piątek, 1 września 2017

Od Yin'a - Kwiat Lotosu cz. 1

Słoneczny poranek, wataha Smoczej Łzy. Od samego rana wszyscy byli zapracowani, ale nie dwa basiory - Yin, czyli ja i Qwerty. Pozwolę sobie opowiadać jako narrator w trzeciej osobie. Dwa basiory beztrosko bawiły się na polanie. Matki młodych wilków rozmawiały na tematy, w które młodziki nie chciały się mieszać. Biegały za motylami i się śmiały. Przechodzący członkowie watahy przystawali na chwilę do młodych wilków, by z nimi przedyskutować na różne, zabawne tematy. Po kilku godzinach beztroskiej zabawy w dolinie Zielonych Nizin przyszedł czas na pójście do swoich jaskiń. Wtedy ostatni raz się widzieli. W nocy, a dokładniej z dwunastego na trzynastego sierpnia wybuchł pożar nieopodal jaskini przyjaciela Yin'a. Wraz z matką nie mogli uwierzyć w to, co się przytrafiło niewinnym wilkom. Spuścili głowy kiedy ku ich oczom ukazało się ciało matki Qwertiego. Pokryte bąblami, które pękały - nie był to przyjemny widok. Odciągnięto ją na bok, opatrzono rany, mimo że wdało się w nie zakażenie. Młody basiorek podbiegł do obandażowanej wilczycy. Stanął nad nią ze łzami w oczach.

- Yin... - szepnęła ledwo słyszalnym głosem. - Ja cię przepraszam... Znajdziecie siebie u schyłku gó... - nie dokończyła. Zamknęła powieki przy małym, niczego nieświadomym basiorku.
- Synku, chodźmy. - szepnęła zapłakana matka. Siłą odciągnęła małego od stygnącego ciała biało-czarnej wadery. 

Już żaden dzień nie był taki piękny jak tamte, gdy jeszcze wszystko było dobrze. Lata mijały, Yin dorastał i mężniał. Został najwyższym wilkiem w watasze. Kolejna tragedia jeszcze dobiła młodzika. Na pogrzebie jego matki było wiele wilków, choć nie było jednego, szczególnego wilka, który był dla nich jak rodzina. Przyjaciel, który był na zawołanie. Nie przyszedł. Wszyscy podchodzili do Yin'a i pocieszali go typowymi przemówkami:

- Nie łam się. - mówił jeden.
- Musisz być silny... - szepnął drugi.

Po pogrzebie Yin postanowił odkryć dokładnie swoje moce, które ma dzisiaj. Wyruszył, wyruszył za wielkie morza, za ocean. Po głowie chodziły mu dwie myśli:
Czemu to się stało?
- Znajdziecie siebie u schyłku góry...
Ustanowił sobie za cel odnalezienie swojego przyjaciela, który mu został. To była jedyna postać, która mogłaby go pocieszyć bez względu na to, czy byłaby na drugim końcu świata czy też obok...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcamy do komentowania!