sobota, 3 lutego 2018

Od Shadow

Weno, kurwa, wróć :V kiedyś tu jakiś shit wyskrobie :)

Zostałam obrzucona spojrzeniami, w których widniały wyrzuty, jaka to ja zła, be fe i wszystko inne. Yin zasłonił mnie sobą, z idiotycznym uśmiechem na swoim pysku.
- To, o czym mówiliście, gdy nas nie było? - zapytał, z przyklejonym kłamliwym uśmieszkiem. Atmosfera nieco się rozluźniła, chociaż ja dalej stałam z tyłu i przysłuchiwałam się rozmowie. Tian Shama patrzyła na mnie, równie nieufnie jak ja na nią. Smoki. Wzdrygnęłam się, dalej trwałam w przekonaniu, że to parszywe, i zdradliwe kreatury. Podziwiałam Ferishię, że potrafiła się z nimi dogadać. Czerwone oczy smoka łypały na mnie podejrzliwie, a ogon znajdował się niebezpiecznie blisko mnie. Wycofałam się w cień, przyglądając się naradom, i co jakiś czas dorzucałam swoje zdanie. Chociaż i tak wszyscy zapewne mieli to w dupie
***
- Shadow... - zatrzymałam się. Chłodne powietrze wdarło się do moich płuc. - Nie powinnaś tego robić. - bardzo dobrze wiedziałam, że chodzi mu o krótką wymianę zdań, między mną a smokiem.. 
- W sensie czego? Ja tylko wyraziłam swoje zdanie! - prychnęłam, unosząc głowę. Złość, która wezbrała się we mnie, szybko zniknęła. Odetchnęłam.
- Chodźmy już na nasz teren. - rzekł, przerywając ciszę. Cały czas roztrząsałam w głowie rozmowę między mną i Raven. Wyglądała na zmęczoną tym wszystkim. Według mnie, zawsze za dużo brała na swoje barki, i to ją wkrótce wykończy. Martwiłam się też losami wojny, która zaczęła się tam już wcześniej. Starałam się iść, i równocześnie nawiązać jakiś kontakt z "tamtymi", ale przynosiło to opłakane skutki. Wróciłam do zastanawiania się, czy na pewno dobrze postąpiłam, zostawiając Ad sam na sam z tym wszystkim. To nie było fair, zwłaszcza po tym co dla mnie potrafiła zrobić. Nie umiałam się zdecydować, po której stronie się opowiedzieć. Śnieg wreszcie przestał padać, na co zareagowałam z ulgą. Pozwoliłam sobie iść nieco wolniej, zwłaszcza że czekała nas jeszcze druga połowa trasy. Milczałam, nie chcąc poruszać tematu wojny. Będziemy walczyć, i tyle. Oddychałam ciężko, moje ciało przenikał cholerny chłód. Nie prościej byłoby użyć cienia? Od razu odpowiedziałam sobie na to pytanie, oczywiście przecząco. Za dużo tego, jak na dwa dni.
- Czy tam też panuje wojna? - spytał, podchodząc nieco bliżej. Wciąż byłam pogrążona we własnych rozmyślaniach, i nie skupiałam się na tym co mówi. - Coś cię gryzie, tak? - podniosłam gwałtownie uszy, wracając do rzeczywistości. Spojrzałam na niego zdziwiona tymże pytaniem.
- Nie, nie, nic. - odparłam prędko. Zauważyłam, że dotarliśmy do naszego Oddziału. Kolorowy basior zostawił mnie, podbiegając do Dewi'ego. Zatrzymałam się, wlepiając wzrok w jakiś odległy punkt, pozwalając, by wiatr szarpał moim futrem. Nie interesowałam się tym, że po raz kolejny osiadają na mnie pieprzone płatki śniegu. Przestałam już być taka pewna tego, co powiedziałam do Raven. To nie tutaj mnie potrzebowali, prócz Yin'a, Ferishii i Laguny nikt mnie nie znał. I tak miało pozostać, to miał być tylko krótki wypad i powrót do Cienia. Yin rozmawiał ze swoim zastępcą przez kilka minut, kilka razy podniósł głos. Nie wyglądali na takich, którzy dobrze ze sobą współpracują. Po zakończonej wymianie zdań, odwrócił się i podszedł do mnie
- Shadow, złap  mnie za skrzydło. - wytrzeszczyłam oczy zdziwiona. O co mu chodziło?
