-----------------------------
Skierowałam swe kroki w stronę Bezkresnej Pustyni. Chciałam zabrać stamtąd kilka sadzonek begonii ognistej, wyjątkowo urokliwej rośliny endemicznej dla tego regionu. Miałam ją wcześniej w swojej kolekcji, nie przetrwała niestety ostatniego okresu złej pogody, kiedy wilgotność powietrza utrzymywała się na zbyt wysokim dla tego gatunku poziomie.
Ulżyło mi, gdy na horyzoncie ujrzałam falującą linię złocistych piasków, "suchy ocean", jak mawiali niektórzy. Dzień był wyjątkowo upalny, co czyniło wędrówkę wyczerpującym zajęciem, dlatego też cieszyłam się, że jestem już blisko celu.
Pomimo ogólnego zmęczenia, byłam zadowolona i ogarniał mnie wewnętrzny spokój. Wszystko ostatnio układało się po mojej myśli; nie miałam teraz zbyt wielu obowiązków na głowie. Jedynym, co zaprzątało moje myśli, była kwestia ulokowania gdzieś nowych okazów kwiatów. Czy postawić je na parapecie laboratorium alchemicznego? Nie, opary z mikstur zaszkodzą delikatnym kwiatom. A może...
Tępy ból w boku wyrwał mnie z zamyślenia. Nim zdążyłam zorientować się, co się stało, zostałam przykuta do ziemi w pozycji, która uniemożliwiała mi dostrzeżenie napastnika. Jego zapach wydawał mi się znajomy; przywodził na myśl wspomnienia starych, dobrych dni. Nie potrafiłam go jednak zidentyfikować.
Desperacko próbowałam się wyrwać, niestety nie osiągając na tym polu większego sukcesu. Udało mi się jedynie zadrasnąć pazurami... pysk? Wydawało mi się, że wyczułam opuszkami łap teksturę wąsów, jednak nie mogłam tego stwierdzić, nie było to też w tamtym momencie istotne.
- Kim jesteś? - Warknęłam podirytowana.
- Nie pamiętasz mnie? - Zapytał przeciwnik, a raczej, sądząc po głosie - przeciwniczka. Moje uszy ożywiły się; znały to brzmienie, lecz nie potrafiły przyporządkować go do konkretnej osoby.
Jednocześnie uścisk trochę się rozluźnił. Mogłam teraz przekręcić głowę, by spojrzeć na napastnika.
Czarne, wyskubane skrzydła i biało-czerwone, wypłowiałe futro. Nie może być! A jednak! Wilczyca zmieniła się, zapach i oczy pozostały jednak te same.
- Angua? - Odezwałam się. Emocje zacisnęły mi gardło, sprawiając, że mogłam sobie pozwolić jedynie na szept. - Ale co ty tu? Skąd się tu wzięłaś? - Kolejne pytania nasuwały mi się na język, kłębiły się w głowie. Było ich tak wiele, że dziwiłam się, że jeszcze nie rozsadziły mej czaszki od środka.
W odpowiedzi usłyszałam gorzki śmiech.
- Może lepiej spytaj, po co tu jestem? - Pochyliła się nade mną, spoglądając prosto w moje oczy.
Myliłam się wcześniej, twierdząc, że jej błękitne kryształy są takie same jak niegdyś. Znikło z nich całe ciepło, życzliwość. Wiała z nich jedynie jałowa pustka, za którą mogło skrywać się prawdziwe szaleństwo.
- Po... po co? - Wydusiłam z siebie, powstrzymując łzy.
Angua była pierwszą wilczycą, którą napotkałam po przybyciu do Nerthveny. Zawsze była przy mnie i niejednokrotnie wyciągała mnie z tarapatów. Wiedziałam, że mogę na nią liczyć i kochałam ją tak, jak tylko można kochać prawdziwą przyjaciółkę.
A teraz leżałam przygnieciona jej ciężarem, zdana na jej łaskę lub niełaskę. Nawet gdyby pozwoliła mi na otwartą walkę, nie potrafiłabym jej skrzywdzić. Przeszły mnie ciarki, gdy kilka szkarłatnych kropli spłynęło po jej policzku, spadając następnie na moje futro. Poczułam do siebie odrazę, pomimo tego, że zraniłam wilczycę w geście obrony.
- Przyszłam tu po to - zrobiła dramatyczną pauzę, a na jej pysk wpełznął krzywy uśmieszek - by cię zabić.
Spod moich zamkniętych już powiek zaczęły płynąć łzy.
-------------------
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcamy do komentowania!