piątek, 25 listopada 2016

Od Meurtrière - Wiewiórka ze skrzydłami? Może...

(c.d. Anguy)

Denerwuje mnie większość rzeczy, które tutaj się dzieją. Ta wataha okazuje się jedną z moich życiowych porażek, dlaczego? Bo zamieszkują ją sami idioci. Mogę się tak naprawdę mylić, ale nikt nie ma prawa podważyć mojego zdania, gdyż jest ono MOJE, a nie czyjeś. Szanuję wypowiedź innego wilka pod warunkiem, że on szanuje mnie. Nie jest moją winą, że ta sfora, czy wataha, jest prowadzona w sposób niedorzeczny i pretensjonalny. Każdy chodzi sobie gdzie chce, nie przestrzega zasad panujących tutaj i nie przestrzega "godzin pracy". Cholernie głupie jest być organem rządzącym, jeśli się nie wie, jak to robić. Równie dobrze mogłabym pójść ze skargą do Alphy, ale po co? Przecież mnie nie posłucha albo po prostu wyśmieje, czy tam wydali z tego miejsca za oszczerstwa.
Lepiej po prostu zachowywać się jak każdy i nie wykazywać żadnego zainteresowania władzą.
A więc zaczęłam dzień od... Konkretnie, to spałam do południa, zmęczona wcześniejszym wieczorem. Cały czas ganiałam za zwierzętami, próbując coś upolować, bez oczekiwanego skutku. Miałam nadzieję na wielkiego jelenia, który mógłby wyżywić połowę watahy, ale udało mi się tylko złapać dwa króliki, na dodatek chude i mało mięsiste. Chodziłam bez przerwy głodna, zwierzęta za szybko przede mną uciekały, więc postanowiłam się wczoraj wcześniej położyć, myśląc, że dzisiaj będzie już bardziej udany dzionek. Lecz znając mojego pecha, będzie podobnie jak tamtejszy dzień, chciałabym raczej tego bardzo uniknąć.
Muszę się wykąpać - Ta myśl utknęła mi w głowie, gdyż śmierdziałam, a nawet bardziej... Nie dało się tego określić, po prostu osoby w moim towarzystwie zatrułyby się wdychaniem tego. Nie chciałam spowodować kolejnej śmierci, więc postanowiłam szybko pognać pod wodospad i się ogarnąć. Pragnęłam, aby nikogo tam nie było, przecież powinni być zajęci swoimi sprawami. Tak, tak... To było możliwe, nawet bardzo. Teraz jednak nie mogłam się wycofać, trułam się obecnością we własnym ciele, moja sierść była nie do wytrzymania.

Byłam na miejscu, lekko poddenerwowana. Miałam chęć ustrzec się przed krępującym spotkaniem i długą, dość milczącą rozmową. Zanurzyłam się powoli pod lodowatą, głęboką wodą. Przeszedł mnie dreszcz, ale nie ze strachu, tylko z przeziębienia, które mogło mnie z niedługo dopaść. Nie było tam żadnego zwierzęcia, musiały się nie dostać do tych terenów, ale nie przeszkodziło mi to w kąpieli. Pływałam zwinnie pod wodą, przy tym się relaksując. Pływanie od dziecka było moim talentem, nawet jednocześnie pasją. Rozwijałam się w tym kierunku, bardzo długo potrafiłam wstrzymać oddech.
Po piętnastu minutach spędzonych pod wodospadem, zauważyłam dziwne światło, powoli przybierające kształt. Powoli udało mi się zobaczyć skrzydła, puszysty ogon, pyszczek. Czyżby to była skrzydlata wiewiórka? Może z powodu jakiejś mutacji genetycznej, ale nie... Wtem ujrzałam w postaci wilczycę, o krwistoczerwonym ubarwieniu. Wydawało mi się, że już kiedyś ją widziałam. Zaczęłam się wyłaniać i po chwili powiedziałam:
- Czy my się znamy?
Wadera nie zdziwiła się mymi słowami, musiała już wcześniej mnie dostrzec, miałam nadzieję, że mnie nie podglądała, było by to denerwujące, ale za razem bardzo wstydliwe dla mnie. Chwilę milczała, nie wiedziałam, jak zareagować. Wciąż stała tyłem do mnie, tak, jakby bała się mnie ujrzeć, zobaczyć. Jednak po momencie się odwróciła, trochę zdziwiona, chyba z powodu mojego nietypowego wyglądu. Ja postanowiłam się do nie na wejściu nie zrażać. Spróbowałam się uspokoić.

[An?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcamy do komentowania!