-Naprawdę tak uważasz? – Rzekłam, wpatrując się w nią tępym
wzrokiem.
Ferishia położyła uszy po sobie i odwróciła wzrok. To
wystarczyło mi za odpowiedź. Ruszyłyśmy w drogę powrotną. Kondukt pogrzebowy…
Ściskałam w pysku nieszczęsny korzonek czując gorzki sok ściekający mi do
gardła. Yhhh … Po co było się w to wszystko bawić, mogłaś zdechnąć przy
narodzinach…! Droga nie była daleka, lecz wiodła przez sam środek mokradeł.
Powietrze przesiąknięte było słodkawym zapachem rozkładu. Nie było słychać
nawet brzęczenia owadów, typowego dźwięku dla takich miejsc. Księżyc był już w
zenicie. Ponury blask rozświetlał nadal nagie korony drzew. Ominęłyśmy kolejne jeziorko,
gdy wtem przed nami rozbłysło niebieskawe światełko. Kilka metrów dalej
następne i następne. Wzdrygnęłam się. Czułam, jak futro na grzbiecie staje mi
dęba. Ferishia rzuciła mi pytające spojrzenie.
Przełknęłam głośno ślinę i ruszyłam dalej, niby przypadkiem
przyśpieszając. Błędne ogniki przywołały dawne wspomnienia. Minionego życia.
Które teraz już nie powróci… Czułam, jak magia pulsuje w moich żyłach. Czyżby to
nie był przypadek? Rozległe mokradła zniknęły mi już z oczu, ale niepewność
została.
-Nie leć tak! Zwolnij!!! – Usłyszałam nagle za sobą czyjś
głos. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że biegnę. Przystanęłam dysząc ciężko,
Ferishia dogoniła mnie po kilkudziesięciu sekundach.
-Co … się … stało …? – Wychrypiała.
-Nic.
-Odpocznijmy chwilę…
-Chcę to już mieć z głowy.
Wstałam i ruszyłam w dalszą drogę, po dłuższej chwili wadera
dogoniła mnie, resztę trasy przeszłyśmy już bez słowa.
***
-Jeszcze chwilka - Rzuciła Feri, wpatrując się w bulgoczącą
ciecz. Zmieliłyśmy korzeń i przesączyłyśmy przez cienką materię. Soku nie było za wiele, ale miałyśmy nadzieje, że wystarczy. Trzeba było zmieszać z trzecią
częścią sproszkowanego wapnia i podgrzać. Gdy płyn zawrzał, nadeszła moja kolej.
Chwyciłam nóż i lekko musnęłam opuszkę łapy. Do tygla spłynęła krew. Płyn nagle
przestał bulgotać i nabrał nieprzyjemnej zgniło zielonej barwy. Skrzywiłam się.
Wadera podała mi dymiące naczynie.
-Jesteś pewna, że chcesz to zrobić?
-Znowu mówisz jakbyśmy miały wybór – Skwitowałam, próbując
się uśmiechnąć. Chciałam nam dodać odwagi, ale nie wyszło najlepiej. Czułam jak
trzęsą mi się łapy.
-Musisz to wypić… - Zaczęła tłumaczyć wadera. Chcąc jak
najszybciej to wszystko skończyć przechyliłam naczynie i wlałam zawartość do
gardła.
-CZEKAJ!!! – Usłyszałam przytłumiony krzyk. Poczułam, jak
przełyk zalewa mi fala ognia, zaczęłam się krztusić. Z oczu poleciały łzy.
Padłam na ziemię. Miałam wrażenie, że płyn wyżera mi wnętrzności. Zaczęłam
drapać pazurami pierś. Krew bryznęła na wszystkie strony. Każdy oddech stawał
się coraz trudniejszy.
-Coś ty zrobiła … - Wychrypiałam resztką sił. Ból był nie do
zniesienia. Oczy zaszły mi mgłą. Wszystko zniknęło. Nastała ciemność.
***
Znowu znalazłam się w jaśniejącej nicości. Znowu widziałam
kryształowy globus. Znowu poczułam jak przytłacza mnie nadmiar mocy. Lecz tym
razem byłam sama.
-Halo?! – Zawołałam, lecz dźwięk nie dotarł nawet do och
uszu. Jak to możliwe? Gdzie ja jestem? Czyżby to była moja dusza? Podeszłam do
ogromnego kryształu. Obok niego pierwszy raz ujrzałam boginię światła, której
ucieleśnieniem byłam. Pod moim dotykiem wielki ocean rozbłysnął blaskiem
tysiąca słońc. Dobrze pamiętałam jego gładką, zimną powierzchnię. Maleńkie
iskierki krążyły wokoło opuszek łapy. Skóra wokoło rany mrowiła, czułam jak
brzegi rozcięcia zbliżają się do siebie. Rozbłysków było coraz więcej Zbliżyłam
nos do kryształu i aż odskoczyłam. Impuls, który mnie przeszył był na tyle
silny by zabić przeciętnego wilka. Potarłam zdrętwiałą łapę, od razu zaczęła
puchnąć, staw dziwnie zachrzęścił. Wyglądało na to, że nasady kości zostały
zmiażdżone. Mimo to ból, który odczuwałam był przytłumiony. Może już umarłam? Co się w ogóle dzieje? Znowu
fala energii. Znowu mocna. Czułam jak moc rozeszła się po wszystkich moich
żyłach. Uderzyłam plecami o globus. Na powierzchni kuli pojawiło się niewielkie
pęknięcie. Iskierki w środku rozbłysły jeszcze jaśniej otaczając żyłki w krysztale.
Miałam wrażenie, że skaza z każdą chwilą jest coraz mniejsza i mniejsza, lecz
nim całkiem zniknęła, jakaś potężna siła znowu pchnęła mnie w stronę kuli. Od uderzenia
pociemniało mi w oczach. Czułam strużkę krwi spływającą z rany na czaszce. Ratunku!!!
Odczołgałam się na ile to było możliwe. Powietrze zgęstniało. Globus
przypominał kulę ognia. Energia w środku kipiała niczym nieskończony ocean.
Miałam wrażenie, że próbuje przebić cieką ściankę i zalać wszystko wokoło.
Pęknięcie zamiast się zmniejszać stawało się coraz większe, łącząc się w
ogromną pajęczynę. Lada chwila kryształ się rozsypie i będzie pomnie… Nagle
wszystko zniknęło, sala wyglądała tak samo jak przedtem, tylko zaczęła rozmywać mi
się przed oczami. Poczułam się lekka jak piórko. Spojrzałam na swoje łapy, lecz
dostrzegłam tylko niewyraźnie smugi czerni i czerwieni. Zachwiałam się i
upadłam.
***
Przełyk nadal palił, oczy zaklejała ropa, każdy mięsień
wydawał się osobno protestować. Czułam jednak, że żyję. Nigdy nie sądziłam, że
będę tego żałować. Leżałam na posadzce biblioteki Ferishii z dziwnie
poskręcanymi łapami. Wadera stała nade mną. Wydawała się być jednocześnie smutna,
zła i przestraszona.
-Ho… sie… stało…? – Wydusiłam i od razu jęknęłam z bólu.
Przełyk, język, podniebienie, wszystko było dosłownie zwęglone. Ferishia podała
mi kubek z zimną wodą. Łapczywie wypiłam jego zawartość. – Nie udało się? –
Wilczyca jedynie pokręciła przecząco głową. Tyle roboty na nic…
Feri? Nie wymagaj ode mnie za wiele, trochę trudno pisać po półrocznej przerwie :/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcamy do komentowania!