Stał dalej, przyglądając się mi. Wściekłość opanowała mnie do reszty, liczyłam tylko, że nie pojawią się Strażnicy.
- Spierdalaj. - warknęłam, i z przerażeniem zauważyłam jednego z nich. Miejmy nadzieje, że on tu tylko się przyglądał. Dość duży kamień został wyrzucony w stronę basiora. Z ziemi wyłonił się cień, który szybko odepchnął go w moją stronę.
- Nie, Amaro. Nie. Odłóż. - powstrzymał twór, który zamigotał i zniknął. Usiadł na mchu, i czekał. Strażnik, który Bóg wie jakim cudem się tu ukazał, wrócił do siebie, pozostawiając po sobie kupkę prochu.
- Wynoś się stąd. Nie chcę Cię znać. - zawarczałam zirytowana. Miałam dosyć basiora, który co chwila musiał coś od siebie dodawać.
- Mnie tak łatwo się nie pozbędziesz. - mruknął, ze złowieszczym uśmiechem na jego krzywym pysku. Może ktoś mu przypierdolić?
- Co proszę? - zapytałam zdziwiona jego nagłą śmiałością.
- Kiedy Qwertiego zaatakowały cienie mogłaś go uratować. Prawda? - roześmiał się, skuliłam uszy po sobie i uniosłam nieco wargi, ukazując kły. - Mogłaś. Ale tego nie zrobiłaś. Czemu? - po raz kolejny, na jego pysku zawitał szyderczy uśmiech. Między nami zapadła cisza. - No, odpowiedz! - wykrzyknął. Szlag mnie zaraz trafi. Bardzo dobrze pamiętałam tamten moment, jak bardzo się bałam, gdy prawie zginął. A ja nie mogłam nic zrobić, to moja własna umiejętność wymsknęła się spod kontroli. Pamiętałam to wszystko co do sekundy.
- Słuchaj, skurwysynu, jak w tym momencie nie podwiniesz ogona i nie spierdolisz stąd, to nie licz na jakiekolwiek rozmowy. - wycedziłam, mordując go lodowatym spojrzeniem. Wytrzymał mój wzrok, i tylko się uśmiechnął. Nienawidziłam go z całych sił, wszystkie uczucia sprowadziły się do nienawiści, skierowanej w Yina. Pokręcił tylko głową, na jego parszywym ryju był teraz tylko i wyłącznie uśmiech. - Słyszałeś, co mówię. - powtórzyłam, nie zrobił nic. Wzięłam głęboki oddech, gdy poczułam nieprzyjemne mrowienie w łapach. Nie popełnię drugi raz tego samego błędu. Przymknęłam oczy. Opanuj się, dla Qwerty'ego. Wdech, wydech. Odetchnęłam, nie dopuszczając do siebie echa słów wypowiedzianych przez skrzydlatego. Siedział i czekał aż odpowiem. Moją odpowiedzią było milczenie, wyzwiska i własny strach, wykrzyczany w myślach. On miał czas, chciał zaczekać i mnie "wysłuchać". Nikogo innego nie umiałam obdarzyć taką nienawiścią, jak Yina teraz.
- Czego ty ode mnie chcesz? - zapytałam, wpatrując się w tańczące na ścianach cienie. Zapadła cisza, basior dalej czekał. - Mogłam go uratować. Nie umiałam tego zrobić, nie rozumiesz? To było zbyt trudne, wszystko poszło nie tak, jak trzeba. - mówiłam roztrzęsionym głosem. Skrzydlaty wsłuchiwał się w moją wypowiedź. - Po prostu spieprzyłam po całości, to chciałeś wiedzieć? - zadałam pytanie, po długiej chwili milczenia. Yin nie odpowiedział twierdząco, ale też nie zaprzeczył. Co jest z nim nie tak? Zamknęłam oczy, i odetchnęłam. O dziwo, obrazy z tamtego zdarzenia nie wróciły. I dobrze.
- A teraz wyjdź. - odwróciłam się w jego stronę, zamachał skrzydłami, powodując zmianę rytmu w tańcu. Tak jakby to on był prowadzącym, a oni tylko marionetkami.
- Pozwól mi zostać. - bardziej stwierdził, niż poprosił. Pokręciłam głową, nie chcę mieć z nim nic do czynienia.
- Nie. Mówiłam, żebyś wyszedł. - zignorowałam basiora, i przeszłam do innego pomieszczenia. Srebrny naszyjnik odbijał się przy każdym moim kroku. Yin chyba wyszedł, bo nie słyszałam go. Odetchnęłam z ulgą. Dopiero teraz zaczęło coś do mnie docierać. Qwerty nie żyje, i już. Nic tego nie zmieni. Położyłam się, i spróbowałam przywołać do siebie przyjaciółkę. Odpowiedziała po którymś wezwaniu, nasza "rozmowa" ograniczyła się do krótkiej wymiany informacji. Udało jej się zmaterializować tu na krótką chwilę, chociaż do cudów to nie należało. Leżałam jak bezproduktywna klucha.
~~~
- Mogłaś go uratować. Ale tego nie zrobiłaś. Podwinęłaś ogon, i patrzyłaś jak zwija się w cierpieniu, jak z jego oczu wyciekają łzy. A ty tylko stałaś. Bałaś się, bo nie chciałaś po raz kolejny przestać nad tym panować. - rozbrzmiał czyiś głos. Był zakodowany w mojej pamięci, ale nie umiałam go rozpoznać. Co jest, do cholery? Stałam na polanie, i widziałam to, czego tak bardzo się bałam - Qwery'ego, który zwijał się z bólu. Łzy płynęły po jego pysku, a oczy wyrażały tylko jedno - zawód. Nie umiałam nic zrobić, to nie ja kontrolowałam sytuację.
~~~
"Skończ to roztrząsać". Skarciłam się w myślach, i obróciłam na drugi bok, zasłaniając pysk łapą. Było za jasno. Bolało mnie dosłownie wszystko, spożyłam coś, co nazywałam śniadaniem. Przeszłam do pokoju, gdzie padło wczoraj za dużo ostrych słów. Na ścianie nie tańczyły już cienie, zasmucona wbiłam wzrok w ziejącą pustkę. Było tu wiele korytarzy, których nigdy jeszcze nie zwiedziłam, jednak czuć było, że coś jest tam nie tak. Ostatni raz obrzuciłam wzrokiem jedną z nor, i wyszłam. Tak jak się spodziewałam, wzeszło słońce. Poranne promienie raziły mnie w oczy, oblewając wszystko co możliwe odcieniami pomarańczowego, czerwonego i żółtego. W inny dzień zapewne bym się cieszyła, ale teraz miałam ochotę rozszarpać wszystko co stanie mi na drodze. Ujrzałam znienawidzoną sylwetkę basiora. Jego skrzydła były złożone, a on sam po prostu siedział i z kimś rozmawiał, albo mi się zdawało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcamy do komentowania!