niedziela, 4 września 2016

Od Ferishii - Znaleźć swoje miejsce na świecie

(c.d Anguy)

Rytmicznie stawiałam kroki, przybliżając się do drzewa. Byłam już blisko końca wędrówki. Podeszłam do pnia i zajrzałam do środka przez szczelinę w korze. W środku nie było nic. Tylko ciemność. Nie była to zwyczajna ciemność, która spowija świat każdej nocy. To była pustka. Miejsce tak ciemne, że nawet blask ognia nie potrafiły się przebić przez obecny tam mrok. To tam miałam dojść? To było celem mojej wędrówki? Ciemność, która miała mnie pochłonąć? Uczucie przyciągania wciąż było silne, teraz jednak umiałam stawić mu opór.
Nagle zapanowała jasność. Przez okolicę przeszła fala światła tak intensywna, że poruszyła moją sierścią niczym wiatr. Obezwładniająca światłość nakazywała mi zamknąć powieki, które i tak nie potrafiły całkowicie powstrzymać jej przed wniknięciem do moich oczu.
Dosłownie ułamek sekundy później było już po wszystkim. Nie było ciemności, nie było nadnaturalnego światła, był po prostu zwykły dzień. Słońce wyglądało zza puchatych chmur, a ptaki niewzruszenie śpiewały swe melodie.
Usiadłam nieco skołowana, próbując zrozumieć wydarzenia z ostatnich kilku chwil. Najwidoczniej to miejsce było skażone ciemnością, do tego stopnia, że nawet samo światło nie potrafiło tego znieść i postanowiło wziąć sprawy w swoje ręce. Chociaż brzmi to absurdalnie, nic innego nie wydawało mi się bardziej logiczne.
Podniosłam wzrok na drzewo. Było ogromne, a jego środek wydawał się pusty. Biła od niego magiczna energia, teraz już całkiem przyjazna. Wciąż słyszałam jego nawoływanie. Teraz nie było to jednak mocne uczucie niemożliwe do odparcia, a łagodne, przyjacielskie zaproszenie. Stwierdziłam, że zajmę się tym potem. Teraz musiałam znaleźć Anguę.
Podniosłam się do pozycji stojącej i odwróciłam się w tył. Zobaczyłam orła, który nie mógł utrzymać się na wietrze i spadał nieuchronnie w przepaść. Dopiero, kiedy przyjrzałam mu się bliżej, spostrzegłam wilczą sylwetkę. Angua!
Sparaliżował mnie strach. Nie chciałam, żeby waderze stało się coś złego. To ja ją tu przyprowadziłam, więc gdyby zrobiła sobie krzywdę lub co gorsza zginęła, wyrzuty sumienia nigdy by mnie nie opuściły. Sytuacja wyglądała nieciekawie. Wilczyca straciła już wolę walki i opadała bezwładnie niczym worek ziemniaków. Zapragnęłam, żeby była teraz w bezpiecznym miejscu.