- Że co proszę?!
- Złap. - rzucił rozkazującym tonem. Chwyciłam je, chociaż niezbyt pewna, czy to na pewno było rozsądne. Nastała ciemność, wpierw myślałam, że straciłam wzrok, ale szybko odzyskałam widoczność. Chociaż dalej było tu ciemno jak  w dupie, po pewnym czasie przyzwyczaiłam się do ciemności. Zapłonęły pochodnie.
- Co do... - Yin uciszył mnie gestem, zamilkłam. Czy to... miejsce, było dla niego czymś takim, jak dla mnie Cień? Teraz to pytanie nie da mi spokoju, cholera jasna.
- Widzisz, ty masz swoje dwa światy, i ja również. - oznajmił krótko. Zainteresowało mnie określenie "dwa światy". Nigdy tak o tym nie myślałam, dla mnie Cień to miejsce za Nerthveną. Takie... puste miejsce na mapie.
- Chwila, czy to czasami nie jest...
- Tak. - przerwał mi. Nosz, co za skurwysyn. - Tutaj właśnie przychodzę w wolnym czasie. Mam tu wielu znajomych, którzy też kiedyś tak jak my chodzili po ziemi. Byli ludźmi, wilkami, smokami i innymi stworzeniami. - poczułam nieprzyjemny ścisk w gardle. To mogło znaczyć, że Qwerty też gdzieś tu jest. Pod powiekami zapiekły mnie łzy, których tak bardzo nie chciałam teraz ujawniać. Skarciłam się w duchu, i zmusiłam do wyduszenia z siebie czegokolwiek.
- A Qwerty? - zapytałam, słysząc swój drżący głos, poczułam się dziwnie. Kurwa, Shadow. Nie jesteś beksą.
- Też. Ale rzadko go spotykam. Ciągle musi gdzieś się chować przed Śmiercią. Czyli generalnie tak jak ja. - odparł Yin, nie wysilając się jakoś bardzo nad odpowiedzią.
- Chwila, chwila. Czyli te wszystkie wojny to wasza sprawka? - zapytałam wściekła, lekkością jego wypowiedzi.
- Tutaj akurat nie mogę się z tobą zgodzić. - rzekł, nadzwyczaj spokojnie.
- Możemy go znaleźć? Mogę się z nim zobaczyć? - obsypałam go pytaniami, które od tak dawna nie dawały mi spać.
- Shadow!
- Wyjdź przyjacielu! - wykrzyknął Yin. Biały basior, ze złotymi oczami, i interesującymi znamionami na pysku, pojawił się. Koło niego stał też inny wilk, ale jego zignorowałam.
- Cześć, skarbie. - powiedział Qwerty, i polizał mnie w nos. Po całym moim ciele przeszły ciarki.
- Jak tam u was? - podpytywał Yin, jakby spotkali się bez większej okazji, jakby to był zwykły dzień, a Qwerty nie był martwy.
- A wiesz, Śmierć cię szuka, z resztą jak widać - bez skutku. Nas miała już w lochu, ale przekupiliśmy strażników, by nas wypuścili. -  poinformował go ze stoickim spokojem, może nawet z lekkim rozbawieniem biały basior.
- U nas trwa wojna. - wychrypiałam. Bałam się usłyszeć swój własny, łamiący się głos, gdy wypowiem coś więcej.
- Przyjdziemy, Shadow... Przyjdziemy... - powiedział, w jego oczach błysnęły łzy. Tak długo go nie widziałam, a teraz znów miałam go tracić. To nigdy nie będzie fair...
- STRAŻ! - krzyknął ten drugi, koło Qwerty'ego. Yin znowu kazał mi chwycić swoje skrzydło, spojrzałam na białego basiora przepraszająco, i zniknęłam.
