Spoglądałam pustymi oczyma na posadzkę, znajdującą się niemal kilka milimetrów od mojego pyska. Była lodowata, cała pokryta drobnymi (a także tymi nieco większymi) pęknięciami. Mój wzrok kierował się coraz dalej w kierunku końca największej szczeliny, jednak jej kraniec był poza zasięgiem mojego pola widzenia. Znajdowała się tam tylko gęsta mgła, która zasłaniała mi wszystko, co mogłam dostrzec w oddali. Lubiłam ten puszysty obłok, gdyż zazwyczaj przysłaniał mi to, czego nie chciałam zobaczyć, lecz w tym momencie był po prostu uciążliwy. Widoczne były tylko pojedyncze strużki światła, cudem przebijające się przez przezroczyste opary, które i tak nie były wystarczającym oświetleniem, aby zapanować nad mrokiem znajdującym się wokół mnie. Może i moje oczy były już przyzwyczajone do tej wszechobecnej ciemności, aczkolwiek nie mogłam zobaczyć prawie nic, co znajdowałoby się więcej niż metr ode mnie. Ledwo mogła przyuważyć koniec swojego ogona, a co już dopiero inne postacie w oddali.
Wpatrywałam się coraz dłużej w czeluści jaskini nie zauważając, że ktoś znajduje się obok mnie. Znajoma woń pierza i krwi niemal natychmiast dotarła do moich nozdrzy, wypełniając je nietuzinkowym zapachem. Nie przepadałam za nim, a wręcz go nie lubiłam - wolałam czuć w tym momencie aromat ulubionych kwiatów, który przywodziłby mi na myśl tylko te pozytywne wspomnienia, zamiast brudnego basiora, wywołującego u mnie wciąż niemałą pogardę. W tej chwili nie mogłam myśleć o nim w inny sposób, niż negatywny. (Wcześniej nawet zaczęłam traktować go jako mojego przyjaciela. Ha! Dobre sobie!). To, co zrobił, było nie do pomyślenia i wciąż nie potrafiłam przestać mu tego wypominać - ja rozumiem, że teraz żyję tylko i wyłącznie dzięki niemu (no, może jeszcze to zasługa Toxic'a), ale też gdyby nie on, nie leżałabym tutaj w tak opłakanym stanie. Nie mogę mu tego teraz wybaczyć. Po prostu.
- Ech... "Doktorek" kazał mi sprawdzić czy już u ciebie lepiej i przy okazji powiedzieć... - Yin spojrzał na mnie pierwszy raz od czasu, od kiedy stał tutaj koło mnie. Nie dałam rady przyjrzeć się dokładnie jego mimice twarzy, aczkolwiek zdawałam sobie sprawę z tego, iż jego pysk nie układał się w typowym dla niego uśmiechu. Bardzo łatwo mi było teraz odczytać jego uczucia - nie czuł się najlepiej, zwłaszcza po tej operacji. Jego oczy emanowały bólem, spowodowanym licznymi ranami i rozdarciem szwów, które jeszcze przed godziną miało miejsce. Wpatrywał się raz na mnie, a raz na jaskinię - nie wiedział, na czym ma zawiesić oko na dłużej. Ja sama nie miałam pojęcia. - Cholerna Kivuli! Czy ty możesz choć raz się w nic na dłużej nie plątać? Chociażby raz! - wykrzyczał wprost w moją stronę, dając upust emocjom.
- Ginger... - wyszeptałam cichym głosem starając się znowu nie wyprowadzić go z równowagi. Nie chciałam z nim walczyć. Nie po tym, co stało się wcześniej. - Mówiłam ci, abyś właśnie tak się do mnie zwracał, a ty nie posłuchałeś. Jesteśmy kwita. - wycedziłam, nie chcąc dalej drążyć tematu mojego prawdziwego imienia. Powtarzałam, żeby mówił do mnie w ten sposób i nie chciałam tego robić po raz kolejny. Powinien w końcu przyjąć do wiadomości, iż ma mnie nazywać tak, a nie inaczej i nie mam zamiaru mu zdradzać tego prawdziwej przyczyny. I tak wiedział już o mnie za dużo. Zdecydowanie...
Yin przyglądał mi się podejrzliwe, jakby miał zamiar coś więcej ode mnie wyciągnąć. Tym razem patrzył się tylko prosto w moje ślepka, starając się tak, jak ja wyczytać coś z moich emocji. Widziałam, iż te próby nie szły mu za dobrze i w końcu po kilku minutach się poddał. Nie chciałam dowiadywać się, co siedzi w tej jego głowie i chyba, by tak lepiej pozostało. Obserwowałam jego każdy ruch, widząc coraz to nowsze detale w jego posturze: jego skrzydła wcale nie były czerwone, gdyż w tym świetle dało się w nich dostrzec nutę pomarańczy. Końce jego uszu przybierały musztardowy kolor, a pysk wcale nie był podobny do tego, jaki ma typowy basior - wydawał się on znacznie smuklejszy tak, jak to jest u większości samic naszego gatunku. Dopiero teraz zauważyłam rysujące się na jego klatce piersiowej mięśnie, które nadawały jego posturze charakteru. Mogły one świadczyć o dużej sile, która podczas naszej "bitwy" przeważyła nad moją zwinnością i wytrzymałością. Postrzegałam u niego nie tylko te mocne strony jego budowy ciała, ale i te słabsze punkty. Co ciekawe, było ich naprawdę dosyć sporo.
