Słońce już zaszło, jednak ostatnie jego promienie nadal zabawiały niebo całą paletą barw. Żółty przechodził w krwistą czerwień, pomarańcz mieszała się z fioletem. Las pogrążył się już w mroku. Angua wracała do swojej jaskini. Liście cicho chrzęściły pod jej łapami. Nastała jesień. Zbliżała się już do domu Feri, gdy nagle kątem oka zobaczyła coś. Jakiś metr nad ziemia unosił się ognik. Jego barwa, co chwilę się zmieniała jednak, ognik cały czas zachowywał błękitny blask. Taki sam kolor, jakim jarzyły się jej oczy. Odwróciła się napięcie. Dziwne zjawisko zniknęło. Czyżby tylko się jej wydawało? Rozejrzała się. Nic. To na pewno z przemęczenia. Ruszyła dalej, ale co chwilę wydawało się jej, że widzi błędny ognik. Za każdym razem, gdy chciała do niego podejść, on znikał. Wadera była coraz bardziej zdezorientowana, w końcu nie wytrzymała. Gdy płomyk znów się pojawił, od razu pobiegła w jego stronę, zgasł, lecz kilka metrów dalej pojawił się kolejny. Przeszedł ja dziwny dreszcz, poczuła w głowie mrowienie. Nie wiedziała, dlaczego, ale musiała iść za tym światłem. Przyciągało jak magnes. Nie umiała się powstrzymać, jeden krok i kolejny. Ognik zgasł, a za chwilę pojawił się następny. I jeszcze jeden. Ruszyła biegiem, błękitne światełka pojawiały się i po chwil rozpływały w powietrzu. Świat przemykał wokoło. Oddalała się coraz bardziej od znanych terenów. W pewnym momencie spostrzegła, że następny ognik się nie pojawił. Zahamowała i rozejrzała się. Wokoło nie było nic. W powietrzu unosiła się gęsta mgła. Mętne opary jarzyły się zielonkawym światłem. Coś błysnęło nad jej głową, usłyszała trzask pioruna. Zakręciło się jej w głowie. Miała wrażenie, że grunt ucieka jej z pod łap. Zachwiała się. Dostrzegła pojawiający się czerwony ognik. Za chwilę rozbłysły kolejne płomyki. Otoczyły ją kręgiem. Skuliła się. Wszystkie światełka zaczęły się zbliżać. Świat poczerniał, by po chwili zmienić się w kulę światła. Wadera zniknęła, pozostał jedynie okrąg spalonej trawy.
***
Ocknęła się w wielkiej sali wypełnionej światłem. Zarys ścian ginął w oddali. Pomieszczenie było prawie puste, nie licząc czterech kolumn podtrzymujących fantazyjną kopułę, pod którą na postumencie stał ogromny, kulo kształtny kryształ. Dopiero, gdy Angua podeszła do niego spostrzegła, że jest to model globu. Nie dało się określić, jakiego był koloru, cała sala wydawała się złożoną z cieni i światła. An spróbowała dotknąć kryształu. Mimo przewidywań, że natrafi na pustkę poczuła pod łapą zimną powierzchnię. Miejsce, którego dotknęła zabłyszczało, wadera miała wrażenie, że pod skorupą zagadkowego kamienia wyczuła ruch. Do jej uszu dotarły zduszone dźwięki. Nie potrafiła rozróżnić słów, ale była pewna, że to mowa. Poczuła w głowie mrowienie. Szybko cofnęła łapę. Nie umiała stwierdzić gdzie się znajduje. To miejsce było dziwne. Angua była pewna, że w jakimś sensie jest żywe. To ją przerażało.
- Halo... - Krzyknęła, jej głos odbił się echem. - Czy ktoś tu jest? - Nikt nie odpowiedział, westchnęła z rezygnacją. Jednak, gdy wsłuchała się w echo... Usłyszała swój własny głos: •-Witaj...aj...aj Anguo...guo...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcamy do komentowania!