poniedziałek, 12 lutego 2018

Od Ury - Świt Koszmarów


Spojrzałem prosto w oczy bestii. Czarna masa śmierdzącej posoki wylewała się z wnętrza słońca niczym ropa z brudnej rany. Promienie łuskały delikatnie twardą glebę i niebo, pożerając trawę i chmury. Stałem tam sam, na ziemi skąpanej krwią naszych Przodków, na ziemi niosącej niczym rzeka ich kości. Widziałem to wszystko, swoimi i ich oczyma. Z wnętrza tej czarnej masy, coś zawarczało a czarna ciecz wylała się z jej nieskończonej gęby. Z niej, topiąc szczątki tego,czego słońce nie strawiło, wypuszczając dym śmierdzący zgnilizną, wyrosła istota nie znana nikomu. Ślepia tysiące istoto patrzyło na mnie beznamiętnie, niczym martwe ryby marzące o niebu. Moje ciało nie ruszyło się na metr, nie zadrgało, chociaż czułem krzyk wydobywający się z mojej piersi. Krzyk, płacz. Napięcie w moich myślach paraliżowało moje łapy. Bolesny, niczym gorące ostrze ból, wwiercało się w moje żebra. Powietrze niosło żar i popiół a niebo zaszło szarością. Moje futro. Tak...Boli... pali.


Istota stawiała swoje powolne kroki, chlapiąc zepsutą krwią na ziemię. Jej skóra bulgotała, wypluwając resztki pochłoniętych stworzeń. Chciałem uciec. Od patrzenia na to...Na te oczy wypływające na pysku..spadające...Łapy pełne...

Ura nie mógł złapać oddechu. Wyrwał się jakby związany, przytrzymany przy ziemi. Jego oczy zaszły bielą, a dziąsła aż zbielały z siły szczęk jaką wywierał, aby nie krzyczeć. Krew płynęła z jego nosa, powoli tworząc aureolę w okół jego głowy. Niczym prześmiewczy święty obrazek.
Nagle z znikąd przez niego przeskoczyła biała łania. To wyrwało go z snu.
Szaman przez moment nie wiedząc gdzie się znajduje, w szoku porwał się na jeszcze drżące nogi. Wyrwał szyję w stronę nieba, ale od razu odrzucił wzrok.

Ura jeszcze nie mógł otrząsnąć się z wizji, jaką miał przed kilkoma dniami. Dalej bolała go głowa i nie mógł zasnąć w obawie przed powtórką.
Ale teraz to był jego najmniejszy problem.
Z zażartością, wycierając co chwilę kapiący skrzepami nos, wyszukiwał zioła lecznice.  

Nie czuł się najlepiej, ale przeżyje. Potrzebował jednak odrobinę pomocy od strony natury, kilka wywarów powinno postawić go na nogi. Nie mówiąc o tym, że zaczyna brakować mu zapasów w spiżarni.
Dlatego siedział spokojnie przy małym stawiku pośrodku gaju. Ciemna trawa nawet nie drgała, noc była bez wiatru i chmur, idealna na spacery. Z delikatnością wyrywał to, czego potrzebuje, zostawiając młode rośliny do rozwoju. Jego opuszki smagały jedynie łodygi niebieskich kwiatków ze złudnymi, ostrymi płatkami. Szerokie liście babki lancetowatej ulegały jego łapom, dając pogłaskać swoją wierzchnią część.  Nawet można było usłyszeć ciche nucenie, wraz z kolejnymi oglądanymi roślinami, jakby śpiewał im na dobranoc. Po jego kamiennej twarzy zadrżał uśmieszek przyjemności, kiedy musnął delikatny płatek. Czasami te kwiaty przypominały mu, że na tym świecie zawsze będzie istnieć nadzieja i piękno. Jego praca nie należy do najprzyjemniejszych, ale patrząc jak te dzieci lasu kwitną bez względu na wszystko, a nawet jeszcze silniejsze, napawa Urę nadzieją. Nadzieją, że to co robi ma sens. Westchnął po chwili. Jego wizja nie pozwalała mu na odpoczynek, ciągle w głowie siedziały mu nieprzyjemne konsekwencje, złe prognozy i najgorsze scenariusze. Przez co łapał się na odpływaniu, tak jak teraz. Musi się skupić aby nie popełnić błędu, ale wciąż jest rozkojarzony. Potrzebuje odpoczynku, z dala od wszystkiego, kilka dni medytacji. Fakt, wizje takie jak miał dziś nie należą do najlżejszych w odczytywaniu, ale równie nie najłatwiejsze do zapomnienia. Ura dostał dreszczy, kiedy przypomniał sobie inne pozostałe, jakie doświadczył w swoim życiu. Wizje ma prawie cały czas, ale połowę zapomina. Tak jak większość istot zapomina sny. Tylko te najgorsze zostają.

