poniedziałek, 19 lutego 2018

Od Yin'a


Przekrzywiłem głowę udając szczeniaka. Wilczyca cicho zachichotała. W sumie nie wiem czemu, nie wiem po co, nie wiem. Może dla zabawy? Prędko jednak usłyszałem syknięcie wadery. W okolicach żeber obficiej niż zwykle sączyła się bez końca szkarłatna krew. Moto wydarła się na cały głos, a echo, które odbijało się o wszystkie góry, wracało z powrotem z zawrotną szybkością. Moja towarzyszka próbowała o własnych siłach tamować krwawienie, lecz bez skutku. Mogło dojść do zakażenia, a ona o tym zapomniała? Nastała cisza przerywana głośnym posykiwaniem Kivuli.
- Mówiłam, że po ciebie wrócę... Yin. - przeciągliwy kobiecy głos dobiegał zza moich pleców. Znajomy, chłodny głos, z którego teraz nie dało wyczytać się żadnych emocji. Odwróciłem się z wolna, starając trzymać swoje emocje na wodzy. Pojawił się Toxic i zniknął z Kivuli. I dobrze. Niech nie patrzy, jak tracę życie za watahę. 
- Może i mówiłaś, ale ja nigdzie się nie wybieram. - obwieściłem patrząc się w jej puste oczodoły. Zaczęła się śmiać, jak psychopata z Kochanówka.
- W takim razie... Orientuj się!
Kiedy to powiedziała runąłem na ziemię. Nie zadała mi co prawda żadnej rany, ale przewróciła mnie. Nie wiem jak, nie wiem kiedy. Życie. Chyba że śmierć. Ach, tak, przecież właśnie obok nie stałem. Twarzą w pysk. Oczodołami w oczy. Wstałem. Moje łapy zaczęły się chwiać pod moim ciężarem, jednak chciałem zostawić mocny cios na później.
- WALCZ! - wywrzeszczała, a niebo natychmiast pociemniało. Pioruny waliły jak nieokiełznane, spokojna dolina zamieniła się w Dolinę Trupów. Obok moich łap leżały szczątki innych zwierząt, w tym ludzi, które musiałem starać się nie nadeptywać. Obok niej pojawiły się czarne postaci. Cienie, o których sile nawet nie miałem zamiaru myśleć. 
- Jeżeli masz zamiar mnie uśmiercić, to zrób to tu, i teraz. Nie mieszaj w to innych wilków, którzy nie mają o niczym pojęcia, rozumiesz to?! ROZUMIESZ?!  
Po raz kolejny zaśmiała się i zaczęła ciskać we mnie cieniami. Wzbiłem się w powietrze i zacząłem uciekać okrągłymi ruchami wokół niej. Straciła orientację i popchnąłem ją. Niestety, nie udało mi się wbić kolejny raz w powietrze i wpadłem na nią.
- Ty spryciarzu. - powiedziała słodko, zauroczona tak jak przed kilku laty, kiedy ja i ona... Ech, nie ważne. - Wiedziałam, że coś jeszcze do mnie czujesz.
Próbowałem się jej wyrwać, ale za Chiny Ludu mi się to nie udawało.
Teleportacjo, proszę zadziałaj. Udało się. Ona leżała. Furia mną ogarnęła do reszty i mimo braku swojej świadomości czułem, jak ktoś używając mojego, rozumiecie, MOJEGO ciała zaczął ją atakować z taką mocą, o jakiej kiedykolwiek mi się nie śniło. Moc była znacznie potężniejsza od tej, którą władała Śmierć. To było dziwne. 
- Policzymy się jeszcze Magnum. - wywarczała przez zęby Śmierć. Kto to jest Magnum? Czemu mi pomógł? Śmierć zniknęła, a po mojej głowie plątały się tysiące pytań, tysiące różnych wariantów odpowiedzi, lecz każda z nich nie była sensowna. 

Toxic powrócił z Kivuli.
- Już z nią wszystko dobrze. - uśmiechnął się do mnie i zniknął.
- Boże, Yin, martwiłam się, że ona... Że ona cię... - zaczęła płakać, więc wtuliła się w moje futro. Pogłaskałem ją w miarę czystą łapą (te pieprzone BHPety spokoju nie dają cholera jasna).
- Już dobrze, nie płacz. - powtarzałem, a Moto za każdym razem przytakiwała i znowu się rozpłakiwała (czy jakoś tak). Ach, te wadery... 

Kończył się zachód słońca. Wilczyca uspokoiła się.
- Wiesz, lubię cię... - wymamrotała jakby do siebie, jakby po części do mnie. No, nie sądziłem że ten dzień tak się skończy...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcamy do komentowania!