Płynęłam jak najszybciej na dno. Nie oglądałam się, nie było sensu.
Dopłynęłam i spojrzałam w górę. Pustka ? Ale czemu, skoro mnie gonił i nie wyglądał na takiego, co odpuszcza. Jezioro było płytkie, spokojnie by mnie złapał. Więc co się stało... Czyżby bał się wody... ?
***
Wypłynęłam i rozglądnęłam się po chwili. Niczego nie słychać, cisza. Widziałam jedynie połamane drzewa w oddali. Może kogoś gonił ? Nie chciałam zostawić kogoś na pastwę losu, więc szybko ruszyłam za tropem połamanych drzew i odcisków wielkich łap.
Już coś słyszałam. Dość daleko, ale było słyszalne. Rytmiczne, mocne tupanie. To na pewno Mantykora. Biegłam szybciej.
***
Odczuwałam już wstrząsy przy tupaniu, które również wydawało się być już blisko. W pewnym momencie ucichło. Całkiem ? Nie. Słychać było ryczenie i odgłosy walki. Ten ktoś zdecydował się bić z tym monstrum ? Aż dziwne. Widziałam ją już. Dalej z kimś walczyła, ale widocznie wygrywała, jeśli można to tak nazwać. Podbiegłam bliżej. Głośno zawyłam i pomyślałam mocno, cała sobą o Hydrze, jedynym morskim stworzeniu, które zdołałoby pokonać Mantykorę. Stało się, zmieniłam się. Obraz niewyobrażalnie się zmienił.
Widziałam słabiutko, na czarno-biało. Byłam jednak w stanie rozpoznać Mantykorę i w nią uderzyć. Zrewanżowała się zionięciem ognia prosto we mnie.
To straszliwie bolało. Zawyłam z bólu i ugryzłam ją jedną ze swoich paszczy. Swoją drogą, to one działały jak dodatkowe odnóża, ale niektóre się "nie słuchały". Poczułam jej krew na swoich zębach, Oblizałam się. Wtedy odbiło mi coś. Poczułam "żądzę krwi". Nawet nie byłam świadoma tego, co robię.
Domyślam się, że zjadłam tą Mantykorę, bo jak już wróciłam "do siebie" to nigdzie jej widać nie było. Na szczęście mój żołądek był pusty, taki jaki był, a więc pewnie szybko ja "strawiłam" przy przemianie.
Kiedy się już otrząsnęłam z tych doznań zauważyłam, że na ziemi leży Vinci. Podbiegłam do niego od razu. Widziałam że mocno krwawi, widziałam że jest nie przytomny, ale, jak psychopatka, zaczęłam do niego mówić że będzie dobrze... Oczywiście nie dowierzałam w to, co się stało, nie chciałam nawet myśleć że... On mógł nie żyć. Tym sposobem zabrałam go szybko do siebie, żeby podać mu leki i zabandażować rany.
***
- Rosso, jesteś ? - Spytałam, wchodząc do jaskini.
- Gdzieś Ty była ?! Przychodzisz od tak po kilku dniach ?? - Wyrwał się, przybiegając niemalże od razu.
- Mało istotne. Vinci jest ranny. - Powiedziałam, kładąc zimnego już Vina na ziemię. Rosso podszedł do niego i sprawdził tętno. Spojrzał na mnie, jak na totalną kretynkę i nieznaną mu osobę.
- Nie wyczuwam tętna, Luna...
- Pewnie źle sprawdzasz. Idź po potrzebne leki.
- Ale on nie żyje, Luna. - Powiedział poważnie.
- Idź po leki, powiedziałam! - Krzyknęłam na niego.
- Laguna... On nie żyje. - Powiedział trochę osłupiały.
- ŻYJE ! Niczego nie wiesz... Niczego ! - Rozpłakałam się.
***
Dwa dni później ...
- Gdzie on jest... Musi gdzieś tu być ! - Warknęłam zirytowana.
- Spokojnie. Znajdziemy go. - Odpowiedział spokojny Rosso.
- Ale kiedy ?! Nie mamy czasu, pamiętasz ?!
- Jeszcze go trochę zostało, uspokój się i szukaj. To się teraz bardziej przyda.
I kontynuowaliśmy już kilkunastogodzinne poszukiwania. Kwiatu Brunatnego dalej nigdzie słychać nie było. Uszy nadstawialiśmy, jednak nic prócz wodospadów naokoło nie słyszeliśmy. Wyciszyć się próbowałam, jednak na nic to, kiedy miałam świadomość, że to przeze mnie Vinci mógł umrzeć. Co prawda, miły nie był, jednak zostawić mnie mógł w lesie, a tego nie zrobił. Teraz mam okazję odwdzięczyć się i taki mam zamiar...
- Jak było z tą legendą ? - Zapytałam towarzysza, a ten przytoczył jej treść:
Nieśmiały tak, że aż nie ujrzysz go,
Jednak szukać możesz...
Bo płatki kwiatu tego są magiczne;
Każdego uzdrowią, kto będzie tego potrzebował.
