wtorek, 21 marca 2017

Od Rayleigha - Normalnie Piątek Trzynastego

Ten dzień był dla mnie j akby to ładnie określić, nieudany. 
Obudziłem się jakimś niefartem przeziębiony, kichałem co chwilę i lekko bolały mnie skronie. Byłem zdziwiony, przecież ja strasznie rzadko choruję... Postanowiłem sporządzić leczniczy napar ziołowy. Zebrałem z zapasów, suszonych liści i kwiatów w słoikach, potrzebne składniki. Nagle się zestresowałem, bo zapomniałem o ważnej roślinie do wywaru zdrowotnego, na dodatek nie mogłem przypomnieć sobie jej nazwy, pamiętałem tylko wygląd kwiatu. Odwiedziłem, więc naszą alfę, na szczęście była u siebie.
- Witaj, Ferishio - przywitałem się jak tylko wadera mnie zauważyła. - Mam pewien problem. Nie mogę znaleźć jednej księgi, czy mogę skorzystać z twojej biblioteczki? Dość prawdopodobne, że masz jej kopię, więc... tak wpadłem do ciebie - uśmiechnąłem się
-Oh, Rayleih. Jasne, nie ma sprawy. Chodź za mną -odpowiedziała białofutra i zaprowadziła mnie wgłąb swej kryjówki. - To, czego szukasz powinno być na tych półkach - wskazała mi dział zielarski.
- Szukasz czegoś na przeziębienie?
Przytaknąłem.
- Rozumiem. Daj znać, gdy skończysz i powodzenia - odparła, po czym gdzieś wyszła.
Przeglądnąłem chyba z 40 tomów książek z biblioteczki Ferishii, przez trzy godziny gapiąc się w obrazki roślin i nagle zdałem sobie sprawę, że książkę "O rzadkich gatunkach roślin do wywarów" zostawiłem przecież wczoraj na swoim posłaniu...
Zawstydzony przeprosiłem waderę. Ona tylko zaśmiała się cicho i stwierdziła :
- W porządku. Zdarza się.
Podarowała mi wełniany, różowy szalik. Od razu rozgrzał moją szyję. Podziękowałem serdecznie i wróciłem truchcikiem do swojej jaskini.
Oczywiście nie mogło być tak pięknie, potknąłem się o korzeń w połowie drogi i wpadłem w pokrzywy.
Poparzony wyskoczyłem z tych podejżanie dużych krzaków akurat w tym miejscu i tym razem bardzo ostrożnie pobiegłem nad rzekę, która była niedaleko, by ukoić podrażnienia.
Już miałem wejść do wody gdy niespodziewanie zostałem obsypany śniegiem. Tak, śniegiem. Jakaś niebieskowłosa wadera jeźdźiła sobie po tafli lodu na rzece i gdy przyhamowała drobinki odprysnęły akurat na mnie.
Nieeee, to wcale nie było dziwne, że pod koniec lata jakiś wilk jeździ figurowo na lodzie... wcale, a wcale...
Stanąłem dęba, bo ten lód był jakby dwa razy zimniejszy niż normalny!
Oczywiście wpadłem do wody w najgłębsze miejsce, ochlapując przy tym troche waderę. Łał, ja to mam szczęście...
-Aaaargh! Co za dzień!- warknąłem wychodząc szybko z wody i stanąłem tyłem do nieznajomej. Ciecz ściekała stróżkami po moim futrze, popsuła mi nawet fryzurę i wyglądałem jak... no nie wiem... jak zmokły pies.
-Apsik! - kichnąłem.
Uh, naprawdę durny dzień. Chyba coś mnie opętało, pomyślałem i usłyszałem chrząknięcie.
Z wkurzoną na cały świat miną odwróciłem łeb i popatrzyłem w świecące, błękitne oczy niebieskowłosej samicy. Przez ułamek sekundy wyraziłem zainteresowanie jej osobą, po czym zrobiłem jak gdyby nigdy nic krok do przodu... a przynajmniej próbowałem, bo moje łapy były złączone z ziemią przez warstwę lodu. Super.
- No nie! Jaki pech mnie jeszcze dzisiaj spotk...aaaaapsik! - Krzyknąłem zakichany.

<Winter, co powiesz? A może mi pomożesz bezpiecznie wrócić?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcamy do komentowania!