- Kurwa! - ryknęłam na powieść dowiadując się, że jeden z głównych bohaterów umiera właśnie w tym akapicie. Nie zwracając nawet uwagi na wilki czające się dookoła mojego stanowiska, klęłam dalej wniebogłosy, jak to okrutny jest autor tej książki, że uśmiercił postać tak bliską memu sercu. Do każdej z moich ksiąg przywiązuję się bardzo emocjonalnie, więc i ta nie mogła być wyjątkiem od tej reguły.
Wciąż zagłębiając się w tekst, trafiłam na wiele sformułowań, według mnie zbędnych w obecnej sytuacji. Bezsensownym jest dobijać leżącego, mówiąc mu o wielu rzeczach, które powinien usłyszeć w bardziej elokwentnej do tego scenerii, a nie na swoim łożu śmierci. Ponieważ który z nas chciałby usłyszeć, że jego dziecięca miłość też go kocha, tylko udawała "tsunderowatą" wiedźmę, aby jeszcze bardziej rozanielić swego wybranka?
"Kochać" - to słowo ogólnie brzmi strasznie błaho. Każdemu można wmówić, że darzy się go tym wyjątkowym uczuciem, a tak naprawdę tego nie robić. Nie rozumiem tych, którzy obiecują wierność danej osobie do końca swoich dni, a w rzeczywistości puszczają się na prawo i lewo. Choć sama tego jeszcze nie zaznałam, to spotykałam się z wilkami, które przez "to" odbierały sobie życia, gdyż nie mogły dalej trwać bez miłości drugiej osoby. W moim odczuciu słowo "kochanie", oznacza to samo, co "zniewolenie". Przestajesz być już wolny, a jedyne, co ci pozostaje, to ta sama monotonność kolejnych dni. Rozumiem, iż niektórzy mogą to odebrać zbyt osobiście, lecz to są wyłącznie moje odczucia, których nikomu nie narzucam, aczkolwiek nie potrafię pojąć, jak inni potrafią myśleć w odmienny sposób. To uczucie jest jak róża - piękna, wszak jednocześnie rani...
Z powrotem wracając do przemyśleń na temat lektury nie spostrzegłam, iż ktoś mnie szuka. Ludzie zwracali się do mnie z prośbą o wyjście na zewnątrz, ja jednakże nie chciałam nawet o tym słyszeć. Kolejna osoba chcąca zbesztać mnie za to, że zastępuję ich ukochaną Alphę. Nie raz spotykałam się z takimi momentami, przyzwyczajona do obrażania mnie na każdym kroku. Czy ludziom tak ciężko zrozumieć, że to nie moja wina? Do cholery! To nie ja wybierałam rodziców przy porodzie i nie miałam na to żadnego wpływu.
Jednak wiedząc, że długo już tak sobie nie posiedzę z uwagi na ciągły przypływ wołań o moją osobę wzięłam głęboki wdech i jedyne, co mogłam w tej chwili zrobić, to posłuchać się - zdaje się, iż po raz pierwszy od długiego czasu - poddanych, a następnie wykonać krok do przodu i powolnym krokiem ruszyć w stronę dziedzińca, gdzie wszyscy, jak mi się zdaję mnie oczekiwali. Wiedziałam jednak, że nigdy więcej już nie będę taka pobłażliwa i jeśli kiedykolwiek ktoś zacznie mnie zaczepiać w czasie mojego dnia wolnego, to niech liczy się z surową karą, jaka na niego czeka...
Z każdym kolejnym krokiem znajdowałam się coraz bliżej punktu mojej podróży, który wydawał się być mi nieunikniony.
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcamy do komentowania!