Obudził mnie dziwny szelest. Uchyliłam powiekę. Jaskinia
była pusta, na skalnej półce powyżej siedział kruk. Jak zwykle koraliki jego
oczu były zwrócone w moją stronę. Przeciągnęłam się, jeszcze przez chwilę
nasłuchiwałam, jednak nie wychwyciłam żadnego dźwięku poza rytmicznym biciem
własnego serca. Pozwoliłam sobie ponownie odpłynąć w sen, lecz nie minęło nawet
kilka minut. Grunt pode mną zaczął się trząść. Ze sklepienia spadło kilka
kamieni, roztrzaskując się tuż przy moich łapach. Zerwałam się na nogi i
popędziłam w stronę wyjścia. Kruk usiadł na moim ramieniu. Byłam już prawie
przy wylocie groty, gdy wszystkim wokoło ponownie wstrząsnęło trzęsienie ziemi.
Wśród ogólnego ferworu wychwyciłam osobliwy trzask. W ostatniej chwili udało mi
się odskoczyć. Lawina kamieni! Zaostrzone głazy zsunęły się po zewnętrznej
stronie mego lokum, zatykając wejście. Wokoło zrobiło się niemal czarno. Przez
chwilę wszystko jeszcze podrygiwało, a później … ustało tak prędko, jak się
zaczęło. Cisza mroziła krew w żyłach. Podleciałam do niewielkiego otworu w
skalnej pułapce i odrzuciłam kilka mniejszych kamieni. Jakimś cudem udało mi
się wypchnąć na zewnątrz. Poświata księżyca na chwilę zaślepiła mi oczy. Leczy
gdy wreszcie zobaczyłam…
- To niemożliwe… - Wszystko, cała wataha, leżało w gruzach.
Drzewa poprzewracane, zgniecione, zmiażdżone jakby przez las przeszedł ogromny
potwór. Góry popękały i rozkruszyły się niczym babki z piasku. Rzeki zmieniły w
lawiny błota. Lecz to nie było najgorsze… Wszędzie leżały ciała. W kawałkach.
Nie dostrzegłam wśród nich wilków, lecz widok porozrywanych na strzępy jeleni
przeszywał aż do kości. Przełknęłam głośno ślinę. Nagle zrobiło mi się
niedobrze. Żołądek podszedł do gardła a w łapach poczułam dziwna miękkość.
- Co tu się stało… ? - Udało mi się wydusić pomiędzy atakami
mdłości. Nade mną zbierały się czarne chmury. Pierwsze krople deszczu spadały
na ziemię. Zbiegłam po kamieniach na dół, co chwilę krzycząc:
- Hallo! Jest tu kto?! KTOKOLWIEK! – Za każdym razem
odpowiadała cisza. Wzniosłam się w
powietrze. Z góry wszystko wyglądało jeszcze gorzej. Ile sił w skrzydłach
popędziłam w stronę drzewa życia. Ono jedyne nie ucierpiało, jednak podobnie
jak wataha wyglądało okropnie. Kora wydawała się dziwnie napęczniałą, a z
pokaźnej korony pozostały pojedyncze liście.
- Ferishia!!! Jesteś tu!? – Zakrzyknęłam. Nagle przeszedł
mnie dreszcz i ogarnęło dziwne zimno. Nie umiałam zebrać myśli, wszystko
zdawało się znikać w nieskończonej pustce. Powoli odwróciłam się, pamiętałam to
uczucie. Za mną stali bogowie. Ich postaci nie dało się ogarnąć ziemskim okiem.
Co chwilę się zmieniały, ukazując to wilka, to człowieka, to ogień czy wodę.
Jedni emanowali nieskończoną jasnością, drudzy - wszechobecnym cieniem.
- Anguo! – Zabrzmiał głuchy głos. Poznałam go…
- Witaj, pani… - Rzekłam i bez zbędnych ceremoniałów przeszłam
do rzeczy. – Co tu się wyprawia?!
- Cóż za bezczelność! Nie okażesz szacunku?! – Odezwał się
obłok unoszący się obok znanej mi już bogini światła. Wydawało się, ze jest
wirem powietrznym z którego wyłaniają się co chwilę wilcze oczy. Ich spojrzenie
przeszywało na wskroś…
- Biorąc pod uwagę, że jestem awatarem, jestem jedną z was. –
Rzekłam starając się patrzeć w ziemię, usłyszałam jednak ich niezadowolone
szepty. Po chwili jedna z boginek zabrała głos.
- Wszystko, co stało się z watahą, jest winą Ferishii! – W jej
słowach wyczułam nienawiść.
- Jak to możliwe? Ona kocha przecież to miejsce!
- JEJ WINA! – Zagrzmiało bóstwo. – Razem ze zdradzieckimi
smokami przeniosła się w przyszłość, tam nie możemy jej ukarać. Jesteśmy tu
uwięzieni! Ty musisz to zrobić!
- Ale …
- Żadnych ale! Dzięki naszej magii będziesz mogła uwolnić się
z tej pułapki. Pragniemy sprawiedliwości!
- Co mam z nią zrobić…? – Spytałam niepewnie.
- ZABIJ!!! – Poczułam jak oblewa mnie gorąco, Mam ją… zabić?
Jak? Przecież jest moją przyjaciółką.
- A co, jeśli tego nie zrobię?
- Najpierw stracisz moc, a potem sama zginiesz!
-Czy tam wataha też wygląda jak tu? – Spytałam by na chwilę
odrzucić mroczne myśli.
- Nie, tam wszystko wygląda inaczej.
- Dlaczego? –Zapytałam jednak tym razem bogowie milczeli. Po
chwili bogini światła rzekła:
- Otworzymy tu dla Ciebie portal. Będzie bardzo niestabilny, więc musisz się śpieszyć. Nie wyrzuci cię tam, gdzie teraz przebywają zdrajcy, lecz kilka lat wcześniej. Pamiętaj o swoim zadaniu! – I nagle wszyscy zniknęli.
Pień ogromnego drzewa zatrzeszczał. Wielkie konary zaczęły zbliżać się do ziemi
i okręcać wokoło niego. W samym środku drzewnej spirali błysnęła iskierka
światła, powoli stawała się coraz większa. Co chwilę pojawiała się i znikała. W końcu stała się na tyle duża, że byłam wstanie przez nią przejść. Obejrzałam się za siebie, westchnęłam. Żegnaj wataho, witaj przyszłości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcamy do komentowania!