Słoneczne promienie powoli przenikały przez moje zamknięte powieki. Lekko je uchyliłam i od razu skończyłam na równe nogi. Gdzie ja do cholery jestem? Znajdowałam się w jakimś zagajniku. Kiedy uważnie się rozejrzałam, spostrzegłam, że miejsce, w którym się znajduję, jest otoczone mglistą kopułą. Zamiotłam ogonem po ziemi i ruszyłam przed siebie. Nagle przyfrunęły jakieś ptaki. Sporo ich było. Dźwigały w pazurkach miskę z jakimś płynem. Postawiły ją przede mną i odłrunęły z głośnym "pat pat pat pat". Zajrzałam do środka.
- Zupa grzybowa? Fuuuj. - mruknęłam. Wtem miska zaczęła drgać, rozlewając zawartość na wszystkie strony. Gwałtownie się odsunęłam, bo nie chciałam mieć styczności z tym ochydztwem. Poślizgnęłam się jednak i wpadłam głową w naczynie. Poczułam, że spadam. Czy ta miska nie miała dna?! To jakaś klątwa chyba?!
Uczucie spadania ustało, a ja przygrzmociłam o ziemię. Wokół mnie podniósł się tuman różowego pyłu. Kichnęłam i rozejrzałam się.
- Halo! Jest tu kto?! - wrzasnęła, a echo potoczyło się po pomieszczeniu, w którym byłam. Przypominało mi wielką jaskinię.
- Haaloo! No ktokolwiek?! - ryknęłam ponownie, aż przez futro przebiegły mi błyskawice.
Nagle usłyszałam głośne tupanie. Pisnęłam i schowałam się w chmurce różowego pyłu. Tupanie było coraz głośniejsze, a na środek jaskini wyszedł...Chiński mędrzec.
- Nie chwal wschodu przed zachodem słońca. - rzekł.
- Koleś, ja chcę do domu! - jęknęłam, a dziadek tylko się zaśmiał. Śmiał się i śmiał, aż zrobiło się to lekko demoniczne. Ziewnęłam demonstracyjne. Ile można?! Chińczyk powoli się rozkręcał, ja tymczasem zdążyłam narysować na różowym pyłku patykiem "Damę z wilkiem" "Mona Wilczycę" a nawet skomponować "Odę do księżyca".
Mędrzec ryknął piekielnym śmiechem, a wokół niego zaczęły bić pioruny. Jeden z nich trafił w sam środek sali.
KABUM!
Kiedy wszystko się uspokoiło, mędrzec zniknął. Na środku sali zaś, w miejscu uderzenia pioruna, stał fioletowy gołąb.
- Gruu.
- Chcę do domu? Spać! A ty się nie gap! - rzuciłam w ptaszysko kamykiem.
- Gruu. - ptak podszedł, a wręcz poturlał się do mnie. Wtem zaczął machać głową w górę i w dół. Nie stąd, ni z owąd, w tle leciał dubstep.
- Umieram! - wrzasnęłam - Nieee!!!
Skończyłam resztką sił w kępkę pyłku. Wygrzebałam z niej coś, co przypominało kij, na który ktoś nabił jabłko i ananasa. Bez namysłu przywaliłam Gruchaczowi tym "czymś". Dubstep ucichł, gołąb rozpłynął się w powietrzu z głośnym "Gruu!". Natomiast z mojej pseudobroni wydobył się wrzask. Przestraszyłam się i cisnęłam tym przez całą salę. "Coś" rozpadło się na mnóstwo kawałków, a jaskinia zaczęła drżeć. Przykryła głowę łapami i trwałam w bezruchu, dopóki drgania nie ustały. Rozejrzałam się niepewnie i spostrzegłam, że pomieszczenie się rozwaliło i teraz siedzę na jakiejś polanie. Zanim jednak mogłam odetchnąć z ulgą, usłyszałam przeciągłe milczenie. Odwróciłam się i zamarłam.
Za mną lewitował Wielki Latający Potwór Spaghetti wraz ze swą świtą jednorożców. Wrzasnęłam i zaczęłam biec przed siebie. Nie wiedziałam, gdzie biegnę, ale grunt, że byłam coraz dalej od potwora. Wyskoczyła mi między drzewa i znalazłam się w gąszczu kociołków. Różnej wielkości, koloru i zawartości, stały sobie koło siebie i błyszczały w słońcu.
- Muszę szukać grzybowej. Fuuuj. - mruknęłam sama do siebie. Kluczyłam między naczyniami, aż znalazłam grzybową. Z obrzydzeniem włożyłam do niej głowę i momentalnie zaczęłam spadać. No i spadłam...Na kogoś.
- Anadil? Co ty robisz?
Kurczę, to Ferishia. Nie za dobrze.
- Eee... Ja? Co? No, ten tego... - zmieszałam się.
- Czemu jesteś cała różowa? To jest sos? Czy jest coś, o czym nie wiem? - zapytała podejrzliwie Alpha.
- Nie. A w każdym razie - nic, w co mogłabyś uwierzyć. - zachichotałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcamy do komentowania!