- W co ty ze mną pogrywasz? - zapytał momentalnie wilk, wyrywając mnie z dłuższego zamyślenia. Stałam przed nim, z oczami wbitymi w jego własne - o co mu właściwie chodziło? Nie docierało do mnie znaczenie tych słów zwłaszcza, że byłam teraz trochę "nieprzytomna". Nie miałam pojęcia, co chciał osiągnąć samiec tym zapytaniem, aczkolwiek ten widocznie nie zamierzał odpuszczać. Wziął tylko głęboki oddech i wypiął pierś do przodu, jakby miał zaraz coś dopowiedzieć. Nie myliłam się w żadnym z tych stwierdzeń. - Możesz mi łaskawie wytłumaczyć, dlaczego wciąż mnie okłamujesz? - Jego słowa brzmiały teraz coraz jaśniej, lecz wciąż nie wiedziałam - i chyba nie chciałam do końca wiedzieć - o jakie kłamstwa mu chodzi. Do tej pory byłam z nim w stu i jeden procentach szczera i to się nie zmieniło.
- Słuchaj, ja naprawdę nie wiem o co ci chodzi i lepiej, abyśmy niezwłocznie zakończyli ten temat...
- Moto! - Po raz kolejny użył mojego imienia, po czym dreszcz przeszedł mi po całym ciele. Ta rozmowa została sprowadzona na złe tory po raz kolejny. Nikt z nas nie dawał rady odpuścić - nasza własna duma nie dałaby nam obu wtedy spokoju, a ja bardzo dobrze o tym wiedziałam. Jednakże miałam cichą nadzieję, że to nie skończy się tak, jak wcześniej. - Uspokój się w końcu i daj mi dokończyć! Czy ty zawsze taka byłaś? Zawsze łgałaś wszystkim wokół prosto w twarz?! - Do oczu zaczęło mi napływać coraz więcej słonawych łez, których w żaden sposób nie dawałam rady okiełznać. Czułam się, jakbym miała watę zamiast nóg, mającą lada moment opaść bezwładnie na ziemię, pozostawiając mnie samą na pastwę losu. Czy ja zawsze taka byłam? Zadawałam sobie w głowie w kółko to jedno pytanie, nie znając na nie żadnej konkretnej i sensownej odpowiedzi, która mogłaby załagodzić ciekawość Yin'a.
- A co, jeśli ja sama tego nie wiem?
Wpatrywałam się coraz dłużej w czeluści jaskini nie zauważając, że ktoś znajduje się obok mnie. Znajoma woń pierza i krwi niemal natychmiast dotarła do moich nozdrzy, wypełniając je nietuzinkowym zapachem. Nie przepadałam za nim, a wręcz go nie lubiłam - wolałam czuć w tym momencie aromat ulubionych kwiatów, który przywodziłby mi na myśl tylko te pozytywne wspomnienia, zamiast brudnego basiora, wywołującego u mnie wciąż niemałą pogardę. W tej chwili nie mogłam myśleć o nim w inny sposób, niż negatywny. (Wcześniej nawet zaczęłam traktować go jako mojego przyjaciela. Ha! Dobre sobie!). To, co zrobił, było nie do pomyślenia i wciąż nie potrafiłam przestać mu tego wypominać - ja rozumiem, że teraz żyję tylko i wyłącznie dzięki niemu (no, może jeszcze to zasługa Toxic'a), ale też gdyby nie on, nie leżałabym tutaj w tak opłakanym stanie. Nie mogę mu tego teraz wybaczyć. Po prostu.
- Ech... "Doktorek" kazał mi sprawdzić czy już u ciebie lepiej i przy okazji powiedzieć... - Yin spojrzał na mnie pierwszy raz od czasu, od kiedy stał tutaj koło mnie. Nie dałam rady przyjrzeć się dokładnie jego mimice twarzy, aczkolwiek zdawałam sobie sprawę z tego, iż jego pysk nie układał się w typowym dla niego uśmiechu. Bardzo łatwo mi było teraz odczytać jego uczucia - nie czuł się najlepiej, zwłaszcza po tej operacji. Jego oczy emanowały bólem, spowodowanym licznymi ranami i rozdarciem szwów, które jeszcze przed godziną miało miejsce. Wpatrywał się raz na mnie, a raz na jaskinię - nie wiedział, na czym ma zawiesić oko na dłużej. Ja sama nie miałam pojęcia. - Cholerna Kivuli! Czy ty możesz choć raz się w nic na dłużej nie plątać? Chociażby raz! - wykrzyczał wprost w moją stronę, dając upust emocjom.
