Maxwell obudził się w swojej ciemnej jaskini pewnego ciepłego poranka. Niechętnie wstał i otworzył oczy. Zamrugał kilka razy, żeby oczy przyzwyczaiły się do światła, zaburczało mu w brzuchu.
- Pójdę coś upolować... - powiedział sam do siebie. Wyszedł ze swojej jaskini i wziął głęboki wdech. Dzień był słoneczny. Świetnie.
Biegnąc na polane, coś go zaniepokoiło. Zauważył wilka, biegnącego w oddali. Miał zamiar go gonić, ale jego brzuch mu na to nie pozwolił. I tak by go nie dogonił bo wilk już dawno zniknął z jego zasięgu wzroku. Klnąc pod nosem, ruszył dalej.
Nagle spostrzegł zwierzę, skubiące źdźbło trawy. Podszedł bliżej, próbując być niezauważony. Widział swoją ofiarę, bardzo blisko kiedy ona popatrzała się w dal i zaczęła uciekać w popłochu. Max szybko ruszył za nią, ale była od niego szybsza.
Wbiegł prosto w łąkę, gdzie zgubił trop. Zawarczał, szukając coś innego do zjedzenia. Wrócił na polanę. Zobaczył tego samego wilka co rano. Próbował złapać jakieś zwierzę, ale mu się nie udawało.
- Coś nie idzie Ci dobrze, co? - Krzyknął Maxwell
Drugi wilk, od razu zrozumiał, że ta uwaga była skierowana do niego, więc od razu pobiegł do Maxwella. Max uśmiechnął się pod nosem, był już gotowy do ataku.
<Ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcamy do komentowania!