sobota, 16 września 2017

Od Snuffles'a - Laguna


Ciemność. Widział tylko przytłaczającą, mglistą i denerwującą ciemność. Akompaniament do ciemności tworzyła cisza. Koląca w uszy, stłumiona, jakby słyszana pod wodą cisza.

„Możesz być lekko senny”. Dobre sobie! On, przecież całkiem odpłynął!

Czuł, że się porusza, choć nie widział swoich łap. Zupełnie jakby leciał. Gdzieś daleko pojawiła się jasna plamka. Dopiero teraz dane mu było zauważyć z jaką prędkością leci. Plamka nieubłaganie zbliżała się ku niemu.

W końcu plama oślepiła go, tym samym wynurzając z ciemności i stłumionej ciszy. Otworzył oczy.

Pierwszym, co przyszło mu zobaczyć, była upolowana sarna, która unosiła się w... Bańce?

Chyba jednak do końca się nie obudził.

Spróbował ponownie zamknąć oczy, zanurzyć się w ciemności, lecz nie udało się mu. Ospale wstał.

Na drugim końcu jaskiniowego pokoju spała wadera. Jej biała sierść błyszczała się delikatnie w wątłym świetle. Podszedł do sarny i zaspokoił głód. W ciemności jakoś o nim zapomniał, a przecież to ON był sprawcą całego zajścia. 

Pokręcił głową i rozejrzał się po kamiennej izbie. Na przeciw niego znajdował się kamienny łuk, zapewne prowadzący do następnego pomieszczenia. Nie chcąc dłużej niepokoić wadery, spojrzał na nią po raz ostatni i skierował się do wyjścia z pomieszczenia.

~*~*~

Samotna wyprawa do wyjścia z jaskini nie okazała się dobrym pomysłem. Gubił się co chwilę i trafiał raz, za razem do tych samych izb. Pomyślał więc, że powinien wrócić. 

NIE.

Nie udało mu się znaleźć nawet drogi powrotnej. Będąc na skraju rozpaczy usiadł i czekał... Przecież musiała tu przechodzić... Chociaż raz dziennie!

Skamląc cichutko (Tak, by nawet potrzebna mu wadera go nie usłyszała) padł na kamienną posadzkę. Zwinął się w ciasny kłębek i usiłował zamknąć oczy. Zasnąć. Chociaż na chwilę...

Godzinkę...

Minutkę...?

Sekundę, no!

Zrozpaczony wymamrotał:

- Koniec ze mną. Nic z tego! Wszystko stracone!

Ze swojej prawej strony usłyszał stłumiony chichot. Poderwał łeb.

- Laguna? Od kiedy tu jesteś?!

Wadera spuściła łeb, zawstydzona.

- Przepraszam... - wymamrotała. - Byłam ciekawa, co zrobisz...

Warknął zdenerwowany.

- Dzięki. Jesteś naprawdę pomocna... - zironizował wstając.

Zachichotała ponownie...

- N-na prawdę przepraszam!

- Och, milcz i odprowadź mnie do wyjścia! - syknął, choć tak na prawdę on również był rozbawiony.

Wilczyca, wciąż chichocąc, bez problemu odnalazła drogę. Raz, za razem skręcała. W lewo, w lewo, w prawo, znów w lewo... Ach! Ciężko to było spamiętać!

Kiedy (w końcu) wyszli na świeże powietrze, dziabnął ją nosem w bok. Zaskoczona odwróciła się.

- Dzięki... - wymamrotał.

Przyjaźnie przechyliła łeb.

- Nie ma za co...

Powtórzył jej gest po czym ruszył... Najpierw truchtem, potem pędząc ile sił... Tyle miał energii do spożytkowania!

Może małe polowanie...?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcamy do komentowania!