***

Otworzyłam szerzej oczy, i stanęłam na trzęsących się łapach. Wciąż nie byłam do końca pewna tego, co się wydarzyło. Wszystko powoli do mnie docierało, zaczęłam płakać. Moczyłam futro Yin'a, niezbyt się tym przejmując.
- Już wszystko w porządku? - zapytał, gdy odsunęłam się od niego. Potwierdziłam, ale po raz kolejny przywarłam do niego, i znowu zaczęłam płakać. - Shadow, proszę cię, mamy ważne i ważniejsze sprawy, wiem o tym. Uwierz mi, jeżeli powiedział, że przyjdzie, to tak rzeczywiście będzie. - powiedział kojąco, ale wcale mu nie wierzyłam. Chciałam po prostu znowu być w towarzystwie Qwerty'ego, nawet jeżeli równało się to z zagrożeniem mojego życia. Zmusiłam się, do opanowania płaczu i zebrania w sobie. Trzeba było się przygotować do walki. Starałam się w tym jak najbardziej uczestniczyć, i trzymać blisko skrzydlatego. Zadecydował, kto idzie na pierwszą wartę. Następna miała zmienić się z nimi za jakieś trzy godziny. Nie przyjęłam z radością faktu, że Yin będzie pełnił wartę wraz ze mną.
- Czemu ty to robisz? - zapytałam, gdy oddaliliśmy się od "obozowiska".
- Obiecałem mu, że się tobą zaopiekuję. - odparł. Po jego wypowiedzi zapadła cisza. Poruszyłam uszami, chcąc wyłapać choćby najcichszy dźwięk. Nie było słychać nic. Koło basiora pojawił się cień, jak zwykle o sylwetce wilka. Rozkazał mu sprawdzić, co się dzieje. Oddaliłam się nieco od mojego towarzysza, skupiając się na swoich myślach. Po powrocie Toxica, chociaż nie byłam pewna, czy to na pewno on, ponownie podeszłam do basiora.
- Yin... - wydusiłam z siebie. Miałam dziwne wrażenie, że coś ściska mnie za szyję. Coś niematerialnego... - Yin...! - powtórzyłam z trudem. Basior odwrócił się, rozkładając skrzydła. Gdybym mogła, wydarłabym się na niego. Chciał stchórzyć, i zostawić mnie tu na pewną śmierć? Przed oczami mi zamroczyło, z trudem łapałam oddech. Co jest, do cholery?
- No, panie Yin. - wycharczał ktoś za mną. Odór jego wydychanego powietrza omal nie przyprawił mnie o wymioty. Kaszlnęłam, poczułam, jak coś jeszcze mocniej zaciska się na mojej szyi. W moich oczach po raz kolejny pojawiły się łzy.
- Może. - odparł ze stoickim spokojem, przymknęłam powieki, modląc się, by uratował mi dupę, bądź wręcz przeciwnie - pozwolił umrzeć.
- Poddajcie się, bo i tak zginiecie. - warknął z rozbawieniem. Byłam teraz pewna, że to jakiś stwór, a nie wytwór mojej wyobraźni. Zaczęłam się bać, nie miałam bladego pojęcia, czym to coś jest. Najwidoczniej jednak Yin coś wiedział.
- Honor nakazuje. - stwierdził, w jego głosie pobrzmiała nutka znudzenia. - Wypuść. - rozkazał, na co stwór przycisnął mnie mocniej. Powstrzymywałam jak tylko mogłam napływające do moich oczu łzy. Stwór, który przytrzymywał mnie, i pozbawiał tchu, roześmiał się chrapliwie.
- Cóż, widzę, że kolega hmm... słabszy niż kiedyś. - roześmiał się Yin. W jego zielonych ślepiach błysnęła wściekłość.
- Co proszę? - spytał zirytowany. Zacisnęłam powieki, bojąc się co zrobi. Basior prawdopodobnie zranił stworzenie, zmuszając go do wypuszczenia mnie. Upadłam głucho na ziemię, wypuściłam gwałtownie powietrze. Jęknęłam cicho, śnieg nie zamortyzował uderzenia. Po odzyskaniu jako takiej świadomości, wstałam. Krzywiąc się z bólem, podbiegłam do basiora. Nie wyglądał cudownie.
