- Wiesz, lubię cię... - Skierowałam wzrok prosto w głębokie, szmaragdowe oczy towarzysza, a ich kolor był wręcz powalający. Mój łepek delikatnie opadł na dół i wtedy zauważyłam wszystkie ślady walki, która chwilę temu miała miejsce na tych terenach: jego ciało było całe poturbowane - liczne rany pomiędzy żebrami, z których powoli spływała posoka, z dopełniającymi je zaropiałymi obrzeżami. Ledwo utrzymywał się na nogach starając się wyglądać na zdrowego, aczkolwiek jego ślepka wszystko zdradzały, co nie było dla mnie żadną nowością - przyćmione, nie tak radosne, jak jeszcze kilka godzin temu, wyrażające tylko ból i smutek. Nie chciałam by cierpiał, a już zwłaszcza nie z mojego powodu.
Odsunęłam się od niego uwalniając go z mojego żelaznego uścisku i natychmiast starłam słonawy płyn spomiędzy mych oczu. Nie chciałam pozwolić, by ten wciąż ściekał po moich policzkach - basior wystarczająco wiele razy widział, jak płaczę, a w tej chwili nie chciałam ukazywać swoich słabości, których odkrywałam przy nim coraz więcej. Nie było to dobre - coraz bardziej się do niego zbliżałam, a nie chcę utrzymywać z nim stosunków nawet przyjacielskich. Przestawałam mu ufać z każdym dniem naszej znajomości ponieważ widziałam, że on wciąż coś przede mną ukrywa - co było też poniekąd moją "przypadłością". A jednak pomimo nieufności z mojej strony wciąż mogłam się świetnie czuć u jego boku. Co ze mną jest nie w porządku? Ja nie chcę się p r z y w i ą z y w a ć. Nie teraz.
Ukradkiem oka spoglądałam na wilka, który widząc to posyłał do mnie ciepły uśmiech. Leżał teraz spokojnie na skraju klifu czekając, aż Toxic przestanie go w końcu opatrywać. Powolnymi ruchami dłoni (a przynajmniej, na to mi one wyglądały) przyjaciel mego towarzysza okręcał wokół niego śnieżnobiały bandaż, zaciskając go coraz mocniej. Krew sączyła się pod cienkim materiałem, wkrótce pozostawiając po sobie brązowawe plamy, zaburzające jednolity kolor opatrunku. Rany zostawały nim jedna po drugiej okryte, dzięki czemu nie musiałam ich już więcej oglądać. Widok tego szkarłatnego płynu był obrzydzający, a jego zapach przyprawiał mnie coraz bardziej o wymioty, których nie mogłam wcześniej powstrzymać. Nigdy nie lubiłam takiego widoku, a niedawno to się wręcz nasiliło.
Yin wykonał w moją stronę wołający gest łapą, po czym wyrywając się z zamyślenia ruszyłam w jego stronę. Zmrużyłam oczy czując, jak do moich oczu nasypywało się coraz więcej piachu, co było spowodowane nasileniem się wiatru. Aksamitne futro falowało się kołysząc się w kierunku powiewu, a ja odczuwałam na swojej skórze delikatny dreszcz opływający całe moje ciało. Nie było to niczym dziwnym w trakcie tej pory roku, jaka była właśnie zima, aczkolwiek nie spodziewałam się tego na terenie Nerthveny - krainy odizolowanej od świata, do której kiedyś wkroczyłam całkiem przypadkowo. Nie spodziewałam się, iż na jej terenach znajdę tak wielką społeczność, z każdym dniem powiększającą ilość wszystkich członków. Nie pragnęłam tego i wciąż się cieszę, że jako miejsce swojego obecnego zamieszkania wybrałam Świetlisty Las, do którego nikt o zdrowych zmysłach by się nie zapuszczał. Przynajmniej nikt mnie nie nachodził, a ja mogłam sobie spokojnie żyć. Całkowicie sama.
