sobota, 15 lipca 2017

Od Anguy

Obudził mnie dziwny szelest. Uchyliłam powiekę. Jaskinia była pusta, na skalnej półce powyżej siedział kruk. Jak zwykle koraliki jego oczu były zwrócone w moją stronę. Przeciągnęłam się, jeszcze przez chwilę nasłuchiwałam, jednak nie wychwyciłam żadnego dźwięku poza rytmicznym biciem własnego serca. Pozwoliłam sobie ponownie odpłynąć w sen, lecz nie minęło nawet kilka minut. Grunt pode mną zaczął się trząść. Ze sklepienia spadło kilka kamieni, roztrzaskując się tuż przy moich łapach. Zerwałam się na nogi i popędziłam w stronę wyjścia. Kruk usiadł na moim ramieniu. Byłam już prawie przy wylocie groty, gdy wszystkim wokoło ponownie wstrząsnęło trzęsienie ziemi. Wśród ogólnego ferworu wychwyciłam osobliwy trzask. W ostatniej chwili udało mi się odskoczyć. Lawina kamieni! Zaostrzone głazy zsunęły się po zewnętrznej stronie mego lokum, zatykając wejście. Wokoło zrobiło się niemal czarno. Przez chwilę wszystko jeszcze podrygiwało, a później … ustało tak prędko, jak się zaczęło. Cisza mroziła krew w żyłach. Podleciałam do niewielkiego otworu w skalnej pułapce i odrzuciłam kilka mniejszych kamieni. Jakimś cudem udało mi się wypchnąć na zewnątrz. Poświata księżyca na chwilę zaślepiła mi oczy. Leczy gdy wreszcie zobaczyłam…
- To niemożliwe… - Wszystko, cała wataha, leżało w gruzach. Drzewa poprzewracane, zgniecione, zmiażdżone jakby przez las przeszedł ogromny potwór. Góry popękały i rozkruszyły się niczym babki z piasku. Rzeki zmieniły w lawiny błota. Lecz to nie było najgorsze… Wszędzie leżały ciała. W kawałkach. Nie dostrzegłam wśród nich wilków, lecz widok porozrywanych na strzępy jeleni przeszywał aż do kości. Przełknęłam głośno ślinę. Nagle zrobiło mi się niedobrze. Żołądek podszedł do gardła a w łapach poczułam dziwna miękkość.
- Co tu się stało… ? - Udało mi się wydusić pomiędzy atakami mdłości. Nade mną zbierały się czarne chmury. Pierwsze krople deszczu spadały na ziemię. Zbiegłam po kamieniach na dół, co chwilę krzycząc:
- Hallo! Jest tu kto?! KTOKOLWIEK! – Za każdym razem odpowiadała cisza.  Wzniosłam się w powietrze. Z góry wszystko wyglądało jeszcze gorzej. Ile sił w skrzydłach popędziłam w stronę drzewa życia. Ono jedyne nie ucierpiało, jednak podobnie jak wataha wyglądało okropnie. Kora wydawała się dziwnie napęczniałą, a z pokaźnej korony pozostały pojedyncze liście.
- Ferishia!!! Jesteś tu!? – Zakrzyknęłam. Nagle przeszedł mnie dreszcz i ogarnęło dziwne zimno. Nie umiałam zebrać myśli, wszystko zdawało się znikać w nieskończonej pustce. Powoli odwróciłam się, pamiętałam to uczucie. Za mną stali bogowie. Ich postaci nie dało się ogarnąć ziemskim okiem. Co chwilę się zmieniały, ukazując to wilka, to człowieka, to ogień czy wodę. Jedni emanowali nieskończoną jasnością, drudzy - wszechobecnym cieniem.
- Anguo! – Zabrzmiał głuchy głos. Poznałam go…
- Witaj, pani… - Rzekłam i bez zbędnych ceremoniałów przeszłam do rzeczy. – Co tu się wyprawia?!
- Cóż za bezczelność! Nie okażesz szacunku?! – Odezwał się obłok unoszący się obok znanej mi już bogini światła. Wydawało się, ze jest wirem powietrznym z którego wyłaniają się co chwilę wilcze oczy. Ich spojrzenie przeszywało na wskroś…
- Biorąc pod uwagę, że jestem awatarem, jestem jedną z was. – Rzekłam starając się patrzeć w ziemię, usłyszałam jednak ich niezadowolone szepty. Po chwili jedna z boginek zabrała głos.
- Wszystko, co stało się z watahą, jest winą Ferishii! – W jej słowach wyczułam nienawiść.
- Jak to możliwe? Ona kocha przecież to miejsce!
- JEJ WINA! – Zagrzmiało bóstwo. – Razem ze zdradzieckimi smokami przeniosła się w przyszłość, tam nie możemy jej ukarać. Jesteśmy tu uwięzieni! Ty musisz to zrobić!
- Ale …
- Żadnych ale! Dzięki naszej magii będziesz mogła uwolnić się z tej pułapki. Pragniemy sprawiedliwości!
- Co mam z nią zrobić…? – Spytałam niepewnie.
- ZABIJ!!! – Poczułam jak oblewa mnie gorąco, Mam ją… zabić? Jak? Przecież jest moją przyjaciółką.
- A co, jeśli tego nie zrobię?
- Najpierw stracisz moc, a potem sama zginiesz!
 -Czy tam wataha też wygląda jak tu? – Spytałam by na chwilę odrzucić mroczne myśli.
- Nie, tam wszystko wygląda inaczej.
- Dlaczego? –Zapytałam jednak tym razem bogowie milczeli. Po chwili bogini światła rzekła:
- Otworzymy tu dla Ciebie portal. Będzie bardzo niestabilny, więc musisz się śpieszyć. Nie wyrzuci cię tam, gdzie teraz przebywają zdrajcy, lecz kilka lat wcześniej. Pamiętaj o swoim zadaniu! – I nagle wszyscy zniknęli. Pień ogromnego drzewa zatrzeszczał. Wielkie konary zaczęły zbliżać się do ziemi i okręcać wokoło niego. W samym środku drzewnej spirali błysnęła iskierka światła, powoli stawała się coraz większa. Co chwilę pojawiała się i znikała. W końcu stała się na tyle duża, że byłam wstanie przez nią przejść. Obejrzałam się za siebie, westchnęłam. Żegnaj wataho, witaj przyszłości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcamy do komentowania!