(c.d Anguy)
Rytmicznie stawiałam kroki,
przybliżając się do drzewa. Byłam już blisko końca wędrówki. Podeszłam do pnia
i zajrzałam do środka przez szczelinę w korze. W środku nie było nic. Tylko
ciemność. Nie była to zwyczajna ciemność, która spowija świat każdej nocy. To
była pustka. Miejsce tak ciemne, że nawet blask ognia nie potrafiły się przebić
przez obecny tam mrok. To tam miałam dojść? To było celem mojej wędrówki?
Ciemność, która miała mnie pochłonąć? Uczucie przyciągania wciąż było silne,
teraz jednak umiałam stawić mu opór.
Nagle zapanowała jasność. Przez
okolicę przeszła fala światła tak intensywna, że poruszyła moją sierścią niczym
wiatr. Obezwładniająca światłość nakazywała mi zamknąć powieki, które i tak nie
potrafiły całkowicie powstrzymać jej przed wniknięciem do moich oczu.
Dosłownie ułamek sekundy później było
już po wszystkim. Nie było ciemności, nie było nadnaturalnego światła, był po
prostu zwykły dzień. Słońce wyglądało zza puchatych chmur, a ptaki
niewzruszenie śpiewały swe melodie.
Usiadłam nieco skołowana, próbując
zrozumieć wydarzenia z ostatnich kilku chwil. Najwidoczniej to miejsce było
skażone ciemnością, do tego stopnia, że nawet samo światło nie potrafiło tego
znieść i postanowiło wziąć sprawy w swoje ręce. Chociaż brzmi to absurdalnie,
nic innego nie wydawało mi się bardziej logiczne.
Podniosłam wzrok na drzewo. Było
ogromne, a jego środek wydawał się pusty. Biła od niego magiczna energia, teraz
już całkiem przyjazna. Wciąż słyszałam jego nawoływanie. Teraz nie było to
jednak mocne uczucie niemożliwe do odparcia, a łagodne, przyjacielskie
zaproszenie. Stwierdziłam, że zajmę się tym potem. Teraz musiałam znaleźć
Anguę.
Podniosłam się do pozycji
stojącej i odwróciłam się w tył. Zobaczyłam orła, który nie mógł utrzymać się
na wietrze i spadał nieuchronnie w przepaść. Dopiero, kiedy przyjrzałam mu się
bliżej, spostrzegłam wilczą sylwetkę. Angua!
Sparaliżował mnie strach. Nie
chciałam, żeby waderze stało się coś złego. To ja ją tu przyprowadziłam, więc
gdyby zrobiła sobie krzywdę lub co gorsza zginęła, wyrzuty sumienia nigdy by
mnie nie opuściły. Sytuacja wyglądała nieciekawie. Wilczyca straciła już wolę
walki i opadała bezwładnie niczym worek ziemniaków. Zapragnęłam, żeby była teraz
w bezpiecznym miejscu.
W tym momencie poczułam, jak
drzewo przekazuje mi swoją siłę, która miesza się z moją własną. Wyobraziłam
sobie, że Anguę otacza delikatny, miękki koc, który pozwoli jej bezpiecznie
wylądować. Moje myśli przelały się w strumień jarzącej się fioletem energii,
która otulała teraz waderę. Jej ciało zaczęło powoli podlatywać w moją stronę,
po czym zostało ułożone u moich stóp. Macki energii rozpłynęły się w powietrzu,
a mnie zalała fala zmęczenia. Stałam na moście, który teraz był widoczny
również dla wzroku.
Angua wydawała się nieco oderwana
od rzeczywistości. Żyła i miała otwarte oczy, nie wydusiła z siebie jednak ani
słowa. Z jej gardła wydobywały się tylko ciche popiskiwania, na pewno męczył ją
ból.
