Przez moje ciało w pojedynczej chwili przeszedł lodowaty dreszcz, ni to ze szczęścia, ni to ze strachu. Nie mogę nawet stwierdzić, jakie uczucie towarzyszyło mi w tamtym momencie, gdyż pojawiła się we mnie naraz burza rozmaitych emocji, których nie dało się ot tak poskromić. Jedyną rzeczą, jaka zapadła mi w pamięci podczas tego spotkania, było ciepłe ciało basiora, w które momentalnie się wtuliłam. Jego futro było nad wyraz delikatne, dzięki czemu mogłam się w nim zatopić już na zawsze. Od zawsze pociągała mnie w nim ta wrażliwość, nie okazywana już od wielu lat. Nim zdążyłam się zorientować, wilk odepchnął mnie od siebie, sprowadzając mój umysł z powrotem na ziemię.
- Nie widzieliśmy się od godziny, a ty już za mną tęsknisz? - powiedział wprost przyjaciel, wybuchając przy tym donośnym śmiechem. Od zawsze uważał, że nie może mnie spuścić z oka choć na chwilę, gdyż albo wdam się w jakieś tarapaty albo po prostu umrę z tęsknoty za jedynym towarzyszem. - No już, spokojnie. Przysięgam, że nie odstąpię cię nawet na krok! - Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, a ten już trzymał łapę na swej piersi. Nie wiem, czy brał tę przysięgę na poważnie, ale w każdym razie miło było coś takiego od niego usłyszeć.
- Wiesz, że ciebie uwielbiam, idioto? - zwróciłam się do wilka z delikatnym uśmiechem na twarzy, który towarzyszył mi przy każdym naszym spotkaniu. Zdawałam sobie sprawę z tego, że będzie musiał za chwilę wracać do swojej watahy, lecz pragnęłam, by został tu ze mną.
Teraz to on oddalał się ode mnie, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu. Miałam ochotę za nim biec, jednakże wiedziałam, jak bardzo dla jego stada był ważny kodeks, mówiący, że nie można wpuszczać nikogo spoza obrębu ich terenów. Chciał mnie chronić, a ja powinnam to uszanować, czy tego chcę czy nie...
Świadomość moich czynów przywróciła mi się dopiero wtedy, gdy uklękłam w stronę swej matki. Jej kruczo-czarne futro połyskiwało w blasku słońca, dzięki czemu ta wyglądała jeszcze bardziej majestatycznie. Nie sposób było mi patrzeć w jej stronę, gdyż moja rodzicielka przez swą postawę wobec poddanych od zawsze napawała mnie zachwytem. Nie była ona, jak większość władców ze znanych mi mitów - próżna, oschła wobec ludu, żądna władzy i tronu. Nie. Ona była kimś kompletnie przeciwnym. Podwładni kochali, Ey'ę za tą nieskazitelną dobroć płynącą z jej serca oraz za ten piękny moment, gdy kąciki jej ust unosiły się ku górze, nawet w najcięższych sytuacjach.
Gdy mój umysł przestał się nią zajmować, dosłyszałam z oddali swoje imię:
- Kivuli! - wolała radośnie moja matka, spoglądając w moją stronę. Odwróciłam się tylko i pomachałam w jej stronę łapą, starając się nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Wykonałam w jej stronę gest uciszający, po czym oddaliłam się w stronę biblioteki, która była moim azylem. Nie wiem, dlaczego wybrałam akurat to miejsce, ale próbowałam po prostu przestać myśleć o moim przyjacielu. Teraz wszystkie moje myśli krążyły wokół niego...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcamy do komentowania!