- Boże, Yin! - wykrzyknęłam, spoglądając z bliska na jego rany. To naprawdę wyglądało źle. Zignorowałam własną ranę, z której wyciekała ciemnoczerwona posoka, spływając na basiora. Pomocnik wilka - Toxic przeniósł go do jamy. Wyprosił wszystkich, prócz mnie, i jego pomocników. Siedziałam w kącie, nie odzywając się słowem. W tym momencie wolałam być martwa, niż siedzieć tu jak ciołek. Przynajmniej mogłam poświęcić się w dobrej sprawie, byłam tylko zbędnym balastem. Toxic pierdolił jakieś głupoty, nie słuchałam go.
- Czarny jest niezwykle silny. - dopiero teraz zaczęłam przysłuchiwać się temu co mówi. - Ostatnio dostał posadę głównego zabójcy. Nie ma litości. No, jak na załączonym obrazku widać, chociaż dziwi mnie fakt, że Czarny was wszystkich nie powykańczał! - podsumował nieco głośniej cień. Przewróciłam oczami, i zaklęłam głośno, gdy podczas wstawania, rana otworzyła się. Yin rozkazał pozostałym mnie opatrzyć, nie miałam sił nawet się opierać. Poddałam się im, i wyklinałam ich kilkanaście pokoleń wstecz, gdy zszywali moją ranę. Kilka minut później oznajmili, że gotowe. Basior wciąż był zszywany, zastanawiałam się, kim naprawdę był tamten stwór. Kminiłam tylko nad tym, po cholerę jasną, Yin mnie ratował. Nie umiałam nazwać tej emocji, było to pomieszanie wdzięczności z wściekłością. Miałam zamiar umrzeć, przynajmniej nie męczyłabym się tutaj. Podeszłam do skrzydlatego wilka z wyraźną odrazą do samej siebie. Basior mruczał coś do siebie.
- Nie musiałeś tego robić. - chciałam powiedzieć to jakoś poważniej, niż załkać. Ale stało się, i czasu nie cofnę.
- Ale jednak. - uśmiechnął się słabo, w jego toksycznie zielonych oczach błysnął ból, wywołany ruchem
- Tylko po co? - zapytałam sucho, przyglądając mu się badawczo.
- No cóż, bywa. Tak nakazuje honor chyba, nie? - spróbował podnieść głowę.
- Leż i odpoczywaj. - warknęłam, chociaż w moim głosie dało się dosłyszeć troskę. Wychodząc, zatrzymałam się. Pozwoliłam łzom spływać po moim pysku, i  żłobić swoją własną trasę, o której decydują tylko one. Nie powstrzymywałam ich.
- Nie płacz, musimy wygrać tę wojnę, słyszysz? - powiedział kojącym tonem. Nie odwróciłam się, spuściłam tylko głowę.
- Nie damy rady Yin... - wyszeptałam, coraz bardziej wierząc w te słowa. Oni mogą wygrać, ja przegrałam. Nie chciałam już walczyć tutaj, chciałam po prostu wrócić do swojego domu, pomóc im i odpocząć. Zapadło milczenie, przerwane tylko moim uporczywym łkaniem. Tak bardzo chciałam się teraz uspokoić, ale nie mogłam.
- Kiedyś ktoś mądry powiedział Odwaga jest dobra, ale wytrwałość lepsza. - zacytował. Pochyliłam sobie uszy.
- No, w sumie. - skłamałam, nie chcąc martwić rannego. Uniósł delikatnie kąciki ust, w jego oczach błysnęła nadzieja.
- Nie warto się jeszcze poddawać. Po prostu nie warto... - dodał ciszej, spojrzałam na niego, delikatnie się uśmiechając. Co ja robię? Kogo próbuję okłamać? Po kilku sekundach milczenia, do jamy wpadł Dewi, zastępca skrzydlatego.
