wtorek, 12 września 2017

Od Snuffles'a - Formalności

Powoli rozchylił powieki, pozwalając, by oślepiający promień światła słonecznego na dobre go ocucił. Podniósł się i spokojnym, równym krokiem opuścił jaskinię, wychodząc na poletko, które oddzielało las od zamieszkałego przez niego pagórka. 

Ferishia prosiła, by po nocy przyszedł i załatwił resztę formalności. Nie chciało mu się odwiedzać wadery, zwłaszcza, że znaczyło to, iż musi przejść przez teren, który przemierza na co dzień część stada... Przynajmniej tyle wynikało z jego wczorajszych obserwacji.

Raz kozie śmierć...

Powlókł się w stronę otwartej przestrzeni, gdzie, na kamiennym podwyższeniu, czekała już na niego samica Alfa. 

Niby wszystko ładnie-pięknie, gdyby nie to, że od wadery dzieliło go niecałe trzysta metrów. Przecież mógł się na kogoś natknąć, a wtedy już pozostało tylko czekać na poniżenie.

Nie był typem, który każdemu pragnie udowodnić swoją władczość. Z reguły trzymał się na uboczu, lub polował, a otwarta przestrzeń nieporośnięta ani jednym, małym drzewkiem, która w dodatku pełna jest wilków z pewnością na to nie pozwalała.

Już po kilku krokach na dzikiej łące jego wrażliwe nozdrza otuliła setka woni...

Jezioro, Ferishia, Las, Wiewiórki, Basior... Czekaj, basior?!

Nie zdołał się nawet odwrócić, a przed oczyma stanął mu nieznany wilk o hipnotyzujących, nieco oziębłych oczach...

Przedstawienie czas zacząć...

Potulnie obniżył się i podkulił ogon. Pozwolił, by z jego gardła wydostała się seria upokarzających pisków. Samiec przeskanował go uważnie wzrokiem i oddalił się, najwyraźniej twierdząc, że mu nie zagrażał.


Szybkim truchtem przebył resztę łąki, dbając by nikt go nie zobaczył, nie wyczuł, nie wiedział w ogóle o jego istnieniu. Oczywiście woń prędzej, czy później rozniesie się po polu, a wtedy pozostanie tylko czekać, aż zlecą się mniej, lub bardziej entuzjastyczne ogniwa watahy. Teraz jednak wolał mieć święty spokój.

Stanął przed prowizorycznym, kamiennym podestem i spojrzał na odwróconą waderę. Gdy tylko znudzony wiecznym wpatrywaniem się w mlecznobiałą sierść przysiadł, samica odwróciła się i spojrzała na niego.

- Brakuje Ci cierpliwości, mój drogi... - oświadczyła pogodnie, choć nieco wyniośle.

Zdziwiony przechylił łeb, jednocześnie czując się nieco urażony tą jawną krytyką. Nie był jednak aż tak głupi, by jej się odciąć. To alfa. Alfy wymagają szacunku i tylko wtedy darzą cię tym samym... Przynajmniej tak wynika z opowieści... Ojca.

- Postaram się nad tym pracować... - obiecał wstając. Tego ponoć też wymagały alfy.

- Jak tam jaskinia? Podoba się? - ponownie ten pogodny i jednocześnie wyniosły ton.

-Tak. Jest świetna. Dziękuję, tylko ty byłaś tak wspaniałomyślna, by przyjąć mnie do stada. Jak już wczoraj wspominałem – jestem dozgonnie wdzięczny - Odrobina podlizywania się jeszcze nikomu nie zaszkodziła, prawda? 

Oczy wadery zabłyszczały w słońcu. 

-To nie był kłopot. Przyjmiemy każdego chętnego w nasze szeregi.

Gdyby mógł, uśmiechnąłby się uprzejmie. Mimika pyska nie należała jednak do najmocniejszych stron wilków, ani w ogóle innych zwierząt. Ograniczył się do przyjaznego pochylenia łba.

- To wszystko, czy... - zaczął niepewnie po kilku (dłużących się mu) sekundach ciszy.

- Zaczekaj. Mam jedno pytanie. - Przerwała mu.

- Tak? - zapytał lekko zdziwiony. Przecież to był koniec formalności.

- Gdzie jest Twój ojciec, mój drogi?

- N-nie wiem... - odpowiedział zgodnie z prawdą.

- A matka? Wujek? Ciotka? Babka? - wilczyca się zniecierpliwiła, chociaż on nie wiedział dlaczego.

- Też nie wiem...

Samica usiadła lekko spięta.

- W takim razie możesz iść...

Odwrócił się powoli, by już chwilę później gnać przez pole. Minął swoją jaskinię i wpadł do lasu.

Muszę się odstresować...

Ponownie doświadczył tego samego cudownego uczucia, gdy jego węch otuliły przyjaźnie setki woni. Każda wołała: Idź za mną! A nie, bo za mną! 

Niezdecydowany zaczął wędrować po okręgu, usilnie próbując zwęszyć jakąś potencjalną ofiarę. Dzika, jelenia... Teraz pasował mu nawet zając. 

Nie był głodny. Przynajmniej nie jakoś bardzo. Musiał dbać jednak i o kondycję, i o zapasy. Nie mógł mieć ich zbyt wiele, wszak mięso szybko się psuło. Zwykle pochłaniał odłożoną zwierzynę w ciągu tygodnia.

Cały czas niecierpliwie dreptał po okręgu, do jego nozdrzy nagle dotarł charakterystyczny zapach. Zapach jego następnej ofiary...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcamy do komentowania!