środa, 30 sierpnia 2017

Od Darsh'tiana


Ciemne chmury zwiastowały nadchodzącą zmianę pogody. Pierwsze kropelki deszczu już opadały z nieba, zraszając moje łuski cienką warstewką wody. Deszcz nie był mi straszny - smocza skóra ma to do siebie, że nie nasiąka wodą, o ile oczywiście nie jest pokryta piórami czy innymi dziwnymi tworami. Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły jednak, że nie będzie to zwykły kapuśniaczek, ani nawet gwałtowna burza z piorunami. To miało być gradobicie. Skrzywiłem się. Nie będzie bowiem zaskoczeniem, jeżeli powiem, że nie lubię uczucia, jakie wywołują uderzające o łuski kryształki lodu. No bo kto by lubił? Ucieszyłem się, że jestem w Vyrthyrze, gdzie nietrudno znaleźć schronienie przed niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi.
- Nie jest za dobrze, Neythiri. To nie będzie zwykła burza. Zanosi się na gradobicie... - poinformowałem moją towarzyszkę, umieszczając w słowach subtelną sugestię, abyśmy najprościej mówiąc wzięli łapy za pas.
- Trzeba się gdzieś schować! - Wykrzyknęła, a ja wyczułem nutę rezygnacji w jej głosie, zniekształconym z powodu opuchniętego nosa.
- Chodź za mną - poleciłem będąc już w biegu, gdyż nie chciałem tracić cennego czasu.
Obejrzałem się na Neythiri, która ruszyła za mną. Wyglądała dość śmiesznie, usiłując cały czas przytrzymać rumianek w bolącym miejscu i jednocześnie biegnąc. Zwolniłem trochę, dając jej szansę na dogonienie mnie.
Zniknęliśmy w ukrytej pod jednym ze skalnych mostów jaskini, do której dotarliśmy w sam raz na czas - gradobicie właśnie się zaczęło, a kawałki lodu zdążyły nam obić jedynie znikające w wejściu ogony.
Pierś Neythiri unosiła się i opadała rytmicznie. Ja również potrzebowałem chwili czasu na uspokojenie oddechu, choć - w przeciwieństwie do smoczycy - nie miałem oporów, by szeroko otworzyć pysk i wywalić język na zewnątrz, by przyspieszyć cały proces.
Usłyszałem ciche piśnięcie nad głową i spojrzałem w górę. Najwyraźniej nie tylko my znaleźliśmy schronienie w tej ciemnej, wilgotnej jaskini. Do sufitu uczepionych było kilkadziesiąt niewielkich nietoperzy, zajętych nie czym innym, jak zwisanie głową w dół. Przesunąłem się trochę na bok w obawie, że mogę zostać skropiony czymś jeszcze mniej przyjemnym niż grad. Kawałek sklepienia nad Neythiri był wolny od tych skrzydlatych ssaków, nie potrafiłem jednak ocenić, czy celowo stanęła w takim miejscu, czy też był to zwykły zbieg okoliczności.
Widok zaczerwienionego, opuchniętego nosa smoczycy wciąż wzbudzał we mnie ukłucie współczucia i chęć pomocy. Spojrzałem na kwiaty rumianku, które cały czas trzymałem w łapie - teraz były pogniecione i nie wyglądały najlepiej, ale nie umniejszało to ich właściwości. Wiedziałem, że przykładanie samych płatków do bolącego miejsca na niewiele się zda.
Znalazłem skałę z niewielkim wyżłobieniem, które idealnie nadawało się na miseczkę. Wrzuciłem do niej zgniecione zioła i zebrałem wodę z opadającego gradu. Całość podgrzałem własnym ogniem. Poczekałem chwilę i bez słowa podałem napar Neythiri. 
- Lubię burzę, kiedy mam gdzie się przed nią schować - oznajmiłem, gdy panujące między nami milczenie zaczęło mi nieco przeszkadzać. Spojrzałem w stronę wyjścia z jaskini, licząc na to, że smoczyca podejmie temat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcamy do komentowania!