- Spokój? - zadał pytanie ranny, i spróbował wstać, ale szybko odpuścił. Otarłam gwałtownie łzy, nie chcąc pokazać po sobie tego, że płakałam. Dewi pokiwał głową, zza jego pleców wyłoniła się znana mi już sylwetka wadery - Ferishia. Rozejrzała się wokoło zainteresowana, ale też nieco zmartwiona.
- Walczyliście z Czarnym? - spytała z zaciekawieniem, strzygąc uszami.
- Yin... On mnie... Uratował. - wyjąkałam niepewnie. Biała wadera podeszła do rannego, i poklepała go z wyczuciem po barku. Pochwaliła go jeszcze, uśmiechnęłam się słabo.
- Brawo! - Wilk uniósł dumnie głowę, chociaż skrzywił się z bólem. Przeprosiłam wszystkich, i wyszłam.
***
- Ciebie zdrowo popierdoliło. - złote oczy Raven przewiercały mnie wściekle. - Czarny?! CZARNY?! - ryknęła na mnie, skuliłam się w sobie ze skruchą. - Czy ty kurwa wiesz, ile wilków zginęło przez niego?! - ściszyła ton, i rozejrzała się wokoło, obrzucając wszystkich morderczym spojrzeniem. Cofnęli się kilka kroków.
- Wy... wybacz. - wyjąkałam, nie potrafiąc spojrzeć jej  w oczy.
- Tu nie ma nic do wybaczania. Spierdoliłaś sprawę, i tyle. - wycedziła przez zaciśnięte zęby, odwróciła się i odeszła, nie pozwalając mi się wytłumaczyć. Odprowadziłam waderę wzrokiem. Nie warto było wracać. W tym momencie liczyło się dla mnie tylko uratowanie naszej przyjaźni. To wszystko wisiało teraz na włosku, i to wszystko przez wojnę.
Zacisnęłam zęby, by powstrzymać cisnące mi się na usta przekleństwa. Pamiętałam jej obietnicę, że jak tylko nauczy się podróżować, przybędzie do Nerthveny i razem zwiejemy. Wszystko poszło w zapomnienie, albo przynajmniej tak sprawa wyglądała dla mnie.
***
- Jakieś wieści od was? -  spokojny głos Ferishii zmusił mnie do otworzenia oczu i wrócenia do rzeczywistości. Pokręciłam zrezygnowana głową. Zauważyłam, że nieco się rozczarowała.
- Przepraszam, nic na to nie poradzę... - szepnęłam. - Mam dość napiętą sytuację z Ad... to znaczy Raven. - poprawiłam się, i szybko spotkałam się ze zdziwionym spojrzeniem innych. Wytłumaczyłam im pokrótce jak to wszystko wygląda, pomijając dużo istotnych szczegółów. Pod wieczór wszyscy podsumowaliśmy minione dwa dni. Rany zaczynały się goić, ale ja wciąż nie byłam zadowolona z tego, jak prezentuje się nasza pozycja w wojnie. I tak nie mogłam zdziałać nic więcej, niż po prostu się starać. Yin wciąż odpoczywał, ale nie zraziło go to przed wydawaniem rozkazu. Nie opuszczał go też jego humor, co wcale mnie nie martwiło - wręcz przeciwnie, lubiłam go takiego. Siedziałam przy nim, i zgodnie z instrukcjami Toxic'a, smarowałam jego rany specjalnymi maściami. Kilka wilków poszło zobaczyć jak sytuacja, i ogarnąć stworzenia, które przybywały do naszej krainy.
Podeszłam ponownie do rannego, kolorowego wilka. Pomarudził coś pod nosem, ale szybko się zamknął. Przywołałam moich dwóch towarzyszy, do których pałałam teraz jakąś urazą. Jednego, większego z nich zostawiłam z rannym, a drugiego poprosiłam, by szedł ze mną. Nie wiedziałam nawet, czy to co robię ma sens. Po prostu chciałam się dowiedzieć, jak wszystko wygląda przy granicy, oddzielającej nasze oddziały, od oddziałów wroga.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcamy do komentowania!