- Ginger... - wyszeptałam cichym głosem starając się znowu nie wyprowadzić go z równowagi. Nie chciałam z nim walczyć. Nie po tym, co stało się wcześniej. - Mówiłam ci, abyś właśnie tak się do mnie zwracał, a ty nie posłuchałeś. Jesteśmy kwita. - wycedziłam, nie chcąc dalej drążyć tematu mojego prawdziwego imienia. Powtarzałam, żeby mówił do mnie w ten sposób i nie chciałam tego robić po raz kolejny. Powinien w końcu przyjąć do wiadomości, iż ma mnie nazywać tak, a nie inaczej i nie mam zamiaru mu zdradzać tego prawdziwej przyczyny. I tak wiedział już o mnie za dużo. Zdecydowanie...
Yin przyglądał mi się podejrzliwe, jakby miał zamiar coś więcej ode mnie wyciągnąć. Tym razem patrzył się tylko prosto w moje ślepka, starając się tak, jak ja wyczytać coś z moich emocji. Widziałam, iż te próby nie szły mu za dobrze i w końcu po kilku minutach się poddał. Nie chciałam dowiadywać się, co siedzi w tej jego głowie i chyba, by tak lepiej pozostało. Obserwowałam jego każdy ruch, widząc coraz to nowsze detale w jego posturze: jego skrzydła wcale nie były czerwone, gdyż w tym świetle dało się w nich dostrzec nutę pomarańczy. Końce jego uszu przybierały musztardowy kolor, a pysk wcale nie był podobny do tego, jaki ma typowy basior - wydawał się on znacznie smuklejszy tak, jak to jest u większości samic naszego gatunku. Dopiero teraz zauważyłam rysujące się na jego klatce piersiowej mięśnie, które nadawały jego posturze charakteru. Mogły one świadczyć o dużej sile, która podczas naszej "bitwy" przeważyła nad moją zwinnością i wytrzymałością. Postrzegałam u niego nie tylko te mocne strony jego budowy ciała, ale i te słabsze punkty. Co ciekawe, było ich naprawdę dosyć sporo.
- W co ty ze mną pogrywasz? - zapytał momentalnie wilk, wyrywając mnie z dłuższego zamyślenia. Stałam przed nim, z oczami wbitymi w jego własne - o co mu właściwie chodziło? Nie docierało do mnie znaczenie tych słów zwłaszcza, że byłam teraz trochę "nieprzytomna". Nie miałam pojęcia, co chciał osiągnąć samiec tym zapytaniem, aczkolwiek ten widocznie nie zamierzał odpuszczać. Wziął tylko głęboki oddech i wypiął pierś do przodu, jakby miał zaraz coś dopowiedzieć. Nie myliłam się w żadnym z tych stwierdzeń. - Możesz mi łaskawie wytłumaczyć, dlaczego wciąż mnie okłamujesz? - Jego słowa brzmiały teraz coraz jaśniej, lecz wciąż nie wiedziałam - i chyba nie chciałam do końca wiedzieć - o jakie kłamstwa mu chodzi. Do tej pory byłam z nim w stu i jeden procentach szczera i to się nie zmieniło.
- Słuchaj, ja naprawdę nie wiem o co ci chodzi i lepiej, abyśmy niezwłocznie zakończyli ten temat...
- Moto! - Po raz kolejny użył mojego imienia, po czym dreszcz przeszedł mi po całym ciele. Ta rozmowa została sprowadzona na złe tory po raz kolejny. Nikt z nas nie dawał rady odpuścić - nasza własna duma nie dałaby nam obu wtedy spokoju, a ja bardzo dobrze o tym wiedziałam. Jednakże miałam cichą nadzieję, że to nie skończy się tak, jak wcześniej. - Uspokój się w końcu i daj mi dokończyć! Czy ty zawsze taka byłaś? Zawsze łgałaś wszystkim wokół prosto w twarz?! - Do oczu zaczęło mi napływać coraz więcej słonawych łez, których w żaden sposób nie dawałam rady okiełznać. Czułam się, jakbym miała watę zamiast nóg, mającą lada moment opaść bezwładnie na ziemię, pozostawiając mnie samą na pastwę losu. Czy ja zawsze taka byłam? Zadawałam sobie w głowie w kółko to jedno pytanie, nie znając na nie żadnej konkretnej i sensownej odpowiedzi, która mogłaby załagodzić ciekawość Yin'a.
- A co, jeśli ja sama tego nie wiem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcamy do komentowania!