Obudziły mnie pierwsze promienie słońca przedzierające się przez gąszcz liści. Wstałam i przeciągnęłam się. Światło padało wprost na mnie. Czułam jego ciepło. Wtedy tuż obok mnie wylądował kruk.
- Witaj mały. – Uśmiechnęłam się do niego, on w odpowiedzi przechylił łepek. Spostrzegłam, że zaszła w nim jakaś zmiana. Z pośród czarnych piórek zaczęło wyzierać śnieżnobiałe pierze. Ciekawe… Jeszcze przez kilka minut oddawałam się czystej przyjemności odpoczynku. Dzień nie zapowiadał się na bardzo ciepły, lecz słoneczny. Na niebie nie dostrzegłam ani jednej chmurki. W sam raz na zwiedzanie. Wyprostowałam grzbiet i rozłożyłam skrzydła. W sumie jeszcze nigdy nie miałam okazji… polatać. Ale to chyba dobra okazja. Tylko jak zacząć? Zatrzepotałam skrzydłami raz, dwa, trzy. Nic się nie stało, może trzeba mocniej? Zaczęłam trzepotać coraz szybciej, z całej siły próbując się wznieść. Poczułam, że moje łapy odrywają się od podłoża. Dziesięć centymetrów, dwadzieścia. Jednak z minuty na minutę coraz bardziej opadałam z sił, chwilę później uderzyłam o ziemię. Otarłam się o jakiś kujący krzak. W łapę wbiło mi się kilka igieł. Ciekawy początek… Otrzepałam się.
- Chyba mi nie idzie. - Szepnęłam sama do siebie, wyciągając igiełki. Nagle usłyszałam czyjś śmiech. Rozejrzałam się. Nikogo nie było. Poczułam się trochę nieswojo, ale i tak przygotowałam się do kolejnej próby pokonania grawitacji, gdy znowu coś usłyszałam.
- Nie. To nie tak.
- Kto to powiedział? – Obrzuciłam wzrokiem otaczający mnie las.
- Ja. – Aż odskoczyłam, przede mną wylądował… kruk.
- Tyyyy móóówisz…? – Zaczęłam się jąkać. Ptak zakrakał i podleciał do mnie i usiadł mi na ramieniu. Wychylił łebek i spojrzał mi w oczy. Nie umiałam oderwać wzroku od tych dwóch czarnych koralików. Przez chwilę zwątpiłam w to, że on naprawdę się odezwał. To pewnie przemęczenie, albo za dużo wrażeń w ostatnim czasie. „To może ci pokazać?” Usłyszałam znowu. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę! Ja tego nie słyszałam, ja czułam ten głos w środku. To było jeszcze bardziej przerażające, lecz to była szansa.
- Dobrze? A więc co mam robić?
„Rozłóż skrzydła. Zacznij machać skrzydłami tak jakbyś chciała stworzyć pod nimi poduszkę z powietrza.”
- Co dalej?
„A teraz wybij się! Skocz! Pamiętaj by cały czas machać skrzydłami!”
Skoczyłam. Czułam się jakbym rzucała się w przepaść, zamknęłam oczy. Czułam, że powietrze robi się coraz zimniejsze, słyszałam szmer powietrza przepływającego między piórami. Gdy wreszcie otworzyłam oczy… Widok zapierał dech w piersiach. Zauważyłam, że coraz częściej zdarza mi się zaniemówić z wrażenia. Pode mną znajdowała się całą kraina poprzecinana siatką rzek. Kolorowa i pełna życia, tak inna od mej rodzimej ziemi. Jednak najbardziej podobało mi się to cudowne uczucie wolności. Zapikowałam w dół wznosząc się do góry tuż przed uderzeniem w drzewa. Każdym włoskiem, każdym piórkiem. Poczułam prawdziwe szczęście. To było cudowne. Wylądowałam lekko tuż przy niewielkim stawie. Wokoło rosło wiele kolorowych roślin, było pięknie jednak czułam, że naprawdę jestem stworzona do latania. Na lądzie mimo całego piękna całe poczucie wolności zniknęło. Podeszłam do wody by się napić i nagle zdałam sobie sprawę, że czuję głód. Od kilku dni nie jadłam nic prócz jagód, które zebrałam, z Feri. Zaczęłam węszyć, wokoło jednak nie wyczułam, żadnej zwierzyny. Podeszłam, więc do wody w nadziei, że znajdę ryby. Tam również nic nie zauważyłam. To był dla mnie zły dzień, jeśli chodzi o jedzenie. Postanowiłam wrócić do lasu i tam poszukać. Nie było to łatwe, krążyłam po wąskich ścieżkach, w końcu postanowiłam polecieć. Z lotu ptaka dużo łatwiej było znaleźć cokolwiek. Nie dość, że dostrzegłam las to również znalazłam niewielkie stadko saren. Szybko poleciałam w ich stronę. Wylądowałam kilkanaście metrów przed nimi i skryłam się za drzewami. Wiatr wiał w moją stronę. Wszystko działało na moją korzyść. Jednak sarny nie zbliżały się. Z oddali usłyszałam tętent ich kopyt, oddalał się, zawróciły. Biegły szybko. Ktoś je atakował. Rzuciłam się w stronę z kąt dochodził dźwięk, spostrzegłam, że ogromny niedźwiedź atakuje młodą samice. Reszta stada znikała już w oddali. Sarnę zapędzono w kozi róg. Nie miała już szans. Ja również straciłam szansę na upolowanie zwierzyny. Nie chciałam również czekać aż „misiu” skończy swój posiłek. Ryzyko, że mnie zaatakuje było zbyt wielkie. Wyczułam, że to samica. W pniu niedaleko dostrzegłam puchatą, brązową kulkę. Widocznie miała młode. A więc dzisiaj również będę musiała zaspokoić głód jagodami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcamy do komentowania!