Zamknął powieki.
-Ura.. Opanuj się..- Rzucił litościwym głosem do samego siebie. A właściwie do swoich drżących łap. Trzepnął nimi jakby otrzepywał krople wody. 

Nagle usłyszał szmer za plecami. Kilka krzaków zadrgało niepewnie. Zatrzymał się sztywno i zastrzygł uszami do tyłu, dając uroczy, dźwięczny odgłos kolczyków. Odwrócił głowę w stronę dźwięku, czujnymi oczami nawet nie mrugając. Atmosfera stała się napięta, dziwna. Ura nawet nie drgnął, nie chcąc się rozpraszać. Jego oczy są świetnie przystosowane w mroku. Ale nie tylko jego.
Za jego plecami ujrzał blask ślepi. Licznych ślepi.
W ułamek sekundy pościg się rozpoczął.
Ura natychmiast ruszył, kiedy zobaczył jak wybiegają oni. Lub one. Grupa łysych turystów z Zakopanego  skórzastych stworzeń. Biegły rozdziewając paszcze pełne kłów, z których sączyła się zgniła ślina. Pazury raniące te święte miejsce wybijały rytm bębnów wojennych. Ura próbował uciec w stronę wąskich drzew i zapętlonych korzeni. Prześlizgiwał się zwinnie jak wiatr po polach pszenicy, wbijając łapczywie pazury w ziemie, jednak i te potwory wiedziały jak ścigać. Jarzące się toksyczne oczy otoczyły Urę z wszystkich stron. Nienaturalne, zniekształcone ciała kłapały swoimi zębami obok jego ucha. 

Ura jednak nie miał czasu na poczucie strachu. Warknął do nich, obnażając swoje kły. Jego tatuaże błysnęły ostrym światłem, oślepiając bestie na moment. Wystarczająco długo jednak aby Ura mógł skoczyć naprzeciw im. Zawył chrapliwym głosem, a wiatr wyrwał się spod jego łap. Bestie, zachęcone bezmózgim szałem, ruszyły na niego.
Jednak przebiegły przez niego.
Ura zaśmiał się kiedy zobaczył, jak te wściekłe, obrzydliwe psy skaczą w około szukając go. Ura bowiem przeniósł się do świata duchów. W tej sferze fizyka nie istnieje. Jest to również bardzo piękne miejsce. ( Ale to opowiemy innym razem).
Warknął, wypuszczając zmęczenie. Rozszalałe istoty skakały w koło, kłapiąc do siebie i opluwając ziemię toksynami. Węszyły w powietrzu, stawając na tylnich nogach. Ura podszedł do jednego z nich. Stanął przed jednym łeb w łeb. Ta zmieniona chropowata skóra, była naciągnięta do granic możliwości. Spod tej martwej skóry ciężko poruszały się kości, przy granicy przebijając ją na wylot. Te karykatury, monstra tańczyły w chaosie, aby nagle zerwać się i rozproszyć się. 
Ura potrząsnął głową z niedowierzania. Przełknął ślinę i wyszeptał ciche "co się dzieje".


Ura stał na granicy mokradła. Ujrzał w oddali spacerując wilki przeczesujące teren. Miał nadzieję na odwiedzenie swojej kryjówki by w spokoju zorganizować plan działania, zebrać myśli, ale ten oddział za dobrze objął te tereny. Wątpliwe jest, że można prześlizgnąć się niezauważonym. 

(CD bo w końcu trzeba choć raz dodać opowiadanie xD)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcamy do komentowania!