Zauważyłam, że wokół nas zbierają
się małe istotki. Nie miały ciała materialnego, wyglądały jak niewielkie obłoki
mgły. Dało się jednak zauważyć podział na malutkie rączki, nóżki i głowę z
mikroskopijnymi oczkami. Istotki utworzyły krąg wokół Anguy i złapały się za
ręce. Użyły magii, by ją uleczyć. Kiedy wilczyca stanęła na chwiejnych nogach,
stworki zaczęły się przed nią kłaniać. Nie za bardzo rozumiałam, co się dzieje.
Istotki zaczęły radośnie krążyć
wokół nas. W którymś momencie jeden z nich odłączył się od grupy i pobiegł
radośnie w stronę drzewa, a jego towarzysze zaczęli za nim podążać. Część
stworków otoczyła mnie i Anguę, próbując złapać nas za sierść, łapy lub
cokolwiek innego, jednak brak materialnego ciała nie pozwalał im na to. W końcu
się poddały i dołączyły do grupy, spoglądając na nas. Najwidoczniej chciały,
byśmy za nimi poszły. Kruk, przyjaciel Anguy, przeleciał nam nad głowami, po
czym usiadł w koronie drzewa. Uznałyśmy, że jest bezpiecznie i ruszyłyśmy za istotkami.
W środku drzewa czekał na nas
suto zastawiony stół, na tyle niski, by wilk mógł sięgnąć po jedzenie siedząc
na pokrytej dywanem mchu podłodze. Zapach mięsa i przypraw unosił się w całym
pomieszczeniu. Ja i An przypomniałyśmy sobie, jak jesteśmy głodne. Zasiadłyśmy
do stołu i napełniłyśmy żołądki. Duszki świętowały – grały muzykę i tańczyły
radośnie. Okazało się, że jest ich tu dużo więcej.
Kiedy zapadł zmrok, jeden z
duszków podszedł do nas i przemówił wysokim głosem.
- Ona światło – oznajmił,
pokazując na Anguę. – Nie może być długo tu. Wygnała mrok stąd, uwolniła nas,
my dziękujemy. Powinna wyjść jednak. Ty alfa tych ziem – stwierdził, zwracając
się w moją stronę. – Ty tu mieszkać powinnaś.
Nie zrozumiałam tego, co duszek
powiedział o An. Chciałam, żeby wilczyca została jeszcze dłużej, ta jednak grzecznie
podziękowała istotkom za gościnę i wyszła. Widziałam, jak unosi się w powietrzu
i znika za horyzontem z krukiem u boku.
Zostałam sama ze stworkami.
Oprowadziły mnie po wnętrzu drzewa, pokazując wiele ciekawych miejsc.
Na początku zeszliśmy krętymi,
drewnianymi schodami na sam dół drzewa, gdzie znajdowało się puste
pomieszczenie na tyle duże, by smok mógł w nim swobodnie latać. Nie było tam
zbyt wiele do oglądania, poza tym w ciemności nie dało się zbyt wiele dostrzec.
Duszki zaprowadziły mnie wyżej.
Znaleźliśmy się w wielkiej
bibliotece pachnącej świeżo wyrobionym papierem i różnymi rodzajami drewna.
Podłoga wyłożona była mahoniowymi deskami. Pomieszczenie oświetlone było za
pomocą unoszących się w powietrzu świetlistych kulek, które dawały ciepłe,
przyjemne dla oka światło. Przechodząc wzdłuż hebanowych regałów z książkami
zauważyłam, że na półkach znajdują się zarówno stare jak i nowsze tytuły. Można
było odnieść wrażenie, że musi znaleźć się tu każda książka, która kiedykolwiek
została napisana. Na kartach ksiąg, na regałach, na podłodze – nigdzie nie było
widać nawet najmniejszej drobinki kurzu. Na środku biblioteki znajdował się
ogromny stół, długi na przynajmniej dwadzieścia metrów. Podobnie jak ten w
jadalni, był na tyle niski, by można było usiąść przy nim na podłodze, która w
tym miejscu wyłożona była wełnianym dywanem.
