Wyruszyli o świcie.
- Już nie mogę. - wysapał Barbaro. Skrzydlaty westchnął jedynie i nie odpowiedział nic. Toxic zaś, niósł wszystkie rzeczy potrzebne do dalszej wędrówki. Basior myślami był już przy przyjacielu - Qwertim. Wyobrażał sobie, że wszystko jest piękne, kolorowe. Cudowne zakończenie. Aż łezka w oku się kręci. Oczywiście gdyby nie fakt, że do Góry Apibary (tak, Apibary) było jeszcze daleko. Szli tak do zachodu.
Po urządzeniu z osobna legowisk lew poszedł uzupełnić płyny. Skrzydlaty prędzej wydalić, mimo że nie pił za dużo. Futra dwójki prawdziwych towarzyszy pokryte były błotem, kurzem i innymi śmieciami, ponieważ pora roku - lato, w tamtych krajach było nieustępliwe. W dniu - upał nie do zniesienia. A w nocy? W nocy jeszcze gorzej! Zimnota nie do wytrzymania!
- Yinie... - szepnął do Skrzydlatego cień.
- Hm. - burknął.
- Już niedaleko. Parę dni i jesteśmy. Chyba że pójdziemy też w nocy, to podróż zajmie nam jakieś dwa dni i dwie noce. - poinformował na wpół śpiącego basiora. Ten go oddelegował. Sam zaś, znowu usnął snem jeszcze bardziej kamiennym niż zwykle.
*Sen*
Pokój dwieście dwadzieścia dziewięć. Dochodziła dwudziesta. Czekał spokojnie. Minęło kilka minut, kiedy usłyszał dzwonek do drzwi. Wstał powolnie, nie śpieszyło mu się, co było widoczne.
- Hm, jesteś. - powiedział i wpuścił dziewczynę do środka. Ta rozejrzała się po pokoju.
- Ty palisz? - spytała go, ujrzawszy paczkę papierosów na szafeczce nocnej.
- Co, nie widać? - fuchnął. Od razu chciał przystąpić do dzieła, jak nieokrzesany. Trzeba wspomnieć, że w łóżku nie miał litości dla żadnej. Nie przestawał, póki nie brakło mu sił.
Odchrząknął. Dziewczyna spojrzała na niego.
- No cóż. - powiedziała słodko podchodząc do Akkyego z mocnym wyrzutem nóg do tyłu, pomimo wysokich szpilek. Zaczęli się namiętnie całować. On rozebrał ją, ona odpięła mu koszulę. Tylko tyle zdążyła zrobić. Akky wziął knebel i zapiął jej na twarzy kładąc "piłeczkę" do ust.
- A teraz, będziesz mi posłuszna, suko. - zaśmiał się cicho, po czym wziął bat.
*Nagły koniec snu.*
- Yin! Yin! - wybudzał go ktoś.
- Co jest do cholery? - spytał lekko zaspany. Barbaro pokazał mu ogień, który trawił las. Musieli uciekać. Na wezwanie Skrzydlatego pojawił się drugi cień o imieniu Amaro, który poniósł lwa. Wszyscy zaczęli uciekać przed żywiołem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcamy do komentowania!