(c.d. Anguy)
Każdy krok, który przybliżał mnie do rośliny, spowijał mnie gęstą mgłą przyjemności. Czułam się jak owinięta miękką, ciepłą kołdrą, która odgradzała mnie od wszystkich moich zmartwień. Jakby nic się nie liczyło - tylko ja, drzewo i przestrzeń między nami.
Pod łapami miałam pustkę. Dół tak głęboki, że dostrzeżenie jego dna było niemożliwe. Czy się bałam? Nie, wręcz przeciwnie. Czułam się wolna. Nie było nic, co mogłoby mi stanąć na przeszkodzie - tylko ja, drzewo i przestrzeń między nami.
Byłam już tak blisko. Już prawie nie było przestrzeni między nami. Tylko ja i drzewo.
Ale zaraz. Powinien być ktoś jeszcze.
Angua.
Przypomnienie sobie o jej istnieniu wyrwało mnie z transu. Zorientowałam się, w jakiej sytuacji się znajduję. Zauroczona nawoływaniem drzewa wpadłam pomiędzy wymiary. Jest to uczucie, którego nie da się opisać - to tak, jakby spróbować nadać określonemu dźwiękowi kolor albo smak. Widziałam Anguę - nie wzrokiem - lecz ona nie mogła dostrzec mnie.
Widziałam, jak jej skrzydła pokrywają się ciężką, niewidoczną dla niej substancją. Widziałam, jak wpada w rój czarnych macek, które były jak jeden organizm. Wiedziałam, że nie mogę jej pomóc, że dzieli nas granica wymiarów. Musiała sobie poradzić sama. Czułam, że się jej uda. Te demony nie były groźne, jednak przywoływały najgorsze wspomnienia, potrafiły sparaliżować kogoś jego własnym strachem. Nie mam pojęcia, skąd to wiedziałam. Po prostu wiedziałam.
Spojrzałam ostatni raz w jej stronę i kontynuowałam wędrówkę w stronę drzewa. Miałam w głowie pewien plan.
(An?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcamy do komentowania!