środa, 19 października 2016

Od Ferishii - Wróżymy z wielbłądzich bobków

(c.d. tego)

- Ach, coś jakaś małomówna jesteś - stwierdził Ramil.
Może to dlatego, że mój język jest bardziej wysuszony, niż ten piasek, po którym stąpam? - pomyślałam. Jeszcze nigdy w życiu nie było mi tak gorąco. Na całym grzbiecie czułam charakterystyczne pieczenie wywołane oparzeniami słonecznymi. Bolała mnie głowa, a zdradziecki umysł co chwilę podsuwał ulotne wizje soczystozielonych oaz.
Ramil dreptał przed siebie zdecydowanie zbyt szybko, bym mogła za nim nadążyć. Był irytująco energiczny. Całą drogę nucił coś pod nosem i próbował nawiązać ze mną rozmowę.
Woda wyłoniła się zza piaszczystego wzniesienia tak nagle, że w pierwszej chwili uznałam ją za kolejną iluzję. Przekonałam się jednak o jej prawdziwości, gdy uradowana zbiegłam po osuwistym zboczu  i zanurzyłam język... ba, cały pysk w upragnionej cieczy.
Woda, choć brudna i nagrzana słońcem, smakowała dla mnie jak ambrozja. Czułam, jak substancja przywraca mi życie, jak jej kojące dłonie powoli uzdrawiają moje ciało. Piłam tak łapczywie, że na tę chwilę zapomniałam o oddychaniu. Odeszłam od brzegu i zaczęłam ciężko dyszeć.
- Hej, opanuj się, bo pękniesz! - Krzyknął stworek. Właśnie, nie wiedziałam nawet, jakiego Ramil był gatunku.
- Uspokój się, już skończyłam - wysyczałam, przewracając oczami.
Weszłam po pas do wody, chcąc się odrobinę schłodzić. Dopiero teraz poczułam się na tyle komfortowo, by rozejrzeć się po okolicy. Nad jeziorkiem rosło kilka dziwacznych drzew o nielicznych, dużych liściach, które wyrastały tylko na czubku rośliny. Czyżby palmy? A więc znaleźliśmy się w oazie. Zawsze myślałam, że miejsca takie jak to tak naprawdę nie istnieją, że są tylko wytworem poetów umieszczanym w zapiskach, by uatrakcyjnić księgi. A jednak oazy były prawdziwe. Wtem przypomniałam sobie o pewnej nurtującej mnie sprawie.
- Ty... wiedziałeś, że mam tu przyjść, prawda? Skąd? - Zapytałam, przekrzywiając głowę.
Ramil po raz pierwszy od kiedy go poznałam przybrał wyraz pyska, którego nie można nazwać głupkowatym.
- Chodź, pokażę ci - zaproponował. - Tylko nie mów o tym nikomu, to wielka tajemnica mojego ludu - oznajmił, uśmiechając się półgębkiem.
Wyszłam z jeziorka i podążyłam za stworkiem. Krople wody skapywały mi z futra, znacząc trasę gęstą siatką kropek.
Nie doszliśmy daleko. Ramil zaprowadził mnie w krzaki. Odsunął kilka gałęzi łapą, żebym miała dobry widok i wskazał ruchem głowy na... kozie bobki?!
- Widzisz te tam, wielbłądzie kupki? - Zapytał. Nie dał mi czasu na odpowiedź, posłał mi pełne powagi spojrzenie i przybrał wykładowczy ton - Pewnie o tym nie wiesz, ale mają one właściwości magiczne, które oddziałują na żuki gnojaki. Na podstawie tempa i kierunku, w którym te robaczki toczą gnój, możemy stworzyć przepowiednie.
Uniosłam brew w geście zdziwienia, jednak nie śmiałam mu nie wierzyć. Nie wiedziałam nic o tej pustyni, o tutejszych zwyczajach i regułach rządzących tym światem. Zaczęłam wodzić wzrokiem za błyszczącymi robaczkami, próbując odgadnąć, co też może wynikać z ich zachowania, jakie przepowiednie kryją się za ruchami ich malutkich łapek.
A Ramil wybuchł śmiechem. Nawet się zakrztusił z tego wszystkiego.
- Ha, dałaś się nabrać!
Posłałam mu piorunujące spojrzenie.
- Tak naprawdę - powiedział, wciąż nie mogąc złapać oddechu. Przerwał na chwilę, by się uspokoić, po czym kontynuował - to jestem kapłanem w pobliskiej świątyni. Wszystkie znaki dawane mi przez boginię zapowiadały twoje przybycie. Jak zawsze nieomylna, w końcu to bogini - zamyślił się, widziałam dumę w jego oczach. - Muszę cię tam zaprowadzić, to nasze przeznaczenie.
Wiedziałam, że tym razem nie kłamie.

C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcamy do komentowania!