- A więc... lubisz mnie, tak? - Przysiadłam obok swojego towarzysza, gdy ten zaczął się cicho śmiać z mojej poprzedniej wypowiedzi. Wilk po chwili spojrzał na mnie drwiąco, a ja poczułam, jak na pysku wylewa mi się wielki rumieniec nie chcący z niego zejść. Spiorunowałam go wzrokiem nie chcąc, aby ten wyczuł, jak bardzo się wstydzę, jednak jemu wciąż nie schodził uśmieszek z mordy. Miałam ochotę uciec, by więcej nie musieć słyszeć jego wyśmiewającego mnie tonu głosu, jednak ten pewnie odebrałby to jako akt tchórzostwa. Myśląc nad tym coraz dłużej położyłam tylko łeb między przednimi łapami, próbując ukryć zawstydzenie, które było teraz moim przewodnim uczuciem. - No już, nie obrażaj się! Nie po to chyba kazałem Toxic' owi cię ratować. - Rozejrzałam się momentalnie, przypominając sobie nagle o kampanie Yin' a, jednak ten już zdołał dawno zniknąć, by pojawić się, gdy będzie do czegoś potrzebny.
- Czym jest twój przyjaciel? - wypaliłam, zastanawiając się nad odpowiedzią na to pytanie od dłuższego czasu. Intrygowała mnie jego osoba, a ja sama nie chciałam być natarczywa i pytać go o to. Wydawało mi się to strasznie niestosowne, i gdyby moja matka kiedyś usłyszała, że zadaje takie pytanie to by się przewróciła w grobie (a raczej na skupisko zwęglonych i przegniłych ciał). Zawsze mi mówiono, iż etykieta i maniery to podstawy porządnego wychowania i tymi dwoma zasadami powinnam się kierować w przyszłym życiu. No cóż... plany się jednak trochę pozmieniały i zamiast zostać godną następczynią alfy - jaką była moja rodzicielka - to zamiast tego leżę teraz z raną, przebijającą się przez moją zmizerniałą sylwetkę na wylot. To dopiero można nazwać - jakże ciekawą - ironią losu.
- Cieniem. - odparł na to jednym słowem, chyba nie chcąc dalej ciągnąć tematu pochodzenia Toxic' a. Owszem, ta odpowiedź strasznie mi nie odpowiadała, lecz nie chciałam się zanadto narzucać i po raz kolejny rozwścieczyć basiora swoją nadmierną ciekawością. Mogłoby to się w tym momencie dla nas bardzo źle skończyć zwłaszcza, że obydwoje byliśmy niesamowicie wyczerpani. - To teraz ja zadam ci pytanie. - powiedział Yin nie pytając o moje pozwolenie, aczkolwiek ja mimowolnie przytaknęłam. Chciałam wiedzieć, co ma mi do powiedzenia. - Dlaczego każesz nazywać siebie Ginger?
Stanęłam już mając zamiar nawrzeszczeć na swojego towarzysza, lecz szybko zrezygnowałam z tego pomysłu. Nie planowałam wdawać się z nim w dyskusję na ten wrażliwy temat, ale jeśli już miałam okazję komuś się wygadać, to może powinnam ją czym prędzej wykorzystać. Cierpiałam, myśląc nad tym, co takiego mogłabym powiedzieć wilkowi, aby to brzmiało w miarę sensownie, aczkolwiek na przekór nie przychodziło mi nic do głowy. Wszędzie były tylko pustki, prawdopodobnie nie mające zamiaru zapełnić się w najbliższym czasie i to właśnie najbardziej bolało - gdy zawsze czegoś potrzebowałam, to nagle to niewytłumaczalnie znikało tak, jak teraz jakakolwiek odpowiedź na pytanie mi zadane. W końcu nie ułożyłam sobie żadnej odpowiedniej kwestii, więc wymamrotałam to, co było teraz najbardziej zgodne (a przynajmniej zbliżone do tego) z prawdą:
- Ojciec wybrał dla mnie imię Kivuli Moto... - wyszeptałam najciszej, jak się da, gdy nagle przywróciły do mnie wszystkie wspomnienia (a nie było ich wiele) o moim drugim rodzicu. Natychmiast poczułam, jak po moim futrze spływa przezroczysta ciecz, jednak pozwoliłam jej polecieć dalej. - Nie lubię go, a Gi przynajmniej mi się kojarzy z czymś przyjemnym. - uśmiechnęłam się przez łzy, widząc w głowie twarz mojego starszego w głowie: zaostrzone szkarłatne łuski pokrywające wszystko, gdzie normalnie mogłaby się znaleźć skóra. Szare, jak niebo w pochmurny dzień oczy spoglądające na wszystkich z troską oraz kilka niewielkich zmarszczek, które dawały znać o jego sędziwym wieku. Widziałam go ostatnio kilka lat temu, a więc i jego wygląd rozmywał mi się przed oczyma, lecz nigdy nie zapomnę jego ciepłego głosu, który pozostanie już tylko w mojej pamięci. Wszystko to mi jednak szybko przyćmiła myśl o moim i jego stadzie, które spotkałam tylko raz razem - w płomieniach pożerających cały dobytek mojej matki, jak i ją na czele tego całego chaosu, wołającą mnie o pomoc.