W tym momencie poczułam, jak drzewo przekazuje mi swoją siłę, która miesza się z moją własną. Wyobraziłam sobie, że Anguę otacza delikatny, miękki koc, który pozwoli jej bezpiecznie wylądować. Moje myśli przelały się w strumień jarzącej się fioletem energii, która otulała teraz waderę. Jej ciało zaczęło powoli podlatywać w moją stronę, po czym zostało ułożone u moich stóp. Macki energii rozpłynęły się w powietrzu, a mnie zalała fala zmęczenia. Stałam na moście, który teraz był widoczny również dla wzroku.
Angua wydawała się nieco oderwana od rzeczywistości. Żyła i miała otwarte oczy, nie wydusiła z siebie jednak ani słowa. Z jej gardła wydobywały się tylko ciche popiskiwania, na pewno męczył ją ból.
Zauważyłam, że wokół nas zbierają się małe istotki. Nie miały ciała materialnego, wyglądały jak niewielkie obłoki mgły. Dało się jednak zauważyć podział na malutkie rączki, nóżki i głowę z mikroskopijnymi oczkami. Istotki utworzyły krąg wokół Anguy i złapały się za ręce. Użyły magii, by ją uleczyć. Kiedy wilczyca stanęła na chwiejnych nogach, stworki zaczęły się przed nią kłaniać. Nie za bardzo rozumiałam, co się dzieje.
Istotki zaczęły radośnie krążyć wokół nas. W którymś momencie jeden z nich odłączył się od grupy i pobiegł radośnie w stronę drzewa, a jego towarzysze zaczęli za nim podążać. Część stworków otoczyła mnie i Anguę, próbując złapać nas za sierść, łapy lub cokolwiek innego, jednak brak materialnego ciała nie pozwalał im na to. W końcu się poddały i dołączyły do grupy, spoglądając na nas. Najwidoczniej chciały, byśmy za nimi poszły. Kruk, przyjaciel Anguy, przeleciał nam nad głowami, po czym usiadł w koronie drzewa. Uznałyśmy, że jest bezpiecznie i ruszyłyśmy za istotkami.
W środku drzewa czekał na nas suto zastawiony stół, na tyle niski, by wilk mógł sięgnąć po jedzenie siedząc na pokrytej dywanem mchu podłodze. Zapach mięsa i przypraw unosił się w całym pomieszczeniu. Ja i An przypomniałyśmy sobie, jak jesteśmy głodne. Zasiadłyśmy do stołu i napełniłyśmy żołądki. Duszki świętowały – grały muzykę i tańczyły radośnie. Okazało się, że jest ich tu dużo więcej.
Kiedy zapadł zmrok, jeden z duszków podszedł do nas i przemówił wysokim głosem.
- Ona światło – oznajmił, pokazując na Anguę. – Nie może być długo tu. Wygnała mrok stąd, uwolniła nas, my dziękujemy. Powinna wyjść jednak. Ty alfa tych ziem – stwierdził, zwracając się w moją stronę. – Ty tu mieszkać powinnaś.
Nie zrozumiałam tego, co duszek powiedział o An. Chciałam, żeby wilczyca została jeszcze dłużej, ta jednak grzecznie podziękowała istotkom za gościnę i wyszła. Widziałam, jak unosi się w powietrzu i znika za horyzontem z krukiem u boku.
Zostałam sama ze stworkami. Oprowadziły mnie po wnętrzu drzewa, pokazując wiele ciekawych miejsc.
Na początku zeszliśmy krętymi, drewnianymi schodami na sam dół drzewa, gdzie znajdowało się puste pomieszczenie na tyle duże, by smok mógł w nim swobodnie latać. Nie było tam zbyt wiele do oglądania, poza tym w ciemności nie dało się zbyt wiele dostrzec. Duszki zaprowadziły mnie wyżej.
Znaleźliśmy się w wielkiej bibliotece pachnącej świeżo wyrobionym papierem i różnymi rodzajami drewna. Podłoga wyłożona była mahoniowymi deskami. Pomieszczenie oświetlone było za pomocą unoszących się w powietrzu świetlistych kulek, które dawały ciepłe, przyjemne dla oka światło. Przechodząc wzdłuż hebanowych regałów z książkami zauważyłam, że na półkach znajdują się zarówno stare jak i nowsze tytuły. Można było odnieść wrażenie, że musi znaleźć się tu każda książka, która kiedykolwiek została napisana. Na kartach ksiąg, na regałach, na podłodze – nigdzie nie było widać nawet najmniejszej drobinki kurzu. Na środku biblioteki znajdował się ogromny stół, długi na przynajmniej dwadzieścia metrów. Podobnie jak ten w jadalni, był na tyle niski, by można było usiąść przy nim na podłodze, która w tym miejscu wyłożona była wełnianym dywanem.
Na tym samym piętrze znajdowała się pracownia alchemiczna na planie koła. Na jej środku stał okrągły, kamienny stół z wyrytymi znakami i runami. Pod ścianami znajdowały się regały obłożone saszetkami i szklanymi naczyniami pełnymi wonnych ziół i innych składników mikstur. Pomieszczenie oświetlały lampy z pszczelego wosku oraz podwieszone pod sufitem lampki oliwne.
Piętro wyżej zbudowana była arena treningowa. Spora sala z sosnowym parkietem, gdzieniegdzie poustawiane manekiny do ćwiczeń. W rogu areny znajdowała się niewielka zbrojownia, gdzie na ścianie zawieszone były różne rodzaje broni. Na środku zbrojowni stał manekin w kształcie wilka ubrany w stalowoszarą, lśniącą zbroję. Na piersi umieszczono mozaikę z fioletowych kamieni, a głowę przyozdabiał hełm z rogami. Miałam nadzieję, że nigdy nie zajdzie potrzeba, bym ubierała ten strój.
Zauważyłam, że wchodząc wyżej minęliśmy kilka pięter. Znaleźliśmy się znów w jadalni, po czym weszliśmy na wyższy poziom. Tam ulokowane były łaźnie, które zachwyciły mnie chyba najbardziej ze wszystkich pomieszczeń. W kącie znajdowała się pokryta kamieniami ściana, z której spływał niewielki wodospad, mający pełnić funkcję prysznica. W kamieniu wyryte były półki zastawione pojemnikami wypełnionymi wonnymi ekstraktami z kwiatów i owoców. Przy jednej ze ścian ustawione były trzy mniejsze pomieszczenia, wciąż wystarczająco duże, by pomieścić kilka wilków. Jedno z nich wyłożone było cedrowymi deskami. W rogu znajdował się kosz z gorącymi kamieniami, które ogrzewały całe pomieszczenie. Drugie pomieszczenie wypełnione było gorącą, wonną parą wodną, która zwilżyła mi futro. Trzecie pomieszczenie było natomiast wypełnione lodem.
Pod oknem zamontowanym w korze drzewa znajdowała się wielka wanna wyryta w kamieniu. Brzegi wanny były dosyć płytkie i można było na nich swobodnie usiąść, tak, by całe ciało z wyjątkiem głowy zanurzyło się w wodzie. W centrum było dosyć głęboko – myślę, że można by tam spokojnie zanurkować. Włożyłam łapę do wody, by sprawdzić temperaturę. Ciepła. Na brzegu – podobnie jak pod prysznicem – stały pojemniki wypełnione wonnymi, kolorowymi cieczami.
Jeden z duszków, widząc moje zainteresowanie wanną, zapalił stojące na jej brzegu świeczki z pszczelego wosku. Wrzucił do wody kilka garści kwiatów wiśni. Wykonał dziwny ruch rękami, a woda w wannie ku mojemu zaskoczeniu zaczęła wypełniać się bąbelkami. Duszki opuściły łaźnię, kłaniając mi się uprzednio. Zostałam sama. Wlałam do wody czerwony płyn o zapachu wiśni i zażyłam kąpiel.
Po wyjściu z wody czułam się świeżo jak nigdy dotąd. Samotnie weszłam na najwyższe piętro, gdzie znajdowała się sypialnia. Na jej środku stało wielkie łóżko z materacem wypełnionym świeżym, pachnącym sianem, pościelone miękkimi tkaninami. Wyszłam na balkon, skąd miałam świetny widok na nocne niebo. Ciepły wiatr powoli suszył mi futro. Kiedy tylko byłam sucha, udałam się na spoczynek. Jakże miło było spać w miejscu, które można nazwać domem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcamy do komentowania!