Na tym samym piętrze znajdowała
się pracownia alchemiczna na planie koła. Na jej środku stał okrągły, kamienny
stół z wyrytymi znakami i runami. Pod ścianami znajdowały się regały obłożone
saszetkami i szklanymi naczyniami pełnymi wonnych ziół i innych składników
mikstur. Pomieszczenie oświetlały lampy z pszczelego wosku oraz podwieszone pod
sufitem lampki oliwne.
Piętro wyżej zbudowana była arena
treningowa. Spora sala z sosnowym parkietem, gdzieniegdzie poustawiane manekiny
do ćwiczeń. W rogu areny znajdowała się niewielka zbrojownia, gdzie na ścianie
zawieszone były różne rodzaje broni. Na środku zbrojowni stał manekin w
kształcie wilka ubrany w stalowoszarą, lśniącą zbroję. Na piersi umieszczono
mozaikę z fioletowych kamieni, a głowę przyozdabiał hełm z rogami. Miałam nadzieję,
że nigdy nie zajdzie potrzeba, bym ubierała ten strój.
Zauważyłam, że wchodząc wyżej minęliśmy
kilka pięter. Znaleźliśmy się znów w jadalni, po czym weszliśmy na wyższy
poziom. Tam ulokowane były łaźnie, które zachwyciły mnie chyba najbardziej ze
wszystkich pomieszczeń. W kącie znajdowała się pokryta kamieniami ściana, z której
spływał niewielki wodospad, mający pełnić funkcję prysznica. W kamieniu wyryte
były półki zastawione pojemnikami wypełnionymi wonnymi ekstraktami z kwiatów i
owoców. Przy jednej ze ścian ustawione były trzy mniejsze pomieszczenia, wciąż
wystarczająco duże, by pomieścić kilka wilków. Jedno z nich wyłożone było
cedrowymi deskami. W rogu znajdował się kosz z gorącymi kamieniami, które ogrzewały
całe pomieszczenie. Drugie pomieszczenie wypełnione było gorącą, wonną parą
wodną, która zwilżyła mi futro. Trzecie pomieszczenie było natomiast wypełnione
lodem.
Pod oknem zamontowanym w korze
drzewa znajdowała się wielka wanna wyryta w kamieniu. Brzegi wanny były dosyć
płytkie i można było na nich swobodnie usiąść, tak, by całe ciało z wyjątkiem
głowy zanurzyło się w wodzie. W centrum było dosyć głęboko – myślę, że można by
tam spokojnie zanurkować. Włożyłam łapę do wody, by sprawdzić temperaturę.
Ciepła. Na brzegu – podobnie jak pod prysznicem – stały pojemniki wypełnione
wonnymi, kolorowymi cieczami.
Jeden z duszków, widząc moje
zainteresowanie wanną, zapalił stojące na jej brzegu świeczki z pszczelego
wosku. Wrzucił do wody kilka garści kwiatów wiśni. Wykonał dziwny ruch rękami,
a woda w wannie ku mojemu zaskoczeniu zaczęła wypełniać się bąbelkami. Duszki
opuściły łaźnię, kłaniając mi się uprzednio. Zostałam sama. Wlałam do wody
czerwony płyn o zapachu wiśni i zażyłam kąpiel.
Po wyjściu z wody czułam się
świeżo jak nigdy dotąd. Samotnie weszłam na najwyższe piętro, gdzie znajdowała
się sypialnia. Na jej środku stało wielkie łóżko z materacem wypełnionym
świeżym, pachnącym sianem, pościelone miękkimi tkaninami. Wyszłam na balkon,
skąd miałam świetny widok na nocne niebo. Ciepły wiatr powoli suszył mi futro.
Kiedy tylko byłam sucha, udałam się na spoczynek. Jakże miło było spać w
miejscu, które można nazwać domem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcamy do komentowania!