Yin uśmiechnął się do mnie, jakby zapominając, że jeszcze kilka sekund temu mój pysk sponiewierały ślozy. Wpatrywał się we mnie zamyślony mając coś jeszcze do powiedzenia, więc ja siedziałam cicho czekając, aż ten coś powie. Zwróciłam swój łeb ku niebu, stającemu się coraz bardziej purpurowe, przeszywając wokół tereny mrokiem. Każde najmniejsze ciało traciło swą dotychczas jaskrawą barwą, by ustąpić odcieniom granatu i szarości, otaczających swą poświatą coraz więcej. Wolałam nie wiedzieć, gdzie spędzę dzisiejszą noc, gdyż zwyczajnie nie miałam pojęcia, gdzie i skąd przyleciałam tu na grzbiecie basiora. Nie chciałam spędzać tutaj jeszcze więcej czasu niż godzinę, góra dwie, także będę musiała się prędko zapytać o drogę do domu lub jakiejś opustoszałej jaskini.
- Wiesz... - Towarzysz wyrwał mnie z zamyślenia, a ja od razu zaczęłam mu się przysłuchiwać. - Pamiętasz, jak niedawno walczyliśmy? - Przytaknęłam, przypominając sobie poprzednie wydarzenia, do których zdecydowanie wolałabym nie wracać. - Zaczęłaś wtedy zionąć ogniem. Ponadto zacząłem ci się trochę przyglądać i zauważyłem coś pod twoim futrem. Powiedzmy, że na kształt... łusek? Skojarzyło mi się trochę ze smokami, ale co ja tam mogę wiedzieć...
- Nie waż się nic więcej mówić. - warknęłam w stronę samca nie chcąc, aby ten kontynuował. Mój kompan stał zaskoczony naprzeciwko mnie i wpatrywał się we mnie z pytającym wyrazem twarzy. Z każdym jego kolejnym słowem przechodziła przeze mnie fala bólu, teraz dominowana przez nienawiść. Nie chciałam wiedzieć, co takiego mu zrobię jeśli zaraz się nie odsunie - poruszył temat, wzbudzający we mnie wiele sprzecznych emocji, których akurat teraz nie zdołałam opanować - momentalnie poczułam otaczające mnie ciepło, napierające z każdej części mojego ciała. Języki ognia odchodziły od koniuszków mojego futra tworząc zaporę nie do przebicia, mogącą spowodować nawet i śmierć. Nie chciałam zrobić Yin' owi krzywdy, aczkolwiek teraz było już chyba za późno. - Uciekaj... - wyszeptałam w jego stronę błagająco wyczuwając, jak coraz więcej rzeczy wokół mnie staje w ognisto-czerwonych płomieniach.
Po raz drugi ujrzałam p o p i o ł y.
<< Yin? Równo 1482 słowa... >>
~I tak będę podglądać. Yin.
(tak naprawdę to Fer, Yin nie mógłby tu pisać.) - Dowód gwałtu na mojej osobie :v
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcamy do komentowania!