Szukać możesz po dźwięku Rośliny Brunatnej,
jednak ona odezwie się tylko wtedy,
kiedy wyczuje w tobie rozpacz
I tęsknotę za zmarłym.
jeden kwiat taki jest tylko,
trzy pąki ma;
Dwa zostały już zabrane,
Ale jeden jeszcze woła.
Cierpliwie czeka,
Aż spełnić będzie mógł swe przeznaczenie.
Zasadzony został miliony lat temu
W krainie, w której pełno wodospadów.
Po środku ich wszystkich rośnie
Przy spokojnym szumie wodospadów.
Spokojnie czeka...
- Obok legendy napisane jeszcze jest, że uleczy osoby jedynie te, które umarły nie więcej niż 3 dni i 3 noce przed zastosowaniem kwiatu. - Dodał Rosso.
Zastanowiłam się. Szum wodospadów był tutaj bardzo głośny, nie spokojny. A po środku krainy nie było żadnego miejsca do rozkwitu tego kwiatu, bo na środku był przecież największy wodospad...
Poszłam powolnym krokiem w stronę wysokiej góry osłoniętej wodospadem. Na środku była jedna, ogromna rzeka, tam też nie mógł rosnąć. Przyjrzałam się wodospadowi. Był ogromny. Przypomniałam sobie o jaskiniach za wodospadami. Może i za tym była jaskinia ? Poszłam szybszym krokiem do wspomnianego miejsca.
Stanęłam przed ścianą wody i wzięłam głęboki wdech. Przebiłam się przez wodę dość zgrabnie i byłam już po drugiej stronie. Fruwało tam mnóstwo świetlików, które rozświetlały całą jaskinię. Rzeczywiście był tam cichy szum wodospadów. Szłam przed siebie, nie wiedząc do końca, co robić.
Usłyszałam w końcu cichutki, szepczący głos:
Nieśmiała jestem tak, że aż nie ujrzysz mnie,
Jednak szukać możesz...
- Legenda... To nie jest legenda. To słowa tego kwiatu ! - Podekscytowałam się, wołając cicho. Serce zaczęło mi szybciej bić, ale szłam dalej.
Jedna jestem taka tylko,
Trzy pąki miałam;
Dwa zostały już zerwane,
Ale jeden jeszcze do Ciebie woła.
Cierpliwie czekam...
Jej głos roznosił się po całej jaskini. Ciche echo wołało tuż za nią.
Po środku ich wszystkich rosnę.
Przy spokojnym szumie wodospadów.
Spokojnie czekam...
Radość ogarnęła mnie. Wiedziałam już, że Vin jest uratowany...
Aż, jak kolejny głupiec...
Zwabić w pułapkę się dasz...
Wrzasnęła chyderczo, a przede mną stanęła kobieta. Miała na sobie poszarpane ciemne ubrania i krzykliwy głos. Zauważyłam, że to wiedźma. Jej skóra była strasznie blada. Chciałam, żeby nie widziała nawet, że się na nią rzucam i chcę ja zabić. Musiałam odwrócić jej uwagę. Wnioskując po jej słownictwie zaczęłam z Nią rozmową mając nadzieję, że plan się powiedzieć.
- Nadzieję miałaś na życiodajną roślinę, a teraz zostaniesz nią sama ! - Znowu się zaśmiała.
- A Ty wiedźma jest czy co ? Życie wrednie odbierasz, bo ktoś chyba i Tobie je odebrał.
- Po czym wnioskujesz, biała wilczyco ? - Krzyknęła wściekła.
- Spójrz na siebie i odpowiedz sama sobie. - Uśmiechnęłam się wrednie. Popatrzyła po sobie, a ja momentalnie rzuciłam się na nią. Zdołałam ugryźć ją w kark, a to sprawę zakończyło. Zaśmiałam się nawet sama do siebie, że była tak głupia.
- I to ona przeżyła te miliony lat w tej jaskini ? - Parsknęłam sama do siebie.
Zostawiłam ją samą sobie i poszłam w poszukiwaniu Brunatnego Kwiatu... Ona tam miała ich całą plantacje ! Bez wahania zerwałam jednego. Podłoga zaczęła drgać.
- Trzęsienie ziemi ?! - Spanikowałam i wybiegłam jak najszybciej. Słyszałam, jak za mną opada sufit. Udało mi się jednak dobiec do wodospadu.
Obróciłam się przodem do góry. Widziałam, jak po kolei spadają kamienie wprost na wejście do jaskini. Wszystkie inne kwiaty przepadły...
- Gdzie byłaś... - Spojrzał na mnie Rosso, po czym zauważył kwiat w moim pysku.
***
Już jesteśmy, Vin ! - Krzyknęłam schodząc z Lwa, w którego zmienił się Ros. Choć Vin dalej przecież nie żył, i tak z nim rozmawiałam. Miałam poczucie winy, że to przeze mnie umarł. Rosso migiem przygotował kwiat i przyszedł.
- Oto i on...
- Co należy z nim zrobić ? - Spytałam.
- Położyć na serce i przytrzymać "czule", jak to opisali... - Zaśmiał się Lisek.
Zrobiłam to, co kazał.
- Vin... Proszę, obudź się. - Popłakałam się znowu.
Vinci?