niedziela, 18 lutego 2018

Od Dewi'ego - Labirynt rozchwianych mostów



"Mówią, że trzeba być głupcem, aby tu przychodzić..."

                                                                         Albo być tak odważnym... 

Ja przystaje jednak przy odwadze. Skoro jest miejsca, które jest jeszcze mało znane i tak niedostępne dla innych, to chętnie je odwiedzę. Aczkolwiek interesuje mnie też zawartość tego labiryntu, w końcu takie fajne kulki mogą się przydać.

Zatem przygodę czas zacząć...

W zasadzie tylko słyszałem na temat labiryntu, nie rozumiałem, czemu wszyscy go omijają, dało mi to do myślenia i w sumie to zmotywowało mnie, aby się tam wybrać.

Droga nie była łatwa, tym bardziej, że nikt nie wiedział, jak dokładnie tam dotrzeć. W dużej mierze stawiałem na swoją intuicję, która na szczęście i w tym przypadku mnie nie zawiodła. Moim oczom ukazało się wzgórze, na którego szczycie była mocna mgła. Nic nie dało się zobaczyć. - To chyba tutaj - pomyślałem. Kiedy wchodziłem na nie, wydawało mi się, że droga nie ma końca. Z dołu nie wydawało się to aż tak wysoko. Ale nie mogłem się już wycofać byłem zdecydowany i pewny swego, nawet z ryzykiem jakie to ze sobą niosło. Nie jestem wilkiem wierzącym w mity i legendy, a obalanie ich to wręcz część mojego charakteru. Tak naprawdę nie zależało mi nawet na tych kulkach, o których wszyscy tak mówią. Ale tylko dzięki nim, mogę udowodnić, że naprawdę tam byłem. Dlatego ich zdobycie stało się dla mnie priorytetem. 

Po kilkugodzinnej wspinaczce znalazłem się na szczycie. Przede mną był tylko jeden most, na pierwszy rzut oka... - To nie może być aż tak łatwe - pomyślałem, rozglądając się. Niepewnym krokiem wszedłem na chwiejący się most. Zdawało się, że zerwie się pod moim ciężarem, więc każdy mój ruch był starannie przemyślany. Starałem się opierać na stabilniejszych deskach w moście. Niektóre deski się pode mną łamały, co znaczyło, że jest to naprawdę stare miejsce. Dookoła nie było nic widać, mgła zasłaniała wszystko. Gdy doszedłem do końca, ujrzałem przed sobą pierwsze skrzyżowanie. Trzy różne mosty... Nie miałem mapy, ani nic w tym stylu, aby móc zorientować się, w którą stronę mógłbym iść, nie było tam nawet wiatru. Jedyne, co wpadło mi do głowy, to zaznaczenie mostów na których byłem, aby ułatwić sobie drogę powrotu. Miałem ze sobą jagody, w razie czego, jakbym zgłodniał. Wykorzystałem je do zaznaczania, ich sok miał ciemno fioletowy kolor, co dosyć mocno odznaczało się na drewnianych podestach w moście.

Długi czas błąkałem się bez sensu. Wielokrotnie wracałem do momentu, w którym zacząłem. Myślałem nad tym. To musi mieć jakiś sens - zastanowiłem się, przyglądając się plątaninie mostów. Zacząłem robić różne kombinacje. Lewo, lewo, prawo, lewo - znów to samo. Prawo, lewo, lewo, prawo - znalazłem się na początku. Lewo, prawo, prawo, lewo i dzięki temu przedostałem się dalej niż wcześniej. Szedłem tym kodem dalej po mostach. Jednak nie spieszyłem się, gdyż każdy gwałtowny ruch mógł zerwać most lub wprowadzić go w bujanie, przez co mógłbym stracić równowagę i spaść. Nie wiem, ile minęło, ale w końcu znalazłem się przed jakby ołtarzem? Nie wiem jak to nazwać, kulki unosiły się w powietrzu nad tajemniczym posągiem. Zastanawiałem się jak do nich się dostać gdyż wszystko lewitowało między mostami. Wtem wpadłem na pomysł, żeby przeskoczyć z jednego na drugi, w międzyczasie łapiąc kilka kulek. Było to ryzykowne bo most, na którym wyląduje może się zerwać. Zastanowiłem się jeszcze chwilę i wykonałem skok.

Złapałem w pysk, cztery sztuki i wylądowałem na moście na przeciwko. Zaczekałem chwilę, aż przestanie się bujać i uradowałem się, że się udało. Jednak moja radość nie trwała zbyt długo... Dotarło do mnie, że kulki są odpowiedzialne za stabilność mostów, które zaczęły się powoli rozpadać. Nie było czasu do stracenia...

Ruszyłem przed siebie po bujających się mostach, tracąc wcześniej uzyskany spokój i precyzję. Szukałem śladów jagód i za nimi biegłem ile sił w łapach. Mosty rozpadały się coraz szybciej, niektóre zrywały się pod moim ciężarem przez co kilkakrotnie otarłem się o  śmierć. Gdy z daleka ujrzałem wzgórze, z którego przyszedłem, ucieszyłem się. I biegłem jeszcze szybciej niż wcześniej.

Wyskoczyłem z labiryntu z hukiem, a za mną zerwał się most prowadzący do labiryntu... Przez kilka minut jeszcze ciężko oddychałem przyglądając się kulkom, za które mogłem stracić życie. Zastanawiające, że takie małe cudeńka mogą tyle zdziałać.

~.~.~.~ 

Kilka miesięcy po tej przygodzie znowu odnalazłem to miejsce. Wszystko wyglądało jak dawniej, zdziwiło mnie to. Najwyraźniej te kulki potrafią się regenerować. Co sprawia, że struktura labiryntu się odnawia. Co ciekawe, gdy wszedłem, mosty były inaczej ułożone. Świadczy to o tym, że za każdym razem mosty ulegają zmianie położenia. Zaciekawiło mnie to, jednak nie miałem więcej ochoty na powtórkę... Bynajmniej nie dzisiaj.

 

<Zaliczyłem? :D>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcamy do komentowania!