piątek, 16 lutego 2018

Od Anguy


- Masz rację… Idziemy… - Powiedziałam i wzrokiem wskazałam wyjście z biblioteki. Obie bez słowa ruszyłyśmy w tamtą stronę. Pozwoliłam Fershii, by mnie wyprzedziła. Nim wyszłam na zewnątrz, zatrzymałam się na chwilę. Czułam, że łapy się pode mną uginają. Czy się bałam? Może trochę, ale… Było coś gorszego. Co? Utrata boskiej części mojej duszy przerażała mnie. Owszem, mogła uratować życie moje i Feri, ale jednocześnie straciłabym całą moc. Po za tym nie było pewności, że procedura się uda. Każda z części „rytuału” była śmiertelnym niebezpieczeństwem. W moim sercu powoli budził się bunt. Czemu tylko ja mam ryzykować?! Warknęłam na siebie w duszy. Przestań! Miałaś swoją szansę, zrezygnowałaś, to trzymaj się swojego wyboru. Położyłam uszy po sobie i wybiegłam na zewnątrz. Ferishia już na mnie czekała.
- Coś się stało? Dlaczego tam tak długo siedziałaś?
- Nic.  – Rzuciłam krótko. – Chodźmy.
Wbiegłyśmy do ciemnego lasu. Siedziałyśmy przy księgach dłużej, niż mi się wydawało. Na niebie zawisł już księżyc, nieboskłon usiany był tysiącami gwiazd. Wszystko zdawało się mnie przytłaczać. Gołe korony drzew wyglądały strasznie ponuro w księżycowej poświacie.
- Czego właściwie szukamy? Czy nie jest jeszcze za wcześnie na te rośliny? – Spytałam.
- Chyba nie… - Odpowiedziała Feri, ale w jej głosie usłyszałam wahanie. – To typowa roślina dla tej krainy, na pewno już ją wiele razy widziałaś.
-Która dokładnie? – Wadera szczegółowo opisała okaz flory, łącznie z tym, z której części łodygi (kłącza) musimy pozyskać sok. W połowie jej wypowiedzi stwierdziłam, że rzeczywiście wiem, o jaką roślinę chodzi. Pamiętałam nawet gdzie rośnie, problem polegał na tym, że teoretycznie rosła tam ona, ale wiele lat temu. Podzieliłam się Ferishią swoimi przypuszczeniami.
-Myślę, że nie mamy za wiele wyboru, musimy tam iść i przekopać polankę. Na pewno znajdziemy kłącza. Jakie szczęście, że nie chodzi na przykład o sok z liści, bo musiałybyśmy czekać jeszcze kilka miesięcy.
Czym prędzej udałyśmy we wskazane miejsce. Okazało się, że „przekopanie polanki” nie będzie takie łatwe, jak się wydawało. Ziemia była zmrożona. Z wielkim trudem udało nam się wykopać płytki dół, jednak nie zauważyłyśmy nawet śladu poszukiwanego kłącza. Postanowiłyśmy, więc zmienić taktykę, ja lekko podgrzewałam grunt, a Ferishia rozgrzebywała ziemię. Było to o wiele łatwiejsze, jednak nie przemyślałyśmy do końca skutków. Gdy wreszcie udało nam się natrafić na potężną łodygę, okazało się, że nieco się przypaliła. Nici z soku. Spróbowałyśmy odgarnąć jeszcze trochę gleby, lecz nie znalazłyśmy prawie nic, prócz kilku starych szyszek. Westchnęłam głośno.
-Chyba musimy poszukać gdzieś indziej …

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcamy do komentowania!