czwartek, 5 października 2017

Od Ferishii



Obudziłam się wciąż jeszcze czując niedosyt snu, toteż zamiast otwierać oczu, po prostu przekręciłam się na drugi bok, chcąc kontynuować odpoczynek. Już wtedy, czując pod sobą zimne, gładkie podłoże zamiast szorstkiej skały, ogarnęło mnie przeczucie, że coś jest nie tak, jednak mój wciąż zaspany umysł nie pozwolił mi, bym uświadomiła sobie, w jak kiepskim położeniu się znajdowałam. Świat przesłoniła mi ciemna mgła, momentalnie przenosząc mnie z powrotem w ciepłe, przytulne objęcia Morfeusza, z których wyrwał mnie dopiero dość nieprzyjemny dźwięk.
Odzyskawszy świadomość zorientowałam się, że źródłem owego dźwięku jest Dewi, który, pogrążony w głębokim śnie, chrapał sobie w najlepsze. 
Z zamiarem obudzenia go podniosłam się i otworzyłam zaspane oczy. To, co wtedy ujrzałam, sprawiło, że całkowicie zapomniałam o moich planach. Jak się bowiem okazało, zostaliśmy pojmani i zamknięci w jakiejś celi. Pod naszymi łapami znajdowała się gładka, ceramiczna posadzka. Ściany, zupełnie do niej nie pasujące, wykonane były z szorstkiej, szarej skały i właściwie wyglądały tak, jakby mogły być naturalną częścią jaskini. Jedynie w miejscu jednej ze ścian znajdowały się żelazne pręty, które oddzielały nas od prawdopodobnie jedynej drogi ucieczki. 
Cała ta sytuacja była tym dziwniejsza, że w powietrzu nie unosił się żaden zapach, który mógłby pochodzić od naszego porywacza.
Próbowałam myśleć trzeźwo i odgonić od siebie narastający w moim umyśle strach. Dziesiątki pytań cisnęło mi się na język: kto nas porwał? w jakim celu? Nie miałam jednak komu ich zadać, a bardziej pilne wydawało mi się w tamtym momencie obmyślenie planu ucieczki.
Niepewnym krokiem podeszłam do krat i ostrożnie wyciągnęłam łapę w kierunku konstrukcji. Drgnęłam, gdy dotknęłam zimnego metalu, ale całe szczęście nic się nie wydarzyło - żadnych zabezpieczeń magicznych, elektrycznych czy mechanicznych. Z większą dozą pewności siebie chwyciłam kłódkę i przyjrzałam się jej. Wyglądała dosyć prosto, co nieco podniosło mnie na duchu. Skupiłam się na przedmiocie, próbując posłać w jego stronę wiązkę energii badawczej - poznanie struktury zamka pozwoliłoby mi na wytworzenie pasującego do niego klucza. Zamiast tego poczułam tępy ból, który rozchodził się po moim ciele od szyi.
Wymacałam łapami obrożę, której z całą pewnością sama sobie nie założyłam. Była wykonana z pokrytego skórą metalu i, o ile dobrze wyczuwałam, zdobiona ćwiekami. Zaczęłam domyślać się, jaką funkcję spełniała.

- Gdzie jesteśmy? - Usłyszałam za sobą znajomy głos. Prawie podskoczyłam na dźwięk tych słów, były bowiem całkiem niespodziewane i w pierwszej chwili myślałam, że wypowiada je nasz porywacz.
- Nie mam pojęcia - przyznałam. - Ale ktoś nas pojmał, kiedy spaliśmy... W dodatku te obroże uniemożliwiają używanie mocy, pierwszy raz coś takiego widzę - relacjonowałam, starając się zachować spokój.
- To nie brzmi pocieszająco. Wiesz może, kto mógłby to być? - Spytał basior.
- Nie za bardzo, ale podejrzewam, że się dowiemy... - oznajmiłam, gdy zaczęłam słyszeć zbliżające się w naszą stronę kroki.
Emocje szybko jednak opadły, gdy miarowe stukanie nóg (tudzież łap) o posadzkę ucichło w oddali.

Dewi, który coraz bardziej się niecierpliwił, podobnie jak ja wcześniej zaczął próbować swoich sił z kłódką.
- Odpuść sobie - mruknęłam. - Sami stąd nie wyjdziemy. Chyba, że masz jakiś plan.
Pokręcił przecząco głową.
- Nie, ale martwię się o Angela. Skoro nas udało im się porwać, to co mogli zrobić biednemu leporowi?
- Miejmy nadzieję, że nic mu nie jest... Może nie został złapany i przyjdzie nas uratować? - Próbowałam pocieszyć wilka.

Miałam jednak swoje obawy, których bałam się wygłosić na głos. A co, jeśli to Angel za wszystkim stoi? Wydawało mi się to mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę to, jak zaangażowany był chociażby w ratowanie nas przed mantykorą - choć z drugiej strony możliwe, że zależało mu, aby dostarczyć nas tu w jednym kawałku.
Wszystko, co robił do tej pory skrzydlaty zając, zaczęło powoli układać się w logiczną całość. Możliwe, że wcale nie zgubił żadnego talizmanu, a chciał nas przyprowadzić w to miejsce. Pytanie tylko: po co? Czy zrobiłby to z własnej woli, czy też podlegał czyimś rozkazom?
Trochę głupio było mi, że posądzałam kogoś, kogo jeszcze przed chwilą uznawałam za przyjaciela, o dopuszczenie się tak nikczemnych czynów. Pocieszała mnie myśl, że to tylko teoria, a lepor może okazać się całkowicie niewinny.

Westchnęłam głośno i, nie mając nic lepszego do roboty w tej przeklętej celi, zaczęłam układać się do snu. Usłyszałam jednak kroki, które tym razem już się nie oddalały. Ktoś zatrzymał się po drugiej stronie krat. Podniosłam głowę i ujrzałam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcamy do komentowania!