i czerwieni. Zachwiałam się i upadłam.

***

Przełyk nadal palił, oczy zaklejała ropa, każdy mięsień wydawał się osobno protestować. Czułam jednak, że żyję. Nigdy nie sądziłam, że będę tego żałować. Leżałam na posadzce biblioteki Ferishii z dziwnie poskręcanymi łapami. Wadera stała nade mną. Wydawała się być jednocześnie smutna, zła i przestraszona.
-Ho… sie… stało…? – Wydusiłam i od razu jęknęłam z bólu. Przełyk, język, podniebienie, wszystko było dosłownie zwęglone. Ferishia podała mi kubek z zimną wodą. Łapczywie wypiłam jego zawartość. – Nie udało się? – Wilczyca jedynie pokręciła przecząco głową. Tyle roboty na nic…

Feri? Nie wymagaj ode mnie za wiele, trochę trudno pisać po półrocznej przerwie :/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcamy do komentowania!