Liczne liście, paprocie i gałązki naprzemiennie chłostały jego pysk, pozostawiając zarówno na nim, jak i na reszcie ciała drobne ranki.
W miarę jak jego węch coraz bardziej zajmowała woń zwierzęcia, tym wolniej biegł. W końcu, gdy wypatrzył w oddali skupisko brązowych plam, zwolnił do truchtu, by już chwilę później skradać się z nisko pochylonym łbem.
Jego sierść wtapiała się w ściółkę, więc pozostało tylko zająć strategiczne miejsce... - Takie, z którego strony nie wiał wiatr (broń Boże zwietrzyły by go ofiary) a jednocześnie miałby z niego wgląd na stado i z łatwością wypatrzyłby najsłabsze ogniwo.
Znalazł takie.
Krzewy zasłaniały go tam niemal całego, a liczne drzewa rzucały na jego postać cień. Gaik wyróżniał się, tworząc niemal idealny krąg wokół „lasu właściwego”.
Jak każdy wilk wolał atakować grupą. Miałby wtedy pewność, że nawet jeśli mu by coś nie wyszło, zajęłaby się tym reszta watahy.
Nie miał, jednak, ani watahy, ani pewności.
Pozwolił sobie przysiąść, by móc wygodniej objąć wzrokiem stado.
Jak na złość była to dość zdrowa grupa. Nie było ani młodych ze skręconą nóżką, ani staruszków, którzy nie nadążaliby za resztą. Innymi słowy – miał przechlapane, a szanse na to, że wróci do jaskini z pełnym brzuchem drastycznie zmalały.
Skup się.
Powtarzał ciągle w myślach, jednocześnie skanując wzrokiem stadko.
Nic z tego!
Wytknął mu natrętny, wewnętrzny głosik.
Analizował strukturę grupy z dobre pięć minut. Musiał być, przecież jakiś słaby punkt!
I nagle... Dostrzegł... Dostrzegł lukę w utworzonym przez zwierzynę na pozór ciasnym okręgu.
Zauważył w niej najbardziej zasłużonego członka stada. Zauważył posiwiałą łanię.
Poroże byków wcale nie zachęcają...
Ugasił tym pesymistycznym stwierdzeniem swój entuzjazm.
Skup się.
Powtórzył po raz kolejny w myślach.
Głód zaczął mu już poważnie doskwierać. Na samą myśl o świeżym sarnim mięsie ciekła mu ślinka. W takim stanie ciężko jest się skupić.
Po chwili nie wytrzymał i uniósł zad. Choćby nie wiadomo jak się starał z każdym, nawet najlżejszym, podmuchem wiatru do jego nozdrzy po raz setny docierał ten sam kuszący zapach.
Wychylił łeb zza krzaków i napiął mięśnie, gotując się do skoku. Nie spuszczał wzroku ze swojego celu i...
HOP!
Kilka susów wystarczyło, by doskoczyć do stada, które zaalarmowane szelestem liści ruszyło w tylko sobie znanym kierunku.
Mamrocząc pod nosem obrazy dla długich jelenich nóg rozpoczął pościg za stadem.
Grupa skręcała, skakała przez pnie, czy kamienie i znowu skręcała. W tej sytuacji nie był w stanie zbliżyć się do silnych samców obstawiających tyły, a co dopiero do starej łani ukrytej wśród zdrowych, młodych osobników?
Chodź starał się obserwować poczynania emerytki, ta co chwila zlewała mu się zresztą grupy.
I nagle, gdy już miał rezygnować, dostrzegł cień szansy dla siebie... Był to błotnisty wąwóz, który zdarzało mu się mijać podczas swoich wcześniejszych polowań.
Grupa musiała albo przeskoczyć spad (co było raczej niemożliwe) albo gwałtownie skręcić. Tu właśnie była jego szansa.
Zawarczał groźnie, tym samym popędzając stado. Pierwsze osobniki zmuszone były gwałtownie odbić w lewo.
Nie spuszczał wzroku z łani, przygotował się do skoku, odwlekając ten moment jak najdłużej, by ta nie mogła zmienić kierunku i...
HOP!
Już miał wgryźć się w kark samicy, tym samym odbierając jej zdolność poruszania się, gdy ta nagle wyskoczyła do przodu, zostawiając go za sobą.
O tym nie pomyślał.
Wykonał spektakularny obrót w powietrzu, uderzył w przeciwległą ścianę wąwozu i runął w dół, obijając się o gałęzie, kamienie i co tam jeszcze się napatoczyło.
Nagle wylądował na czymś kleistym i dość miękkim... Zdołał pomyśleć, że to już koniec bolesnego spadania, a uświadomił sobie, że jego amortyzatorem stała się błotnista półka, która pod jego ciężarem osunęła się, a on sam ponownie zaczął się staczać i obijać o ściany.
W końcu uderzył głową z impetem o coś niewyobrażalnie twardego, a nagle utracił zdolność odbioru jakichkolwiek bodźców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcamy do komentowania!