- Pomocy!!! Pomocy...!!! Błagam... - Krzyczałam jak najgłośniej potrafiłam, jednak nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. Stwór był coraz bliżej... Nie wiedziałam, co miałam zrobić.
- Schować się czy uciekać...? - Zastanowiłam się. - Jak uciekać ze skręconą łapą... - Powiedziałam załamana, wpatrując się w łapę. Następnie rozejrzałam się po okolicy, wypatrując jakiejś... nory? Czego kolwiek...
- Drzewa... Drzewa... Więcej drzew?! - Rozmawiałam sama ze sobą przerażona. - No czego się spodziewać... Po lesie... - Westchnęłam.
W tle coraz głośniej słychać było chód olbrzyma. Zauważyłam w końcu szczelinę pod drzewem i wślizgnęłam się tam... Mając nadzieję, że bestia mnie nie wywącha. Posypałam się jeszcze piaskiem, by zamaskować zapach i siebie.
Po kilku minutach siedzenia w napięciu, ujrzałam ogromne stopy. Zastygłam w bezruchu. Mój oddech nawet ucichł. Słyszałam tylko bicie mojego serca i odgłosy potwora...
Bestia zaczęła intensywnie wąchać... Schyliła się powoli, rozglądając się na boki. Nie miałam już ucieczki. Odwrócił w końcu głowę w moją stronę. Widział mnie, wyraźnie... Głośno ryknął na mnie, rozdmuchując cały piasek.
- Aaaa! - Krzyknęłam i zerwałam się z posłania. Zdezorientowana rozglądnęłam się na boki...
- Co... Co się stało... - Zapytał samą siebie. Byłam u siebie w jaskini, nie było jeszcze świtu. Doszłam do wniosku, że musiał to być koszmar. Tak dawno nic mi się nie śniło, że w pełni uwierzyłam we wszystko, co miało miejsce tam. Kiedy doszłam już do siebie, wstałam i poszłam zaczerpnąć wody. Nie byłam głodna, więc odpuściłam sobie polowanie. Moim dzisiejszym śniadaniem były jagody. Czemu by nie?
****
- Jakie nudy... - Westchnęłam, leżąc i wiercąc się na kocu. Na zewnątrz było bardzo gorąco, nie dałabym rady nigdzie wyjść. Nikt też do mnie nie przychodził, bo nie miałam tu jeszcze znajomych. Pomijając Vincenta, którego nie miałam ochoty widzieć... Postanowiłam się przespać, a późnym wieczorem, kiedy już się schłodzi, wyjść gdzieś, żeby kogoś może... Poznać ?
****
Przebudziłam się po drzemce. Do jaskini docierało już mało światła, więc była to pora do wstania. Wstałam powoli rozciągając się i spojrzałam na zegar.
- Dziewiętnasta... Idealnie. - Szepnęłam zadowolona przecierając oczy. Szybko ogarnęłam się i zaczęłam czesać. Powoli się pobudzałam. Po jakimś czasie byłam już gotowa do wyjścia.
****
Przekroczyłam próg nory. Okazało się, że jest pełnia, co nadawało baśniowy klimat, a przy okazji, rozjaśniało świat. Panowała głucha cisza. W tle tylko świerszcze i nic poza tym. Powietrze było bardzo wilgotne, co nie do końca mi się podobało. Celem mojej podróży były stawiki. Zaciekawiło mnie to miejsce... A poza tym, nie było jakoś bardzo daleko.
Spokojnym truchtem, doszłam do celu. Chyba słusznie wybrałam, bo było tam cudownie. Świetliki latały wszędzie. Do tego kumkanie żab... Piękne odgłosy natury. Woda była płytka, więc nie miałam gdzie popływać, ale chociaż miałam gwarancję, że nie wyskoczy na mnie rekin...
Usiadłam przy brzegu, wsłuchując się.
- Ech... Chyba to był zły pomysł. Nikt nie chodzi na nocne spacery... - Westchnęłam, tracąc nadzieję na zawarcie nowej znajomości.
- Ja też tak myślałam... - Odezwał się cichy, niepewny głos. Wyraźnie wadery. Rozglądnęłam się i nadstawiłam uszy. - Tutaj jestem... - Dodała schodząc ze skały.
- Czeeeść ? - Przywitałam się zaskoczona.
- Witaj. Jestem Kayn de Vera. Możesz mi mówić Kayn. - Przedstawiła się sympatycznie i z uśmiechem.
- Laguna, w skrócie Luna... - Podałam Jej łapę. Ona delikatnie Jej tylko dotknęła. Biła od Niej... Sama nie wiem co... Troska? Była bardzo serdeczna, miła i sympatyczna. Bałam się, że ja na niej nie robię tak dobrego wrażenia...
Kayn de Vera?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcamy do komentowania!