Znów robiło się ciemno. Znów zmarnowałem kolejny dzień na szukaniu nowej watahy. Zastanawiałem się, czy to, co robię, nie jest zwykłą stratą czasu. Może jest mi dane pozostać do końca życia samotnikiem?
Znalazłem się w lesie. Postanowiłem poszukać sobie jakiegoś pierwszego lepszego drzewa lub nory i zapaść w głęboki sen.... gdy nagle w oddali, kątem oka dostrzegłem jakieś błękitne światło.
Zaciekawiony poszedłem w tamtym kierunku. Im bliżej byłem, tym bardziej światło zaczęło przypominać miliony jasnych punktów na gałęziach drzew.
Zatrzymałem się i próbowałem przyjrzeć się bliżej tym światłom. Było w nich coś hipnotyzującego.
Nagle usłyszałem trzask gałęzi. Ktoś wie, że tu jestem. Rozejrzałem się szybko wokół, zamarłem w bezruchu i użyłem mocy, robiąc się niewidzialny. Odczekałem kilkanaście minut w zupełnym bezruchu, starając się bezgłośnie oddychać. Potem wolnym krokiem ruszyłem dalej.
A raczej miałem taki zamiar, bo coś skoczyło i przygniotło mnie do ziemi.
No tak.
Mój kamuflaż znika, gdy się poruszę. Czemu ja ciągle o tym zapominam?
Sądząc po warknięciu, jakie wydał napastnik po tym jak zrzuciłem go z pleców, wywnioskowałem, że to wadera. Podniosłem się z ziemi, szykując się na potencjalny kolejny atak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcamy do komentowania!